Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zajawki własne 2019. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zajawki własne 2019. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 grudnia 2019

Czy tylko apostołowie byli "tymi wybranymi"?

I począwszy od Mojżesza i Proroków wyjaśniał im, co było o Nim we wszystkich Pismach. I zbliżyli się do miasteczka, do którego zdążali, a On udał, że idzie dalej. Ale Go uprosili: Zostań z nami, bo ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. I wszedł, aby zostać z nimi. (...) I w tej samej chwili powrócili do Jeruzalem. Tam znaleźli Jedenastu zebranych razem oraz ich towarzyszy (...)
Łuk. 24,27-29.33 BP

To są fragmenty historii o dwóch uczniach, którzy szli z Jerozolimy do Emaus. Dyskutując o wydarzeniach ostatnich dni, wyrażając wobec napotkanego obcego przybysza swoje zawiedzione nadzieje odnośnie Jezusa jako wybawiciela Izraelitów spod okupacji, dostali od niego lekcję, przegląd poprzez wszystkie informacje zawarte w pismach proroków, które wskazywały na to, że Jezus musiał umrzeć, i to jako bandyta, jako kryminalista, żeby tym bardziej pokazała się Jego moc w momencie zmartwychwstania. Zrozumiawszy, że ów obcy przybysz, z którym rozmawiali, to był Jezus we własnej osobie, wstali i wrócili do Jerozolimy od razu, pomimo nastającego wieczoru i dwugodzinnego marszu z powrotem.

O ich powrocie można przeczytać, że tam znaleźli Jedenastu zgromadzonych razem. Wniosek z tego, że ci dwaj nie byli jednymi z tych pierwotnych dwunastu apostołów, pochodzili oni wśród tych pozostałych uczniów, którzy niejako nie zostali powołani przez Jezusa osobiście (albo brakuje wzmianki o tym w ewangeliach), ale zdecydowali się podążać za Jezusem sami z siebie, ze swojej własnej woli. I to oni, a nie ci jakby "główni uczniowie", zostali poinstruowani o znaczeniu niektórych fragmentów z pism proroków.

Z jednej strony tamtych jedenastu mogłoby to odebrać jako swego rodzaju spoliczkowanie, że dlaczego to nie oni zostali tak objaśnieni (choć zapewnie byli, bo Jezus rozmawiał z nimi sporo razy o tym, tylko pewnie do nich nie dotarło na tamten moment), ale z drugiej strony można tutaj zobaczyć, że Jezus - wybierając kogoś do objaśnienia jakichś rzeczy - niekoniecznie wybiera głównych liderów, niekoniecznie rozmawia tylko i wyłącznie z głównym jakby filarem ruchu, który stworzył. Jezus wybiera każdego, komu tylko na Nim zależy i kto tylko chce te wszystkie rzeczy zrozumieć. To mogą być inne osoby, spoza głównego grona zainteresowanych, to mogą być inne osoby, jak te kobiety, które same o świcie pobiegły do grobowca i zostały objaśnione przez owych dwóch aniołów, albo to może być ktokolwiek. Ktokolwiek, komu tylko zależy.







sobota, 7 grudnia 2019

Kiedy można spotkać Boga

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. 
Łuk. 24,13-15 BW

Ten fragment wygląda całkiem znajomo. Tego samego dnia, w którym zostało odkryte, że Jezus nie znajduje się w grobowcu, że zmartwychwstał, dwóch uczniów rozmawiało ze sobą o tych wydarzeniach w drodze do innej miejscowości, gdzie było ok. 2 godzin marszu (11 km). A wtedy, gdy dyskutowali o bieżących wydarzeniach, próbując dociec, co właściwie się stało, Jezus pojawił się obok nich i zaczął objaśniać.

A kiedy mnie wzywać i ustawicznie modlić się do mnie będziecie - wysłucham was. Kiedy zaś szukać mnie będziecie, znajdziecie mnie; tak, kiedy będziecie mnie szukać całym sercem, pozwolę się wam odnaleźć - głosi Jahwe. (Jer. 29,12-14 BP)

Taki jest Bóg. Jeśli ktoś żyje własnym życiem, nie interesując się Nim, to Bóg w jego życie nie ingeruje, poza może niektórymi przypadkami, kiedy to decyduje się zaingerować tak czy siak. Bo dlaczego miałby przychodzić do kogoś, skoro dana osoba nie jest Nim zainteresowana? Filozofia Boga mówi, że jeśli czujesz się nieproszonym gościem, to idź gdzieś indziej, gdzie ktoś cię chce (A jeśli w jakimś miejscu nie przyjmą was ani nie będą was słuchać, odejdźcie stamtąd (Mar. 6,11 BP)). Jeśli jednak ktoś szuka Go, zastanawia się nad Nim, chce Go poznać - Bóg daje się poznać.

