poniedziałek, 18 czerwca 2018

Wyjść poza ramy

Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: "Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha". Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: "Odpraw ją, bo krzyczy za nami". Lecz On odpowiedział: "Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela". A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: "Panie, dopomóż mi". On jednak odparł: "Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom". A ona odrzekła: "Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów". Wtedy Jezus jej odpowiedział: "O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz". Od tej chwili jej córka była zdrowa.
Mat. 15,21-28 BT

I odszedł stamtąd w okolice Tyru i Sydonu. Kiedy wszedł do domu, nie chciał, aby ktokolwiek o tym wiedział, nie udało się jednak tego ukryć. Ale zaraz usłyszała o Nim kobieta, której córeczka miała ducha nieczystego. Przyszła i upadła Mu do nóg. A ta kobieta była Greczynką, Syrofenicjanką z pochodzenia, i prosiła Go, aby z jej córki wyrzucił czarta. I mówił jej: Pozwól najpierw najeść się do syta dzieciom, bo nie godzi się odejmować chleb od ust dzieciom, a rzucać go szczeniętom. A ona Mu odpowiedziała: Tak, Panie, ale i szczenięta jadają pod stołem resztki po dzieciach. I powiedział jej: On jej rzekł: Przez wzgląd na te słowa idź, zły duch opuścił twoją córkę. Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł.
Mar. 7,24-30 BP/BT

Po tym, jak Jezus opuścił Jezioro Genezaret, udał się w okolice starych portów fenickich, Tyru i Sydonu, gdzie dzisiaj znajduje się państwo Liban. Jezus odszedł więc dość daleko, ok. 50 km na północny zachód, nad samo wybrzeże Morza Śródziemnego. Na tereny, które nie były już izraelskie. Dlaczego tam, skoro był w trakcie swojej misji? Żeby odpocząć? Żeby znaleźć się w rejonach, gdzie nie był znany, żeby "naładować baterie"?


Z tego więc powodu raczej nie można spodziewać się było sporego oblężenia Jezusa przez tłumy. A mimo to Marek pisze: Kiedy wszedł do domu, nie chciał, aby ktokolwiek o tym wiedział, nie udało się jednak tego ukryć. I potem przyszła ta kobieta, Greczynka staro-fenickiego pochodzenia.

Dlaczego Jezus tam poszedł, skoro ponoć uważał, jak powiedział, że: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela? I dlaczego tak powiedział, skoro uzdrowił już wcześniej kogoś należącego do domu rzymskiego setnika, tzn. nie będącego Żydem?

Wszystko to wygląda jak jedna wielka prowokacja. I znów: po co? Jezus w czasie swojej misji prowokował, łamał stereotypy, wychodził poza ramy. Wygląda tutaj na to, że w tej historii Jezus nie tyle złamał stereotyp uczniów, co raczej był dumny zarówno z nich, że wstawiali się za nią, ale i z samej kobiety, która była na tyle uparta, by Go nadal prosić o uzdrowienie.

Czy stereotyp przynależności wiary w Boga tylko i wyłącznie do Żydów został tutaj złamany? Może i tak. Ale chyba nie do końca, skoro w Dziejach Apostolskich czytamy, że Piotr dalej był oporny przed współpracą z nie-Żydami, i aż musiał otrzymać proroczy sen o jedzeniu żab i innych rzeczy, uważanych w religii żydowskiej za nieczyste, żeby zacząć współpracować z Korneliuszem, wyjść poza swoje dotychczasowe ramy (zob. Dzieje 10).

Idąc dalej za tym przykładem - nawet jeślibyśmy mieli kogoś uzdrawiać, i dobierać kandydatów do uzdrowienia wg jakiegoś tam ustalonego klucza, kryteriów - można by tutaj stwierdzić, że tak naprawdę to żadne kryteria nie istnieją. Jezus nie kierował się kryteriami, kierował się celem misji. A Jego celem było finalnie dotarcie do WSZYSTKICH narodów. I do każdego rodzaju ludzi, bez względu na nację czy stan. Czy też wyznanie, bo do tego by się ta idea chyba dzisiaj sprowadzała. Byle tylko oni sami chcieli.

[dalej - UZDROWIONY SŁOWEM. I ŚLINĄ...]
[poprzednio - W OCZEKIWANIU NA CUD?]
[do początku tej serii]







sobota, 16 czerwca 2018

W oczekiwaniu na cud?

Gdy się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy do osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.
Mar. 6,53-56 BT

Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
Mat. 14,34-36 BT

Tymczasem w pobliże tego miejsca, gdzie zjedli chleb po dziękczynnej modlitwie Pana, przypłynęły inne łodzie z Tyberiady. Kiedy więc tłumy zobaczyły, że nie ma Jezusa ani Jego uczniów, wsiadły do łódek, przybyły do Kafarnaum i szukały Jezusa. Znalazłszy Go za morzem, zapytali: Rabbi, kiedyś tu przybył?
Jan 6,23-25 BP

...

