Nie ma bowiem drzewa dobrego, które by rodziło owoc zły, ani też drzewa złego, które by rodziło owoc dobry. Każde bowiem drzewo poznaje się po jego owocu, bo nie zbierają z cierni fig ani winogron z głogu.
Łuk. 6,43-44 BW
Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo: nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. (BT)
Nie ma bowiem drzewa dobrego, które by rodziło owoc zły... Ale przecież zdarzają się dobre drzewa, którym zdarzają się ulęgałki. Przecież są lata, gdy drzewo jest przemarznięte po zimie i nie rodzi nic, albo lata, gdy po łagodnej zimie i braku przymrozków wiosną, przy wystarczającej ilości deszczu i słońca drzewo obradza obficie, a czasem obradza tylko mniej. Czasem owoce są kwaśne, bo nie mają wystarczająco słońca, czasem mniejsze i twarde, bo nie mają wystarczająco deszczu. Czasem wda się jakiś robak, czasem sadownik przesadzi z opryskami, czasem ktoś nie zadba o przerzedzenie kwiatów, żeby otrzymać owoce większe i wtedy jest owoców mnóstwo, ale mniejszych, o marnej jakości. Widać, że dużo zależy od czynników zewnętrznych: pogody, robaków, a nawet samego sadownika. Jak więc można tak jasno, klarownie określić czy drzewo jest dobre, bo ma dobre owoce? Czy oznaczałoby to, że jednego roku drzewo jest dobre, a innego już nie, bo ma mniejsze owoce? Nawet jeśli to sadownik zawinił? Nawet jeśli było to wynikiem zimy z temperaturą -35? Albo wynikiem innych, niezależnych od drzewa czynników?
I jak rozumieć tę diametralną rozbieżność w tylko tych dwóch tłumaczeniach: nie ma drzewa złego, które by rodziło owoc dobry i nie jest złym drzewem to, które wydaje dobry owoc? Ta pierwsza wersja mówi, że NIE MA, nie istnieje drzewo złe, które mogłoby dawać dobry owoc, a ta druga mówi, że drzewo, które daje dobry owoc, nie jest złe. A wszystko to są te same słowa Jezusa, wypowiedziane w tym samym momencie, zaczerpnięte z tego samego greckiego tekstu. Tylko tłumaczenie zostało zupełnie inaczej zinterpretowane.
Nie chcę tutaj podważać teologicznych kompetencji tłumaczy - być może w świetle innych ewangelii tak właśnie należy ten fragment rozumieć - że mowa o drzewie złym i dobrym. Jakkolwiek by nie zinterpretować ten fragment, na jakimkolwiek tłumaczeniu by się nie oprzeć.
Jednak czytając grecką wersję i opierając się na podstawie Przekładu Dosłownego, nasunęła mi się zupełnie inna interpretacja tego tekstu: Nie jest piękne drzewo, mające zgniły owoc, albo nie jest zgniłe drzewo mające piękny owoc. Każde drzewo jest znane z własnych owoców, bo nie z cierni zbiera się figi, ani nie z krzaków kolczastych winogrona. Rozwinięcie: ok, drzewo mające ulęgałki nie jest piękne, nie jest dobre, trzeba się z tym zgodzić. Czy to wina tego drzewa czy nie, nie wygląda to fajnie. Drzewo mające zgniłki jest widocznie zaniedbane i tym bardziej nie jest ono piękne/dobre. Jeśli drzewo ma dobry owoc, to znak, że nie jest zgniłe, albo też bezużyteczne - jak tłumaczy PD. I z tym trzeba się zgodzić. Jednak kolejnym zdaniem Jezus przekreśla jakiekolwiek sądzenie drzewa czy jest ono dobre czy złe, w takim szerokim, generalnym sensie: Każde bowiem drzewo z własnego owocu jest znane, bowiem nie z cierni zbierają figi ani nie z krzaku cierniowego zrywają winogrona (PD). Czyli rozumiem tu, że gdy mowa o drzewie dobrym czy zgniłym to nie jest to osądzenie drzewa, potępienie: "O, to drzewo jest złe, spalmy je". To tylko stwierdzenie faktu jak to wygląda na moment obecny. Gotowane ziemniaki nieposolone "są złe", ale wystarczy je dosolić i "są dobre". Bycie ziemniaków nieposolonymi nie przekreśla całkowicie ich sensu istnienia, wymagają tylko nieco obróbki, nieco kunsztu, żeby wydobyć z nich to, co najlepsze. Tak samo jest z tym drzewem: to, że tego roku dało ulęgałki, albo zgniłki, nie przekreśla całkowicie jego sensu istnienia. Potrzeba tylko dobrego sadownika i paru sprzyjających czynników i kolejnego roku może być fantastycznie.
Bo Jezus mówi: Każde bowiem drzewo z własnego owocu jest znane, bowiem nie z cierni zbierają figi ani nie z krzaku cierniowego zrywają winogrona. Czyli de facto nie ma co oceniać drzewa, czy jest ono dobre czy nie, bo przecież nikt nie będzie oczekiwał po kolczastej akacji, że obrodzi w słodkie czereśnie. Po prostu akacja jest akacją, a czereśnia czereśnią. Tak to stworzył Bóg i tak to funkcjonuje. A sama akacja, mimo że kolczasta, też nie jest totalnie bezużyteczna - wszyscy znają przecież pyszny miód akacjowy. Można wycisnąć coś dobrego z kolczastego drzewa? Można! Czy akacja jest złym drzewem ze względu na swoje "owoce" - kolce? Można tak stwierdzić. Ale ktokolwiek jadł miód akacjowy, nigdy tak nie stwierdzi. Samo drzewo może wydaje się bezużyteczne, ale wystarczy dobrej "obróbki" - w tym wypadku pszczół - żeby dało coś pożytecznego.
I przekładając to na grunt relacji między ludźmi - można stwierdzić o różnych ludziach, czy są oni dobrzy czy nie, na bazie czynów, którymi się wykazują. Ale to nie określa ich jako ludzi dobrych czy złych całkowicie - bo dobremu człowiekowi pod wpływem stresu może się coś odmienić i może stać się egoistyczny, a zły, gdy zobaczy dobry wzór do postępowania, może dostać możliwość wyboru, by postępować inaczej, wskutek czego może odmienić się całkowicie. Każdy jest stworzony inaczej, jak figa, jak czereśnia, jak akacja, i każdy jest inny w zewnętrznym odbiorze - jeden jest słodki jak czereśnie, inny kłujący jak akacja - i tak został stworzony. Ale nawet ten kłujący może mieć w sobie coś dobrego, co można wydostać na zewnątrz, potrzeba tylko odpowiedniej "pszczoły". Jeden daje dobre owoce bezpośrednio, inny potrzebuje większej "obróbki".
To wszystko współgra mi z całkowitą akceptacją wobec ludzi, którą Jezus okazywał, z Jego wyrozumiałością i wolą zobaczenia u każdego czegoś dobrego.
Najważniejsze jest, by mieć wolę zmiany do robienia czegoś dobrego, lepszego i nie gnuśnieć w zgniłych myślach, zgniłych poglądach, które nie wnoszą niczego dobrego, niczego twórczego, niczego kreatywnego: Dobry człowiek z dobrego skarbca swojego serca dobywa rzeczy dobre, a zły człowiek ze złego skarbca złe. Z obfitości serca mówią bowiem jego usta (Łuk. 6,45 BR).
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kazanie na górze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kazanie na górze. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 12 lutego 2017
sobota, 4 lutego 2017
Kazanie na górze - "Błogosławcie tym, którzy was przeklinają"?
Dobrze mówcie o tych, którzy was przeklinają, módlcie się za tych, którzy was zniesławiają.
Łuk. 6,27 BP
Tak postępujcie z ludźmi, jak byście chcieli, aby oni postępowali z wami.