Mało tego - kiedy ktoś szuka Boga tak mocno, że pragnie Go całym sercem - Bóg nie tylko daje się poznać, ale też troszczy się o taką osobę:

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. (Mat. 6,25-29 BT)

Nie daje może jakichś kokosów, mało kto będzie tak bogaty jak Salomon, ale tak jak owe ptaki, które zawsze znajdują jakieś pożywienie - nikt głodny nie będzie. Wystarczy zaakceptować Go jako Boga, zaakceptować Jego plan na życie, chcieć Go spotkać i stać się Jego przyjacielem.









czwartek, 28 listopada 2019

Co znaczy: "oddać chwałę Bogu"

Setnik, gdy zobaczył co się stało, oddał chwałę Bogu i powiedział: Rzeczywiście, ten człowiek był sprawiedliwy.
Łuk. 22,47 PD

Wyrażenie "oddać chwałę Bogu" brzmi abstrakcyjnie. Bo co ono właściwie oznacza? Co ten człowiek właściwie zrobił? Wstał i zaczął śpiewać psalmy, jak w kościele? Podszedł do innej osoby i zaczął opowiadać o tym, jaki Bóg jest? Nie przyszedł przecież do Boga osobiście, żeby Mu uścisnąć rękę i pogratulować.

Słownik Stronga podaje bardzo klarowną definicję tego wyrażenia: "chwalić Boga znaczy dostrzegać lub doceniać wartość Boga za to, kim On naprawdę jest", albo "osobiście uznać Boga razem z Jego prawdziwym charakterem".







sobota, 16 listopada 2019

Po co uczniom były dwa miecze

Jezus powiedział do niego: Judaszu, pocałunkiem zdradzasz Syna Człowieczego. Ci zaś, którzy byli koło Niego, widząc, na co się zanosi, zapytali: Panie, czy mamy chwycić za miecz?
Łuk. 22,48-49 BWP

Pamiętając o tym, na co uczniowie czekali - podobnie jak wszyscy Żydzi w tamtym czasie - na Mesjasza, który wyzwoli państwo izraelskie od okupacji rzymskiej. Tak. Nikt nie myślał o "Królestwie Niebieskim". To Jezus cały czas o tym opowiadał. Ludzie jednak Go nie słuchali - czekali na wyzwolenie. Między innymi stąd te podążające za Nim tłumy, stąd obawa kapłanów (bo jeśli to Jezus obaliłby okupanta, to kapłani nie mieliby w rękach możliwości rządzenia, którą dostali od Rzymian), stąd powitanie Jezusa w Jerozolimie gałązkami palmowymi, i stąd też - gdy Jezus poddał się aresztowi Piłata - zawiedziony lud tak łatwo wydał werdykt o Jego śmierci.

I dlatego też tuż wcześniej, przed pójściem na Górę Oliwną, podczas owej kolacji, jedynym fragmentem przemówienia Jezusa, na który uczniowie zareagowali, była wzmianka o mieczach:

I powiedział im: Czy brakowało wam czegokolwiek, kiedy wysłałem was bez sakiewki i bez torby, i bez sandałów? Odpowiedzieli: Nie, niczego. Rzekł im: Ale teraz kto ma sakiewkę, niech ję weźmie, a także torbę, kto zaś nie ma, niech sprzeda płaszcz i kupi miecz! Bo powiadam wam, że na Mnie musi się dokonać to, co napisano: "Został zaliczony do złoczyńców". Albowiem spełnia się to, co Mnie dotyczy. Oni zaś rzekli: Panie, oto tutaj dwa miecze. 
Łuk. 22,35-38 BP

Jezus przypomniał im tutaj o tamtej misji, na którą ich wysłał, bez żadnego wyposażenia. Uczniowie nie mieli zabierać ze sobą niczego. A mimo to - nic im nie zabrakło.

Tak nawiasem - ta misja to była chyba bardziej taka pokazowa lekcja, jak im niczego nie będzie brakować, niż żeby faktycznie potrzebowali na tę misję iść....

Potem Jezus odwrócił sytuację i powiedział, że jeśli mają coś w posiadaniu, to mają to ze sobą zabrać, a mało tego - sprzedać jakąś część dobytku i kupić miecz. I o Nim samym, że za chwilę spełni się na Nim proroctwo o byciu zaliczonym w poczet kryminalistów...

... i z tego wszystkiego, o czym Jezus opowiadał, tylko wzmianka o mieczach doczekała się jakiejś reakcji: "Panie, mamy tutaj dwa miecze!".

Potem poszli na Górę Oliwną. Podczas Paschy. Się modlić. Po co Piotr zabrał tam miecz ze sobą? Nie był przecież żadnym wykwalifikowanym żołnierzem, był rybakiem. Nie był to też czas jakichś wojen, ani jakieś szczególnie niebezpieczne miejsce, żeby broń ze sobą zabierać.

A potem, gdy nadszedł Judasz i Jezus otwarcie zapytał się go, czy ma zamiar Go zdradzić używając pocałunku - nikt nie stanął w jego obronie. Nikt nie odradzał mu tego, co miał zamiar zrobić. Mało tego - ich pierwszą reakcją było pytanie: "Bijemy mieczami??".

Chyba nie lubili za bardzo Judasza.

W końcu Piotr użył tego swojego miecza. Tak bardzo chciał. Zdołał uciąć ucho. Ciekawe, czy myślał w tym momencie o tym, że może zabić drugiego człowieka, czy tylko to ucho chciał uciąć. A może chciał pomachać tym mieczem dla grozy, a jego brak umiejętności spowodował, że ucho poleciało. Wiele razy przecież słyszy się o tym, jak broń wypala podczas czyszczenia, raniąc czyszczącego żołnierza, człowieka wykwalifikowanego, posiadającego wiedzę, jak się bronią obchodzić. Bywa że i najbardziej wykwalifikowany człowiek może stać się nieostrożny. A co tu mówić o rybaku, który nagle zaczął machać ciężkim kawałkiem żelaza...

Królestwo Boga - to, o czym przez trzy lata opowiadał Jezus, kontra miecze - to, o czym przez trzy lata myśleli uczniowie. Te dwie rzeczy absolutnie nie szły w parze. Jezus widział przecież, że wśród kolekcji swoich przedmiotów uczniowie te dwa miecze trzymali. Wiedział o ich oczekiwaniach w przyszłości, o ich nadziejach, w których wyrośli, jako Izraelczycy żyjący w państwie pod okupacją. Miał inne plany. A mimo to pozwolił im je trzymać. Pozwolił im je dźwigać, gdziekolwiek szli. Pewnie nic też nie powiedział tego dnia, gdy je skądś przytargali. Musieli je przecież jakoś pewnego dnia zdobyć. Miecze nie były tanią rzeczą, nie wiadomo, jak uczniowie weszli w ich posiadanie. Jezus tolerował tę ich zajawkę na miecze, traktował jako ich prywatne hobby, jak zabawkę dla dziecka może.

Tylko w kulminacyjnym momencie zabronił im ich użyć. I tutaj pojawiła się różnica pomiędzy tym, czego chciał Jezus, a o czym myśleli uczniowie.







środa, 13 listopada 2019

Co robić, gdy ma się złe myśli

Gdy zaś przyszedł już na miejsce, powiedział do nich: Módlcie się, żebyście nie ulegli pokusie. Wtedy sam oddalił się od nich na rzut kamienia i upadłszy na kolana, modlił się mówiąc: Ojcze, jeśli chcesz, weź ode Mnie ten kielich, lecz niech się dzieje Twoja wola, nie moja. Wówczas ukazał się anioł z nieba i umacniał Go na duchu.
Łuk. 22,40-43 BWP

Z jednej strony Jezus jakby pouczył uczniów, że aby nie ulec jakiejś pokusie, najlepiej jest się modlić.

Z drugiej strony - akurat On sam miał wtedy pokusę, żeby to wszystko od siebie odsunąć. Żeby nie przechodzić tego całego upokarzania, które Go czekało, żeby nie przeżywać tej całej męczarni umierania na krzyżu i tego - co jako dla człowieka - było nieznane już po śmierci na krzyżu. Wiedział, że to nastąpi, bo o tym mówili prorocy już kilkaset lat przed Nim.

Powiedział więc swoim uczniom akurat to, co sam przeżywał. Pokazał im na swoim własnym przykładzie. I tym opisem Łukasz wyjaśnił, jak to działa: tutaj przybył do Jezusa jakiś posłaniec z nieba, czy też anioł, żeby Go wzmocnić.

Dzisiaj mechanizm jest taki sam. Jeśli ma się złe myśli, to najlepiej działa rozmowa z Bogiem. Anioła co prawda nie zobaczymy, bo odkąd Jezus udał się do nieba, mamy na ziemi Jego ducha, znanego pod popularną nazwą "Duch Święty". Dzisiaj to nie anioł nas wzmacnia, ale Jezus sam, używając Swojego Ducha.

I to działa. Każdy, kto modlił się kiedyś szczerze, głęboko z serca, nie za pomocą jakichś wyrecytowanych formułek, ale używając własnych słów, wypowiadając własne myśli i obawy - mógł odczuć wsparcie, pokój w sercu tuż potem.







niedziela, 10 listopada 2019

Uzyj to, co masz

I powiedział im: Czy brakowało wam czegokolwiek, kiedy wysłałem was bez sakiewki i bez torby, i bez sandałów? Odpowiedzieli: Nie, niczego. Rzekł im: Ale teraz kto ma sakiewkę, niech ję weźmie, a także torbę, kto zaś nie ma, niech sprzeda płaszcz i kupi miecz!
Łuk. 22,35-36 BP

Czy konieczne jest, idąc za Jezusem, żeby sprzedać wszystko i rozdać biednym? Otóż jak się tutaj okazuje - niekoniecznie. Mimo że taki obraz często się kreuje, cytując historie, gdzie Jezus wysłał swoich uczniów do pracy bez żadnego wyposażenia, albo te z z Ewangelii i Dziejów Apostolskich, gdzie Jezus, a później uczniowie szeroko rekomendowali sprzedać wszystko i rozdać ubogim - Jezus jest całkiem elastyczny. Nie wymaga tego samego od wszystkich. Jeśli ktoś czegoś nie ma, to nie ma. Jeśli ktoś coś ma, to niech zabierze to ze sobą i używa.







sobota, 9 listopada 2019

Bycie z Jezusem a bycie nawróconym

Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, żeby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich. On zaś rzekł do niego: Panie z tobą gotów jestem iść i do więzienia, i na śmierć.
Łuk. 22,31-33 BW

Ciekawostka.

Podwójna ciekawostka nawet.

Podczas tzw. "ostatniej wieczerzy" Jezus wypowiedział te słowa do Piotra. Wprowadziwszy nieco w temat - "Piotr" było nowym imieniem Szymona, które Jezus sam mu nadał. Tutaj, po trzech latach bycia razem, po trzech latach przyjaźni, nauki i wspólnych doświadczeń, Jezus nagle mówi do Piotra: Gdy się kiedyś nawrócisz...

Że co?

Piotr, uznawany za najważniejszego z uczniów, będący protoplastą i niejako "założycielem" Kościoła Katolickiego, po trzech latach bycia z Jezusem ciągle był nienawrócony? Nawet mimo tego, że sam uważał, że był? Że deklarował gotowość pójścia za Jezusem nawet do więzienia, ba, nawet umrzeć za Niego?

Cóż, wg słów Jezusa wygląda na to, że jest to całkiem możliwe. Że jest możliwe ciągłe obcowanie z Nim, bycie świadkiem Jego cudów, ale równocześnie ciągle być nienawróconym. I znając historię Piotra później - nawrócenie może przyjść o wiele później, już po okresie nauki, gdy nagle człowiek zostaje sam, bez wsparcia Nauczyciela.

Gdy się tak zastanawiam, to w podobny sposób niejako stało się w moim życiu. Faktycznie nawróciłem się i spokorniałem chyba 11-12 lat po chrzcie.

Drugą ciekawostką, na którą zwróciłem tutaj uwagę, jest fakt, że wzmianki o nawróceniu Piotra nie znajdziemy w Biblii Tysiąclecia: ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci. Ani słowa. Nie ma. Po prostu pominięto to. A jakże. Bo jak to potem wytłumaczyć wiernym Kościoła Katolickiego, że Piotr, będąc z Jezusem, nie był nawrócony? Nie przystoi to przecież "Pierwszemu Papieżowi"... Podobnie postąpiono w innym przekładzie sporządzonym przez katolików - w Biblii Poznańskiej, szanowanej przeze mnie ze względu na optymalnie największą wierność tekstu i najlepsze odzwierciedlenie tekstu w formie języka współczesnego. Tutaj jednak postąpiono "wg wytycznych". Tylko Biblia ks. Romaniuka, Biblia Warszawsko-Praska, zawiera wzmiankę o tym: Ty zaś, nawróciwszy się raz, umacniaj twoich braci, aczkolwiek słowo "raz", mimo że użyte poprawnie, może zostać zrozumiane też nieco opacznie. Bo to, co w grece zostało oddane słowem "raz", "kiedyś", "pewnego razu", bazując na Słowniku Stronga - jeśli ktoś nie zna kontekstu, może zrozumieć to jako "raz", "jeden raz", czyli jakby Piotr był już nawrócony raz i trwale. Problemu z tą wzmianką nie mieli tłumacze Biblii Gdańskiej: a ty niekiedy nawróciwszy się, utwierdzaj braci twoich.

Źródła:
- tekst oryginalny: http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/3/chapter/22/verse/32/param/1
- znaczenie słowa "raz": https://biblehub.com/greek/4218.htm
- znaczenie słowa "nawrócić się": https://biblehub.com/greek/1994.htm
- Biblia Warszawsko-Praska: https://www.biblia.info.pl/biblia1.html







niedziela, 3 listopada 2019

Dwanaście typów ludzi?

Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach. A Ja przekazuję wam królestwo, jak Ojciec Mi przekazał, abyście w moim królestwie jedli i pili przy moim stole i zasiadali na krzesłach sędziowskich, sądząc dwanaście pokoleń Izraela.
Łuk. 22,28-30 BP

Jezus mówi tutaj, że Jego uczniowie mieli być tymi, którzy mieliby sądzić dwanaście plemion/rodzin Izraela. Cały Izrael składał się z dwunastu głównych linii, rodowodów, pochodzących w swoim początku od dwunastu synów Jakuba, nazwanego później Izraelem.

O takim sądzie z dwunastoma starcami na dwunastu tronach mówi też później Apokalipsa. Czy to oznacza, że Jezus celowo dobrał sobie tych uczniów dwunastu, nie trzynastu i nie jedenastu, żeby później, gdy Jezus ma powrócić ponownie i ma rozsądzić, którzy ludzie mają się znaleźć w Królestwie Boga, żeby każdy z tych uczniów mógł rozsądzić nad jedną linią rodowową Izraela?

Idąc dalej - ci wszyscy z nas, którzy pochodzą już z czasów nowotestamentowych, tzn. z czasów kiedy już nie pochodzenie krwi stanowi o przynależności do Boga, ale pochodzenie ducha, że tak to wyrażę - skoro później jest mowa o tym, że to my jesteśmy tym Izraelem duchowych, wybrani przez Boga wg naszego ducha - ci wszyscy z nas w jakiś sposób również jesteśmy podzieleni na dwanaście różnych "linii izraelskich"? W jaki sposób?

To, co mi przyszło do głowy, że być może w osądzie Boga ludzie dzielą się na dwanaście typów osobowości, i dlatego też zostało dobranych dwunastu różnych uczniów Jezusa, którzy później mają rozsądzać na dwunastoma typami ludzi, ponieważ każdy z nich może pojąć kogoś innego, kto jest podobny do nich, lepiej zrozumieć, zobaczyć przyczyny i powody wyborów. Wiadomo, że np. sangwinik nigdy nie zrozumie flegmatyka, a twardy człowiek nigdy nie zrozumie rozpieszczonego dzieciaka. Stąd Piotr nigdy nie zrozumie Pawła czy Jana. Ale Piotr, będąc już starym i doświadczonym przez życie, może zrozumieć innych ludzi jego pokroju, a Paweł czy Jan mogą zrozumieć ludzi swojego pokroju. Stąd, gdy będzie czas na to, żeby rozsądzić wszystkich ludzi, czy wg stanu ich ducha nadają się oni do Królestwa Boga czy nie - i mając na uwadze, że sąd Boga polega na stawaniu w obronie, nie na wymyślaniu nowych oskarżeń - to każdy z nich może zrozumieć inny typ ludzi, przejrzeć przyczyny ich zachowania i podejmowanych wyborów, usprawiedliwić, wytłumaczyć ich. Obronić przed tym, który oskarża i zakwalifikować do Królestwa.