Jedyne, co mi się tutaj do głowy nasuwa - Jezus być może i miał plan swojej misji, choć może wiele miejsce odwiedził spontanicznie, ale nie widać, żeby informował ludzi o tym, gdzie i kiedy będzie. Po prostu wsiadał do łodzi, tego dnia stwierdził akurat, żeby się dostać do tamtego miasta gdzieś tam, na innym brzegu, przychodził, a tam już Go rozpoznawano.

A za Nim podążały tłumy, szukając Go. Nie czekali na Niego, że może akurat do nich przyjdzie, ale szli/płynęli/jechali Go szukać tam, gdzie akurat słyszeli, że On jest. Czyli nic biernego.

Inna rzecz - nawet nie jest napisane, żeby Jezus potraktował kogoś szczególnie, czy żeby przebaczał ludziom grzechy, czy cokolwiek z religijnego wymiaru tutaj. Nie, po prostu uzdrawiał na potęgę, im więcej, tym lepiej. Byle kto dotknął jego narzuty - odzyskiwał zdrowie.

Czyli wniosek nr 1 - dobrze jest szukać, samemu wykazać jakąś inicjatywę. Daje to większe szanse na znalezienie Jezusa, niż żeby siedzieć w jednym miejscu i tylko czekać.

Wniosek nr 2 - w ciągu trzydziestu trzech lat swojego życia Jezus uzdrawiał tylko przez trzy z nich. Czyli nie zawsze jest "czas cudów". Życie płynie normalnie, a "czas cudów", na który tutaj czekamy, być może dopiero przyjdzie. Albo trzeba samemu przyjść na nowo do Jezusa, dać się porwać Jego filozofii, Jego stylowi życia, i z tym duchem może przeć naprzód, być może Bóg chciałby użyć kogoś tak nowo narodzonego, nawróconego, zdeterminowanego, aby takich cudów/znaków dokonywać, jak w przypadku Saula tuż po jego nawróceniu...







sobota, 2 czerwca 2018

Betezda - uzdrowienie z otwartym umysłem

A jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda, mająca pięć krużganków. W nich leżało mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych, którzy czekali na poruszenie wody. Od czasu do czasu zstępował bowiem anioł Pana do sadzawki i poruszał wodę. Kto więc po poruszeniu wody pierwszy do niej wstąpił, odzyskiwał zdrowie, jakąkolwiek chorobą był dotknięty. A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? Odpowiedział mu chory: Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki, gdy woda się poruszy; zanim zaś ja sam dojdę, inny przede mną wchodzi. Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził. A właśnie tego dnia był sabat. Toteż mówili Żydzi do uzdrowionego: Dziś sabat, nie wolno ci nosić łoża. On zaś odpowiedział im: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł mi: Weź łoże swoje i chodź. Pytali go: Cóż to za człowiek, co ci powiedział: Weź je i chodź? A uzdrowiony nie wiedział, kto to był, bo Jezus niepostrzeżenie oddalił się od tłumu, który był na tym miejscu. Później spotkał go Jezus w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało. Odszedł ten człowiek i powiedział Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w sabat.
Jan 5,2-16 BW

Człowiek chory od trzydziestu ośmiu lat. To ponad trzy razy dłużej, niż tamta kobieta z dwunastoletnim krwotokiem. Brzmi trochę jak historia naszego NFZ...

Podobnie jak tamta kobieta, która przez dwanaście lat próbowała wyleczyć swoją chorobę u różnych lekarzy, ten człowiek tutaj wyczerpał już wszystkie swoje możliwości i pozostało mu tylko czekać na cud. Cud w postaci spełnienia się jednego z lokalnych wierzeń, legend. Nie jest napisane, czy ktokolwiek inny zostawał uzdrowiony po kontakcie z poruszoną wodą. Próbuję sobie tylko wyobrazić - jak ktoś niewidomy mógłby zobaczyć poruszającą się wodę na tyle szybko, by pierwszym do niej wejść? Już raczej dotyczyłoby to tych, co kuleli. Czy to im pomagało? Może poprzez autosugestię. Jeśliby skuteczność tej sadzawki, albo historia tej legendy była prawdziwa - to ludzie nie garnęliby się tak pewnie do Jezusa, bo mieliby uzdrowienie na wyciągnięcie ręki.

Musiało to być więc jak coś w rodzaju naszej Częstochowy - legenda jest, wiele kul podobno uzdrowionych osób tam jest, ale nic nie słychać, żeby coś tam się naprawdę działo w tym kontekście.

