wtorek, 27 sierpnia 2013

Kto potępia, a kto ratuje

Jan 12,47-48
A jeśli ktoś usłyszy moją naukę, a nie będzie jej przestrzegał, to Ja go nie potępię, bo nie przyszedłem, aby świat potępić, lecz aby go zbawić. A kto Mną gardzi i mojej nauki nie przyjmuje, ten ma swego sędziego: Nauka, którą głosiłem, osądzi go w dniu ostatecznym.
BP

Jezus nas - jak zwykle - nie potępia. Tylko broni. Ratuje.

Pomyślałem o sądzie. Tak, o tym sądzie, który nosi szumną nazwę "ostatecznego". Wyobraziłem sobie, że może to wyglądać tak, że będzie sobie siedzieć sędzia, totalnie nieobiektywny, lecz subiektywny, bardzo postronny, który będzie dla nas jak ojciec - wyrozumiały dla błędów dzieciaków, patrzący na nas pobłażliwie, ze swojej ojcowskiej miłości do nas jakby "automatycznie" wybaczający nam każdy nasz figiel, każdą naszą głupią "zabawę". Obok będzie stał nasz adwokat - Jezus, który na obronę przeciwko oskarżeniu będzie wskazywał na poszczególne momenty naszego życia i mówił: "o, tu we mnie uwierzył, i tu we mnie uwierzył, i tu mi zaufał..." A prawem, takim kodeksem karnym, na podstawie którego będzie miało się odbyć "skazanie", będzie właśnie Biblia - to na to prawo będzie się powoływał oskarżyciel, by nas dobić, coś w stylu: "o popatrz tutaj, Boże, sam napisałeś, że powinno być tak i tak, a on wcale tak nie postępował".

Czyli już wiadomo, kto nas będzie potępiał. I kto potępia cały czas, za każde małe, nawet drobiazgowe wykroczenie. 

I tak naprawdę, jeśli nawet zdarzy się tak, że ktoś totalnie nie wierzy w Biblię, to i tak musi mieć świadomość, że - obojętnie, czy ta Biblia jest "prawdziwa" czy nie - to na jej podstawie zostanie właśnie "osądzone" jego życie. To właśnie ona będzie taką podstawą do oskarżenia, takim kodeksem prawnym. A paradoks polega na tym, że w tej samej Biblii jest mnóstwo argumentów przemawiających wprost na naszą obronę.

Tak więc oskarżyciel może się powoływać na jakieś tam wybrane przez siebie, może nawet całkowicie wyrwane z kontekstu fragmenty - jak podczas kuszenia Jezusa na pustyni. I tak jak wówczas za każdym razem Jezus ukazywał prawdziwy sens tego wyrwanego z kontekstu fragmentu - tak może robić i na sądzie - ripostować, ukazując prawdziwy sens zacytowanego przez oskarżyciela fragmentu, a potem udowadniając, że my - powołując się na Jezusa - mamy to "zaliczone" prawidłowo. Niezupełnie dlatego, że sami to zrobiliśmy, ale dlatego, że Jezus to zrobił, a swoim "sukcesem" podzielił się z nami, "wpisując" go jakby na nasze konto - wg tego, co mówił, że "ktokolwiek uwierzy, to zbawiony (uratowany) będzie".

Można więc też wyciągnąć wniosek, że ta scena kuszenia Jezusa na pustyni, poza tymi wszystkimi innymi znaczeniami, które są ogólnie znane, może też dokładnie pokazywać, w jaki sposób będzie odbywać się "bronienie" nas podczas sądu.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

WIEK ZIEMI, cz. 3, Wielki Wybuch małej kropki?

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 3

Nauczyciele w swoich "przewodnikach" są "przymuszani", aby podkreślić, że ziemia ma miliardy lat. Chcą, aby dzieci w to wierzyły. Mam staroświeckie podejście i jestem za tym, aby na przyrodzie uczono nauk przyrodniczych, zjawisk, które możemy zaobserwować, zbadać, sprawdzić czy zademonstrować.

Przykładowo: z pierwszej zasady termodynamiki wynika, że energia nie może zostać stworzona ani zniszczona. Jeżeli materia nie może zostać stworzona ani zniszczona, to jak powstał świat? Przecież istniejemy! Nasuwają się dwa wnioski: albo ktoś stworzył świat albo świat stworzył sam siebie. Nie ma innych opcji. Albo ktoś stworzył świat - to wersja biblijna; albo, wg twierdzeń humanistów, świat stworzył sam siebie. Jeżeli świat powstał sam z siebie, to jak osiągnął dzisiejszą postać? Szatan musiał się nad tym długo zastanawiać, aż pewnego dnia wymyślił teorię Wielkiego Wybuchu.