Jest to hipoteza luźna, luźna myśl, w zasadzie gdybanie, ale może później się okaże, że coś w tym jest.







niedziela, 27 października 2019

"Póki nie przeminie to pokolenie"

Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie.
Łuk. 21,32 BT

Wiele razy słyszałem, jak ktoś się zastanawiał: jak to, Jezus wytłumaczył uczniom, jakie będą oznaki czasu Jego ponownego nadejścia, a jednocześnie powiedział, że "to pokolenie nie przeminie". I faktycznie - z naszego punktu widzenia ma to mało sensu, ponieważ od tego czasu minęło już z 65 pokoleń, jeśli liczyć jedną generację jako ok. 30 lat.

Z tym że wydaje mi się, że Jezus, używając słowa "pokolenie", używając go zresztą całkiem sporo razy w różnych kontekstach, nie miał wcale na myśli jednego pokolenia ludzi. Słownik Stronga tłumaczy, że słowo to, którego Jezus używał, znaczy nie tylko "jedno pokolenie", ale też "rasa", "rodzina", w tym biologicznym znaczeniu. To tak samo, jak np. w kontekście klasyfikacji organizmów żywych używa się rodziny, jako jednego z łańcuchów klasyfikacyjnych, niekoniecznie jako rodziny złożonej z rodziców i dzieci.

Patrząc na to w tym kontekście rozumiem, że Jezus miał na myśli, że rodzaj ludzki, że rasa ludzka (w odróżnieniu od małp czy innych zwierząt, które wymierają i których gatunki znikają) nie zginie, nie wymrze, póki nie stanie się to wszystko, co Jezus zapowiadał. Póki nie pojawi się, wraz z Jego nadejściem, Państwo Boga.







niedziela, 22 września 2019

Głęboko we własnym toku myślowym

Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: "Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał: "Dlaczego odwiązujecie?", tak powiecie: "Pan go potrzebuje"". Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. A gdy odwiązywali oślę, zapytali ich jego właściciele: "Czemu odwiązujecie oślę?" Odpowiedzieli: "Pan go potrzebuje". I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał, słali swe płaszcze na drodze.
Łuk. 19,29-36 BT

Tę historię przedstawia się jako historię radosnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, triumfalnie, na osiołku.

Z tym że nie ma tutaj nic triumfalnego.

Po tylu razach, gdy Jezus tłumaczył swoim najbliższym uczniom, że musi udać się do Jerozolimy, że tam ma umrzeć, ale że i zmartwychwstanie tam, że Jego misją jest szerzenie Państwa Boga - oni ciągle traktowali Go jak tego oczekiwanego przez Żydów Mesjasza, czyli zgodnie ze stereotypem: Mesjasza, który przyjdzie wyzwolić naród izraelski spod okupacji rzymskiej. To tak, jakby w czasach drugiej wojny światowej pojawił się jakiś "Piłsudski", ale zamiast mówić o nowym państwie polskim, zaczął mówić o Państwie Boga, uzdrawiać, nauczać wyższych wartości moralnych etc. Ale ludzie i tak oczekiwaliby od niego - zgodnie ze starymi legendami - że on zgromadzi ludzi, armię i ruszy przeciwko najeźdźcom, zarówno hitlerowcom jak i komunistom.

Przyprowadzili tego osiołka do Niego, zadziwieni dokładnością, z jaką Jezus przewidział, gdzie tego osiołka znajdą i co się stanie, gdy tego osiołka będą odwiązywać, narzucili swoje płaszcze na niego, a potem wyścielali płaszczami całą pozostałą drogę do Jerozolimy, niczym jakimś długim dywanem przed jakimś królem, przed jakimś hołubionym władcą.

Tymczasem Jezus szedł na śmierć. I wiedział o tym. I uprzedzał też o tym swoich uczniów wiele razy. I smutne jest widzieć, że oni tak głęboko tkwili w swoim sposobie myślenia, że mimo oczywistych sygnałów dawanych przez Jezusa, mimo jasnych komunikatów, że Jego przyszłość będzie wyglądać inaczej, niż oni to sobie wyobrażają - cały czas to do nich nie docierało. Nie docierało wtedy, i nie docierało później, gdy widzieli, że Jezus został postawiony przed sądem za rzeczy, których nie popełnił, wymyślone, przeinaczone i wyolbrzymione przez kapłanów, i nie docierało nawet wtedy, gdy Jezus został skazany i powieszony, i nie docierało nawet, gdy trzy dni później Jezus zmartwychwstał. Dopiero daleko, daleko, daleko później, gdy Jezus spotkał się z nimi, już po swoim zmartwychwstaniu, pojęli, czego tak naprawdę byli świadkami.

I tutaj refleksja. Jak często my sami tak mocno tkwimy w naszym własnym toku myślowym, interpretując wydarzenia stosownie do naszej wyimaginowanej wizji, zamiast otworzyć oczy, patrzeć i słuchać, i wyciągać wnioski na podstawie tego, co się faktycznie dzieje, na podstawie faktycznych faktów?






sobota, 21 września 2019

Kto chce - szuka sposobu. Kto nie chce - szuka powodu.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus opowiada historię pewnego człowieka, który powierzył trzem sługom tę samą kwotę pieniędzy, aby nimi zarządzali w czasie jego nieobecności. Gdy powrócił, przywołał swoje sługi, by się rozliczyć. Pierwszy z nich zyskał dziesięciokrotnie więcej, drugi - pięciokrotnie więcej, zaś ostatni oddał jedynie to, co otrzymał, bez żadnego zysku. Swoją postawę uzasadnił tym, co czuł wobec pana: „Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał". Słysząc taką odpowiedź, pan sługi nie poddał się i pokazał, że skoro tak został odebrany, co przecież może się zdarzyć, to pozostało jeszcze jedno rozwiązanie: „Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym z zyskiem je odebrał".

Przez długi czas nie rozumiałem tej przypowieści. I podobnie jak ostatni sługa uważałem, że pan postąpił okrutnie pozbawiając go ostatecznie życia jako karę za brak zysku. Każdy z nas przychodzi na ten świat obdarowany różnorodnymi dobrami: różnego rodzaju ludzkim potencjałem, zdolnościami, talentami, pasjami. Możliwości pomnażania tego, co wnosimy ze sobą na ten świat, jest bardzo wiele. Psycholodzy wskazują na potrzebę rozwoju, którą każdy z nas posiada. Dlaczego więc jest tak, że jedni z pasją podejmują różne wyzwania, odważnie wkraczając w świat, a inni zamykają się w sobie i za życia z życia się wycofują?

Odpowiedź znajdujemy w dzisiejszej Ewangelii, a dokładnie - w wymówce trzeciego ze sług. Postrzega on swego pana jako kogoś okrutnego, kto niczego mu nie ofiarował, a w zamian oczekuje od niego nie wiadomo jakich zysków. Czyż właśnie nie taki obraz Boga czasem nosimy w swoim sercu? Boga okrutnego, który chce z nas wycisnąć dobre uczynki, wierność w podejmowanych zobowiązaniach, wierność przykazaniom, nieustanne uczenie się choć i tak wiadomo, że mimo tego umrzemy głupi – tak przynajmniej mówią niektórzy.

---

W poszukiwaniu odpowiedzi na moje ostatnie refleksje [START Z UJEMNYM BILANSEM], znalazłem czyjeś rozmyślania na ten temat (pełny artykuł znajduje się tutaj: [KTO CHCE]). Pewna odpowiedź zawarta jest tutaj w tych wytłuszczonych słowach. Przeżyłem to, doświadczyłem tego, wiem, jak to jest uważać Boga za kogoś okrutnego, nieprzyjacielskiego. Sam zamknąłem się wówczas w sobie, wykluczyłem ze społecznego życia, żyłem sam dla siebie przez kilka lat. Oczekując zarazem nie wiadomo czego.

To jest jedna z tych rzeczy, o których Jezus mówił: jeśli ktoś koncentruje się na sobie samym, zatrzymuje wszystko dla siebie, czy też na samodzielnemu przestrzeganiu wszystkich przykazań, zasad, żeby samemu być niczym jakiś święty, temu trudno pojąć esencję idei Boga. Jeśli ktoś jest w stanie otworzyć się na innych, żyć dla innych, obracać otrzymanymi darami ku korzyści innych - ten otrzymuje jeszcze więcej.

"To zwycięstwo jest dla ciebie możliwe wtedy, gdy będziesz miał prawdziwy, czyli pozytywny, obraz twego Pana - twego Boga. Od tego obrazu zależy bardzo wiele. A jeśli jesteś przekonany, że Bóg jest niedobry, to pozostaje ci jeszcze jedno wyjście: powierzyć swoje dobra komuś, kto je pomnoży. Tak, jak mówi o tym znane powiedzenie: „Kto chce - szuka sposobu. Kto nie chce - szuka powodu".

Ten artykuł był całkiem mądry, wnoszący coś wartościowego, wciąż nie odpowiada jednak na pytanie co z tymi, którzy startują z ujemnym bilansem...






niedziela, 15 września 2019

Start z ujemnym bilansem

Powiedział więc: Pewien człowiek szlachetnego rodu wyruszył do dalekiego kraju, aby uzyskać dla siebie tron królewski i wrócić. Przywołał swoich dziesięciu sług, dał im dziesięć min i powiedział do nich: Obracajcie nimi aż do mojego powrotu. Jego poddani nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby był naszym królem. On jednak, uzyskawszy tron królewski, powrócił i kazał wezwać do siebie sługi, którym powierzył pieniądze, aby się dowiedzieć, co zarobili. Przyszedł więc pierwszy i powiedział: Panie, twoja mina przyniosła dziesięć min. Powiedział mu: Dobrze, sługo dobry, ponieważ byłeś wierny w małym, zarządzaj dziesięcioma miastami. - Przyszedł drugi i powiedział: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. - I do niego rzekł: I ty zarządzaj pięcioma miastami. Inny zaś przyszedł i powiedział: Panie, oto twoja mina. Trzymałem ją schowaną w chustce, bo bałem się ciebie, ponieważ jesteś srogim człowiekiem: bierzesz, czegoś nie położył, i zbierasz, czegoś nie posiał. - Mówi mu: Zły sługo, osądzę cię według twoich własnych słów. Wiedziałeś, że jestem srogi, że biorę to, czegom nie położył, i zbieram, czegom nie posiał. Dlaczego więc nie dałeś moich pieniędzy do banku, abym po powrocie odebrał je z zyskiem. A do obecnych tam rzekł: Zabierzcie mu minę i dajcie temu, co ma dziesięć. - Powiedzieli Mu: Panie, on ma już dziesięć min. Powiadam wam: każdemu, kto ma, będzie dodane, a temu, co nie ma, i to, co ma, zabiorą.
Łuk. 19,12-26 BP

