sobota, 13 lutego 2016

Apokalipsa 72 - Sardes, miasto braku czujności

A aniołowi/posłańcowi zgromadzenia w Sardes napisz: To mówi ten, który ma siedem duchów Boga i siedem gwiazd. Znam twoje poczynania, że masz imię, że (niby) żyjesz, ale jesteś martwy. Stań się czujny i umocnij to, co pozostało, co ma umrzeć, bo nie znalazłem w twoich czynach nic, co byłoby spełnieniem wobec oblicza / w oczach Boga.
Obj. 3,1-2 PD

Sardes. Historia tego miasta związana jest z legendarnym królem Krezusem, z jego bogactwem. Mieszkańcy wierzyli, że w dawnych czasach w rzece, która opływała to stojące na górze miasto z trzech stron, woda spływała wraz ze złotem. Złoto to zresztą miało pochodzić z rąk króla Midasa, innego króla związanego z przeszłością tego miasta, który słynie z tego, że czegokolwiek się dotknął - wszystko zamieniało się w złoto. Król Krezus podniósł prestiż i bogactwo miasta do niewiarygodnych rozmiarów. Mieszkańcy miasta zaczęli być wygodniccy i ufni w swoje pieniądze. Dodatkowo - ufni w położenie swojego miasta. Położone na górze, z trzech stron otoczone rzeką, strzeżone miało tylko tę jedną stronę, wolną od wody.

Gdy piszę te słowa przychodzi mi na myśl pewna rzecz. Pochodzę z raczej biednej rodziny. Jak większość Polaków zresztą. Wiemy dobrze, co to znaczy trudne życie, wieczna walka o przetrwanie "do pierwszego" etc. Od paru lat natomiast mieszkam w jednym z tych "krajów Zachodu", gdzie faktycznie poziom ekonomiczny jest o wiele wyższy, głównie dlatego, że w krajach tych nie było żadnego "wielkiego brata", który w swojej wielkiej przyjaźni wywoził z podległych mu terenów wszelkie możliwe bogactwa, hamując jednocześnie wszelki technologiczny rozwój. Teraz tę samą funkcję zresztą spełniają owe kraje Zachodu. Poziom bogactwa w tych krajach sprawia, że ludzie są bardzo wygodni i mało czujni na jakiekolwiek zagrożenia.

Zupełnie jak w Sardes.

To, że człowiek urządza swoje życie wygodnie, jeśli ma takie możliwości - nie widzę w tym nic złego. Ale czujność należy zachować. Jakiś margines bezpieczeństwa. Nie polegać tylko i wyłącznie na tym bogactwie, dobrobycie, który się posiada. Bo jak bardzo jest to chwiejne - mieliśmy okazję zobaczyć kilka lat temu, podczas owego wielkiego kryzysu. I mamy też okazję zobaczyć to teraz, gdy tysiące muzułmańskich imigrantów zaczynają rozbierać system socjalny od środka, robiąc to w pełnym świetle prawa.

W Sardes taką rolę spełniali najeźdźcy, wojny. Po pierwsze - miasto to zdobył Cyrus Perski. Nie mogąc zdobyć miasta w sposób tradycyjny wyznaczył nagrodę dla każdego, kto wskaże mu inną drogę tam na szczyt tej góry. Podobno jeden z żołnierzy podejrzał, jak któremuś z obrońców spadł z murów hełm, po czym zszedł po skałach na sam dół, podniósł go i wszedł z powrotem. Tą samą drogą poprowadził wojsko w nocy. Po wspięciu się na górę okazało się, że te trzy strony miasta, od strony rzeki, nie były strzeżone w żadnym stopniu! Podczas jednego z największych oblężeń miasta! Tak pewni byli swojego mieszkańcy Sardes.

O ile wcześniej więc miasto znane było z dobrych wojowników, o tyle Cyrus nakazał każdemu chodzić na aktorskich butach na koturnach, grać na lirach i tego typu rzeczy. Jednym słowem - zrobił z mężczyzn artystów czułych na piękno, ale niezdolnych do walki. Tak skończyło się nielogiczne postępowanie mieszkańców, którzy z powodu swojej zbytniej pewności siebie nie postawili nawet jednej żołnierza na niestrzeżonych krańcach miasta.

Mało tego - tutaj doskonale pasowałoby stwierdzenie Jana Kochanowskiego: "Sardes i przed szkodą, i po szkodzie głupie". Trzysta lat później, za czasów Aleksandra Wielkiego, gdy miasto stało się wielką stolicą kulturalną, po jego śmierci dwóch jego starych generałów walczyło między sobą o schedę po Aleksandrze. Jeden z nich schronił się w Sardes, drugi je oblegał. Po roku oblężenia jeden z żołnierzy dokonał takiego samego odkrycia (a co ważniejsze - podzielił się nim z dowództwem), jak ów żołnierz Cyrusa Perskiego. Znowu wojsko poszło nocą wspinać się na skały od strony rzeki, i znowu na murach nie było ani jednego strażnika, który by zaatakował resztę mieszkańców.

W czasach apostoła Jana Sardes było znowu miastem bogatym, ale już zdegenerowanym. Forteca na szczycie wzgórza stała jako jedna wielka ruina, miasto znane było z farbowania wełny. Jego mieszkańcy - niegdyś waleczni, odważni - za czasów Jana ni to artyści, ni to handlowcy, pławiący się w bogactwie, nie musiejący myśleć o żadnych zagrożeniach. Znowu nieczujni. Historia miasta wymierała.

Jaka musiała być atmosfera zboru w tym mieście? Nawet ci nawróceni ludzie, wierzący, musieli nosić w sobie odciśnięte piętno tej otaczającej ich degeneracji. To jak duch człowieka, który wywodzi się z jakiegoś specyficznego środowiska - pomimo zmiany tego środowiska - pozostaje w nim jeszcze na długo. I nawet po tej zmianie długo jeszcze nosi w sobie - świadomie lub nie - zwyczaje i sposób myślenia z poprzedniego "życia".

Może właśnie dlatego Jezus powiedział: Znam twoje poczynania, że masz imię, że (niby) żyjesz, ale jesteś martwy. Stań się czujny i umocnij to, co pozostało, co ma umrzeć, bo nie znalazłem w twoich czynach nic, co byłoby spełnieniem wobec oblicza / w oczach Boga. Pamiętaj więc, w jaki sposób przyjąłeś i usłyszałeś, zachowuj to i zmień sposób myślenia. Bo jeśli nie będziesz czuwał, to przyjdę na ciebie tak jak złodziej i nawet nie będziesz wiedział, która to godzina będzie, gdy przyjdę (Obj. 3,1-3 PD).

Źródła:
Komentarz do Księgi Objawienia Kościoła Pana Jezusa Chrystusa: http://kpjch.pl/komentarze-biblijne/866-list-do-kocioa-w-sardes-komentarz-do-ksigi-objawienia
Księga Objawienia w 365 dni: http://objawienie365.blogspot.no/2014/02/do-anioa-zboru-w-sardes.html

[dalej - BIAŁE SZATY]
[wcześniej - SIEDEM DUCHÓW W LIŚCIE DO SARDES]
[do początku]








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz