niedziela, 31 maja 2015

Czyny wysłanników, 8.1.

W tym dniu/czasie rozpoczęły się też prześladowania zboru w Jerozolimie i wszyscy, poza apostołami, rozproszyli się wokół, po okolicach Judei i Samarii. Kilku pobożnych z wielkim żalem pochowało Szczepana. A Szaweł przeprowadzał ciężkie najazdy na zbór - wpadał do domów i wyprowadzał na zewnątrz zarówno mężczyzn jak i kobiety, i wrzucał ich do więzienia.

Ci, którzy byli rozproszeni po okolicach, krążyli wokół i głosili Słowo. Filip poszedł do głównego miasta w Samarii i tam głosił Jezusa. I wszyscy słuchali go uważnie i widzieli znaki, które czynił, bo wielu miało nieczyste duchy, które Filip wyrzucał, i które wylatywały z tych ludzi z głośnym krzykiem, i wielu sparaliżowanych i kulawych było uzdrawianych, a w mieście panowała duża radość.

Mieszkał w tym mieście pewien człowiek, imieniem Szymon. Zajmował się magią, a lud był nim oczarowany. Uważał się za kogoś wielkiego. Każdy się z nim liczył, zarówno mali jak i wielcy, i mówili, że ten jest wielką siłą Boga. A liczyli się z nim, ponieważ dawno temu zadziwił ich swoim kunsztem magii. Ale potem uwierzyli Filipowi, który głosił ewangelię o Królestwie Boga i Jezusie Chrystusie, i dawali się ochrzcić, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Nawet Szymon przyszedł, uwierzył i został ochrzczony, i pozostał przy Filipie, i podziwiał znaki/cuda i potężne, cudowne dzieła, jakie widział.

Tymczasem apostołowie w Jerozolimie usłyszeli, że Samaria przyjęła Słowo Boga, i wysłali tam Piotra i Jana. Ci przyszli, i modlili się za nich, żeby otrzymali Ducha Świętego, bo Duch jeszcze nie przyszedł na nikogo z nich, byli tylko ochrzczeni w imieniu Pana Jezusa. Teraz położyli na nich swoje ręce, i otrzymywali Ducha Świętego.

A wtedy Szymon zobaczył, że Duch był dawany przez położenie rąk apostołów, więc zaoferował im pieniądze i powiedział:
- Dajcie mi również taką moc, żebym - na kogokolwiek położyłbym ręce, on dostałby również Ducha Świętego!
Ale Piotr mu odpowiedział:
- Twoje pieniądze musiałyby pójść w piach razem z tobą, ty, który wierzysz, że możesz kupić dar Boga za pieniądze! Nie będziesz miał w tym żadnego udziału, nawet cząstkowego, bo twoje serce nie jest szczere wobec Boga. Odwróć się od tego złego i proś Pana, żeby przebaczył ci to, co umyśliłeś sobie w swoim sercu, bo widzę, że jesteś pełen żółci goryczy i wciąż przywiązany do bezprawia.
- Módlcie się wy za mnie do Pana - odpowiedział Szymon - żebym nie został dotknięty przez to, co powiedzieliście.

A po tym, jak poświadczyli i opowiedzieli o słowach Pana, powędrowali z powrotem do Jerozolimy, a po drodze głosili jeszcze ewangelię w wielu wioskach Samarii.

na podstawie: Dz. Ap. 8,1...25







sobota, 30 maja 2015

Historia Hioba, 5. - Trochę zrozumienia

O gdyby można zważyć moją zgryzotę i razem z nią położyć na szali moje cierpienie, byłyby one cięższe od piasku morskiego. Oto dlaczego plącze się moja mowa. (...) Ileż mam jeszcze siły, aby wytrwać, i jakiż kres mnie czeka, jeśli to przeżyję? Czy siła moja jest z kamienia albo ciało moje ze spiżu? Strapionemu należy się życzliwość od przyjaciela, choćby nawet odstępował od bojaźni przed Wszechmocnym.
Job 6,2-3.12-13.14 BP/BW/NBG

Hiob miał dosyć. Jego psychika nie była jak kamień, użalał się. I miał do tego prawo. I sam zresztą o tym wiedział. Wręcz nawet wygarnął tym swoim kumplom, ze człowiek w chwili zrozpaczenia ma przecież prawo trochę wyrzucić z siebie, ponarzekać, poużalać się. A obowiązkiem przyjaciela jest wysłuchać, być razem z nim, współczuć. Bez żadnych umoralnień. Nie chciał przecież, by w tej wyjątkowej sytuacji zrzucili się na niego, żeby miał gdzie mieszkać czy co zjeść. I nie chciał, żeby wstawili się za nim gdzieś tam u kogoś. Nie. Oni nie musieli robić nic, nie musieli wykazywać najmniejszej aktywności, nie musieli przedsięwziąć najmniejszego wysiłku, by w czymkolwiek mu pomagać. Hiob chciał tylko wyrzucić z siebie trochę żalu. I chciał spotkać nieco zrozumienia w tej sytuacji.

Czasami człowiek nie potrzebuje żadnej innej pomocy, jak tylko zrozumienia. Że ktoś rozumie jego sytuację. Ten człowiek sam wie, co robi źle, i sam wie, co może zrobić lepiej. Ale potężnym wsparciem dla psychiki tego człowieka i motorem do dalszych działań jest to, że ktoś go rozumie. Nawet nie musi popierać w tej kwestii. Wystarczy, że tylko zrozumie sytuację, bodźce, które nim kierowały, i nie powie: "o jakim to ty jesteś złym człowiekiem". Po prostu przyjmie to z milczeniem. Milczenie nie w każdej sytuacji oznacza aprobatę. W tej sytuacji jakiekolwiek gadanie po prostu nie ma sensu - logicznie rzecz biorąc wszystko wiadomo. Chodzi tylko o to, że człowiek to nie tylko chodząca logika. To także duch, dusza, która też potrzebuje wsparcia. Tutaj wsparciem byłoby zrozumienie.

Tak też postępował Jezus: Gdzież są ci, co cię potępiali? ... Tak więc i ja cię nie potępiam. Po prostu idź i więcej tego nie rób.

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





czwartek, 28 maja 2015

Prawo do popełnienia błędu

A Jezus mu [Piotrowi] mówi: Zaprawdę, powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut zapieje dwa razy, ty trzykroć się Mnie zaprzesz. On zaś tym bardziej zapewniał: Chociaż miałbym umrzeć razem z Tobą, nie zaprę się Ciebie. I wszyscy [pozostali] mówili to samo. 
Mar. 14,30-31 BP

Na temat trzykrotnego wyparcia się Piotra napisano wiele artykułów i kazań. Ale co z pozostałymi uczniami? Okazuje się tutaj, że Piotr wcale nie odstawał od reszty - wszyscy tam wtedy powtarzali, że się nie wyprą, nie wyrzekną, i wszyscy zrobili to samo - w decydującym momencie przy Jezusie nie było nikogo.

Dlaczego więc akurat z Piotra zrobiono jakiś szczególny przypadek? Być może dlatego, że Piotr najgorliwiej zapewniał, że tego nie zrobi. I być może dlatego, że Piotr chciał być najbliżej Jezusa, a w decydującym momencie... coś poszło nie tak. I być może dlatego, że o ile pozostali prawdopodobnie szybko o tym zapomnieli, albo szybko się z tym uporali, to o tyle Piotr nie mógł się z tego powodu podnieść. Tak bardzo się tym przejął. Tak bardzo wziął do siebie to, że obiecał coś osobie, którą kochał, i zawiódł. I potem - nie wiem, czy tylko z nim Jezus rozmawiał na ten temat, powierzając mu "pasienie owieczek" - MIMO WSZYSTKO - może z pozostałymi rozmawiał również, tylko nie mamy tego nigdzie zanotowane.

A może po prostu o pozostałych nie ma ani słowa, ponieważ pozostali w ogóle się nie pojawili. Nie przyszli. W decydującym momencie, kiedy Jezus potrzebował widzieć przyjaciół na rozprawie (każdy by potrzebował), nie było niemalże nikogo. Stchórzyli? A mimo to Jezus później, po zmartwychwstaniu, rozmawiał z nimi, a w Dniu Pięćdziesiątnicy obdarzył ich Duchem i stali się nauczycielami.

Dla mnie, perfekcjonisty, jest to odkrycie. Jezus dał im prawo do popełnienia błędu i nawet nie wyrzucał im tego potem. Po prostu - stało się. Jednostkowa sytuacja. Ale w ogólnym obrazie ich relacji nic się nie zmieniło - nadal byli powołani, wybrani, nadal byli nauczani - najpierw przez Jezusa, potem przez Ducha. Nadal mieli tę szczególną misję do spełnienia.






środa, 27 maja 2015

Dobra Nowina Marka, 14.2.

Pierwszego dnia w Święto Niekwaszonego Chleba, kiedy był zabijany paschalny baran, uczniowie zapytali Go:
- Gdzie chciałbyś, abyśmy poszli i przygotowali miejsce na posiłek paschalny?
Wtedy wysłał dwóch swoich uczniów, powiedziawszy im:
- Idźcie do miasta. Tam spotkacie pewnego mężczyznę, dźwigającego dzbany z wodą. Idźcie za nim, a tam, gdzie on wejdzie, powiedzcie do właściciela tego domu: "Nauczyciel pyta, gdzie jest ten pokój, gdzie mogę zjeść posiłek wielkanocny ze swoimi uczniami". Wtedy on wam pewnie pokaże duży pokój na górze, przygotowany do siedzenia w nim. Tam przygotujecie miejsce dla nas.
Wtedy ci uczniowie ruszyli z miejsca, poszli do miasta, i znaleźli wszystko tak, jak on powiedział.

A kiedy nastał wieczór, przyszedł tam Jezus z dwunastoma. Podczas gdy oni zasiedli do stołu i jedli, on powiedział:
- Naprawdę, mówię wam: jeden z was, jedzących ze mną, zdradzi mnie.
Wtedy zasmucili się i jeden przez drugiego zaczęli mówić:
- To chyba nie ja?
- To jeden z was - odpowiedział - dwunastu, który macza chleb razem ze mną. Bo Syn Człowieczy odejdzie, tak jak to jest napisane o nim. Ale o tym, który zdradzi Syna Człowieczego - byłoby lepiej dla niego, gdyby się nigdy nie urodził.

Kiedy trwali przy posiłku, wziął On chleb, pobłogosławił i złamał go, dał pozostałym i powiedział:
- To jest moje ciało.
Potem wziął puchar, pobłogosławił, dał pozostałym, i wszyscy pili z niego. I powiedział do nich:
- To jest moja krew, krew przymierza, która będzie wylana za wielu. Naprawdę, mówię wam: nigdy więcej nie będę pił napoju z winogron, zanim nie wypiję go Tamtego Dnia w Królestwie Boga.

na podstawie: Mar. 14,12...25

c.d.n.
[wcześniej]
[do początku]





poniedziałek, 25 maja 2015

Apokalipsa, 20. - Nikolaici

Ale masz to, że nienawidzisz poczynań nikolaitów, których i ja nienawidzę.
Obj. 2,6 PD

Nikolaici. Ktoś, kogo Jezus nienawidzi. W Biblii występują tylko dwa razy - w tym tekście i kawałek dalej, w liście do innego zboru, nic specjalnego. Przekład Dosłowny tłumaczy to słowo również jako "zwycięstwo ludu". Słowniki biblijne wyjaśniają to pojęcie na dwa sposoby: albo jest to rodzaj sekty, naśladowcy nieznanego człowieka o imieniu Mikołaj* - stąd nazwa "nikolaici", po polsku brzmiałoby to "mikołaici"; albo faktycznie nazwa "nikolaici" określa ludzi, którzy uważali się za "zwycięzców wśród ludu".

Wg źródła w Wikipedii* - niektórzy z "ojców kościoła" (wczesnokościelnych filozofów) uważali, że owym Mikołajem był ów diakon Mikołaj, jeden z siedmiu oddelegowanych do funkcji dbania o żywność i dostarczanie ubrań, żeby pozostali mogli skupić się na głoszeniu ewangelii, na dbaniu o stronę duchową. Jednak nie chce mi się w to wierzyć. To, że imię "Mikołaj" występuje w Biblii tylko raz, nie oznacza, że w tych czasach żył tylko jeden człowiek o takim imieniu. I nawet jeśli nazwa "nikolaici/mikołaici" pochodziłaby od jednego człowieka, to niekoniecznie człowiekiem tym musiałby być ów diakon Mikołaj. Natomiast Euzebiusz oraz paru innych historyków stwierdzają, że były to dwie różne osoby.

Znalazłem blog, w którym znaczenie oba wyjaśnienia są wymieszane ze sobą: "nikolaici" pochodzą zarówno od Mikołaja, jak i są nazwą "zwycięzców ludu"**. Nie uważam, żeby to było słuszne, aczkolwiek idea pochodzenia nazwy tych ludzi od znaczenia nazwy "nikolaici", czyli "zwycięzcy ludu" - biorąc pod uwagę późniejszy rozwój wydarzeń - przekonuje mnie. Przekonuje mnie bardziej, niż idea pochodzenia tej nazwy od imienia jakiegoś nieznanego Mikołaja.

Na czym pokrótce polega bycie "zwycięzcą ludu"? To jak wywyższenie się ponad resztę - to JA mam łączność z Bogiem, to JA mam prawo do modlenia się, to JA mam prawo do decydowania, co jest słuszne albo nie. Natomiast reszta tłumu to laicy, którzy nie mają pojęcia o ewangelii, którzy znaleźli się tutaj jakimś przypadkiem i nawet nie bardzo mają ochotę się zastanowić, dlaczego tutaj są, dlaczego są tam gdzie są, bo po prostu poszli za innymi ludźmi, za pozostałą rzeszą. To przypomina mi postawę wielu ludzi, którzy uważają, że samo chodzenie do kościoła im wystarczy, a resztę powierzają księdzu, bo "to w końcu on jest od tego". Czyli ma tu miejsce jakby reakcja zwrotna - nie dosyć, że jedni - owi "nikolaici / zwycięzcy ludu" wywyższyli się ponad rzeszę ludzi, uważając pewne swoje walory (jak choćby lepszą znajomość Pisma Świętego czy pozycję społeczną) za swoją wyższość, to jeszcze owa druga strona taką palmę pierwszeństwa dobrowolnie im oddaje! I obie strony są zadowolone. Poza nielicznymi jednostkami rzecz jasna.

Gdzieś znalazłem informację, jakoby Biblia mówiła wprost o "sekcie Nikolausa/Mikołaja"***, co nie jest prawdą. Dlaczego? Bo Przekład Dosłowny mówi: "... nienawidzisz uczynków NIKOLAITON..." (forma słowa w rzeczowniku, dopełniaczu, liczbie mnogiej, rodzaju męskim; nie ma jakiegokolwiek śladu wskazującego na wystąpienie tutaj pojęcia "sekta")****. Tak więc mniemanie o nikolaitach jako o sekcie-następcach jednego człowieka nadal jest tylko mniemaniem, hipotezą.

Inną teorią, z którą się spotkałem, jest to, że nazwa "nikolaici" to grecka nazwa na "wyznawców Balaama"****, nauki prowadzącej do odejścia od Boga i totalnej rozpusty. Nad tym zagadnieniem skupię się innym razem, gdy napotkam wzmiankę o wyznawcach Balaama w tekście Apokalipsy. Podobna teoria mówi, że nikolaici to byli ludzie, którzy głosili, że aby opanować żądze ciała, trzeba najpierw pozwolić im się "rozbuchać", żeby je dobrze poznać*****. Co zapewne musiało doprowadzić do typowego "tańce, hulanki, swawola".

W zasadzie więc nie spotkałem konkretnej informacji, czy nikolaici to ludzie, którzy dali się ponieść fantazji rozpusty, czy ludzie, którzy uważają się za "zwycięzców wśród ludu", swoistych wybrańców. W zasadzie, rozważając to na logikę - ludzie, którzy uwielbiają imprezować na całego, włącznie z doprowadzeniem się do stanu kompletnego zamroczenia alkoholowego (tak, z imienia to nazwę: totalnego pijaństwa), z seksem z kim popadnie, z podbieraniem komuś jego własnych rzeczy, "bo mi się spodobało i sobie wziąłem" - tacy byli zawsze, byli i w tamtych czasach, i są też obecnie. Często całe subkultury, imprezy, spotkania towarzyskie, długie weekendy opierają się na takiej idei spędzania wolnego czasu.

Natomiast - odnosząc się do tej drugiej teorii - o ile pierwotnie Jezus mówił coś w rodzaju: "takiego bądźcie usposobienia względem siebie, jakiego ja jestem względem was", i: "nikogo nie nazywajcie Ojcem, bo tylko jednego Ojca macie, w Niebie", oraz: "wy nie pozwalajcie nazywać się Nauczycielami, bo tylko jeden jest wasz Nauczyciel - Chrystus, a wy wszyscy dla siebie jesteście braćmi" - o tyle w późniejszych czasach wśród wyznawców Chrystusa pojawili się i nauczyciele, i tzw. "ojcowie kościoła", i rozpoczęło się wywyższanie jednych nad drugimi. I o ile faktycznie bycie nauczycielem jest jednym z darów Ducha Świętego, to już wywyższanie siebie samego z tego powodu jest absolutnie sprzeczne z tym, co głosił Jezus. Wręcz przeciwnie - Jezus uczył, że jeśli ktoś wie więcej, rozumie więcej, to jego rolą jest służenie innym, a nie wywyższanie się z tej przyczyny i zbieranie całej chwały dla siebie. Wystarczy sobie przypomnieć choćby scenę umywania przez Jezusa nóg apostołom. Później, w listach apostolskich, można również spotkać ślady tego, że ludzie (mam na myśli ludzi wierzących, wyznawców nauki Chrystusa) zaczęli się wywyższać jedni nad drugich: w jednym miejscu bodajże ap. Paweł ostrzega, żeby nie robić różnicy między biednym i bogatym, sadzając jednego gdzieś na końcu stołu/sali, a drugiego na miejscu honorowym; w innym Piotr ostrzegał, żeby nie panować nad tymi ludźmi, którzy zostali jakby poruczeni/powierzeni naszej opiece.

Patrząc na bieg historii - później wśród chrześcijan potworzyły się stanowiska. Jedni zostali starszymi zboru - i o ile uważam to za normalną rzecz, żeby powierzyć jednej osobie koordynowania działań wśród wielu ludzi - to już stworzenie kolejnego stanowiska - biskupa, powołując się na historię ap. Piotra, domniemane jego przekazanie "władzy" nad kościołem etc. - to już jest typowe wywyższenie się. Nikolaizm. Wyjście ponad resztę ludu. Stworzenie różnicy pomiędzy zwykłym "laikatem", zwykłymi ludźmi, a tymi, którzy w jakiś sposób otrzymali w swoje ręce inną, eksponowaną pozycję społeczną, i taki sam stopień "wywyższenia się" chcieli zachować w hierarchii kościelnej.

Nietrudno więc teraz zrozumieć, dlaczego działań takiego typu ludzi Jezus nienawidził, co zostało otwarcie powiedziane w tym wersecie Apokalipsy. Bo - hipotetyzując dalej - o ile przebywanie z ludźmi maksymalnie imprezującymi nie było dla Jezusa problemem (przykładowo bywał na biesiadach celników, cieszących się wówczas taką samą złą sławą, jak dzisiaj komornicy, czy nie miał oporów, by bywać wśród ludzi zajmujących się prostytucją), o tyle jakakolwiek współpraca z ludźmi uważającymi się za mądrzejszych z powodu "głębszej" znajomości Pisma, i kombinującymi, jakby tu za pomocą Pisma osiągnąć swoje własne cele, absolutnie nie wchodziła w grę. Wystarczy przypomnieć sobie owe wieczne dyskusje z faryzeuszami, uczonymi w Pismach, i ich wieczne kombinowanie, jakby tu nagiąć teorię z Pisma do tego, żeby zaskoczyć z Jezusa. Było to jak żonglowanie Słowem Boga w taki sposób, by zaskoczyć samego Stworzyciela, Boga, i wytrącić mu którąś żonglowaną piłeczkę z ręki. Na ile ktokolwiek może mądrzejszy w znajomości Pisma od Kogoś, kto sam napisanie tego Pisma zlecił i nadzorował? Kto sam dał pisarzom Pisma inspirację, natchnienie, Ducha?

I patrząc dalej na bieg historii: religia chrześcijańska została w końcu w Cesarstwie Rzymskim zaakceptowana jako religia mająca zjednoczyć wielonarodowe państwo. A żeby ludzie chcieli się chrzcić, czyniono tę religię bardziej atrakcyjną, czyli dostosowywano istniejące do tej pory święta pogańskie do ideologii "chrześcijańskiej". Pseudo chrześcijańskiej. Kombinowano tekstem Pisma Świętego (wówczas jeszcze - po prostu historycznymi przekazami, na których się opierano), kombinowano nauką głoszoną przez Jezusa na tyle, by dostosować ją do "nowych" realiów. Wprowadzono "dzień słońca" jako dzień święty, dzień odpoczynku do chrześcijaństwa, tłumacząc to tym, że jest to na pamiątkę dnia, w którym Jezus zmartwychwstał. W Święto Przesilenia Zimowego, 24 grudnia, gdy obchodzono najkrótszą noc w roku i nadchodzące dłuższe dni - urządzono Boże Narodzenie, rocznicę urodzin Jezusa. Wprowadzono codzienne ofiary w kościołach, codzienne poranne msze, w miejsce składania ofiar pogańskich, żeby przebłagać bóstwa. I wiele, wiele innych zmian, czysto formalnych. Ludzie za święta obchodzili te same dni, tylko okazje się zmieniły. Ludzie kontynuowali ten sam tryb życia, tylko wytłumaczenia się zmieniały, żeby wyglądało na to, że są chrześcijańskie.

Jeśli więc założyć, że nikolaici to byli owi "zwycięzcy ludu", osoby zajmujące "lepsze" pozycje społeczne/kościelne, osoby kombinujące z naukami Jezusa tak, by osiągnąć z nich coś na własną korzyść - niczym faryzeusze - to nic dziwnego, że Jezus powiedział tutaj, że nienawidzi ich uczynków.

Tak, bo nie powiedział, że nienawidzi ich samych, ale że nienawidzi ich uczynków: "Ale to masz (na swoją obronę), że nienawidzisz uczynków/poczynań nikolaitów, których i ja nienawidzę".

* - Źródło - wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Nikolaici.
** - Źródło - http://epatmos.pl/gora-objawien/item/objawienie-jana-09
*** - Był to jeden z elementów dyskusji na forum biblijnym: http://biblia.webd.pl/forum/viewtopic.php?t=1913. Nie było to czyjeś zdanie, a jedynie zostało podane, że ktoś się z takim wyjaśnieniem spotkał. 
**** - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/27/chapter/2/verse/6
***** - Źródło j.w., wypowiedź użytkownika "Dymensja", cytat z książki W. Branhama. 

Inne źródła o nikolaitach, niewykorzystane przeze mnie:
- http://www.goszen.pl/?action=b13
- http://www.biblestudytools.com/dictionary/nicolaitanes/
- http://www.biblestudytools.com/dictionary/nicolaitans/







sobota, 23 maja 2015

Olejek nardowy - perfum o wartości samochodu

A kiedy w Betanii, w domu Szymona Trędowatego siedział przy stole, przyszła kobieta z alabastrowym słoikiem czystego olejku nardowego, rozbiła alabastrowy słoik i wylała olejek na Jego głowę. 
Mar. 14,3 BP

Perfumy, które zostały rozbite na głowie Jezusa, kosztowały fortunę. Może nie aż taką wielką, ale równowartość kilkuletniego samochodu dla wielu ludzi żyjących w małych miasteczkach tak czy siak, jest nieosiągalna. Niewyobrażalna.

W buteleczce znajdował się olejek nardowy. Wikipedia podaje*, że olejek ten pochodził z rośliny rosnącej na stokach Himalajów, na wysokości trzech-czterech tysięcy metrów** n.p.m. Poza walorami medycznymi i pieniężną wartością tego olejku zastanowiła mnie jedna rzecz - jak to się stało, że taki olejek, pochodzący z rośliny rosnącej gdzieś w Nepalu czy Indiach, dotarł do Izraela?

Pewna osoba pochodząca z Azji podpowiedziała mi, że Azja zawsze miała kontakty handlowe z Egiptem. Wymiana przypraw, herbat, ziół, olejków, czy innych rzeczy - wszystko odbywało się w Egipcie. A Izrael był dosyć ściśle z Egiptem powiązany - najpierw Józef, syn Jakuba, został do Egiptu sprzedany, potem inny Józef, mąż Marii, do Egiptu uciekał... Nic więc dziwnego, że taki olejek, pochodzący gdzieś z Nepalu, znalazł się nagle w Betanii.

* - Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Olejek_nardowy.
** - Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Nardostachys_jatamansi






Zawiedzione oczekiwania

[komentarz do tego fragmentu]

Zastanawiam się, jaki musiał być tok myślenia Judasza. Zobaczył kobietę, która wylała na Jezusa butelkę perfum, o równowartości ponad jednorocznej pensji. W zasadzie można by już za to kupić jakiś kilkuletni samochód. A przecież - zgodnie z tym, o czym Mistrz wiele razy mówił: "Sprzedaj to, co masz, i rozdaj ubogim, a wtedy będziesz w Państwie Nieba" - można by to sprzedać i pomóc tylu biednym! A tymczasem On nie tylko jej tego nie wytknął, a nawet poparł! I powiedział, że jeszcze będzie to opowiadane! I że przygotowała jego ciało na pogrzeb! O nie, dosyć tego gadania o tym, że musi umrzeć. I takie marnotrawstwo! Taka niekonsekwencja w myśleniu! Tu jednym każe sprzedawać wszystko i rozdawać biednym, a innych wręcz nawet chwali!

Taki czasem mamy tok myślenia. Wyłapujący mnóstwo pozornych niekonsekwencji, rzeczy nie trzymających się razem. Bo z pierwszego rzutu oka - tak, w tym wydarzeniu można by Jezusowi zarzucić niekonsekwencję. Tyle że Jezus nie urodził się po to, żeby ustalać na Ziemi jakieś nowe zasady dotyczące naszego życia. Że TRZEBA pomagać biednym. Że TRZEBA robić to czy tamto. Nie. On przyszedł, żeby - obok nauczenia nas dążenia do bycia z Bogiem - nauczyć nas także myślenia o drugim człowieku, empatii. I to właśnie pokazał tutaj - nie zasady są najważniejsze w naszym życiu. Choćby nawet najbardziej szlachetne zasady. Najważniejsze jest zrozumienie drugiego człowieka, jego motywów, zaakceptowanie ich. I docenienie ich.

Ten ciąg myślowy doprowadził mnie do wniosku, że czasem to, co myślimy o drugim człowieku, w jakiejś części składa się też z naszych własnych oczekiwań. Spotykamy kogoś - i na cechy, które w nim poznajemy, nakładają się pewne nasze oczekiwania, nadzieje, pragnienia związane z tą znajomością. Jak u Judasza w związku z Jezusem. Nadzieje niekoniecznie zgodne z prawdą, z rzeczywistością.

Czasem trzeba więc usiąść, pomyśleć, spróbować rozdzielić nasze oczekiwania od stanu faktycznego, i spróbować zaakceptować to, co jest faktycznie, nawet jeśli nie zawsze pasuje do naszych oczekiwań. Bo bywa, że to przychodzi samo, spokojnie. Bywa też, że takie olśnienie przychodzi nagle, burzliwie, razem z niechęcią wynikającą z niespełnienia naszych nadziei.

A to, czego Jezus chciał nas nauczyć najbardziej, to to, żeby patrzeć na drugiego człowieka takim, jakim on jest, i przyjąć go takim, jakim on jest, tak jak Bóg nas przyjmuje. Tak - bo Bóg mógłby oczekiwać od nas wiele. Jesteśmy najbardziej inteligentnymi ssakami na tej planecie, potrafiący przeżyć w dzikiej przyrodzie bez użycia pazurów, kłów, futra, skrzydeł czy skrzeli, a mimo wszystko jesteśmy też jedynymi ssakami na tej planecie, które doprowadzają ją do stanu kompletnej ruiny, zdolnymi obrócić ją w pył za pomocą jednego czerwonego przycisku. Czy Bóg nie mógłby od nas oczekiwać głębokiej inteligencji, mądrego życia, mądrych wyborów? A jednak rządzą nami często pragnienia posiadania, dominowania czy niszczenia, bez żadnej racjonalnej podstawy. Zupełnie jakbyśmy nie byli "istotami rozumnymi". A jednak Bóg jest wobec nas wyrozumiały - zna nasze błędy, wybacza, i daje okazję do tego, żeby kolejnym razem dokonać lepszego wyboru.






Dobra Nowina Marka, 14.1.

Były tylko dwa dni do Paschy i do Święta Niekwaszonego Chleba. Arcykapłani i uczeni w Piśmie próbowali jakoś wymyślić podstęp, jak mogliby go [Jezusa] złapać i zabić. "Ale nie podczas świąt" - mówili - "inaczej powstaną zamieszki".

Jezus był w Betanii, u Szymona Trędowatego. Podczas gdy siedzieli przy stole, przyszła pewna kobieta z alabastrową buteleczką z kosztownym olejkiem nardowym w środku. Przełamała szyjkę i cały olejek wylała na Jego głowę. Niektórych z tych, którzy tam byli, rozwścieczyło to i mówili między sobą:
- I na co to marnotrawstwo z tą szałwią miało być? Szałwia przecież mogła być sprzedana za więcej niż trzysta denarów*, a pieniądze rozdane dla biednych.
I zaczęli utyskiwać na nią. Ale Jezus powiedział:
- Zostawcie ją, dlaczego narzekacie na nią? Chciała zrobić coś dobrego dla mnie. Biednych zawsze będziecie mieli u siebie i im możecie pomagać tak często, jak tylko chcecie, ale mnie nie będziecie mieć zawsze. Zrobiła, co mogła. A ona już na przyszłość przygotowała moje ciało do złożenia w grobie. Naprawdę, mówię wam: wszędzie na świecie, gdzie będzie głoszona ewangelia, będzie opowiadana również i to, co ona zrobiła.

Ale Judasz Iskariota, jeden z dwunastu, poszedł do arcykapłanów i zaoferował się, że wyda im Jezusa. A oni byli z tego zadowoleni, gdy to usłyszeli, i obiecali mu dać pieniądze. Od tego czasu szukał okazji, żeby Go zdradzić.

na podstawie: Mar. 14,1...11

* - 300 denarów wg tabeli miar, wag i monet to było 300 dniówek robotnika, czyli licząc dni robocze - 15 jego miesięcznych pensji. Czyli - w naszych polskich realiach - równowartość kilkuletniego samochodu. 

[komentarz do tego fragmentu]







środa, 20 maja 2015

Czyny wysłanników, 7.4.

- Jesteście ludem o sztywnych karkach, nieokiełznani zarówno w sercach jak i w słuchu! Zawsze stoicie w opozycji do Ducha Świętego, tak samo jak wasi ojcowie. Czy jest choćby jeden prorok, którego wasi ojcowie nie ścigali/prześladowali? Zabiliście nawet tych, którzy głosili, że ma przyjść Sprawiedliwy. A teraz zdradziliście i zabiliście Tego, od którego odebraliście Prawo na polecenie anioła, a którego nie przestrzegaliście.

Kiedy tamci to usłyszeli, tak się wściekli, że zgrzytali zębami na niego. Ale Szczepan był pełny Ducha Świętego i skierował swój wzrok ku niebu, a tam zobaczył wspaniałość Boga i Jezusa stojącego po Jego prawej ręce. Ale wtedy zakrzyczeli go, zakrywając sobie jednocześnie uszy, i ruszyli wszyscy na niego. Zaczęli go prowadzić przed sobą, aż do granic miasta, gdzie go ukamieniowali. Świadkowie zdjęli z siebie swoje płaszcze i położyli je u stóp pewnego młodzieńca, imieniem Szaweł. Podczas gdy oni kamieniowali Szczepana, ten się modlił i mówił:
- Panie Jezu, przyjmij mojego ducha.
Potem upadł na kolana i wykrzyczał:
- Panie, nie policz proszę im tego grzechu!
I z tymi słowami odszedł w stan nieświadomości.

A Szaweł popierał jego zabicie.

na podstawie: Dzieje Ap. 7,51...60 + Dzieje Ap. 8,1

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





poniedziałek, 18 maja 2015

Czyny wysłanników, 7.3.

- Ten Mojżesz, którego odrzucili, mówiąc: "Kto ustanowił cię przewodnikiem albo rozjemcą?" - właśnie jego wysłał Bóg jako przewodnika i ratownika, a do pomocy wziął sobie anioła, który mu się ukazał w tamtym kolczastym krzaku. Ten sam Mojżesz wyprowadził ich z Egiptu, dokonując przy tym różnych cudów i pokazując znaki, zarówno przy Morzu Czerwonym, jak i podczas czterdziestu lat na pustyni. To on powiedział do Izraelitów: "Bóg powoła proroka spomiędzy was, jednego z waszych własnych braci". To również on rozmawiał zarówno z aniołem na Synaju, jak i z naszymi ojcami zebranymi na pustyni. Odebrał od tamtego anioła Słowa Życia, by przekazać je nam. Ale nasi ojcowie nie chcieli być mu posłuszni. Odrzucili go, a w swoich sercach chętnie powracali do Egiptu. Do Aarona powiedzieli: "Zrób nam jakichś bogów, którzy mogliby iść przed nami, bo nie wiemy, co stało się z tym Mojżeszem, co nas z Egiptu wyprowadził". W tym czasie sporządzili więc jakieś cielę i poświęcili je jakiemuś fałszywemu bogu/bożkowi i świętowali, ile mieli siły w rękach. Ale Bóg odwrócił się od nich i pozwolił im wielbić siły nieba, tak jak napisano w księgach proroków:
"Czy przynieśliście przede mnie rzeźne ofiary i dary
podczas tych czterdziestu lat na pustyni, domu Izraela?
Nie, nieśliście namiot Molocha
i gwiazdę bożka Remfana
i ich wyobrażenia, które sporządziliście, by je wielbić.
Dlatego wyprowadzę was do Babilonu".

Na pustyni nasi ojcowie mieli namiot świadectwa, który Mojżesz miał przygotować według tego wzorcowego obrazu, który zobaczył. Takie dostał polecenie od Boga, który do niego przemawiał. Nasi ojcowie przejęli to, i pod przywództwem Joszuy kontynuowali to w swoich sercach w kraju, który otrzymali w posiadanie po pogańskich ludach, które Bóg przed nimi stamtąd wyprowadził. I tak było aż do dni Dawida. On to znalazł specjalne względy u Boga, i to on modlił się o znalezienie jakiegoś mieszkania dla domu Jakuba. Ale to Salomon zbudował dom dla Boga. Jednak Najwyższy nie mieszkał w domu zbudowanym rękoma ludzkimi, tak jak to mówił prorok:
"Niebo jest moim tronem,
a ziemia jest moim podnóżkiem.
Jakiż to dom możecie mi zbudować - mówi Pan
- albo gdzie jest miejsce, w którym mógłbym odpocząć?
Czy to nie moje ręce stworzyły to wszystko?"

na podstawie: Dz. Ap. 7,35...50

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





niedziela, 17 maja 2015

Czyny wysłanników, 7.2.

- Zbliżał się czas, kiedy Bóg miał spełnić obietnicę daną Abrahamowi. Lud, będąc w Egipcie, rozrósł się i stał się liczny. Potem nastał w Egipcie inny władca, który nie znał Józefa. Używał wobec naszego ludu podstępów, znęcał się nad naszymi ojcami i zmuszał ich do pozbywania się niemowląt tak, żeby nie przeżyły.

- W tym czasie urodził się Mojżesz. W oczach Boga był pięknym dzieckiem. Trzy miesiące był wychowywany w domu ojca, a potem miano się go pozbyć. Córka faraona jednak znalazła go i wychowała jako własnego syna. Tak Mojżesz został nauczony całej egipskiej wiedzy, i był mocny zarówno w słowach, jak i załatwianiu spraw.

- Kiedy skończył czterdzieści lat, poczuł wewnętrzną ochotę, by odwiedzić swoich krajanów, Izraelitów. I wtedy zobaczył jednego, nad którym jakiś Egipcjanin się znęcał, więc poszedł mu na pomoc. I zabił tego Egipcjanina. Tak ten, nad którym się znęcał, został pomszczony. Mojżesz sądził, że jego krajanie powinni zrozumieć, że Bóg chciał użyć go do uratowania jego narodu, ale ci nie mogli tego pojąć. Następnego razu natknął się na dwóch Izraelitów, którzy się bili o coś. Próbował ich pogodzić i powiedział: "Jesteście przecież braćmi! Dlaczego krzywdzicie się nawzajem?" Ale ten, który robił przykrość temu drugiemu, odepchnął go na bok i powiedział: "Kto powiedział ci, że jesteś jakimś naszym przywódcą, i dał ci prawo nas rozsądzać? Może masz zamiar mnie zabić, tak jak wczoraj zabiłeś tamtego Egipcjanina?" Po tych słowach Mojżesz chciał uciec, więc osiedlił się jako imigrant w Midianie. Tam stał się ojcem dwóch synów. A kiedy upłynęło czterdzieści lat, na pustyni przy górze Synaj, w płomieniu kolczastego krzewu, ukazał mu się anioł. Mojżesz to zobaczył i zdziwił się, więc podszedł bliżej, żeby się temu przyjrzeć, i usłyszał głos Pana: "Jestem Bogiem twoich ojców: Abrahama, Izaaka i Jakuba". Ale Mojżesz zadrżał ze strachu i nawet nie odważył się podnieść wzroku. Wtedy Pan powiedział do niego: "Zdejmij buty ze swoich nóg! Bo miejsce, na którym stoisz, jest święte. Widziałem, jak mój lud w Egipcie przeżywa cierpienia, i słyszałem wasze skargi. Zstąpiłem więc, żeby ich uwolnić. Teraz - idź! Wysyłam cię do Egiptu!"

na podstawie: Dz. Ap. 7,17...34

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





sobota, 16 maja 2015

Ewangelia dla krów

Pan Jezus, wówczas jeszcze nie "Pan", ale jako zwykłe, małe, krzykliwe niemowlę, urodził się w stajni. Bo nigdzie indziej nie było miejsc.

Miejsce Jego urodzin pokazuje się często bardzo wyidealizowanie: pachnąca, poukładana słoma, postacie krów, stojących w pobliżu, jakieś ozdoby, łóżeczko na biegunach do bujania...

Tymczasem to jest tylko część prawdy. Jak morski pejzaż namalowany na dwuwymiarowym płótnie. Ujrzeć ten sam pejzaż w trzech wymiarach, poczuć tę odległość, przestrzeń, wiatr, szum fal, krzyk mew, woń ryb - to jest pełen obraz. Tak samo było z ową "stajenką" - miejscem urodzin Jezusa. To nie była jakaś tam "stajenka", w umysłach wielu ludzi - miejsce wyidealizowane, wybłyszczone, święte. Nie. To była zwykła obora. Taka ze stojącymi krowami. Śmierdzącymi krowami. I śmierdzącą, starą słomą. Z możliwością wdepnięcia w śmierdzące kupy. Z muchami odganianymi przez krowie ogony. Jak na wsi. Tak, bo to była wieś. I w dodatku czasy, gdzie toalety były tylko w domach bogatych ludzi.

Postępujcie względem siebie na wzór Chrystusa Jezusa. On to, istniejąc w naturze Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby być na równi z Bogiem, lecz sam siebie poniżył, przyjąwszy naturę sługi. Stał się podobny do ludzi i w zewnętrznej postaci uznany za człowieka. 
Filip. 2,5-7 BP

Jezus był Bogiem. Mógł być w swoim domu, w kosmosie, gdziekolwiek by chciał. A postanowił wyrzec się wszystkiego, i urodzić się jako zwykły człowiek. Przybrał masę ograniczeń, poruszał się tylko piechotą, nie korzystał ze swojej ponadnaturalnej mocy, którą posiadał jako stworzyciel świata. Stworzył świat, ustanowił reguły, zasady fizyczne, a potem urodził się na ziemi jako zwykły człowiek, żeby pokazać, że jest możliwe żyć według tych zasad. To nie było tak, że ustanowił zasady, a sam był ponad nimi. Nie - On stał się taki, jak my, i pokazał nam, że nawet będąc w ciele człowieka jest możliwe życie wg tych zasad. Bycie w łączności z Bogiem, pomaganie innym, i wiele innych rzeczy.

Tak więc to, co przeżywa każdy z nas, Jezus przeżył również. W taki czy inny sposób. Może nie przeżył odcięcia od internetu, ale przeżył odcięcie od świata (40 dni na pustyni). A więc wg naszych standardów - od internetu, telewizji, gazet, książek, przyjaciół - będąc tylko sam na sam ze sobą i z Bogiem. Bogiem Ojcem.

Jeśli ktoś mówi, że jego życie było specjalnie trudne, specjalnie ciężkie, że ktoś wychował się w ekstremalnych warunkach - Jezus wychowywał się w Egipcie, potem w Galilei. Też przeżył przeprowadzki rodziców, zmianę otoczenia. Potrafi zrozumieć i to.

A wszystko zaczęło się od tego, że urodził się między krowami. Na dobrą sprawę więc potrafi zrozumieć nawet krowy.






czwartek, 14 maja 2015

Spotkanie po latach

Kiedy upłynęło czterdzieści lat, na pustyni góry Synaj w płomieniu krzaka ognistego ukazał mu się anioł. Mojżesz przypatrywał się temu zdumiony, a gdy się zbliżał, by to dokładniej zobaczyć, rozległ się głos Pana (...). Przeraził się wtedy Mojżesz i nie śmiał nawet podnieść wzroku. / A zadrżawszy Mojżesz nie śmiał się przypatrywać. 
Dzieje 7,30-32 BP/BG

Najpierw Mojżesz był przekonany, że ma specjalną misję, związaną z uwolnieniem swojego narodu/rodziny. Bo w zasadzie cały ten naród izraelski pochodził od tych pierwszych dwunastu "wujków", którzy przybyli do Egiptu. W wyniku tego przekonaniu Mojżesz zdolny był nawet zabić Egipcjanina, za znęcanie się nad rodakiem. Z tym że rodacy nie za bardzo zaakceptowali ową "specjalną misję" w wykonaniu Mojżesza, w związku z czym już kolejnego dnia któryś mu to wytknął. Mojżesz przestraszył się, uciekł do zupełnie innego kraju - uciekając przed swoimi, z obawy przed reakcją i plotkami zapewne, i uciekając przed egipskim "wymiarem sprawiedliwości", również "zapewne". Potem cały czas żył w stresie, żeby nikt go nie znalazł i nie pociągnął do odpowiedzialności za zabicie tamtego Egipcjanina. Cały ten czas żył więc z czyjąś śmiercią na sumieniu.

Tam więc znalazł kobietę, ożenił się z nią, i zaplanował sobie spokojną starość. I tylko czasami może sobie myślał, jak mógł być tak głupi i sądzić, że ma jakąś specjalną misję do spełnienia. Albo może zastanawiał się, czy ciągle tę misję jeszcze ma, czy może już jej całkiem nie spartaczył, i nie zawiódł zaufania Boga zupełnie.

Po tym wszystkim, spotkawszy Boga, nikt nie powinien się dziwić, dlaczego Mojżesz się zatrząsł ze strachu, i nawet nie był w stanie spojrzeć na Boga. Dla niego to nie było, jak spotkanie po latach z przyjacielem. Raczej - jak spotkanie kogoś, przed którym żyło się cały czas w obawie. Jak spotkanie z kimś, wobec kogo miało się jakąś nieuregulowaną sprawę. Jak spotkanie Piotra z Jezusem, na plaży, po Jego zmartwychwstaniu. Spotkanie ze świadomością, że się tę drugą osobę zawiodło, całkowicie z własnej winy. I spotkanie nie będąc pewnym, jakiej reakcji z tej drugiej strony się spodziewać. Spotkanie po długim czasie "samopotępiania" się za jakiś błąd, który się zrobiło.

Ale - Bóg mówi, żeby się nie potępiać. Żeby nie potępiać innych, i żeby samemu się nie potępiać. Automatycznie. Bo skoro miłuj bliźniego swego jak siebie samego, i skoro nie potępiaj brata swego, to znaczy - "sam siebie też nie potępiaj". Bo: A ty kimże jesteś, byś sądził bliźniego? (Jak. 4,12 BT) I: Jeden jest Prawodawca i Sędzia, w którego mocy jest zbawić lub potępić (j.w.). I: jeśliby oskarżało nas serce nasze, Bóg jest większy niż serce nasze i wie wszystko (1 Jana 3,20 BW).

Tak więc - cokolwiek krąży nam po głowie, jakiekolwiek wyrzuty sumienia, jakikolwiek błąd popełniliśmy, który ciągle pamiętamy, i który - w stosunkach z inną osobą - wciąż nie jest uregulowany - nie ma potrzeby obawiać się spotkania. Z tą osobą lub z Bogiem. Bóg wie więcej, i widzi więcej i szerzej, niż my jesteśmy w stanie począć. I o ile w naszej wewnętrznej naturze mamy skłonność do zauważania gorszej strony każdej rzeczy, o tyle Bóg "ma we krwi" bronienie nas, bycie wyrozumiałym wobec nas, kochanie nas pomimo naszych błędów. "Nic się nie stało" - to Jego najczęstsza odpowiedź na nasze błędy, grzechy.





poniedziałek, 11 maja 2015

Jąkasz się, albo coś w tym stylu?

W Księdze Wyjścia napisane jest, że Mojżesz nie mógł dobrze mówić: A Mojżesz rzekł do Jahwe: Proszę Cię, o Panie, nie jestem ja wymowny: ani [nie byłem] w przeszłości, ani też [nie stałem się nim] nawet odkąd przemawiasz do Twego sługi. Mam trudną wymowę i nieporadny język (Wyj. 4,10 BP). Lub: Ociężały usta moje i język mój zesztywniał (BT). Ociężałe usta i nieporadny język? To brzmi jak objawy seplenienia i niezdolności dobrego artykułowania dźwięków. A odkąd zaczął być z Bogiem - było nawet jeszcze gorzej.

Pominąwszy fakt, jaki był kontekst powyższego tekstu, o powołaniu Mojżesz, powierzeniu mu odpowiedzialności za cały lud (mimo tej jego wady wymowy), chcę tutaj przytoczyć inny fragment: W tym czasie został zrodzony Mojżesz i był piękny dla Boga (Dzieje 7,20 NBG). Piękny dla Boga, mimo swojej wady wymowy!

Różne przekłady różnie mówią, w większości jako: był miły Bogu, w sensie: Bóg go lubił, miał u Boga specjalne względy. Tak mówią w większości przekłady polskie, poza BG, która mówi, że był krasnym z daru Bożego. NKJV mówi o tym, że był miły dla Boga, NRSV o tym, że był piękny przed Bogiem. Przekład norweski z roku 2011 mówi, że był pięknym dzieckiem w oczach Boga. Jakkolwiek - oryginał, PD, mówi, że był piękny/miły Bogu, czyli dla Boga. Czyli Bóg go lubił, dawał mu specjalne względy. I to, że miał jakąś tam (utrudniającą mu zapewne życie) wadę wymowy, nie miało żadnego znaczenia.

Czyli - nawet jeśli masz jakąś wadę wrodzoną, która sprawia, Twoje życie jest trudniejsze, że nawet być może czasem ktoś - jak dziecko w przedszkolu - wyśmieje Cię - nic się nie przejmuj. W oczach Boga jesteś piękny.

I rzekł Pan do niego [Mojżesza]: Kto dał człowiekowi usta? Albo kto czyni go niemym albo głuchym, widzącym albo ślepym? Czyż nie Ja, Pan? Idź więc teraz, a Ja będę z twoimi ustami i pouczę cię, co masz mówić (Wyj. 4,11-12 BW).






niedziela, 10 maja 2015

Czyny wysłanników, 7.1.

Więc arcykapłan zapytał:
- Czy to prawda?
A Szczepan odpowiedział:

- Bracia i Ojcowie, wysłuchajcie mnie teraz! Bóg Wspaniałości pokazał się naszemu ojcu, Abrahamowi, gdy mieszkał jeszcze w Mezopotamii, zanim udał się do Haranu. I Bóg powiedział do niego: "Wyjdź ze swojego kraju, i z twojego rodu, do kraju, który ci wskażę". Wtedy powstał z kraju Kaldeer/Chalden i przeniósł się do Haranu, a gdy jego ojciec umarł - pozwolił Bogu prowadzić się z tamtego kraju do kraju, gdzie wy żyjecie teraz. Bóg nie dał mu tam żadnej ziemi na własność, nawet szerokiej na jedną stopę, ale obiecał On dać mu i jego wnukom ten kraj na własność, chociaż nawet nie miał jeszcze dzieci. Bóg powiedział też do niego, że jego wnukowie mają żyć jako imigranci w obcym kraju, mają być też niewolnikami i być prześladowani przez 400 lat. "Ale ten lud, dla którego będą oni niewolnikami, będę sądził - mówił Bóg - a potem odejdą stamtąd i będą służyć mi w tym miejscu". Odtąd miał on zawartą z Bogiem taką "umowę przyjaźni", a potem został ojcem Izaaka i obrzezał go w ósmym dniu jego życia. Potem tak samo postąpił Izaak z Jakubem, i Jakub ze swoimi dwunastoma synami.

A ci synowie byli zazdrośni o Józefa i sprzedali go do Egiptu. Ale Bóg był z nim i ocalił go od całkowitej biedy/zagrożenia. Dał mu mądrość i pozwolił mu zdobyć przychylność faraona, króla Egiptu, a ten król uczynił go władnym kierować Egiptem i całym swoim domem. Potem cały Egipt i Kanaan dotknięte zostały klęską głodu, a bieda była ogromna. Nasi ojcowie nie dali rady zdobywać wystarczająco dużo pożywienia.

Wtedy Jakub usłyszał, że w Egipcie ponoć jest zboże, więc wysłał on tam naszych ojców - to był pierwszy raz. Kolejnym razem, gdy przyszli, Józef dał się swoim braciom rozpoznać, a faraon dowiedział się o jego rodzie. Wtedy wydał Józef polecenie, aby przywołać do niego jego ojca, Jakuba, i całą rodzinę - siedemdziesiąt pięć osób. Potem osiedlił się Jakub gdzieś w Egipcie, i tam umarł i on, i nasi ojcowie. Zostali przeniesieni do Sychemu i złożeni w grobie, który kupił jeszcze Abraham, od synów Hamoru w Sychemie, i zapłacił im w srebrze.

na podstawie: Dz. Ap. 7,1...16

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





sobota, 9 maja 2015

Apokalipsa, 19. - Zacznij coś robić

Pamiętaj więc, skąd upadłeś i opamiętaj się / nawróć się / zmień myślenie, i zacznij coś robić. A jeśli nie, to przyjdę do ciebie szybko/śpiesznie i poruszę twój świecznik/stojak lampy z jego miejsca, jeśli nie opamiętałbyś się / nie zmieniłbyś myślenia. 
Obj. 2,5 PD

Tym razem zacznę od końca. Jezus powiedział, że jeśli coś tam coś tam, to przyjdzie i poruszy ten świecznik. Albo stojak lampy, zależy jak to zrozumieć, zależnie od kontekstu. A kontekst to Księga Apokalipsy, czyli generalnie - mnóstwo tajemnic.

Co więc Jezus przyjdzie poruszyć? W poście TAJEMNICA SIEDMIU GWIAZD doczytałem się, że świecznik to lokalny kościół, zbór, parafia. A powyższy tekst, Obj. 2,5, to fragment listu do zboru w Efezie: Aniołowi/posłańcowi zgromadzenia efeskiego napisz... (Obj. 2,1 PD). Czyli wychodzi na to, że jeśli coś tam coś tam, to Jezus przyjdzie i poruszy/wzruszy/potrząśnie całym lokalnym zborem/zgromadzeniem wiernych. Wstrząśnie/poruszy, czyli wytrąci nieco z równowagi, wytrąci z dotychczasowych kolein myślowych, wstrząśnie tym zborem na tyle skutecznie, że dotychczas ustalone ramy postępowania okażą się niewystarczające i ludzie w zborze będą zmuszeni szukać nowych rozwiązać, być może nowych jakichś standardów. Zostaną postawieni w bardzo nietypowej sytuacji.

JEŚLI. Jeśli nie zmienią swojego sposobu myślenia na Jezusa wezwanie. Bo Jezus mówi: Moi wierzący w Efezie: wiem, jak bardzo się poświęciłeś dla mnie, i że nie możesz ścierpieć złych, i że zdemaskowałeś fałszywych "głosicieli prawdy", i że jesteś wytrwały; ale mam trochę żal do ciebie, że straciłeś trochę swoje pierwsze zafascynowanie; uprzytomnij więc sobie, jak bardzo byłeś we mnie zakochany pierwotnie, i zmień swój sposób myślenia, i zacznij robić to samo, co robiłeś na początku. Bo jeśli nie, to ja sam przyjdę i poruszę waszymi podwalinami, żebyście w tym zborze zmienili swój sposób myślenia i powrócili do owego pierwotnego zafascynowania (Obj. 2,1-5, parafraza).

Tak. Bo czasem zdarza się tak, że ktoś nas prosi o coś kilka razy, o zmianę sposobu postępowania/traktowania czegoś, ale faktycznie, dopóki nie zdarzy się jakaś sytuacja będąca przyczyną głębokiego szoku, czasami bierzemy to pod uwagę, a czasami taka uwaga wlatuje nam jednym uchem, a drugim wylatuje. I wtedy Bóg sam bierze sprawy w swoje ręce, i powoduje, że nagle staje się coś, że stajemy w głębokim szoku. A głębokie przeżycie emocjonalne sprawia, że zaczynamy traktować to ostrzeżenie bardzo poważnie, i przykładać się do tego, żeby było lepiej.

Tutaj chciałbym podać jakiś przykład. Myślę jednak, że każdy z nas ma w tej chwili na myśli jakiś własny przykład, własne przeżycie, coś pochodzącego z własnego życia. I każdy wie doskonale, o co chodzi. I jedyne, co w tej sytuacji trzeba zrobić, to potraktować poważnie słowa Jezusa: Zmień myślenie i zacznij coś robić. Cokolwiek. Zacząć od jednego, małego kroku. Od poszukania informacji, jak to zrobić. A potem - spróbować. Może się nie udać za pierwszym razem, może nie za drugim ani za piątym, ale ostatecznie, finalnie - Bóg błogosławi takie wysiłki, wspomaga, dodaje siły, by wyprowadzić takie poczynania na prostą, na lepszą pozycję.

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





piątek, 8 maja 2015

Majtek w bocianim gnieździe

Podobnie jak człowiek przebywający za granicą, który opuścił dom, podzielił władzę swoim sługom oraz każdemu jego pracę, a odźwiernemu nakazał by był czujny.
Mar. 13,34 NBG

Ciekawe. Biorąc pod uwagę, że tutaj ten czas oczekiwania na Jego przyjście Jezus porównał do funkcjonowania domu, razem z jego pracownikami/służącymi, i że polecenie czuwania przy drzwiach wydał tym, którzy przy drzwiach pracują - powstaje pytanie, czy można by odnieść to do sposobu funkcjonowania całego kościoła. Mianowicie - ap. Paweł w swoich listach pisze, że nie jest tak, że wszyscy robią wszystko, ale każdy ma swoją działkę, swoje zadanie. Jeden naucza, inny się modli za innych, jeszcze inny ma dar dbania o tych, którzy potrzebują pomocy bardziej, etc. Tutaj wygląda również na to, że o ile cały kościół sobie spokojnie pracuje - jak pracownicy w owym domu - zajmując się każdy swoją działką, o tyle jest też parę osób stojących przy drzwiach, witających nowych ludzi, żegnających wychodzących, i wyglądających gospodarza, gdy ten wychodzi. W tym przypadku - wyglądających naszego Gospodarza, Jezusa.

Czy więc jest też i tak, że do wyglądania Jego przyjścia Jezus oddelegowuje specjalnie pewne osoby? Żeby reszta w spokoju mogła się zajmować swoimi zadaniami? Żeby obarczyć te osoby rolą w rodzaju "czujki", wartowników, majtka w bocianim gnieździe?

Czy byłby to kolejny z darów duchowych?

Z drugiej strony kawałek dalej Jezus mówi: A to, co mówię do was, mówię wszystkim: Czuwajcie! (Mar. 13,37 BP). Czyli mówi to do wszystkich. Do wszystkich, którzy Go słuchają. Czyli do wszystkich wierzących. Czyli widzę, że ma tu miejsce jeszcze inna opcja: wszyscy, którzy wierzą w Niego, słuchają Go, mają czuwać. Czyli wszyscy ci, wszyscy my jesteśmy owymi wartownikami przy drzwiach, czekającymi na Jego przyjście, i ostrzegającymi tych w środku domu, że wkrótce gospodarz przyjdzie i wszystko musi być wysprzątane i przygotowane na cacy. Oczywiście, jeśli ktoś w środku również lubi gospodarza.

Wygląda więc na to, że my wszyscy, którzy w Niego wierzymy, jesteśmy takimi majtkami w bocianim gnieździe, wypatrującymi Go z daleka, próbującymi wywnioskować Jego obecność z najmniejszych znaków, jakie się pojawiają - z chmur nad horyzontem, pojawiających się mew, tylko czekającymi, by w końcu krzyknąć: "Ląd! Widzę Ląd!" Czekającymi, by w końcu zobaczyć Tamten Ląd.






Dobra Nowina Marka, 13.3.

- Uczcie się podobieństwa na drzewie figowym: kiedy drzewo dostaje soków w młodych pędach/gałęziach i wypuszcza liście, wtedy wiecie, że lato jest blisko. Tak samo macie wiedzieć, kiedy zobaczycie, że tamto się dzieje, że On jest blisko i stoi u drzwi. Naprawdę, mówię wam: ten ród/generacja nie przeminie, zanim to wszystko się wydarzy. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nigdy nie przeminą. Ale tego dnia ani czasu nikt nie zna, ani aniołowie w niebie, ani nawet sam Syn, tylko Ojciec.

- Bądźcie czujni, trwajcie w czujności! Bo nie będziecie wiedzieli, kiedy ten czas już nadszedł. To jest jak z pewnym mężczyzną, który miał wyjechać za granicę: kiedy opuścił dom, przekazał odpowiedzialność pracownikom, i rozdzielił zadania każdemu z nich, a pilnującym drzwi dał polecenie bycia czujnym. Czuwajcie więc! Bo nie wiecie, kiedy pan domu nadejdzie, nawet czy będzie to wieczorem, w środku nocy, podczas piania koguta czy gdzieś koło poranka. A kiedy on nagle znajdzie się tutaj, nie może on zastać was śpiących. Mówię więc to do was, mówię to do wszystkich: Czuwajcie!

na podstawie: Mar. 13,28...37






czwartek, 7 maja 2015

Kosmos wytrącony z równowagi

W tych dniach też, po tym ucisku:
słońce będzie zaćmione,
a księżyc nie da swojego blasku.
Gwiazdy będą spadać z nieba,
a siły niebios/kosmosu będą zachwiane/wstrząśnięte.
Mar. 13,24-25 PD

Są to słowa Jezusa (kontekst dostępny [tutaj]). Coś, co mnie tutaj zastanowiło, to słowa o wstrząśniętych/poruszonych "siłach niebios".

Najpierw "niebiosa" - co rozumieć pod tym słowem? Jakaś totalna, biblijna abstrakcja? Słowo powtarzane tak wiele razy, że każdy powinien wiedzieć, co ono oznacza, ale nikt właściwie nie potrafiłby jednoznacznie odpowiedzieć dziecku na pytanie, co to są niebiosa?

O niebiosach często mówił Jezus. W kontekście "Królestwa Niebios", czyli Państwa Boga. Przeglądając miejsca występowania tego słowa* dostrzegam, że polskojęzyczne zróżnicowanie na "niebo" i "niebiosa" nie ma swojego pokrycia w grece - w greckim tłumaczeniu słowa "niebiosa" zawiera się również słowo "niebo". Różnica polega tylko na liczbie pojedynczej i mnogiej. Jak w języku polskim zresztą. I angielskim - "heaven/heavens". Przy czym zazwyczaj, kiedy mowa o tym niebie nad naszymi głowami, używana jest liczba pojedyncza, natomiast gdy używana jest liczba mnoga, to mowa jest o "Ojcu mieszkającym w niebiosach", "Królestwie Niebios" etc. Stąd wynikałoby, że gdy mowa o Bogu, gdy mowa o "niebie" spraw duchowych, to w zasadzie powinniśmy brać pod uwagę istnienie wielu "nieb". Tak sugeruje Biblia. Choć zdarzył się przypadek, gdy - w kontekście "niebios" - została użyta liczba pojedyncza (przykładowo: Mat. 18,18; 19,21; Jan 3,27; 6,33; 2 Kor. 5,2), czyli takie rozgraniczenie niekoniecznie jest definitywne, może być na zasadzie "szarej granicy" między białym i czarnym. Mam na myśli to, że te pojęcia mogą się nieco ze sobą mieszać.

W każdym razie - o ile w kontekście miejsca, gdzie mieszka Bóg, używana jest liczba pojedyncza i mnoga, o tyle patrząc odwrotnie - zawsze (w przypadkach, które losowo przejrzałem - ponad 250 miejsc występowania tego słowa w NT), gdy używana jest liczba mnoga, mowa jest tylko o miejscu, w którym mieszka Bóg. Inaczej - gdy używana jest liczba mnoga, "niebiosa", nigdy w kontekście nie leży to niebo zwykłe.

Coś już wiadomo. "Niebiosa/nieba" (czyli liczba mnoga od słowa "niebo") = miejsce, gdzie mieszka Bóg, i gdzie my także generalnie podążamy, do Królestwa Niebios.

W tym momencie przypominam sobie, że Kent Hovind coś na temat niebios mówił... Tak, w części wykładu spisanym w poście [WODY NAD NIEBEM] Hovind całkiem logicznie rozróżnił:
1. niebo-firmament, po którym latają ptaki,
2. niebo-kosmos, czyli wszystko, co jest ponad (dookoła) atmosferą ziemską.

Skoro więc jest napisane, że Bóg mieszka w "niebiosach/niebach", to znaczy że może mieszkać gdzieś w kosmosie, w "miejscu wielu nieb". Namacalnie. Może gdzieś blisko, może gdzieś dalej, poza tymi wodami okalającymi kosmos, co sugeruje Hovind w w/w wykładzie.
Czy można więc zasugerować, że za każdym razem, kiedy Biblia mówi o "niebiosach/niebach", mówi po prostu o kosmosie? Próbowałem znaleźć informację, z jakiego okresu pochodzi słowo "kosmos", ale nie znalazłem. Ale bardzo możliwe, że słowo to zaczęło funkcjonować długo po powstaniu Nowego Testamentu, bo w tamtych czasach nikt nie zawracał sobie głowy pytaniem, które niebo jest które. Nikt nawet na pierwsze niebo nie mógł się wzbić. Nikt nie miał pojęcia, jak to niebo nad głowami wygląda jeszcze wyżej, i że gdzieś tam, wysoko, jest jakaś granica między naszym niebem a kosmosem, przestrzenią kosmiczną. Trochę ciężko to sobie wyobrazić, ale to jest tak, jakby ktoś zobaczył jakiś owoc pierwszy raz w życiu, i nie miał pojęcia, jak on wygląda w środku. Można by się zasugerować kolorem skórki, że cały owoc jest tego samego koloru. Albo że cała góra lodowa jest biała, jak ta część wystająca nad wodą. Przyjmuję więc, że gdy Biblia mówi o "niebach/niebiosach", to mówi o wszystkim, co znajduje się wyżej, niż to niebieskie niebo nad głowami, które wszyscy znamy. Bo - nie przesadzajmy - jednak paru ludzi już wtedy jakieś obserwacje astronomiczne poczyniło.

Co więc oznacza stwierdzenie Jezusa, że siły niebios (kosmosu) zostaną wstrząśnięte/zachwiane/poruszone? Znalazłem 14 przypadków użycia tego pojęcia w NT**. Jest tam mowa o trzcinie chwiejącej się na wietrze (a więc wytrąconej ze swojego stanu równowagi); o mierze wstrząśniętej - w sensie: dobrze wymieszanej (w domyśle: wstrząśnięcie powoduje lepsze wypełnienie zakamarków drobnymi elementami; spróbujcie nasypać cukru do słoiczka do pełna, potem wstrząśnijcie - i zobaczycie, ile cukru znowu będzie można dosypać); o wodzie, która nie miała siły poruszyć/naruszyć fundamentu domu; o Dawidzie, który napisał, że nie chciałby zostać wstrząśnięty/naruszony; o trzęsieniu ziemi; o poruszeniu/podburzeniu tłumów ludzi; itd. A to znaczyłoby, że to, co Jezus chciał powiedzieć, to to, że siły niebios/kosmosu zostaną wstrząśnięte, naruszone. Wytrącone z równowagi. Czyli że stanie się coś (albo i nic, ale nastąpi jakby samoistnie), co naruszy naturalne prawa funkcjonowania kosmosu.

Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą (Łuk. 21,25-27 BT). Wg tego paralelnego fragmentu z Ew. Łukasza - będzie się dziać dużo. Coś się stanie z morzami, że ludzie będą żyć w strachu. Media - gazety, internet - może będą mówić o drugim potopie? Cokolwiek to będzie, media na pewno odtrąbią to jako globalną sensację, bo dla nich - wiadomo - każda sensacja to dodatkowy zarobek, podwyższona sprzedaż/oglądalność. A już szczególnie nakręcanie globalnego strachu, zbudowanego - obecnie na bazie terroryzmu, a później, wg tego, co mówi Jezus - na bazie globalnych kataklizmów.

A potem coś się stanie z kosmosem. I nikt nie będzie rozumiał, co i dlaczego. Coś będzie się działo wbrew prawom fizyki. Tak to rozumiem, skoro Jezus powiedział, że siły/moce nieb/kosmosu zostaną naruszone.

A potem On przyjdzie.

* - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/3772
** - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/4531






środa, 6 maja 2015

Nie wierzcie?

Trzeci przypis do postu [Dobra Nowina Marka 13.2.]

I jeśli ktoś wam wówczas powie: Oto tu jest Chrystus, albo oto tam, nie wierzcie.
Mar. 13,21 NBG

Tu jest bardzo ciekawe miejsce. Wszystkie znane mi przekłady, włączając anglo- i norweskojęzyczne, wyrażają tę myśl jako: "Nie wierzcie im!". Zastanawiam się, dlaczego tak, skoro grecki oryginał używa tutaj trybu przypuszczającego? I - śledząc miejsca występowania tego słowa użytego w dokładnie takiej samej formie - w innych przypadkach nigdy więcej nie jest to użyte w trybie rozkazującym. Przykłady (wszystko w PD):

Łuk. 22,67: Tam mówili: Jeżeli jesteś Chrystusem/Mesjaszem, powiedz nam. On zaś odpowiedział im: Choćbym wam nawet powiedział, to i tak nie uwierzycie.

Jan 4,48: Jezus więc powiedział do niego: Jeśli nie zobaczycie znaków i cudów, nigdy nie uwierzycie.

Jan 6,29: Odpowiedział im Jezus: Dziełem Boga jest, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał. - Notabene - w tym tekście również często tłumaczy się to słowo w formie rozkazującej, choć tutaj akurat nie zmienia to sensu.

W kilku przypadkach* również użyty jest sens w rodzaju "abyście uwierzyli", czyli coś w rodzaju trybu rozkazującego. Choć z drugiej strony - jest to raczej sugestia, namowa, a nawet stwierdzenie.

W przypadku tekstu mówiącego, że Ktokolwiek powiedziałby wam, że tu jest Mesjasz, albo tam, nie uwierzylibyście / nie wierzcie - sens jest diametralnie różny. Jeśli zrozumieć to jako "nie wierzcie" - wówczas jest to ostrzeżenie, żeby nie wierzyć fałszywym stwierdzeniom, jakoby Jezus już przyszedł. I w zasadzie, patrząc dzisiaj na wielość religii, wielość "sposobów zbawienia", i mogąc spodziewać się w przyszłości wielu meldunków wierzących i "wierzących", że Jezus właśnie przychodzi, albo już przyszedł - bardzo łatwo jest nie wierzyć. Każdy zna postawę w rodzaju: "Eee, mówiłeś już o tym tyle razy, że już ci nie wierzę".

Bardzo więc możliwe, że właśnie przed tym Jezus chciał przestrzec. Nie chciał powiedzieć: "Nie wierzcie", ale raczej (patrząc w kontekście całej Jego wypowiedzi) chciał przestrzec, że tyle będzie fałszywych wezwań, alarmów, że bardzo łatwo będzie przeoczyć ten faktyczny, ponieważ... będzie to jeden z wielu, kolejny następny, coś w rodzaju: "eee, znowu...". Ktokolwiek powiedziałby wam, że tu jest Mesjasz, albo tam, nie uwierzylibyście.

* - Prześledzić można je sobie tutaj: Słownik Stronga, słowo "wierzylibyście"






Dobra Nowina Marka,13.2.

- Kiedy zobaczycie ohydę* spustoszenia**, o której było powiedziane przez proroka Daniela, znajdującą się tam, gdzie nie nie powinna - zrozumie to ten, który czyta! - wtedy ci, którzy są w Judei, niech uciekają w góry. Jeśli ktoś jest na tarasie - niech nie schodzi na dół ani do domu, żeby coś ze sobą wziąć, a ci, którzy są na polach, niech nie wracają do domu, żeby wziąć swój płaszcz. Natomiast biada w te dni tym, którzy akurat mają dzieci w drodze albo karmią piersią! I módlcie się, żeby to się nie wydarzyło zimą, ponieważ w te dni mają przyjść dni ucisku/utrapienia, jakiego jeszcze nie było, odkąd Bóg stworzył świat, aż do teraz, i jakich nigdy potem już nie będzie. Jeśli Pan nie skróciłby tych dni, wtedy nikt nie zostałby ocalony. Ale z powodu tych wybranych dni te będą skrócone.

- Jeśli więc wtedy ktokolwiek powiedziałby do was: "Patrz, Mesjasz jest tutaj", albo "Mesjasz jest tam", nie uwierzylibyście*** w to. Bo powstanie wielu fałszywych "mesjaszy" i fałszywych proroków, którzy będą czynić znaki i cuda, żeby - jeśli to możliwe - wyprowadzić tych wybranych na błędną drogę / zwieść ich. Bądźcie czujni! Oto przepowiedziałem wam to wszystko.

- W tych dniach też, po tym ucisku:
słońce będzie zaćmione,
a księżyc nie da swojego blasku.
Gwiazdy będą spadać z nieba,
a siły niebios/kosmosu będą zachwiane/wstrząśnięte****.
Wtedy zobaczycie Syna Człowieczego przychodzącego w obłokach z potężną mocą i wspaniałością. Wyśle aniołów/posłańców i zbierze swoich wybranych z czterech końców***** świata, z najdalszych krańców ziemi, do najdalszych granic nieba.

na podstawie: Mar. 13,14...27

* - W wielu tłumaczeniach użyte jest tutaj słowo "ohyda", ale to samo słowo użyte w innych kontekstach (Łuk. 16,15, Obj. 17,4, Obj. 21,27) znaczy "obrzydliwość" właśnie. Niby to samo, ale w zestawieniu z pozostałymi przypadkami występowania tego słowa, można mieć lepszy obraz tego, jaki wydźwięk miała ta wypowiedź Jezusa.

** - O jakim "spustoszeniu" tu mowa? O tym, o którym pisał prorok Daniel. A Daniel pisał o końcu istnienia świątyni w Izraelu - piszę to z głowy, nie sprawdzam tekstów, to wiedza ze starych czasów. Sprawdzę innym razem. W każdym razie słowo zostało użyte też w Łuk. 21,20: A gdy zobaczycie Jerozolimę otaczaną przez wojska, wówczas wiedzcie, że przybliżyło się jej spustoszenie (PD).

*** - Zobacz odrębny post: [Nie wierzcie?]

**** - Komentarz dodany później, zobacz [Kosmos wytrącony z równowagi]

***** - W oryginale, w grece, jest tutaj użyte słowo "wiatrów", a nie "końców". Ale to może taki idiom językowy, więc nie wnikam w szczegóły. Sens pozostaje ten sam.

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]







poniedziałek, 4 maja 2015

Czyny wysłanników, 6.2.

Szczepan był pełen wiary i mocy, i robił między ludźmi wielkie cuda i znaki. Wtedy podnieśli się niektórzy z synagogi zwanej "Synagogą Wyzwoleńców, Cyrenejczyków i Aleksandryjczyków" i razem z Żydami z Cylicji i Azji zaczęli dyskutować ze Szczepanem. Nie mogli jednak się ostać wobec mądrości i Ducha, pod wpływem którego przemawiał. Wtedy przekupili kilku, którzy powiedzieli:
- Słyszeliśmy go, jak mówił bluźnierstwa przeciwko Mojżeszowi i Bogu.
Tym rozdrażnili lud, starszyznę i uczonych w Piśmie. Wyszli więc przeciwko niemu, złapali i zaciągnęli przed Radę, i wystawili fałszywych świadków, którzy powiedzieli:
- Ten mężczyzna nie przestaje mówić rzeczy sprzeciwiających się temu świętemu miejscu i prawu. Słyszeliśmy, jak mówił, że Jezus z Nazaretu zburzy świątynię i zmieni nasze stare zwyczaje, które otrzymaliśmy jeszcze od Mojżesza.
I wszyscy, którzy byli wtedy na miejscu, w Radzie, przyglądali mu się i widzieli, że jego twarz była jak twarz anioła.

na podstawie: Dz. Ap. 6,8...15

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





piątek, 1 maja 2015

Każdego dnia od nowa, 6. - Druga szansa

Wracam do tematu. To w Nim się poruszamy. Pamiętacie słowa Pawła? W NIM się poruszamy, w NIM żyjemy, to jest nasz sens życia.

Kiedyś czytałem historię Daniela Webstera, jednego z wielkich, amerykańskich mężów stanu, żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku, zmarł w roku 1852. Kiedyś, przy jakimś posiłku, jeden z towarzyszy zapytał:
- Panie Webster, jaka jest najgłębsza myśl, którą Pan kiedykolwiek rozważał w swoim życiu?
Webster odpowiedział krótko:
- Najważniejszą myślą, która zajmuje mój umysł i zawsze mi towarzyszy, jest myśl o mojej osobistej odpowiedzialności przed Bogiem za wszystkie moje myśli, moje słowa i czyny.

Znamy tę historię, te słowa: choćby człowiek cały świat pozyskał, a na swojej duszy szkodę poniósł [zob. Mar. 8,36]... Opowiadałem wam o tym Leszku, z którym leżałem w szpitalu. Wiecie, co on mi powiedział? To człowiek, który ma największą w Polsce firmę przewozową drewna, jeździ niemalże po całym świecie. Pieniędzy ma tak dużo, że w zasadzie mógłby kupić wszystko. I kiedy po szóstej operacji lekarz powiedział mu: "Panie Leszku, to jeszcze nie koniec", to on powiedział mi później:
- Andrzej, chciałbym zostać w samych tych gaciach tylko, byleby tylko ktoś mi powiedział, że pożyję jeszcze choćby kilka dni.

Czujesz, co dla człowieka jest ważne w danym momencie? Mówił, że ilość TIRów, które ma, jest tak duża, że on już tego wszystkiego nie ogarnia. Człowiek, który jest obrzydliwie bogaty, powiedział, że wolałby zostać w samych gaciach, gdyby mu tylko ktoś powiedział, że pożyje jeszcze kilka dni. Czujesz, jak zmieniają się człowieka myśli i priorytety?

Bo - jak to jest, zobaczcie. To jest nawet fizycznie niemożliwe, żeby człowiek pozyskał cały świat, prawda? To dlaczego Jezus powiedział, że CHOĆBY człowiek cały świat pozyskał? Ale dalej mówi, że jeśliby na swojej duszy szkodę poniósł - to co mu to pomoże? A przecież człowiek dzisiaj zachowuje się, jakby CHCIAŁ pozyskać cały świat, albo chciał pozyskać PRZYCHYLNOŚĆ całego świata. Ile to energii człowiek wkłada w rozstrzyganie pytań typu: jak się ubrać, co kupić, jak coś tam załatwić... [czy jak otrzymać największą ilość lajków na fejsbuku... - dop. wł.]

A powiedz, tak naprawdę to kogo to obchodzi?

Kiedyś zobaczyłem jakiś program o Jacksonie. I podano, za ile tysięcy dolarów miał kupione spodnie, i na jakim łóżku on spał. Mówię: to już niczego innego o nim nie znaleziono? Ja na swoim łóżku za 600 zł wyśpię się dokładnie tak samo jak on. I teraz taka myśl: i co, był on bardziej szczęśliwy, że miał te spodnie i łóżko ze złota czy srebra czy czegoś takiego? Z czegokolwiek, ale czy przez to był szczęśliwszy?

I wtedy sobie przypomniałem, jak apostoł Piotr pisze, że ozdobą człowieka ma być ukryty wewnętrzny człowiek z niezniszczalnym klejnotem łagodnego i cichego ducha, który jedynie ma wartość przed Bogiem (1 Pio 3,4 BW). Zrozumiałem też słowa, kiedy Bóg powiedział, że "mamy skarb w naczyniach". Co prawda glinianych, ale mamy.

Ostatnią myślą, która mi wtedy towarzyszyła, to: Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień (2 Kor. 4,16 BT).

Chciałbym Wam powiedzieć coś na temat drugiej szansy. Otóż czasem zdarza się, że czasem, gdy ktoś ma jakiś wypadek albo coś w tym rodzaju, i definitywnie zostaje już określone, że ta osoba jest już denatem, ale "cudownie" została uratowana, to zawsze wszyscy mówią, że dostał DRUGĄ SZANSĘ, drugie życie.

A ja chcę dzisiaj powiedzieć coś na odwrót: nie musisz być po wypadku, nie musisz przeżyć jakiejś totalnej tragedii w szpitalu, gdzie uratowano by twoje życie. Ja wierzę w to, że każdy, absolutnie każdy dzień naszego życia to jest druga szansa. I jest to oparte na tym ostatnio zacytowanym fragmencie: "chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień". Tak. Widzimy to w naszych lustrach w łazience, że czasem coś się w nas zmienia: coś przybywa, czegoś ubywa... Niedawno coś było, dzisiaj już nie ma... Jak w moim przypadku włosy... Z każdym dniem jest inaczej. Wzrok nie ten sam, słuch również, i my to czujemy. Ale Bóg mówi, że chociaż ten zewnętrzny niszczeje, to jednak we wnętrzu dzieje się coś odwrotnego - z każdym dniem się odnawia. I to jest ta równowaga.

Czy to jest dobry układ? To jest jedyny układ na Ziemi, który ma szansę funkcjonować. Nawet jeśli ten zewnętrzny zniszczeje już niemalże nie do "użytku", to ten wewnętrzny będzie się ciągle odnawiał. Jednak najgorzej jest, kiedy niszczeją i ten zewnętrzny, i ten wewnętrzny człowiek. I staje się tak, że fizycznie jest kiepsko, ale duchowo jeszcze gorzej.

Chcę wam powiedzieć, że wtedy, gdy otwierano mi czaszkę, kiedy widziałem, że miała miejsce totalna ingerencja w moją fizyczność, to w jedną rzecz nikt nie miał szans zaingerować - w to, jak właśnie podnosił się mój wewnętrzny człowiek, przez to, jak Bóg mnie budował.

Choć ciało moje, i serce moje ustanie, jednak Bóg jest skałą serca mego, i działem moim na wieki (Ps. 73,26 BG). Dla Jego chwały chcę właśnie powiedzieć, że nawet, jeśli fizycznie coś zamiera, to jednak fundamentem naszego serca jest Bóg, i niech tak pozostanie na zawsze, amen.

36.20-44.54

[koniec]
[wcześniej]
[do początku]