Zastanawiam się nad tą historią. Zastanawiam się nad jej odniesieniem. Jezus zapewne miał na myśli nie tylko pieniądze, ale wszystkie te inne predyspozycje, które otrzymujemy od Boga, żeby służyć innym ludziom, żeby przyprowadzać ich do Boga. Jego uczniowie przecież nic nie mieli. A nawet jeśli ktoś cokolwiek miał, ktoś z tych naśladowców spoza tych Dwunastu, to zawsze radą Jezusa było, żeby ten majątek rozdać ubogim.

Każdy coś dostał, każdy czymś obraca. Dla korzyści swojej albo dla korzyści Tego, który wszystko daje. I przyjdzie dzień, kiedy Jezus powróci, albo nawet dzieje się to każdego dnia, że Bóg sprawdza, jakie efekty przynosimy dzięki tym predyspozycjom, które otrzymaliśmy od Niego, i na bieżąco modyfikuje nasze zdolności. Jeśli ktoś używa swoje talenty ku zbudowaniu innych - Bóg rozwija je dalej. Jeśli uważa, że ma za mało, ale nie robi nic nawet z tym, co ma, temu Bóg zabiera tę jedną, małą rzecz.

Ale zastanawiam się tutaj nad jedną rzeczą: w tej historii, na samym początku, każdy coś dostał. Jedną małą rzecz. Jedną minę, tamtejszą walutę, wartą 100 drachm, równowartość 100 dniówek. Jedną rzecz, wartą cokolwiek, którą można by mnożyć.

A co, jeśli w naszym życiu nie każdy coś dostał? Albo ktoś wystartował z już ujemnym bilansem? Wszędzie w tych biblijnych historiach są ludzie, którzy coś mają, jak choćby ten Zacheusz z poprzedniej historii, albo ludzie, którzy po prostu żyją z dnia na dzień, żyjąc z połowu ryb czy innej bieżącej pracy. A co z tymi, którzy w spadku, bądź to po swoich rodzicach, bądź to po swoim starym życiu, zanim zmądrzeli, dostali tylko bilans ujemny? Pełno jest dzisiaj ludzi, którzy są nauczeni patrzeć tylko na siebie samych, zamiast na innych. Są nauczeni dbać o swoje własne potrzeby, często kosztem wszelkich wartości moralnych, posuwając się nawet do pazerności. Nawet w wymiarze finansowym mnóstwo ludzi żyje na kredyt, nie posiadając na własność nawet najmniejszego zapasu, ale wszystko zawdzięczając praktycznie bankom. Jeśli ktoś przyszedłby dziś do Jezusa, mało kto usłyszałby: "Rozdaj swój majątek ubogim". Ludzie usłyszeliby raczej: "Oddaj bankowi to, co pożyczyłeś". Skąd? Jak znaleźć pracę czy finanse, która przyniosłaby tyle, żeby pokryć wszystko, co człowiek życzyłby sobie oddać?

A jeśli ktoś zaczął życie z negatywnym nastawieniem, bo była to jedyna rzecz, którą wyniósł z rodziny - skąd taki człowiek ma czerpać wzór na to, żeby być lepszym człowiekiem? Mnie taka zmiana zajęła 20 lat. Drugie tyle, co zmarnowane dzieciństwo i wzrastanie w negatywnym nastawieniu. Zacząłem faktycznie dojrzewać w wieku 40 lat.

Gdzie jest więc ta mina, te 100 drachm, ta jedna mała, pozytywna rzecz, którą Bóg daje na początku każdemu, żeby nimi obracał?

[zobacz ciąg dalszy: KTO CHCE - SZUKA SPOSOBU. KTO NIE CHCE - SZUKA POWODU]





wtorek, 23 lipca 2019

Łukasz 16.2. - Rozwód i ponowne małżeństwo

Każdy opuszczający żonę jego i poślubiający inną cudzołoży i każdy też, który przez męża opuszczoną poślubia - również cudzołoży.

na podstawie: Łuk. 16,18






=======================================================





Zazwyczaj staram się tak dzielić historie, żeby każda część tego cyklu była jakoś powiązana tematycznie. Jednak to zdanie tutaj Łukasz wplótł tak ni w pięć ni w dziewięć, bez związku czy to z poprzednią historią, czy z następującą. Czy to Jezus tak wplótł tę wypowiedź ni w pięć ni w dziewięć, czy to Łukaszowi nagle się przypomniało, że coś tam jeszcze Jezus w międzyczasie powiedział ważnego i warto byłoby zapisać - nie wiem.

Ale może warto się tutaj zatrzymać, na tym jednym zdaniu, bo ludzi w moim wieku często kłuje ono w oczy i nie wiadomo, jak do niego podejść. Sam jestem rozwodnikiem, co więcej - zamierzam poślubić również rozwódkę.

Grzech jak kosmos.