Łuk. 6,31 BP
Jezus bardzo często zwracał uwagę na to, by nie dać się ponosić emocjom w złych sytuacjach, by nie rewanżować się, ale by odpłacać dobrym. Żeby postępować z ludźmi tak, jakbyśmy chcieli, żeby inni z nami postępowali. Żeby nie osądzać. Żeby nie potępiać. Żeby nie mówić źle, ale zawsze dobrze.
Mówienie dobrze o tych, którzy dobrze o nas nie mówią, wymaga zdolności dostrzegania dobrego u innych. To jest tak samo, jak Jezus postąpił z Marią Magdaleną: każdy mówił o niej źle, nikt jej nie szanował, głównie ze względu na to, czym się zajmowała chyba. Jezus natomiast na to nie patrzył, ale dał jej szansę poczucia ciepła od drugiego człowieka, w przeciwieństwie do potępienia, poniżenia czy wykorzystywania, z którymi musiała ona mieć do czynienia na co dzień.
O samym mówieniu, sposobie mówienia o innych, musiał Jezus rozmawiać z uczniami wiele razy, bo potem Jakub napisał: (4) Albo przypatrzcie się okrętom: choć bywają niekiedy tak ogromne, że dopiero nie lada wichry mogą nimi wstrząsnąć, to jednak malutki ster potrafi nadać im taki kierunek, jakiego życzy sobie sternik. (5) Podobnie rzecz się ma z językiem: ten tak niewielki organ może się poszczycić bardzo wielkimi dziełami. Mały płomyczek, a doprowadzi do tego, że wielki las staje w płomieniach. (6) Język to także płomień, to cały świat nieprawości. Wśród organów naszego ciała jest tym czynnikiem, który bezcześci ciało; płomieniem, który pochodzi z piekła, ogarnia wszystkie obszary naszego życia. (7) Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworów morskich człowiek może ujarzmić tak, że będą mu posłuszne. (8) Natomiast nikt z ludzi nie potrafi zapanować skutecznie nad językiem; ciągle przybiera on postać coraz innego zła, [zawsze] pełnego zabójczej trucizny. (9) Posługujemy się nim, gdy mamy wielbić Pana [Jezusa] i Ojca, lecz także i wtedy, gdy złorzeczymy ludziom stworzonym na podobieństwo Boga. (10) Z tych samych ust wychodzi więc i błogosławieństwo, i przekleństwo. Otóż tak nie może być, bracia moi! (Jak. 3,4-10 BR)
Zatem przywołał cały tłum i im powiedział: Słuchajcie mnie wszyscy i rozumiejcie. Nie ma nic z zewnątrz człowieka, które wchodząc do niego, mogło go zanieczyścić. Ale to, co wychodzi z niego, to zanieczyszcza człowieka. Kto ma uszy do słuchania, niech słucha! A kiedy wszedł do domu, z dala od tego tłumu, jego uczniowie pytali go o to podobieństwo. Więc im mówi: Także i wy jesteście bezrozumni? Nie rozumiecie, że wszystko, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może go zanieczyścić, bo nie wchodzi mu do serca, ale do brzucha i do ustępu wychodzi; oczyszczając wszystkie pokarmy. Ale też powiedział, że to, co wychodzi z człowieka, to zanieczyszcza człowieka. Bo z wnętrza, z serca ludzi, wychodzą złe myśli, cudzołóstwa, nierządy duchowe, mężobójstwa, złodziejstwa, chciwości, niegodziwości, zdrada, zuchwałość, złe oko, bluźnierstwo, pycha, głupota. Wszystkie te złości wychodzą z wnętrza oraz zanieczyszczają człowieka. (Mar. 7,14-23 NBG)
Bo z wnętrza, z serca ludzi, wychodzą złe myśli, cudzołóstwa, nierządy duchowe, mężobójstwa, złodziejstwa, chciwości, niegodziwości, zdrada, zuchwałość, złe oko, bluźnierstwo, pycha, głupota... Nie wystarczy się zamknąć i po prostu tych złych rzeczy o innych nie mówić. Obojętnie, czy tych tutaj czy tamtych złych, gdy ktoś inny źle o nas mówi. Bo to, co mówimy, pochodzi z naszego serca. Chcąc więc to zmienić, trzeba zmienić serce, żeby właśnie dobrze życzyło innym ludziom, czasami mimo wszystko.
Czy można zrobić to samodzielnie? Może. Ale właściwie jest to już zrobione: Daje nam przecież świadectwo i Duch Święty, skoro powiedział: "To jest przymierze, które zawrę z nimi po owych dniach, powiada Pan; włożę moje prawa w ich serca i wypiszę je w ich myślach, a ich grzechów i nieprawości nie będę już więcej pamiętał (Hebr. 10,15-17 BP). Prawa Boga to dwa największe przykazania:
Faryzeusze zaś, dowiedziawszy się, jak zamknął usta saduceuszom zeszli się w gromadzie i jeden z nich, aby Go podejść, postawił takie pytanie: Nauczycielu, który nakaz Prawa jest największy? A Jezus powiedział: Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego, całą duszą twoją i całym umysłem twoim. Oto największy i pierwszy nakaz. A drugi jest mu podobny: Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego. Na tych dwu nakazach spoczywa całe Prawo i Prorocy. (Mat. 22,34-40 BR)
Prawa Boga, jakaś cząstka dobroci, miłości do innych ludzi jest włożona w nasze serca. Życiowe doświadczenia robią z nas nieczułych, zdystansowanych psychopatów, zamkniętych na nadmiar złych rzeczy występujących w otoczeniu. I żądnych zemsty dla tych, którzy robią coś złego nam. Trzeba jednak pamiętać, że zemstą zajmie się Bóg w swoim czasie, niekoniecznie podczas życia tutaj, na ziemi, a jedynie odpowiedź dobrem na złe może zmienić drugiego człowieka na lepsze.
Bo jeśli kochacie tych, co was kochają, to czymże się chcecie chwalić? Przecież nawet grzesznicy kochają tych, którzy ich kochają. A jeśli czynicie dobrze tym, którzy wam dobrze czynią, to czymże się chcecie chwalić? Przecież grzesznicy czynią to samo. A jeśli pożyczacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, to czymże się chcecie chwalić? Grzesznicy także pożyczają grzesznikom, aby to samo odebrać. Lecz kochajcie waszych nieprzyjaciół i czyńcie dobrze, i pożyczajcie, nie spodziewając się niczego, a zapłata wasza będzie sowita i będziecie synami Najwyższego, bo On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. (Łuk. 6,32-36 BP)
c.d.n.
[wcześniej - ZUPEŁNIE INNA EKONOMIA]
[do początku]
Łuk. 6,27 BP
Tak postępujcie z ludźmi, jak byście chcieli, aby oni postępowali z wami.
Łuk. 6,31 BP
Jezus bardzo często zwracał uwagę na to, by nie dać się ponosić emocjom w złych sytuacjach, by nie rewanżować się, ale by odpłacać dobrym. Żeby postępować z ludźmi tak, jakbyśmy chcieli, żeby inni z nami postępowali. Żeby nie osądzać. Żeby nie potępiać. Żeby nie mówić źle, ale zawsze dobrze.
Mówienie dobrze o tych, którzy dobrze o nas nie mówią, wymaga zdolności dostrzegania dobrego u innych. To jest tak samo, jak Jezus postąpił z Marią Magdaleną: każdy mówił o niej źle, nikt jej nie szanował, głównie ze względu na to, czym się zajmowała chyba. Jezus natomiast na to nie patrzył, ale dał jej szansę poczucia ciepła od drugiego człowieka, w przeciwieństwie do potępienia, poniżenia czy wykorzystywania, z którymi musiała ona mieć do czynienia na co dzień.