Gdy leciałem z Dallas do San Francisco siedziałem koło profesora z Uniwersytetu w Berkeley. Berkeley zdecydowanie nie jest szkołą biblijną. Rozpoczęliśmy rozmowę o stworzeniu i ewolucji. Tak się składa, że każdy, kto siada koło mnie, chętnie rozmawia na ten temat. Profesor powiedział, że wierzy w ewolucję. Ja mu na to, że tak przypuszczałem... Zapytałem:
- Proszę mi powiedzieć, jak powstał świat?
- Powstał z Wielkiego Wybuchu - odpowiedział.
- Naprawdę? To interesujące!
- Jest pan nauczycielem fizyki i nie słyszał pan o Wielkim Wybuchu??
- Oczywiście, że dużo słyszałem na ten temat. Ale ja wierzę w inny "wielki wybuch". Proszę mi powiedzieć, co pan wie o swojej teorii, a ja panu powiem, co ja wiem.
Profesor rozpoczął słowo w słowo, zupełnie jakby czytał z podręcznika:
- Około 18-20 miliardów lat temu cała materia we wszechświecie...

Bądźmy ostrożni! "Cała materia we wszechświecie" to naprawdę sporo materii! Przy okazji, czy wiedzieliście, że słowo universum (wszechświat po łacinie) pochodzi z dwóch słów składowych: "uni" - co znaczy pojedynczy, oraz "verse" - co znaczy wypowiedziane zdanie? Żyjemy we WSZECHŚWIECIE (ang. UNIVERSE), czyli Pojedynczo Wypowiedzianym Zdaniu. Bóg powiedział: "Niech się stanie..." (Rdz. 1,3).

- ... Cała materia we wszechświecie została zebrana w jeden bardzo gęsty i gorący obszar, który przypuszczalnie był mniejszy od... kropki nad "i" w książce.
- Słucham?? - odpowiedziałem - Cały wszechświat ściśnięty w jeden taki mały punkcik jak kropka w książce? Niesamowite! Ależ on musiał być ciężki! Jak się utrzymał w takim ściśniętym stanie?...

Jest więcej takich wyjaśnień. Np. w pewnym podręczniku jest napisane tak: Pewnego dnia cała materia i energia skurczy się ponownie do małego punktu, nie większego niż kropka na końcu tego zdania. Wtedy nastąpi kolejny Wielki Wybuch. (...) Dzieje się tak co 80-100 miliardów lat*. Czy wiecie, że ścięto drzewa, żeby to wydrukować?... Podziwiam autora tego podręcznika, jest genialny! Czytamy w nim: NIC rzeczywiście znaczy NIC**. I dalej: Nie tylko energia i materia zniknęły, ale również czas i przestrzeń. Jednakże fizycy teoretyzują, że wszechświat powstał z nicości na skutek wybuchu.

Że co? Tak, dzieci, pewnego dnia wybuchła NICOŚĆ i oto tutaj jesteśmy. To wszystko tłumaczy!

W magazynie Discovery z kwietnia 2002 roku jest napisane, w jaki sposób wszystko powstało: Wszechświat wybuchł z absolutnego zera i przyjął aktualną postać. Intensywnie się rozrastał i był wypełniany elementami, które pochodzą znikąd. Jak to możliwe? Zapytajcie Alana Gutha, jego teoria nadymania wyjaśnia wszystko.

Alan Guth powiedział: Obserwowalny wszechświat powstał prawdopodobnie z nieskończenie małego obszaru. Możemy pokusić się o twierdzenie, że cały wszechświat wyewoluował dosłownie z niczego***. Wyrażenie "nieskończenie mały obszar" po grecku oznacza kropkę. Powstaliśmy więc z kropki, a kropka z niczego... Nazywają to nauką ścisłą i wydają publikacje naukowe na ten temat! Ja nazwałbym to baśnią.

Zapytałem profesora:
- Co dalej działo się z pana kropką?
- Około 20 miliardów lat temu - odpowiedział - wszystkie cząstki z wszechświata znalazły się w tym jednym punkcie, który kręcił się z ogromną szybkością. Kręcił się coraz szybciej, aż pewnego dnia eksplodował. Siła eksplozji rozrzuciła cząstki i tak powstały galaktyki, słońce, księżyc, gwiazdy i ostatecznie ludzie.

Tak, jesteśmy więc tylko pyłem kosmicznym.
- Czy mogę zadać panu jeszcze kilka pytań?
- Oczywiście, co chciałby pan jeszcze wiedzieć?
- Powiedział pan, że 20 miliardów lat temu cała materia zebrała się do tego jednego małego punktu, rozkręciła się i wybuchła. Skąd się wzięła materia? Kto ją stworzył?
- Niestety, tego nie wiemy - odpowiedział profesor.
- A jeśli ja powiem, że wierzę, że około 6 tysięcy lat temu Bóg stworzył niebo i ziemię, wtedy zapyta się pan, skąd się wziął Bóg. Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Ale powiedział pan, że 20 miliardów lat temu nastąpił Wielki Wybuch, tyle że nie wie pan, skąd wzięła się cała materia. Podsumowując - ja wierzę, że na początku był Bóg, a pan - że materia. Proszę nie mówić, że moja teoria jest religijna, a pana naukowa. Obydwie są religijne.

Zarówno teoria stworzenia jak i ewolucji są religijne. Jednak media i podręczniki szkolne usiłują stworzyć wrażenie, jakoby spór ten był prowadzony pomiędzy nauką a religią. Po jednej z debat w stanie Texas napisano: Religijni i naukowi przywódcy debatują na temat ewolucji. To jest skrzywienie dziennikarskie! Debata toczyła się pomiędzy dwoma religiami. Ewolucja jest religią, a nie nauką. Różnica jest taka, że religia ewolucji jest opłacana z podatków.