I tu do takiego człowieka, czekającego na spełnienie się legendy, czekającego na jakiś cud, podchodzi jakiś Galilejczyk i pyta, czy chciałby być uzdrowiony. Nie wiedział, kim on jest. Jednym z przechodniów.
- Chciałbyś być zdrowy?
- Tak, jasne. Ale widzisz, że leżę, i nie ma szans, żebym jako pierwszy dostał się do wody.
- Nie ma problemu. Po prostu wstań ze swojego materaca i idź.

To, co jest zadziwiające w tej historii, to:

Po pierwsze - na pytanie, czy chciałby być uzdrowiony, jego myśli wciąż krążyły wokół sadzawki. Więc jego odpowiedź też taka była - związana z sadzawką.

Po drugie - gdy ów Galilejczyk powiedział, żeby tylko wstał i poszedł, on uwierzył i zrobił to. Bez żadnych wątpliwości typu: "ale przecież sadzawka... jak... jak to..." Po prostu. Wstał, momentalnie uwierzył w inną możliwość i poszedł.

Po trzecie - nie wiedział nawet, że ów Galilejczyk jest Jezusem. Czyli uwierzył momentalnie na słowo, bez względu na osobę, która mu to powiedziała. Na pewno słyszał o Jezusie, na pewno myślał o tym, żeby się do Niego dostać, ale znowu - Jezus się przemieszczał z miejsca na miejsce, a on był przywiązany do swojego materaca. Nie mógł chodzić. A tutaj - proszę, po prostu uwierzył, wstał i poszedł. Być może pod wpływem tych zasłyszanych wcześniej o Jezusie opowieści? W każdym razie zdolny był uwierzyć, nawet nie wiedząc, że to był sam Jezus mówiący do niego.

Po czwarte - podniósł się, wstał i poszedł bez żadnych wątpliwości. A przecież był sabat! Co oznaczało, że był zakaz noszenia rzeczy ze sobą, zakaz długiego chodzenia... A gdy tylko usłyszał, że miał wstać i pójść, nie zadał nawet jednego pytania o to, że przecież jak to, to sabat jest, to wbrew przepisom jest. Inna oznaka otwartego umysłu?

[dalej - W OCZEKIWANIU NA CUD?]
[poprzednio - DUCH NA NIM]
[do początku tej serii]






piątek, 1 czerwca 2018

Duch na Nim

Faryzeusze zaś wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy Jezus dowiedział się o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: *Oto mój Sługa; którego wybrałem, Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą.
Mat. 12,14-21 BT

Jezus z uczniami odszedł nad morze, a szedł za Nim wielki tłum z Galilei i z Judei, i z Jerozolimy, i z Idumei, i z Zajordania, i z okolic Tyru i Sydonu. Wielki tłum, który usłyszał, jakich to rzeczy dokonał, przyszedł do Niego. I powiedział swoim uczniom, aby mieli dla Niego w pogotowiu łódź ze względu na tłum, aby nie napierano na Niego. Bo wielu uzdrowił. Toteż ci, którzy mieli dolegliwości, cisnęli się do Niego, aby Go dotknąć. I duchy nieczyste padały mu do nóg, kiedy Go widziały. I wołały: Ty jesteś Syn Boży. On zaś wielokrotnie surowo im nakazywał, aby Go nie ujawniały.
Mar. 3,7-12 BP

Kiedy Jezus zszedł z nimi [z góry], zatrzymał się na równinie z wielkim tłumem uczniów, a mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem, i z nadmorskiego Tyru, i Sydonu przyszło, aby Go słuchać i odzyskać zdrowie. Także ci, których dręczyły duchy nieczyste, powracali do zdrowia. I cały tłum starał się Go dotknąć, bo moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich.
Łuk. 6,17-19 BP

Jezus uzdrawiał wszystkich, TAKŻE tych, którzy byli dotknięci demonami. To znaczy że nie każda choroba była spowodowana przez demona. I to brzmi rozsądnie.

Tak czy siak - Jezus uzdrawiał, bo miał moc. Dotknięty Duchem Boga, moc była w nim tak potężna, że aż demony same padały Mu do nóg, kiedy Go widziały. I wiedziały, skąd ta moc pochodzi.

Przypuszczam że i my, gdy będziemy mogli uzdrawiać, albo w momencie uzdrawiania, gdy nam się to kiedyś przydarzy - będziemy tak przepełnieni Duchem Boga, i będziemy czuć tę moc w sobie, że będziemy ponadnaturalnie pewni, że to, czego właśnie się mamy dotknąć, będzie krokiem udanym. Udanym - bo nie przedsięwziętym przez nas samych, ale będziemy akurat tkwili w samym środku wydarzeń, które Bóg improwizuje. Staniemy się Jego narzędziem. Będziemy pod wpływem Jego Ducha. Wszystko to po to, by odzyskać ku Bogu jednego człowieka. Albo pięć tysięcy - kto to teraz wie...