O samym mówieniu, sposobie mówienia o innych, musiał Jezus rozmawiać z uczniami wiele razy, bo potem Jakub napisał: (4) Albo przypatrzcie się okrętom: choć bywają niekiedy tak ogromne, że dopiero nie lada wichry mogą nimi wstrząsnąć, to jednak malutki ster potrafi nadać im taki kierunek, jakiego życzy sobie sternik. (5) Podobnie rzecz się ma z językiem: ten tak niewielki organ może się poszczycić bardzo wielkimi dziełami. Mały płomyczek, a doprowadzi do tego, że wielki las staje w płomieniach. (6) Język to także płomień, to cały świat nieprawości. Wśród organów naszego ciała jest tym czynnikiem, który bezcześci ciało; płomieniem, który pochodzi z piekła, ogarnia wszystkie obszary naszego życia. (7) Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworów morskich człowiek może ujarzmić tak, że będą mu posłuszne. (8) Natomiast nikt z ludzi nie potrafi zapanować skutecznie nad językiem; ciągle przybiera on postać coraz innego zła, [zawsze] pełnego zabójczej trucizny. (9) Posługujemy się nim, gdy mamy wielbić Pana [Jezusa] i Ojca, lecz także i wtedy, gdy złorzeczymy ludziom stworzonym na podobieństwo Boga. (10) Z tych samych ust wychodzi więc i błogosławieństwo, i przekleństwo. Otóż tak nie może być, bracia moi! (Jak. 3,4-10 BR)
Zatem przywołał cały tłum i im powiedział: Słuchajcie mnie wszyscy i rozumiejcie. Nie ma nic z zewnątrz człowieka, które wchodząc do niego, mogło go zanieczyścić. Ale to, co wychodzi z niego, to zanieczyszcza człowieka. Kto ma uszy do słuchania, niech słucha! A kiedy wszedł do domu, z dala od tego tłumu, jego uczniowie pytali go o to podobieństwo. Więc im mówi: Także i wy jesteście bezrozumni? Nie rozumiecie, że wszystko, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może go zanieczyścić, bo nie wchodzi mu do serca, ale do brzucha i do ustępu wychodzi; oczyszczając wszystkie pokarmy. Ale też powiedział, że to, co wychodzi z człowieka, to zanieczyszcza człowieka. Bo z wnętrza, z serca ludzi, wychodzą złe myśli, cudzołóstwa, nierządy duchowe, mężobójstwa, złodziejstwa, chciwości, niegodziwości, zdrada, zuchwałość, złe oko, bluźnierstwo, pycha, głupota. Wszystkie te złości wychodzą z wnętrza oraz zanieczyszczają człowieka. (Mar. 7,14-23 NBG)
Bo z wnętrza, z serca ludzi, wychodzą złe myśli, cudzołóstwa, nierządy duchowe, mężobójstwa, złodziejstwa, chciwości, niegodziwości, zdrada, zuchwałość, złe oko, bluźnierstwo, pycha, głupota... Nie wystarczy się zamknąć i po prostu tych złych rzeczy o innych nie mówić. Obojętnie, czy tych tutaj czy tamtych złych, gdy ktoś inny źle o nas mówi. Bo to, co mówimy, pochodzi z naszego serca. Chcąc więc to zmienić, trzeba zmienić serce, żeby właśnie dobrze życzyło innym ludziom, czasami mimo wszystko.
Czy można zrobić to samodzielnie? Może. Ale właściwie jest to już zrobione: Daje nam przecież świadectwo i Duch Święty, skoro powiedział: "To jest przymierze, które zawrę z nimi po owych dniach, powiada Pan; włożę moje prawa w ich serca i wypiszę je w ich myślach, a ich grzechów i nieprawości nie będę już więcej pamiętał (Hebr. 10,15-17 BP). Prawa Boga to dwa największe przykazania:
Faryzeusze zaś, dowiedziawszy się, jak zamknął usta saduceuszom zeszli się w gromadzie i jeden z nich, aby Go podejść, postawił takie pytanie: Nauczycielu, który nakaz Prawa jest największy? A Jezus powiedział: Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego, całą duszą twoją i całym umysłem twoim. Oto największy i pierwszy nakaz. A drugi jest mu podobny: Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego. Na tych dwu nakazach spoczywa całe Prawo i Prorocy. (Mat. 22,34-40 BR)
Prawa Boga, jakaś cząstka dobroci, miłości do innych ludzi jest włożona w nasze serca. Życiowe doświadczenia robią z nas nieczułych, zdystansowanych psychopatów, zamkniętych na nadmiar złych rzeczy występujących w otoczeniu. I żądnych zemsty dla tych, którzy robią coś złego nam. Trzeba jednak pamiętać, że zemstą zajmie się Bóg w swoim czasie, niekoniecznie podczas życia tutaj, na ziemi, a jedynie odpowiedź dobrem na złe może zmienić drugiego człowieka na lepsze.
Bo jeśli kochacie tych, co was kochają, to czymże się chcecie chwalić? Przecież nawet grzesznicy kochają tych, którzy ich kochają. A jeśli czynicie dobrze tym, którzy wam dobrze czynią, to czymże się chcecie chwalić? Przecież grzesznicy czynią to samo. A jeśli pożyczacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, to czymże się chcecie chwalić? Grzesznicy także pożyczają grzesznikom, aby to samo odebrać. Lecz kochajcie waszych nieprzyjaciół i czyńcie dobrze, i pożyczajcie, nie spodziewając się niczego, a zapłata wasza będzie sowita i będziecie synami Najwyższego, bo On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. (Łuk. 6,32-36 BP)
c.d.n.
[wcześniej - ZUPEŁNIE INNA EKONOMIA]
[do początku]
niedziela, 29 stycznia 2017
Kazanie na górze - Zupełnie inna ekonomia
Daj każdemu, kto cię prosi, i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność.
Łuk. 6,29 BP
Współczesna nauka o asertywności uczy mówić "nie". Współczesny model postępowania określa jasno zasady prywatności i jej niedostępności dla obcych osób. Daj każdemu, kto cię prosi jest szokujące. Może nie chodzi o to, by rozdawać dookoła wszystko, co się ma, ale na przykład pracując w miejscu, gdzie zazwyczaj każdy ma "swoje" określone narzędzia, "swoje" miejsce, własne metody produkcyjne i organizacje pracy - dać każdemu, który prosi, który potrzebuje - może być potężną zmianą. Ba - i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność - to, co Pan Jezus zaleca tutaj, było stosowane później w komunach chrześcijańskich, gdzie wszystko było wszystkich, czyli nawet jeśli jakaś rzecz należała do jednego człowieka, to przecież nie potrzebował jej 24 godziny na dobę, prawda? Więc w tym czasie mógł jej użyć ktoś inny. A wszystkie rzeczy i tak daje Bóg, to On daje lub nie szczególne błogosławieństwo na posiadanie rzeczy materialnych. Więc tak w zasadzie to On jest właścicielem wszystkiego, Jego jest cała ziemia - jest napisane gdzieś w Psalmach. My tutaj jesteśmy tylko zarządcami tego wszystkiego, co On stworzył. Obojętnie, czy to chodzi o jakieś pole, ogród do uprawy, czy technologiczne nowinki. Szerzej wspominam o tym w poście [SPOSOBY FINANSOWANIA W NOWYM TESTAMENCIE].