* - Prentice Hall, Earth Science, 1999, s. 63.
** - HBJ General Science, 1989, s. 362.
*** Alan Guth & P. Steinhard Scientific American, maj 1984, s. 128. 


27.03-35.44

[dalej]
[do początku]

Jezus wobec przyjaciół

Mała podpowiedź do pytania "jaki był Jezus wobec przyjaciół" - wtedy, gdy mówił, że musi odejść, bo jeśli nie odejdzie, to nie przyjdzie Pocieszyciel, a gdy odejdzie, będzie mógł przysłać Pocieszyciela - On ich po prostu pocieszał. Oni co prawda nie rozumieli za bardzo tego, co mówił, ale Jezus ich pocieszał i martwił się o nich.

Podobnie martwił się o swoją matkę, którą przekazał pod opiekę Janowi.


Brak argumentów w dyskusji

Komu czasem ludzie wytykają podłą prawdę w ramach braku argumentów w jakiejś dyskusji - niech się tym nie przejmuje. Jezusowi też kiedyś kapłani tak odpowiedzieli - właśnie w dyskusji, właśnie wtedy, gdy zabrakło im rzeczowych argumentów. Powiedzieli mu: Myśmy się nie urodzili z nierządu... (Jan 8,41) - i tyle.

Z ludzkiego ówczesnego punktu widzenia, jeśli ktoś nie uwierzył w to, co naprawdę się stało - niby to prawda, ale wiadomo, że to ani czas, ani sposób na wyrażenie takiej prawdy...

Ożywienie Łazarza

Ewangelia Jana, rozdział 11. Zawsze zastanawiałem się, jak to się stało, że Łazarz zmartwychwstał? I to ot tak, na słowo Jezusa: Łazarzu wyjdź!

W związku z tym, że doszedłem do tego, że Jezus wielokrotnie znał serca ludzi, a w połączeniu z tym, że mówił, że nie robię nic więcej ponad to, co usłyszę od Ojca - zastanawiałem się, czy nie jest tak, że gdy Jezus modlił się, "słyszał" konkretne rzeczy od Ojca. Tak w modlitwie.

Idąc tym tropem dalej - zastanawiam się, czy nie było tak, że gdy Jezus usłyszał o śmierci Łazarza - najpierw modlił się do Ojca, co z tym fantem zrobić, a może nawet, czy można by go ożywić... I nie poszedł do grobu wcześniej, zanim nie usłyszał konkretnej odpowiedzi. Poszedł tam dopiero po czterech dniach od śmierci Łazarza. Czy tyle czasu zajęło mu wyproszenie u Ojca takiego bezprecedensowego ożywienia? Może tak, może nie. Może był inny powód takiego zwlekania. Mniejsza z tym.

W każdym razie gdy Jezus wypowiedział przy grobie słowa Ojcze, dziękuję Ci, że mnie wysłuchałeś, był już pewien tego, co się stanie. Więc może i my powinniśmy postępować w ten sposób? Nie w ten, że idziemy najpierw np. do chorego i modlimy się o uzdrowienie, ale raczej w ten, że najpierw sami modlimy się o wolę Boga, prosimy o uzdrowienie, a dopiero, gdy będziemy pewni, że Bóg uzdrowi tę osobę - iść, podziękować za wysłuchanie modlitwy i patrzeć i cieszyć się cudem?

piątek, 23 sierpnia 2013

Kuracja psychiczna

Jan 8,7.9-11
Gdy jednak pytali Go natarczywie, wyprostował się i rzekł im: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem. (...) Usłyszawszy to wychodzili jeden po drugim, od starszyzny począwszy. Pozostał tylko Jezus i na środku kobieta. Jezus wyprostował się i rzekł: Gdzież oni są, kobieto? Nikt cię nie potępił? Nikt, Panie - odpowiedziała. Rzekł jej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam.
BP

Kobieta, którą przyprowadzono do Jezusa, była prostytutką. Człowiekiem spoza marginesu społecznego. Wg prawa wprowadzonego przez Mojżesza, osoba taka miała być całkowicie usunięta ze społeczności, aby nie miała złego wpływu na jej resztę.

Tymczasem Jezus, widząc "przywiązanie" tych ludzi do tego prawa i to, co oni sami wyprawiali - postawił sprawę krótko: "Kto z was jest całkowicie w porządku, żyje całkowicie zgodnie z prawem, niech sam pierwszy ją ukarze". Nie zrobił tego nikt. Wszyscy odeszli.

Poza faktem, że Jezus jej powiedział, że jej nie potępia (być może wiedział o czymś, co leżało na dnie jej serca, co ją do tego popchnęło), stało się coś jeszcze. Poprzez rozwiązanie sytuacji w taki właśnie sposób Jezus pokazał tej kobiecie, że tak naprawdę, to nikt nie ma prawa jej potępić. Wytykać jej palcem. Bo każdy ma coś na sumieniu. Być może Jezus chciał, by ona to zobaczyła, przekonała się sama. Być może było to potrzebne do jej psychicznej "kuracji". By zrozumiała, że tak naprawdę, to nie tylko ona sama jest z tego marginesu społecznego, co pewnie wpływało na jej poczucie własnej wartości, poczucie jakiejś winy, poczucie potępienia przez innych. Że tak naprawdę, to wszyscy są spoza marginesu - patrząc pewnymi kryteriami. Że wszyscy są tacy sami. Że nie ma nikogo, który byłby całkowicie bez jakiejkolwiek winy.

A ten, który faktycznie miał prawo ją potępić - bo nie miał nic na sumieniu - nie potępił jej. Wręcz można powiedzieć - przeprowadził szybką "kurację".


Sens dekalogu

Jan 7,1.11.14.19.22.23.25.47.48.49
A potem Jezus chodził po Galilei. Nie chciał bowiem przebywać w Judei, bo Żydzi szukali sposobności, aby go zabić. (...) A Żydzi szukali go podczas święta i mówili: Gdzie on jest? (...) A gdy już minęła połowa święta, Jezus wszedł do świątyni i nauczał. (...) Czy Mojżesz nie dał wam prawa? A żaden z was nie przestrzega prawa. Dlaczego chcecie mnie zabić? (...) Wszak Mojżesz dał wam obrzezanie (nie jakoby było od Mojżesza, ale od ojców), a w szabat obrzezujecie człowieka. Jeśli człowiek przyjmuje obrzezanie w szabat, aby nie było złamane Prawo Mojżesza, to dlaczego gniewacie się na mnie, że w szabat całkowicie uzdrowiłem człowieka? (...) Wtedy niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: Czy to nie jest ten, którego chcą zabić? (...) I odpowiedzieli im faryzeusze: Czy i wy jesteście zwiedzeni? Czy ktoś z przełożonych albo z faryzeuszy uwierzył w niego? A to pospólstwo, które nie zna prawa, jest przeklęte.
BGU

Sytuacja miała miejsce jakiś czas po spotkaniu człowieka chorego od 38 lat, uzdrowionego przy sadzawce (pamiętne: "Weź swoje łoże i chodź"). Jezus uzdrowił go w sabat, siódmy dzień tygodnia - dzień święty dla Żydów. Dzień święty, dzień odpoczynku.

Odpoczywanie siódmego dnia, w sabat, było nakazane Żydom "z góry", według Prawa. Czyli według dekalogu, który Mojżesz przyniósł z góry Horeb, po rozmowie z Bogiem. Ale przez lata do treści tych przykazań z tablicy dopisano już tak wiele tomów "interpretujących" m.in to, co tego dnia "wolno" robić, a czego "nie wolno", że zupełnie zatracono jego sens. Między innymi nie wolno było dźwigać ciężarów. A tu proszę - przychodzi człowiek i każe choremu nieść swoje łóżko (kanadyjkę, materac, czy co on tam miał). W SABAT! Szok dla kapłanów.

Więc powiedział im coś w rodzaju: "Ale o co wam chodzi? Przecież sami obrzezujecie w sabat". Obrzezanie było z kolei "zaznaczeniem" człowieka, że należy do Boga, że jest "bliski" Bogu. Taka kultura, takie czasy. Dlaczego więc kapłani, zamiast się cieszyć, że CZŁOWIEK odzyskał ZDROWIE, zwrócili tylko uwagę na to, że DŹWIGAŁ W SABAT? Że łamał przepisy zawarte w tych opasłych tomach interpretacji? Zapomnieli, że prawdziwy sens tego dnia, to odpoczynek. Zbliżenie się do Boga. Spędzenie z Nim czasu. Czy jest coś, co zbliża bardziej, jak nie momentalne, całkowite wyleczenie z choroby, która męczyła człowieka przez ostatnie 38 lat do tego stopnia, że nie mógł przebyć dystansu kilku metrów do owej sadzawki? (Historia z rozdziału 5 Ew. Jana).

Dekalog mówił też: "Nie zabijaj". Innym razem powiedział Jezus, że sens całego dekalogu można by określić krótkim stwierdzeniem: kochaj Boga i kochaj innych ludzi. A więc: nie zabijesz drugiego człowieka, bo go pokochałeś. Bo ci go będzie szkoda. Bo będzie ci szkoda jego rodziny, dzieci, rodziców. Żeby nikomu nie robić przykrości.

Tymczasem kapłani żydowscy byli tak zaślepieni trzymaniem się Przepisów Z Opasłych Tomów, że zagubili całkowicie pierwotny sens tego wszystkiego. Chcieli Jezusa zabić, bo przeciwstawiał się tym przepisom, tym interpretacjom. Całkowicie zapomnieli o miłości do bliźniego. Świadczy też o tym ich stosunek do reszty społeczeństwa: A to pospólstwo, które nie zna prawa, jest przeklęte. Tak więc w całej tej sytuacji Jezus dał im do zrozumienia, że tak naprawdę to nie przestrzegają żadnego prawa, żadnych przepisów. Bo chcieli zabić. Całkowicie zagubili gdzieś sens tego, co Mojżesz zniósł z Horebu. Zagubili do takiego stopnia, że wezbrała w nich niepohamowana, gardząca wszystkim, nienawiść.






wtorek, 20 sierpnia 2013

Wszyscy mamy takie same szanse

Jan 6,70:  
Jezus im odpowiedział: Czy ja nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem. 
BGU

Tak właśnie odezwał się pewnego razu Jezus do swoich uczniów. Do tych, których sam wybrał. Do tych, którzy chodzili z Nim po tych wszystkich miastach i wioskach, widzieli cuda, uzdrowienia, dyskusje z kapłanami... A jeden z was jest diabłem.

Jak to możliwe, że w bezpośrednim otoczeniu Jezusa, wśród ludzi wybranych bezpośrednio przez Niego, znalazła się jedna osoba, tak dosadnie przez niego określona? Bo mowa była o Judaszu, który miał Go później sprzedać kapłanom (jest o tym napisane werset później).

Czyżby Jezus się pomylił, że kogoś takiego wybrał na swojego ucznia? Nie sądzę. Myślę nawet, że Judasz nie był odosobionym przypadkiem. Przecież i Piotr w którymś momencie został tak nazwany. A mimo to Jezus nie powiedział "wybrałem was dwunastu, a dwóch z was jest diabłami". Co się więc stało?

Myślę, że Jezus dobrze wiedział, jakich uczniów wybiera. Każdy z nich miał coś tam za uszami, jeden mniej, inny więcej. Piotr był porywczy (w Getsemane jednemu odciął ucho). Mateusz był celnikiem (na rogatkach miast wtedy tacy stali), a celnicy byli znani z... cóż, z tych samych rzeczy, co przykładowo polska drogówka, niektórzy lekarze czy przedstawiciele innych zawodów, dorabiający sobie "na boku". Jezus znał dobrze każdego z nich, widział ich serca (o tym innym razem). Wiedział o Natanaelu, zanim ten przyszedł do Niego. Wiedział o deklaracji Tomasza (o tych nieszczęsnych palcach), nie będąc wtedy wcale z nimi. Wiedział o pięciu mężach Samarytanki, którą spotkał przy studni - choć spotkał ją pierwszy raz w życiu.

Myślę, że rzecz jest w czymś innym. Możliwe, że Jezus wybrał sobie po prostu dwunastu ludzi jak leci, nie żadnych szczególnych. Późniejsze "inteligentne" dyskusje między uczniami mogą być nawet na to dowodem... Chodzili oni za nim, widzieli uzdrowienia, jakich dokonywał, sposób traktowania ludzi uważanych wówczas za tych spoza marginesu społecznego (trędowaci i inni "dożywotnio" chorzy, prostytutki etc.), słuchali Jego dyskusji z kapłanami. Poznawali Go. Każdy z tych dwunastu poznawał Go w takim samym stopniu, w takim samym czasie, uczestniczył w tych samych wydarzeniach. I wszyscy przyjęli Jego sposób bycia, poza Judaszem, dla którego brzęcząca moneta w którymś momencie okazała się ważniejsza (nie wchodząc w niuanse).

Myślę więc, że nas - podobnie jak ich - też Jezus wybiera wszystkich jak leci. Razem z tym, co w nas zna, razem z tymi naszymi niechlubnymi rzeczami. Daje każdemu takie same szanse, żeby Go poznać. Takie same możliwości. Sęk jest w tym, co my z tym dalej zrobimy. Czy będziemy chcieli Go poznawać, "chodzić" za Nim, przejąć Jego styl bycia, czy może nadal będziemy hołubić w sobie cechy, które są sprzeczne z tym stylem. I - mało tego - nie tylko hołubić, ale potem nie umieć poprosić o wybaczenie tego... Piotr poprosił. I było ok. Człowiek znany jako "łotr na krzyżu" - poprosił. I było ok. Judasz nie poprosił. Poszedł sam się powiesić. Nikt go tam nie targał, nie wieszał. Sam to zrobił.

Wszyscy więc mamy takie same szanse. I wszyscy samodzielnie decydujemy, co z tą szansą zrobimy.

Jakim Jezus był dzieckiem?

Jan 2,1-11:
A trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i jego uczniów. A gdy zabrakło wina, matka Jezusa powiedziała do niego: Nie mają wina. Jezus jej odpowiedział: Co ja mam z tobą, kobieto? Jeszcze nie nadeszła moja godzina. Jego matka powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, co wam powie. A było tam sześć stągwi kamiennych, postawionych według żydowskiego zwyczaju oczyszczenia, mieszczących każda dwa albo trzy wiadra. Jezus im powiedział: Napełnijcie te stągwie wodą. I napełnili je aż po brzegi. Wtedy powiedział do nich: Zaczerpnijcie teraz i zanieście przełożonemu wesela. I zanieśli. A gdy przełożony wesela skosztował wody, która stała się winem (a nie wiedział, skąd pochodziło, lecz słudzy, którzy zaczerpnęli wody, wiedzieli), zawołał oblubieńca. I powiedział do niego: Każdy człowiek najpierw podaje dobre wino, a gdy sobie podpiją, wtedy gorsze. A ty dobre wino zachowałeś aż do tej pory. Taki początek cudów uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej i objawił swoją chwałę, i uwierzyli w niego jego uczniowie.
BGU - Biblia Gdańska Uwspółcześniona

Cud dokonany w Kanie Galilejskiej, znany jako "przemienienie wody w wino", jest pierwszym cudem dokonanym przez Jezusa wymienionym w Biblii. Ale de facto sądzę, że nie był to wcale pierwszy cud dokonany przez Niego.

Pomimo, że Jezus wręcz odpowiedział swojej matce w sposób, który absolutnie nie sugerował, że ma zamiar coś z tym zrobić, ona powiedziała do osób obsługujących wesele: Zróbcie wszystko, co wam powie. Skoro ona tak im powiedziała i miała pewność, że Jezus coś z tym zrobi, to tę pewność musiała wynieść z jakichś wcześniejszych doświadczeń - w końcu matka zna swojego syna, którego wychowała, i który pewnie nie raz zaskakiwał ją jakimiś niespodziankami. Musiała go znać i pod tym kątem i wiedzieć, co on potrafi zrobić. Tak więc musiała mieć już wówczas pełne zaufanie do niego w tym zakresie, a zaufanie - wiadomo - nie bierze się znikąd, ale z wcześniejszych przeżyć przebytych razem z tym drugim człowiekiem.

Co więc On musiał zrobić już wcześniej, że miał takie jej zaufanie? Jakim był dzieciakiem?...

sobota, 17 sierpnia 2013

Głos Boga w czasach biblijnych

1 Sam. 3,1, wersja w Biblii Warszawskiej: Słowo Pańskie było w tych czasach rzadkością. Chodzi o czasy Samuela rzecz jasna. Nie te czasy jednak są tutaj istotne, choć ważne jest, że historia, w której kontekście osadzony jest ten tekst, dzieje się dawno, dawno temu, w czasach biblijnych. W czasach, o których przeciętny człowiek sądzi, że wtedy ludzie mieli łatwo z Bogiem - rozmawiali sobie bezpośrednio, byli prorocy, którzy wszystko to, co Bóg chciał powiedzieć, przekazywali etc.

Przeczytawszy ten tekst można odnieść wrażenie, że "Słowo Pańskie", czyli "Słowo Boże" - jak się dzisiaj często nazywa Biblię - było w tamtych czasach rzadkie. Rzadko spotykane? Nie czytane? Lekceważone? Czy wręcz nieznane nawet? Na to ostatnie od razu odpowiadam - było znane, rzecz dzieje się w Izraelu, była świątynia, były zwoje spisane przez Mojżesza. Nie o to chodzi.

Inne tłumaczenia, głównie te najnowsze, stawiają ten tekst w nieco innym świetle:
BP: W owe dni J. (Jahwe) przemawiał nader rzadko
BT: W owym czasie rzadko odzywał się Pan
BT wyd. II: W owym czasie rzadko odzywał się J.
BR: Słowa J. rzadko dawały się słyszeć za dni owych
rosyjska: слово Господне было редко в те дни (slowo Gospodnie bylo riedko w te dni)
norweska, wyd. 2011: I de dager kom det sjelden ord fra Herren (tłum.: W te dni przychodziło rzadko (jakieś) słowo od Pana)

W norweskim tłumaczeniu* słowa "jakieś" użyłem tylko symbolicznie - chodzi o formę określoną/nieokreśloną rzeczownika, jak w angielskim "a" i "the" lub całkowicie bez przedimka - w tym przypadku zostało to użyte w formie całkowicie nieokreślonej, bez żadnego przedimka. Sugeruje to, że nie chodziło tu o Słowo Boże - to określone, jako o Pisma, lecz o "jakieś słowo" - jak się domyślam, mogło chodzić o słowa przekazywane od Boga przez proroków.

Użycie wyrażenia, że Słowo Pańskie było w tych czasach rzadkością, czy też "było drogie", "cenne" (zamiast słowa "rzadkością) - wg innych tłumaczeń (KJV, BG, starsze norweskie wydania) może również oznaczać, że Słowo Boga było wówczas cenne, bo rzadkie. Jako unikatowe.

W każdym razie jeśli ktoś uważa, że w czasach biblijnych ludzie mieli łatwiej o rozmowy z Bogiem - jest to błąd. Takie można odnieść tylko wrażenie. W rzeczywistości - jest wiele okresów, podczas których Bóg odzywał się rzadko albo wręcz milczał. To jest tak samo, jak z tymi cudami - można odnosić wrażenie, że w Biblii cuda wydarzały się bez przerwy, a tym czasem wcale nie... Wspomniałem coś na ten temat już wcześniej: Cuda w Biblii.

Tak więc czasy są takie same, zarówno te, w których działa się historia Samuela, jak i teraz. A mimo to właśnie w TAKIM czasie, czasie "milczącym", Bóg odezwał się do Samuela...