W ten właśnie sposób zresztą pierwsi chrześcijanie postępowali: Wszyscy wierzący stanowili jedną duszę i jedno serce, i nikt nie mówił, że cokolwiek jest jego własnością, wszystko bowiem mieli wspólne (Dzieje 4,32 BP). Mało tego - nie postępowali tak sami z siebie, ale tuż po przyjęciu Ducha Świętego, o czym jest napisane jeden werset wcześniej: A gdy skończyli modlitwę, zatrzęsło się miejsce, na którym byli zebrani, i napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym (Dzieje 4,31 BW). Czyli każdy z nich, zgodnie z tym, co Bóg powiedział, że Prawa moje włożę w ich serca - po otrzymaniu Ducha Świętego postępował dokładnie według tych cytowanych wcześniej słów Jezusa: Daj każdemu, kto cię prosi, i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność. Bo skoro wszystko było darem od Boga, to przecież nie dla naszego własnego użytku, ale dane nam to zostało też po to, by wspomagać innych, którzy akurat tego daru nie mają. Przykładowo specjalną opieką otoczone były wdowy, osoby, które - nie posiadając męża - często pozostawały bez żadnego źródła dochodu: Jeśli kto z wiernych ma w swej rodzinie wdowy, niech je wspomaga, aby zbór nie był obciążony i mógł wspierać te, które rzeczywiście są wdowami (1 Tym. 5,16 BW). W pierwszej kolejności więc człowiek miał dbać o własną rodzinę, zwłaszcza o potrzebujących z własnej rodziny, a w dalszej - myśleć również o innych wdowach, które już rodziny nie miały. Bo jak miały się one utrzymać? W tamtych czasach nie było emerytur z ZUSu, nawet w czasach dzisiejszych nie w każdym kraju taki system istnieje. Przykładowo w Indonezji coś w rodzaju pensji emerytalnej jest zobowiązany wypłacać zakład, w którym się ostatnio pracowało. Dopóki istnieje. A co, jeśli zbankrutuje? Wówczas wszyscy emeryci, będący na jego utrzymaniu, po prostu tracą swoje utrzymanie. Wtedy cała rodzina zrzuca się, by utrzymać rodziców. Żeby opłacić prąd, telefon, zaopatrzyć w jedzenie, wymienić zużyte ubrania, zrzucić się na podróże w celu odwiedzeniu rodziny... A przecież nie zawsze każdy z rodziny ma pracę i czasem trzeba pomóc też temu jednemu z rodzeństwa, które tej pracy nie ma... Czyli de facto system ten dalej tak jakby istnieje w krajach o patriarchalnym systemie rodzinnym, w rodzinach, gdzie te wartości rodzinne są zachowywane.
Taki też był system socjalny w czasach chrześcijańskich, taki był system socjalno-ekonomiczny, który zalecał Jezus, i taki był też ten system w czasach istnienia świątyni izraelskiej, gdy to 8% ludności było oddelegowane do jej obsługiwania przez 100% ich czasu, a reszta Izraela, gdzie wszyscy właściwie pochodzili z jednej, dwunastodzietnej rodziny, czyli byli jedną, ogromną rodziną przecież - reszta Izraela zrzucała się na utrzymanie tej jednej części ich rodziny, która z zarządzenia Boga miała nie zajmować się żadną produktywną pracą, przynoszącą ekonomiczne dochody, ale pracą "serwisową" wokół świątyni.
Ekonomia przekazana więc przez Jezusa nie skupia się na gromadzeniu dóbr na zasadzie "im więcej tym lepiej". Bo faktycznie - czasem zastanawiam się, po co firmom milionowe zyski? Po co chcą one generować jeszcze większe? Rozumiem inwestycje w nowe technologie, wkłady w fundacje charytatywne etc. Ale robić wszystko, by zarabiać jak najwięcej, a potem trzymać te pieniądze gdzieś na lokatach, żeby... zarabiać jeszcze więcej?... Tymczasem ekonomia Jezusa to: bądź sprytny, używaj pieniędzy sprytnie, pomnażaj je, ale nie zatrzymuj ich wszystkich dla siebie. Wspomagaj tych, którzy w wyniku jakichś wydarzeń losowych sobie nie radzą. Biednych. Sieroty. Wdowy. Dawaj, jeśli to potrzebne. Nie domagaj się zwrotu.
Cóż, dla mnie osobiście są to bardzo twarde słowa, jest to zupełnie odmienny sposób myślenia, niż ten, zgodnie z którym postępowałem do tej pory. Odkrycie jest lekko szokujące. Ale zamierzam wprowadzić je w życie.
Łuk. 6,29 BP
Współczesna nauka o asertywności uczy mówić "nie". Współczesny model postępowania określa jasno zasady prywatności i jej niedostępności dla obcych osób. Daj każdemu, kto cię prosi jest szokujące. Może nie chodzi o to, by rozdawać dookoła wszystko, co się ma, ale na przykład pracując w miejscu, gdzie zazwyczaj każdy ma "swoje" określone narzędzia, "swoje" miejsce, własne metody produkcyjne i organizacje pracy - dać każdemu, który prosi, który potrzebuje - może być potężną zmianą. Ba - i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność - to, co Pan Jezus zaleca tutaj, było stosowane później w komunach chrześcijańskich, gdzie wszystko było wszystkich, czyli nawet jeśli jakaś rzecz należała do jednego człowieka, to przecież nie potrzebował jej 24 godziny na dobę, prawda? Więc w tym czasie mógł jej użyć ktoś inny. A wszystkie rzeczy i tak daje Bóg, to On daje lub nie szczególne błogosławieństwo na posiadanie rzeczy materialnych. Więc tak w zasadzie to On jest właścicielem wszystkiego, Jego jest cała ziemia - jest napisane gdzieś w Psalmach. My tutaj jesteśmy tylko zarządcami tego wszystkiego, co On stworzył. Obojętnie, czy to chodzi o jakieś pole, ogród do uprawy, czy technologiczne nowinki. Szerzej wspominam o tym w poście [SPOSOBY FINANSOWANIA W NOWYM TESTAMENCIE].
W ten właśnie sposób zresztą pierwsi chrześcijanie postępowali: Wszyscy wierzący stanowili jedną duszę i jedno serce, i nikt nie mówił, że cokolwiek jest jego własnością, wszystko bowiem mieli wspólne (Dzieje 4,32 BP). Mało tego - nie postępowali tak sami z siebie, ale tuż po przyjęciu Ducha Świętego, o czym jest napisane jeden werset wcześniej: A gdy skończyli modlitwę, zatrzęsło się miejsce, na którym byli zebrani, i napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym (Dzieje 4,31 BW). Czyli każdy z nich, zgodnie z tym, co Bóg powiedział, że Prawa moje włożę w ich serca - po otrzymaniu Ducha Świętego postępował dokładnie według tych cytowanych wcześniej słów Jezusa: Daj każdemu, kto cię prosi, i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność. Bo skoro wszystko było darem od Boga, to przecież nie dla naszego własnego użytku, ale dane nam to zostało też po to, by wspomagać innych, którzy akurat tego daru nie mają. Przykładowo specjalną opieką otoczone były wdowy, osoby, które - nie posiadając męża - często pozostawały bez żadnego źródła dochodu: Jeśli kto z wiernych ma w swej rodzinie wdowy, niech je wspomaga, aby zbór nie był obciążony i mógł wspierać te, które rzeczywiście są wdowami (1 Tym. 5,16 BW). W pierwszej kolejności więc człowiek miał dbać o własną rodzinę, zwłaszcza o potrzebujących z własnej rodziny, a w dalszej - myśleć również o innych wdowach, które już rodziny nie miały. Bo jak miały się one utrzymać? W tamtych czasach nie było emerytur z ZUSu, nawet w czasach dzisiejszych nie w każdym kraju taki system istnieje. Przykładowo w Indonezji coś w rodzaju pensji emerytalnej jest zobowiązany wypłacać zakład, w którym się ostatnio pracowało. Dopóki istnieje. A co, jeśli zbankrutuje? Wówczas wszyscy emeryci, będący na jego utrzymaniu, po prostu tracą swoje utrzymanie. Wtedy cała rodzina zrzuca się, by utrzymać rodziców. Żeby opłacić prąd, telefon, zaopatrzyć w jedzenie, wymienić zużyte ubrania, zrzucić się na podróże w celu odwiedzeniu rodziny... A przecież nie zawsze każdy z rodziny ma pracę i czasem trzeba pomóc też temu jednemu z rodzeństwa, które tej pracy nie ma... Czyli de facto system ten dalej tak jakby istnieje w krajach o patriarchalnym systemie rodzinnym, w rodzinach, gdzie te wartości rodzinne są zachowywane.
Taki też był system socjalny w czasach chrześcijańskich, taki był system socjalno-ekonomiczny, który zalecał Jezus, i taki był też ten system w czasach istnienia świątyni izraelskiej, gdy to 8% ludności było oddelegowane do jej obsługiwania przez 100% ich czasu, a reszta Izraela, gdzie wszyscy właściwie pochodzili z jednej, dwunastodzietnej rodziny, czyli byli jedną, ogromną rodziną przecież - reszta Izraela zrzucała się na utrzymanie tej jednej części ich rodziny, która z zarządzenia Boga miała nie zajmować się żadną produktywną pracą, przynoszącą ekonomiczne dochody, ale pracą "serwisową" wokół świątyni.
Ekonomia przekazana więc przez Jezusa nie skupia się na gromadzeniu dóbr na zasadzie "im więcej tym lepiej". Bo faktycznie - czasem zastanawiam się, po co firmom milionowe zyski? Po co chcą one generować jeszcze większe? Rozumiem inwestycje w nowe technologie, wkłady w fundacje charytatywne etc. Ale robić wszystko, by zarabiać jak najwięcej, a potem trzymać te pieniądze gdzieś na lokatach, żeby... zarabiać jeszcze więcej?... Tymczasem ekonomia Jezusa to: bądź sprytny, używaj pieniędzy sprytnie, pomnażaj je, ale nie zatrzymuj ich wszystkich dla siebie. Wspomagaj tych, którzy w wyniku jakichś wydarzeń losowych sobie nie radzą. Biednych. Sieroty. Wdowy. Dawaj, jeśli to potrzebne. Nie domagaj się zwrotu.
Cóż, dla mnie osobiście są to bardzo twarde słowa, jest to zupełnie odmienny sposób myślenia, niż ten, zgodnie z którym postępowałem do tej pory. Odkrycie jest lekko szokujące. Ale zamierzam wprowadzić je w życie.
piątek, 27 stycznia 2017
Kazanie na górze - Przyjaciel swojego nieprzyjaciela
A wam, którzy Mnie słuchacie, mówię: Kochajcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą.
Łuk. 6,27 BP
Nagle, tak jak nigdy osobiście nie doceniałem "Kazania na górze", uważając jego treść za zbyt ciężką, okazuje się, że jest to skarbnica mądrości odnośnie tego, jak postępować w życiu codziennym.
Miłujcie nieprzyjaciół waszych, jak to mówią inne przekłady Biblii, kochajcie - wg Biblii Poznańskiej czy Biblii Warszawsko-Praskiej (Romaniuka). Nie sądzę, żeby chodziło o to, żeby jakoś specjalnie popadać w uwielbienie wobec tych, którzy za nami przepadają nieszczególnie, czy żeby im się jakoś celowo naprzykrzać z naszymi "dobrociami". Z tym "kochaniem" mamy tutaj nieco pecha z tłumaczeniem - w naszym języku polskim "kochanie" ma dosyć silne znaczenie, podczas gdy w języku greckim na określenie intensywności kochania czy też lubienie używa się kilka rozmaitych słów. Wiele razy można o tym przeczytać, zwłaszcza przy okazji rozmowy Jezusa z Piotrem, który go nieco wcześniej zdradził: Piotrze, miłujesz mnie?. Tutaj zostało użyte słowo, "agape", które można by bardziej przetłumaczyć jako "bycie przyjacielskim". Dla wszystkich. Bez względu na okoliczności*. Tak mega-przyjacielskim.
Jakiego rodzaju ma to być kochanie, miłowanie - można wysnuć po dalszym ciągu całego tego kazania. Nie sądzę, że chodziło o to, by choćby lubić kogoś, kto nie jest specjalnie naszym przyjacielem, ale by być wobec niego bezgranicznie tolerancyjnym, wyrozumiałym, a nawet wychodzącym naprzeciw jego dalszym oczekiwaniom. Jak jego najlepszy przyjaciel. Nie szukać rewanżu, kiedy ktoś wyrządzi nam coś złego, albo głupiego, co w konsekwencji okazuje się być bardzo złe dla nas. Nie szukać zemsty. Ale pomóc temu człowiekowi następnym razem, gdy zajdzie taka potrzeba.
Temu, kto uderzy cię w jeden policzek, nadstaw drugi, a temu, kto zabiera ci suknię, nie odmawiaj też płaszcza (Łuk. 6,29 BP) - to zdanie, wypowiedziane przez Jezusa, kłóci się straszliwie z naszymi przyzwyczajeniami, z naszym wychowaniem. Czy ktokolwiek jest w stanie pojąć, dlaczego Jezus tak powiedział, dlaczego Jezus tak nakazał, dlaczego Jezus uznał ten sposób postępowania za najlepszy? A skoro Jezus tak uznał, a wszystko, co robił, miało na celu lepiej zobrazować ludziom Boga Ojca - to znaczy że i Ojciec tak postępuje. Że nawet jeśli ktoś Mu przeklina, uderza w policzek, staje okoniem, zadaje durne pytania - On i tak jest dobry dla tych osób. I dalej daje swoje błogosławieństwo, tak jak zwykł dawać: nie odmawiaj też płaszcza. Kłóci się to całkowicie z naszym sposobem postępowania: jeśli ktoś jest nieuczciwy wobec nas, zabiera więcej niż mu dozwolone - to właściwie nie chcemy mu dawać nic więcej, chcemy zamknąć ten kontakt. W ten sposób nie postępuje Bóg. Dobra strona tego jest taka, że nawet jeśli coś zrobimy nie do końca uczciwego wobec Niego, On nie odpłaci nam pięknym za nadobne. Ale nie odmówi też płaszcza. Gorsza strona tego, dla nas samych, jest taka, że skoro stajemy się naśladowcami Jezusa, a więc i Boga, to i my sami jesteśmy zobligowani postępować w ten sposób. To może powodować śmieszki i żarty w otoczeniu, pobłażliwe postrzeganie nas samych i sprawia, że jeszcze kolejne sto razy będziemy myśleć nad tym, czy to naprawdę jest ten właściwy sposób życia.
Ale taki właśnie jest Bóg. Przyjaciel nawet dla tych, którzy Go nie lubią, nie chcą być Jego przyjaciółmi, nie chcą z Nim nawet rozmawiać.
* - Słowo "agape" w wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Agape
Łuk. 6,27 BP
Nagle, tak jak nigdy osobiście nie doceniałem "Kazania na górze", uważając jego treść za zbyt ciężką, okazuje się, że jest to skarbnica mądrości odnośnie tego, jak postępować w życiu codziennym.
Miłujcie nieprzyjaciół waszych, jak to mówią inne przekłady Biblii, kochajcie - wg Biblii Poznańskiej czy Biblii Warszawsko-Praskiej (Romaniuka). Nie sądzę, żeby chodziło o to, żeby jakoś specjalnie popadać w uwielbienie wobec tych, którzy za nami przepadają nieszczególnie, czy żeby im się jakoś celowo naprzykrzać z naszymi "dobrociami". Z tym "kochaniem" mamy tutaj nieco pecha z tłumaczeniem - w naszym języku polskim "kochanie" ma dosyć silne znaczenie, podczas gdy w języku greckim na określenie intensywności kochania czy też lubienie używa się kilka rozmaitych słów. Wiele razy można o tym przeczytać, zwłaszcza przy okazji rozmowy Jezusa z Piotrem, który go nieco wcześniej zdradził: Piotrze, miłujesz mnie?. Tutaj zostało użyte słowo, "agape", które można by bardziej przetłumaczyć jako "bycie przyjacielskim". Dla wszystkich. Bez względu na okoliczności*. Tak mega-przyjacielskim.
Jakiego rodzaju ma to być kochanie, miłowanie - można wysnuć po dalszym ciągu całego tego kazania. Nie sądzę, że chodziło o to, by choćby lubić kogoś, kto nie jest specjalnie naszym przyjacielem, ale by być wobec niego bezgranicznie tolerancyjnym, wyrozumiałym, a nawet wychodzącym naprzeciw jego dalszym oczekiwaniom. Jak jego najlepszy przyjaciel. Nie szukać rewanżu, kiedy ktoś wyrządzi nam coś złego, albo głupiego, co w konsekwencji okazuje się być bardzo złe dla nas. Nie szukać zemsty. Ale pomóc temu człowiekowi następnym razem, gdy zajdzie taka potrzeba.
Temu, kto uderzy cię w jeden policzek, nadstaw drugi, a temu, kto zabiera ci suknię, nie odmawiaj też płaszcza (Łuk. 6,29 BP) - to zdanie, wypowiedziane przez Jezusa, kłóci się straszliwie z naszymi przyzwyczajeniami, z naszym wychowaniem. Czy ktokolwiek jest w stanie pojąć, dlaczego Jezus tak powiedział, dlaczego Jezus tak nakazał, dlaczego Jezus uznał ten sposób postępowania za najlepszy? A skoro Jezus tak uznał, a wszystko, co robił, miało na celu lepiej zobrazować ludziom Boga Ojca - to znaczy że i Ojciec tak postępuje. Że nawet jeśli ktoś Mu przeklina, uderza w policzek, staje okoniem, zadaje durne pytania - On i tak jest dobry dla tych osób. I dalej daje swoje błogosławieństwo, tak jak zwykł dawać: nie odmawiaj też płaszcza. Kłóci się to całkowicie z naszym sposobem postępowania: jeśli ktoś jest nieuczciwy wobec nas, zabiera więcej niż mu dozwolone - to właściwie nie chcemy mu dawać nic więcej, chcemy zamknąć ten kontakt. W ten sposób nie postępuje Bóg. Dobra strona tego jest taka, że nawet jeśli coś zrobimy nie do końca uczciwego wobec Niego, On nie odpłaci nam pięknym za nadobne. Ale nie odmówi też płaszcza. Gorsza strona tego, dla nas samych, jest taka, że skoro stajemy się naśladowcami Jezusa, a więc i Boga, to i my sami jesteśmy zobligowani postępować w ten sposób. To może powodować śmieszki i żarty w otoczeniu, pobłażliwe postrzeganie nas samych i sprawia, że jeszcze kolejne sto razy będziemy myśleć nad tym, czy to naprawdę jest ten właściwy sposób życia.
Ale taki właśnie jest Bóg. Przyjaciel nawet dla tych, którzy Go nie lubią, nie chcą być Jego przyjaciółmi, nie chcą z Nim nawet rozmawiać.
* - Słowo "agape" w wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Agape
niedziela, 22 stycznia 2017
Kazanie na górze - "Szczęśliwi którzy nieszczęśliwi"?
On zaś skierował oczy na uczniów i mówił:
- Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże.
Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni.
Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali.
Szczęśliwi będziecie, gdy ludzie będą was nienawidzili i kiedy was wyłączą ze swej społeczności, i będą wam złorzeczyć, i wymażą wasze imię jako zhańbione - z powodu Syna Człowieczego. W tym dniu weselcie się i radujcie, czeka was bowiem sowita zapłata w niebie, bo ojcowie ich to samo uczynili z prorokami.
Ale biada wam, bogacze, bo macie swoją radość.
Biada wam, którzy teraz syci jesteście, bo będziecie łaknąć.
Biada [wam], którzy się teraz śmiejecie, bo smucić się będziecie i płakać.
Biada, kiedy wszyscy będą o was wyrażać się pochlebnie, bo ich ojcowie czynili to samo fałszywym prorokom.
Łuk. 6,20-26 BP
Jak to jest, że szczęśliwi - czy też, jak to inne tłumaczenia podają: błogosławieni - są wszyscy ci, którzy są ubodzy i smutni, i płaczący, i znienawidzeni, i głodni... Długo nie mogłem pojąć tego, co Jezus miał tutaj na myśli, dlaczego to, co tutaj powiedział, brzmi jak absurd.
Ale ważne jest tutaj pamiętać o dwóch rzeczach:
1. O czymkolwiek Jezus mówił, to Jego celem było zawsze kierowanie do Boga, do tego przyszłego życia, do Królestwa Boga, do Państwa Boga - jak zwał tak zwał. Jezus mówił o zbawieniu, o życiu z Bogiem, o tym życiu, które możemy zyskać, wybierając bycie z Bogiem tu i teraz, żeby - gdy umrzemy, po śmierci, zostać przez Jezusa wskrzeszonym i być z Nim w owym mieście, o którym na końcu tak pięknie opowiada Księga Objawienia.
2. Jak zauważyłem w ostatnim poście, [DO KOGO JEST SKIEROWANE KAZANIE NA GÓRZE?] - wbrew powszechnej opinii kazanie to nie było skierowane do wszystkich, dokładnie wszystkich ludzi, którzy się tam znajdowali. On zaś skierował oczy na uczniów i mówił - kiedy kierujemy na kogoś oczy podczas mówienia, to co to oznacza? Że mówimy do tej właśnie osoby czy też tych właśnie osób. Jezus patrzył na swoich uczniów, Jezus mówił do nich. Nie tylko do tych dwunastu wybranych, ale do wszystkich swoich uczniów, do całego ich tłumu. Pamiętam inną historię, gdzie Jezus wybrał spośród nich siedemdziesięciu dwóch, żeby wysłać ich parami, żeby uzdrawiali, wyganiali demony i głosili o Królestwie Boga. Rozumiem tu więc, że uczniów było jeszcze więcej, że Jezus miał z kogo tych siedemdziesięciu dwóch wybrać.
Co znaczyło, że ktoś był uczniem Jezusa? Co znaczy to dzisiaj? Bycie uczniem oznacza uczenie się materiału - w naszym rozumieniu. W czasach starożytnych bycie uczniem oznaczało także obserwowanie swojego nauczyciela, uczenie się od niego wszystkiego, co możliwe, włącznie z postawą życiową, jego filozofią, poglądami etc. Każdy ówczesny filozof miał swoich uczniów. Bycie uczniem było jak bycie naśladowcą. I to ma sens także i dzisiaj - jeśli ktoś jest uczniem podległym jakiemuś bardziej doświadczonemu zawodowcowi, autorytetowi w pewnej dziedzinie - staje się jakby jego naśladowcą.
Kto chciałby być naśladowcą Jezusa? Kto chciałby szukać nowego autorytetu, nowego wzoru do naśladowania? Kto miałby potrzebować coś takiego robić?
Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże. Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni. Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali. - Otóż to. Na przykład ubodzy, smutni, nieszczęśliwi. Ludzie, którzy urodzili się w biednych rodzinach, w biednych domach, w rodzinach niepełnych, gdzie z jakiegoś powodu ciągle brakowało pieniędzy na podstawowe potrzeby. Gdzie może brak było ojca, albo obojga rodziców - z powodu ciągłej ich pracy. Gdzie brakowało pieniędzy z powodu może jakiegoś nieszczęścia w rodzinie, z jakiegokolwiek powodu. Ludzie, którzy - wyszedłszy z takiego domu - szukali dla siebie lepszej przyszłości, może bardziej stabilnej, może pełniejszej rodziny, może lepszych kwalifikacji dla siebie, może nadziei na to, że żadne nieszczęście się nie wydarzy ponownie. A nawet jeśli - to i tak wszystko, całe to ubóstwo jest tutaj mało ważne, bo tak naprawdę dzięki temu, że ktoś był biedny/smutny/nieszczęśliwy i dlatego zaczął poszukiwać czegoś lepszego - znalazł Jezusa. Znalazł nowy autorytet do naśladowania, nowego nauczyciela, spotkał się z nowym sposobem życia, rozwiązywania problemów, etc. A tym samym, w szerszym kontekście, znalazł najlepszą przyszłość dla siebie - przyszłość w Królestwie Boga.