* - Posługuję się w tych porównaniach przekładami w paru językach, w tym angielskim i norweskim. Wyjaśniając - częściej będę się odnosił do przekładu norweskiego niż angielskiego, ponieważ tę gramatykę znam lepiej. Różnicy to wielkiej nie zrobi, bo gramatyka angielska i norweska są bardzo do siebie podobne. A używanie przekładów w którymś z tych języków ukazuje niuanse gramatyczne, które nie istnieją w ogóle w gramatyce języka polskiego - stąd przekład polski nie odda dokładnie przekazu greki, np. stary grecki - o ile się nie mylę - zawiera również "czas zaprzeszły" - całkowicie nieznany w języku polskim, a do tej pory używany do upojenia w językach norweskim i angielskim. Podobnie z czasem "perfectum" - formą czasu przeszło-teraźniejszego, przez wiele szkół zaliczanych do jednego z czasów przeszłych, używanym w języku codziennym zarówno w starej i obecnej grece (stara greka - oryginalny język większości Nowego Testamentu), jak i w języku angielskim i norweskim.


czwartek, 15 sierpnia 2013

To, co Janek chciał powiedzieć, cz. 1.2.

Rozdział 1, cz. 2

A tak oświadczał Jan, kiedy Żydzi wysłali z Jerozolimy do niego kapłanów i lewitów, żeby go pytać: "Kim Ty jesteś?". Mówił, nie wypierając się:
- Nie jestem Mesjaszem*.
- Więc kim jesteś? - pytali dalej. - Eliaszem?
- Nie, nie jestem Eliaszem.
- Prorokiem?
- Też nie.
- Więc kim jesteś? Musimy zanieść jakąś odpowiedź tym, którzy nas wysłali. Jak nazwałbyś sam siebie?
Wtedy Jan odpowiedział:
- Jestem głosem, który woła na pustyni: "Przygotujcie drogę dla Boga" - jak powiedział prorok Izajasz.

A niektórzy z wysłanych byli faryzeuszami i pytali go:
- Więc dlaczego zanurzasz w wodzie (chrzcisz), jeśli nie jesteś Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?
- Ja zanurzam w wodzie - odpowiedział Jan - ale między wami stoi taki jeden, którego wy nie znacie, który przyjdzie po mnie (w sensie: później). Temu nie jestem godny nawet rozwiązać rzemyków w sandałach.

Wszystko to działo się w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan zanurzał (chrzcił).

Dzień później zobaczył Jezusa przychodzącego do niego i powiedział:
- Zobaczcie, to jest Baranek Boży, który bierze na siebie grzech świata i zabiera go precz! To jego właśnie miałem na myśli, gdy mówiłem, że po mnie przyjdzie ten, który właściwie był już przede mną, bo on był już wcześniej. Ja go nie znałem, ale dla uwidocznienia go Izraelowi, ja przyszedłem i zanurzam (chrzczę) w wodzie.

I oświadczył Jan dalej:
- Widziałem Ducha pojawiającego się z nieba w kierunku ziemi, jak gołąb, i został on na nim. Nie znałem go, ale Ten, który mnie wysłał, żeby zanurzać w wodzie (chrzcić wodą), powiedział do mnie: "Ten, którego zobaczysz, gdy na nim zostanie Duch, który pojawił się z nieba, ten właśnie będzie chrzcił Duchem Świętym (zanurzał w Duchu Świętym)". Ja to widziałem i oświadczam: to jest Syn Boga.

* - Mesjasz, gr. Christos, po polsku - Zbawiciel, Wybawiciel, ten który zbawia, ratuje -> ratownik.

na podstawie: Jan 1,19-34

[dalej]
[do początku]
 

niedziela, 4 sierpnia 2013

WIEK ZIEMI, cz. 2, Definicja "ewolucji"

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 2

W podręczniku do pierwszej klasy (chodzi o podręczniki amerykańskie - dop. wł.), jest napisane, że od czasu powstania przed 4,5 miliarda lat, ziemia bardzo się zmieniła.

Czy faktycznie ziemia ma 4,5 miliarda lat? Wkrótce przekonamy się, że nie. Jeżeli jednak powie się to pierwszoklasiście, na pewno w to uwierzy. Dzieci uwierzą we wszystko, co im się powie. Pamiętacie tę historię o bananach i spleśniałych odnóżach pająka?

W drugiej klasie mówi się dzieciom: ziemia od czasu powstania przed 4,5 miliarda lat bardzo się zmieniła. W tym czasie na ziemi ewoluowało życie.

Słowo "ewoluowało" jest bardzo podchwytliwe. Gdy ktoś podczas debaty pyta mi się, czy wierzę w ewolucję, odpowiadam: "co masz na myśli?" Istnieje sześć różnych znaczeń tego słowa. Jedno z nich ma naukową definicję i sam w nią wierzę. Pozostałe pięć nie mają naukowego wytłumaczenia. Oni (w domyśle - naukowcy propagujący naukę zgodną z teorią ewolucji) jednak składają je w całość jak transakcję pakietową i próbują sprzedać to za jednym zamachem. Słuchając takich definicji można dać się nabrać.

Pierwsze znaczenie mówi o ewolucji kosmicznej - gdzieś tam w jakiś sposób powstał czas, przestrzeń i materia.