Takiej możliwości poniekąd nie mają ci bogatsi. Dlatego, że oni mają to, czego potrzebują - dosyć chleba, dosyć dóbr materialnych, dosyć radości, smutki są może nie takie ciężkie do zniesienia, nieszczęścia są może też lżejsze do przejścia, jeśli ma się czym zapłacić za konsekwencje. Ludzie z takim stanem materialnym raczej nie czują potrzeby szukania czegoś innego, czegoś lepszego - bo oni już to mają. A przez to, że nie mają potrzeby szukania - nie szukają. A skoro nie szukają - nie znajdują Jezusa. Bo jak mieliby Go spotkać, nie szukając Go? Stąd Jezus powiedział: Ale biada wam, bogacze, bo macie swoją radość. Bo nie potrzebują już żadnego więcej pokrzepienia. Bo o wiele trudniej jest im zaakceptować fakt, że i oni potrzebują Boga.
Tak więc sądzę, że wśród uczniów Jezusa, Jego naśladowców, było wielu biednych, w jakiś sposób nieszczęśliwych, z jakiegoś powodu szukających czegoś lepszego. Lepszej przyszłości, lepszego wzoru do naśladowania, lepszej postawy życiowej, lepszej ideologii, ba może nawet lepszego przyjacielskiego ciepła. Oni wszyscy, którzy zaczęli szukać czegoś innego, czegoś lepszego, znaleźli Jezusa i zdecydowali się Go naśladować, stali się Jego uczniami. Stąd Jezus podsumował stan tych ubogich czy smutnych ludzi jako błogosławieni, szczęśliwi - bo finalnie osiągną to, czego tak poszukują.
I nie inaczej jest dzisiaj. Ludzie, którzy niczego nie poszukują, nic nie znajdują. Gdy ktoś zaczyna poszukiwania - może przejść przez wiele etapów, może napotkać wiele sposobów na życie. Bycie uczciwym lub lekko naciągać, bycie asertywnym lub posiadanie świadomości o własnych niedoskonałościach, pozytywna psychologia lub dążenie do zbawienia od grzesznych skłonności człowieka - jest wiele skrajnych możliwości do odnalezienia. Oby w tym wszystkim każdy z nas znalazł Jezusa takiego, jakim On był, oby każdy z nas rozumiał Go tak, jak On chciał być zrozumiany. Oby każdy z nas chciał stać się Jego naśladowcą i stał się.
[dalej - PRZYJACIEL SWOJEGO NIEPRZYJACIELA]
[wcześniej - DO KOGO WŁAŚCIWIE SKIEROWANE?]
- Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże.
Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni.
Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali.
Szczęśliwi będziecie, gdy ludzie będą was nienawidzili i kiedy was wyłączą ze swej społeczności, i będą wam złorzeczyć, i wymażą wasze imię jako zhańbione - z powodu Syna Człowieczego. W tym dniu weselcie się i radujcie, czeka was bowiem sowita zapłata w niebie, bo ojcowie ich to samo uczynili z prorokami.
Ale biada wam, bogacze, bo macie swoją radość.
Biada wam, którzy teraz syci jesteście, bo będziecie łaknąć.
Biada [wam], którzy się teraz śmiejecie, bo smucić się będziecie i płakać.
Biada, kiedy wszyscy będą o was wyrażać się pochlebnie, bo ich ojcowie czynili to samo fałszywym prorokom.
Łuk. 6,20-26 BP
Jak to jest, że szczęśliwi - czy też, jak to inne tłumaczenia podają: błogosławieni - są wszyscy ci, którzy są ubodzy i smutni, i płaczący, i znienawidzeni, i głodni... Długo nie mogłem pojąć tego, co Jezus miał tutaj na myśli, dlaczego to, co tutaj powiedział, brzmi jak absurd.
Ale ważne jest tutaj pamiętać o dwóch rzeczach:
1. O czymkolwiek Jezus mówił, to Jego celem było zawsze kierowanie do Boga, do tego przyszłego życia, do Królestwa Boga, do Państwa Boga - jak zwał tak zwał. Jezus mówił o zbawieniu, o życiu z Bogiem, o tym życiu, które możemy zyskać, wybierając bycie z Bogiem tu i teraz, żeby - gdy umrzemy, po śmierci, zostać przez Jezusa wskrzeszonym i być z Nim w owym mieście, o którym na końcu tak pięknie opowiada Księga Objawienia.
2. Jak zauważyłem w ostatnim poście, [DO KOGO JEST SKIEROWANE KAZANIE NA GÓRZE?] - wbrew powszechnej opinii kazanie to nie było skierowane do wszystkich, dokładnie wszystkich ludzi, którzy się tam znajdowali. On zaś skierował oczy na uczniów i mówił - kiedy kierujemy na kogoś oczy podczas mówienia, to co to oznacza? Że mówimy do tej właśnie osoby czy też tych właśnie osób. Jezus patrzył na swoich uczniów, Jezus mówił do nich. Nie tylko do tych dwunastu wybranych, ale do wszystkich swoich uczniów, do całego ich tłumu. Pamiętam inną historię, gdzie Jezus wybrał spośród nich siedemdziesięciu dwóch, żeby wysłać ich parami, żeby uzdrawiali, wyganiali demony i głosili o Królestwie Boga. Rozumiem tu więc, że uczniów było jeszcze więcej, że Jezus miał z kogo tych siedemdziesięciu dwóch wybrać.
Co znaczyło, że ktoś był uczniem Jezusa? Co znaczy to dzisiaj? Bycie uczniem oznacza uczenie się materiału - w naszym rozumieniu. W czasach starożytnych bycie uczniem oznaczało także obserwowanie swojego nauczyciela, uczenie się od niego wszystkiego, co możliwe, włącznie z postawą życiową, jego filozofią, poglądami etc. Każdy ówczesny filozof miał swoich uczniów. Bycie uczniem było jak bycie naśladowcą. I to ma sens także i dzisiaj - jeśli ktoś jest uczniem podległym jakiemuś bardziej doświadczonemu zawodowcowi, autorytetowi w pewnej dziedzinie - staje się jakby jego naśladowcą.
Kto chciałby być naśladowcą Jezusa? Kto chciałby szukać nowego autorytetu, nowego wzoru do naśladowania? Kto miałby potrzebować coś takiego robić?
Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże. Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni. Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali. - Otóż to. Na przykład ubodzy, smutni, nieszczęśliwi. Ludzie, którzy urodzili się w biednych rodzinach, w biednych domach, w rodzinach niepełnych, gdzie z jakiegoś powodu ciągle brakowało pieniędzy na podstawowe potrzeby. Gdzie może brak było ojca, albo obojga rodziców - z powodu ciągłej ich pracy. Gdzie brakowało pieniędzy z powodu może jakiegoś nieszczęścia w rodzinie, z jakiegokolwiek powodu. Ludzie, którzy - wyszedłszy z takiego domu - szukali dla siebie lepszej przyszłości, może bardziej stabilnej, może pełniejszej rodziny, może lepszych kwalifikacji dla siebie, może nadziei na to, że żadne nieszczęście się nie wydarzy ponownie. A nawet jeśli - to i tak wszystko, całe to ubóstwo jest tutaj mało ważne, bo tak naprawdę dzięki temu, że ktoś był biedny/smutny/nieszczęśliwy i dlatego zaczął poszukiwać czegoś lepszego - znalazł Jezusa. Znalazł nowy autorytet do naśladowania, nowego nauczyciela, spotkał się z nowym sposobem życia, rozwiązywania problemów, etc. A tym samym, w szerszym kontekście, znalazł najlepszą przyszłość dla siebie - przyszłość w Królestwie Boga.
Takiej możliwości poniekąd nie mają ci bogatsi. Dlatego, że oni mają to, czego potrzebują - dosyć chleba, dosyć dóbr materialnych, dosyć radości, smutki są może nie takie ciężkie do zniesienia, nieszczęścia są może też lżejsze do przejścia, jeśli ma się czym zapłacić za konsekwencje. Ludzie z takim stanem materialnym raczej nie czują potrzeby szukania czegoś innego, czegoś lepszego - bo oni już to mają. A przez to, że nie mają potrzeby szukania - nie szukają. A skoro nie szukają - nie znajdują Jezusa. Bo jak mieliby Go spotkać, nie szukając Go? Stąd Jezus powiedział: Ale biada wam, bogacze, bo macie swoją radość. Bo nie potrzebują już żadnego więcej pokrzepienia. Bo o wiele trudniej jest im zaakceptować fakt, że i oni potrzebują Boga.
Tak więc sądzę, że wśród uczniów Jezusa, Jego naśladowców, było wielu biednych, w jakiś sposób nieszczęśliwych, z jakiegoś powodu szukających czegoś lepszego. Lepszej przyszłości, lepszego wzoru do naśladowania, lepszej postawy życiowej, lepszej ideologii, ba może nawet lepszego przyjacielskiego ciepła. Oni wszyscy, którzy zaczęli szukać czegoś innego, czegoś lepszego, znaleźli Jezusa i zdecydowali się Go naśladować, stali się Jego uczniami. Stąd Jezus podsumował stan tych ubogich czy smutnych ludzi jako błogosławieni, szczęśliwi - bo finalnie osiągną to, czego tak poszukują.
I nie inaczej jest dzisiaj. Ludzie, którzy niczego nie poszukują, nic nie znajdują. Gdy ktoś zaczyna poszukiwania - może przejść przez wiele etapów, może napotkać wiele sposobów na życie. Bycie uczciwym lub lekko naciągać, bycie asertywnym lub posiadanie świadomości o własnych niedoskonałościach, pozytywna psychologia lub dążenie do zbawienia od grzesznych skłonności człowieka - jest wiele skrajnych możliwości do odnalezienia. Oby w tym wszystkim każdy z nas znalazł Jezusa takiego, jakim On był, oby każdy z nas rozumiał Go tak, jak On chciał być zrozumiany. Oby każdy z nas chciał stać się Jego naśladowcą i stał się.
[dalej - PRZYJACIEL SWOJEGO NIEPRZYJACIELA]
[wcześniej - DO KOGO WŁAŚCIWIE SKIEROWANE?]
piątek, 20 stycznia 2017
Kazanie na górze - Do kogo właściwie skierowane?
Kiedy Jezus zszedł z nimi [z góry], zatrzymał się na równinie z wielkim tłumem uczniów, a mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem, i z nadmorskiego Tyru, i Sydonu przyszło, aby Go słuchać i odzyskać zdrowie. Także ci, których dręczyły duchy nieczyste, powracali do zdrowia. I cały tłum starał się Go dotknąć, bo moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich. On zaś skierował oczy na uczniów i mówił: - Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże. Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni. Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali.
Łuk. 6,17-21 BP
Na ogół przyjmuje się, że Kazanie na Górze, znane też jako "Osiem błogosławieństw", wygłoszone było do wszystkich ludzi, którzy byli tam zgromadzeni. Ale tutaj, w tym fragmencie, wygląda to nieco inaczej - owszem, było tam zgromadzonych wielu ludzi, a wszyscy poschodzili się, po usłyszeli, że można zostać gratis uzdrowionym. Kto by nie przyszedł?
On zaś skierował oczy na uczniów i mówił.... Do uczniów to mówił. Przy czym Jego uczniami było nie tylko tych dwunastu, którzy stali się najbliższymi uczniami Jezusa, może Jego faworytami, Jego ulubieńcami. W każdym razie tych dwunastu zostało wybranych SPOMIĘDZY pozostałych uczniów. Tych dwunastu zostało wybranych, by byli APOSTOŁAMI, czyli WYSŁANNIKAMI: a kiedy nastał dzień, wezwał swoich uczniów, wybrał z nich dwunastu i nazwał ich apostołami (Łuk. 6,13 BP). Wszyscy pozostali nadal byli uczniami, nadal byli naśladowcami Jezusa, nadal byli ludźmi, którzy szukali dla siebie jakiegoś lepszego autorytetu. Tamtych dwunastu natomiast miało jakieś takie predyspozycje, że Jezus zdecydował się wybrać ich dalej, douczyć lepiej i wysłać ich w Swoim imieniu.
Wygląda więc na to, że to, co mówił na tej górze, czy też POD tą górą, skoro z niej właśnie zszedł, nie było skierowane do wszystkich, do kogokolwiek kto tylko przyszedł szukać uzdrowienia, lepszego chleba, lepszej nadziei, albo jakiejś taniej sensacji może - bo zazwyczaj przecież tak jest, że ludzie gromadzą się gdzieś, na miejscu wypadku, żeby zobaczyć, co będzie dalej. To, co Jezus mówił, skierowane było do Jego naśladowców. Do ludzi, którzy poszukiwali lepszego autorytetu, lepszego wzorca dla siebie, którym zależało na byciu lepszym - i z tego powodu wybrali Jezusa jako tego, na przykładzie którego decydowali się budować swoją postawę.
Pytanie więc do nas samych, czy my jesteśmy takimi ludźmi, którzy przychodzą do Jezusa, by dostać coś lepszego: lepsze zdrowie, lepsze błogosławieństwo, lepsze życie, czy może jesteśmy osobami, które zdecydowały się obrać Jezusa za swój wzór, za swój przykład.
[dalej - "SZCZĘŚLIWI, KTÓRZY NIESZCZĘŚLIWI"?]
Łuk. 6,17-21 BP
Na ogół przyjmuje się, że Kazanie na Górze, znane też jako "Osiem błogosławieństw", wygłoszone było do wszystkich ludzi, którzy byli tam zgromadzeni. Ale tutaj, w tym fragmencie, wygląda to nieco inaczej - owszem, było tam zgromadzonych wielu ludzi, a wszyscy poschodzili się, po usłyszeli, że można zostać gratis uzdrowionym. Kto by nie przyszedł?
On zaś skierował oczy na uczniów i mówił.... Do uczniów to mówił. Przy czym Jego uczniami było nie tylko tych dwunastu, którzy stali się najbliższymi uczniami Jezusa, może Jego faworytami, Jego ulubieńcami. W każdym razie tych dwunastu zostało wybranych SPOMIĘDZY pozostałych uczniów. Tych dwunastu zostało wybranych, by byli APOSTOŁAMI, czyli WYSŁANNIKAMI: a kiedy nastał dzień, wezwał swoich uczniów, wybrał z nich dwunastu i nazwał ich apostołami (Łuk. 6,13 BP). Wszyscy pozostali nadal byli uczniami, nadal byli naśladowcami Jezusa, nadal byli ludźmi, którzy szukali dla siebie jakiegoś lepszego autorytetu. Tamtych dwunastu natomiast miało jakieś takie predyspozycje, że Jezus zdecydował się wybrać ich dalej, douczyć lepiej i wysłać ich w Swoim imieniu.
Wygląda więc na to, że to, co mówił na tej górze, czy też POD tą górą, skoro z niej właśnie zszedł, nie było skierowane do wszystkich, do kogokolwiek kto tylko przyszedł szukać uzdrowienia, lepszego chleba, lepszej nadziei, albo jakiejś taniej sensacji może - bo zazwyczaj przecież tak jest, że ludzie gromadzą się gdzieś, na miejscu wypadku, żeby zobaczyć, co będzie dalej. To, co Jezus mówił, skierowane było do Jego naśladowców. Do ludzi, którzy poszukiwali lepszego autorytetu, lepszego wzorca dla siebie, którym zależało na byciu lepszym - i z tego powodu wybrali Jezusa jako tego, na przykładzie którego decydowali się budować swoją postawę.
Pytanie więc do nas samych, czy my jesteśmy takimi ludźmi, którzy przychodzą do Jezusa, by dostać coś lepszego: lepsze zdrowie, lepsze błogosławieństwo, lepsze życie, czy może jesteśmy osobami, które zdecydowały się obrać Jezusa za swój wzór, za swój przykład.
[dalej - "SZCZĘŚLIWI, KTÓRZY NIESZCZĘŚLIWI"?]
Subskrybuj:
Posty (Atom)