Biblia odpowiada na to w siedmiu słowach: Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię. Na początku - to definicja czasu. Czas ma trzy wymiary - przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nie można być w danym miejscu i być poza czasem. Na początku stworzył Bóg niebo... - niebo ma trzy wymiary: długość, szerokość i wysokość. Materia ma trzy stany skupienia: stały, gazowy i płynny. Wszystkie te trzy "trójki" wyrażone w zaledwie siedmiu słowach! Nie można mieć jednego z tych wymiarów bez pozostałych dwóch. Jeśli mielibyście materię, a nie mielibyście przestrzeni, to gdzie byście ją ulokowali? Wszystko to musiało powstać jednocześnie. Teoria Wielkiego Wybuchu próbuje to wyjaśnić, ale jest raczej teorią Wielkiego Niewypału.

Po drugie - musiałaby zaistnieć ewolucja chemiczna. Jeśli teoria Wielkiego Wybuchu jest prawdą, to wybuch wytworzyłby wodór i może trochę helu. Skąd wówczas pojawiłyby się pozostałe pierwiastki? Mówią, że poprzez syntezę jądrową. Dobrze, ale tym sposobem nie można dojść dalej, niż do żelaza.

Po trzecie - musiałoby dojść do ewolucji gwiezdnej, czyli takiej, w której nastąpiłby rozwój gwiazd. Wiecie, że nikt do tej pory nie widział formującej się gwiazdy? Widzimy wybuchające gwiazdy (średnio co 30 lat), nazywamy je "nowe" lub "supernowe". Nikt jednak nie widział formującej się nowej gwiazdy!

Pewien ateista powiedział mi: "Widzimy właśnie, jak tworzy się Mgławica Kraba". Odpowiadam: "Nie, widzimy tylko coraz jaśniejszy punkt. Tylko przypuszczacie, że formuje się gwiazda". A tak naprawdę może to być obłok kurzu w kosmosie, który - gdy zniknie - odsłoni gwiazdę. Nikt nie udokumentował powstania chociaż jednej gwiazdy, pomimo że jest ich wystarczająco dużo, aby każdy człowiek na ziemi mógł być właścicielem dwóch bilionów (2.000.000.000.000) z nich. Przy czym mowa tylko o tych, o których wiemy.

Czwarte znaczenie słowa "ewolucja" to ewolucja organizmów. Czyli w jakiś sposób w jakimś miejscu życie wzięło się z materii nieożywionej. Ewolucjoniści utknęli tutaj w martwym punkcie. Ciągle wierzą w abiogenezę (abiogeneza - teoria samorództwa*), chociaż była zanegowana już ponad 200 lat temu. Są bardzo zacofani...

Piąte znaczenie ewolucji określa makro-ewolucję. Ma ona miejsce, gdy jedno zwierzę przemienia się w inny rodzaj zwierzęcia. Widzieliście kiedyś psa, który reprodukowałby nie-psa? Mamy różne psy, jednak za każdym razem są to PSY! Jest możliwe, że pies, wilk i kojot mieli wspólnego przodka. O to bym się nie spierał. Pozostają jednak tym samym rodzajem zwierzęcia - rozumieją to już pięciolatki!

Małe doświadczenie na scenie: mamy tutaj psa, wilka, kojota i banana. Które z nich nie pasuje do reszty? Oczywiście, że banan! Wg sposobu myślenia profesorów wszystko to jest tego samego rodzaju.

Biblia mówi: będą się rozmnażać zgodnie ze swoim rodzajem (Rdz. 1, powtórzone 10 razy), a nie zgodnie ze swoim gatunkiem.

Książka Darwina mówi o powstawaniu gatunków, a to jest tematem naszego sporu. Musimy się skupić na kwestii powstawania rodzajów. To właśnie powinno być sednem naszego sporu. (Organizmy żywe dzielą się m.in. najpierw na rodzaje, potem na gatunki. Np. wszystkie wiewiórki należą do rodzaju wiewiórek, a dopiero potem dzielą się na gatunki wiewiórek szarych, rudych, brunatnych etc.**).

Rodzaj zwierzęcia wydaje na świat potomstwo, po którym poznajemy, jakiego jest rodzaju. Np. koń i zebra mogą zrobić potomstwo, ale już koń i banan - nie da rady!

Ostatnim, szóstym znaczeniem "ewolucji" jest mikro-ewolucja. Nie lubię tego określenia, gdyż powoduje zamieszanie. Powinniśmy się raczej wyrażać: "wariacje". W ramach jednego rodzaju mogą powstać bardzo dziwaczne zróżnicowania. Rozumiecie już fakt istnienia dużych i małych psów. Wariacje takie są potwierdzone naukowo. Nie powinniśmy nazywać tego zjawiska ewolucją.

Podsumowując - pierwsze pięć definicji ma charakter religijny. To nie jest nauka!

* - Abiogeneza - samorzutne powstawanie. Dwa fragmenty z Wikipedii:
1. Arystoteles twierdził, że abiogeneza jest obserwowalnym faktem (np. myszy powstające z brudnego siana, szczury ze szmatek, mszyce z rosy opadającej na rośliny, pchły z gnijącej materii, muchy z mięsa, itd.).
2. Począwszy od XVII wieku stopniowo wykazywano, że przynajmniej jeśli chodzi o organizmy wyższe czy też organizmy widoczne dla oka, abiogeneza nie zachodzi.
Źródło: Wikipedia.
** Zobacz: Wikipedia o wiewiórkach i Wikipedia - spis gatunków wiewiórek.
21.02-27.02

[dalej]
[do początku]