Droga prosto do piekła.

Czyżby?...

Cóż, Jezus przyszedł na ziemię, by wskazać nam właściwą drogę do Państwa Boga, tzn. do długiego, wiecznego życia, w świecie idealnym, o jakim każdy marzy. Zostawił nam mnóstwo wskazówek, nauczył też swoich uczniów swojej idei, by oni nauczali nas dalej, a uczniowie Jego uczniów by uczyli kolejnych uczniów i tak dalej i tak dalej...

Nie mam żadnego pojęcia o tym, jak wyglądała sprawa rozwodów i ponownych małżeństw w ówczesnym świecie, 2000 lat temu, w czasach Jezusa, na terenie Judei. Nie wiem, w jakim kontekście Jezus to wypowiedział, na co chciał zwrócić uwagę, co było największym wykroczeniem ze strony tamtejszego społeczeństwa.

I czy powiedziałby to samo, gdyby miał powiedzieć te słowa dzisiaj. Pewnie tak, skoro innym razem powiedział też: Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni (Mat. 5,18 BT). Ale czy zostawiłby te słowa tylko tak, wiedząc, że będziemy spoglądać na siebie w ponurym milczeniu, my, rozwodnicy, bez nadziei na dalszą drogę do Państwa Boga?...

Cóż. Osobiście pocieszam się tutaj kilkoma myślami. Może komuś innemu również to da jakąś nadzieję.

Potraktuję ten post także jako formę małej prywatnej spowiedzi.

Z tego, co mówimy, najważniejsze jest to: Mamy arcykapłana, który zasiadł na prawicy Majestatu, na Jego tronie w niebie. On spełnia służbę w świątyni, to jest w namiocie prawdziwym, jaki zbudował Pan, a nie człowiek. (...) Będę wyrozumiały dla ich wykroczeń i nie będę pamiętał ich grzechów (Hebr. 8,1-2.12 BT). Więc po pierwsze - to, że się rozwiedliśmy, wobec Boga liczone jest jako grzech, wykroczenie wobec prawa. W Jego zamyśle człowiek powinien być z jedną partnerką, raz, przez całe życie. Nie jest to ani większy, ani mniejszy grzech czy wykroczenie niż np. kradzież, zabójstwo czy fałszywe plotkowanie, jest to jedna z wytycznych zostawionych nam w Dekalogu. Dla Boga nie ma znaczenia, czy przekroczenie Jego prawa było większe czy mniejsze - przekroczenie to przekroczenie, dyskwalifikuje nas z efektywnego współżycia z innymi w Państwie Boga. Grzech jest sprzeniewierzeniem się woli Boga, sprzeniewierzeniem się zasadom współżycia, które On ustalił, jako najlepsze, najbardziej efektywne. Tyle że właśnie po to Jezus przyszedł na ziemię, żeby wziąć naszą winę za ten grzech na siebie - to On poniósł karę za to wykroczenie - śmierć, mówię tutaj o śmierci duszy - i to On egzystuje dzisiaj jako nasz obrońca, adwokat, który wziął linię obrony na siebie. Co więcej, jeśli my przyjmiemy to za fakt, On stwierdza: Będę wyrozumiały dla ich wykroczeń i nie będę pamiętał ich grzechów. Czyli ciągle jest nadzieja dla nas.

Po drugie: Bóg, który zna serca, zaświadczył na ich korzyść, dając im Ducha Świętego tak samo jak nam (Dzieje 15,8 BT). Apostoł Paweł wypowiedział te słowa w sytuacji, gdy powstał konflikt na temat tego, czy ci, podążający za Bogiem, ale nie będący obrzezani wg starego żydowskiego prawa, mogą faktycznie być przez Boga zaakceptowani. Widzę tutaj pewną paralelę - czy my, po takich zmianach w naszym życiu, możemy być zaakceptowani? Czy podążając na nowo drogą ku Bogu, mając za sobą taki bagaż zmian, wykroczeń przeciw Prawu Boga, możemy być przez Boga zaakceptowani? Fakt, który się tutaj wybija na pierwszy plan, brzmi: Bóg zna serca. Bóg wie, dlaczego tak postąpiliśmy, czego żałujemy, co chcielibyśmy naprawić, gdyby można było etc. To, co się liczy najbardziej, to to, że zagubiona owca wraca znowu do stada, że zagubiony syn marnotrawny wraca do swojego domu, do swojego ojca. Nie to, co nawyprawiał w swoim życiu, jakie wybryki ma na swoim koncie. Liczy się tutaj i teraz: wybory, których dokonujemy teraz, plan, który mamy na przyszłość, i nadzieja, czy ją pokładamy w Bogu czy w czymś innym.

Wiąże się z tym "po trzecie": Jezus wyprostował się i rzekł: Gdzież oni są, kobieto? Nikt cię nie potępił? Nikt, Panie - odpowiedziała. Rzekł jej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd nie grzesz więcej (Jan 8,10-11 BP). Jezus, nawet znając naszą przeszłość, nie potępia nas. Co zrobiliśmy, czego się dopuściliśmy - dopóki tego żałujemy i dziś chcielibyśmy przeprowadzić nasze życie w inny sposób, lepszy - Jezus nas nie potępia. Znając nasze serca, znając nasze dzieciństwo, wszystkie wpływy, jakimi zostaliśmy poddani, co wpłynęło i jak działa nasza psychika, i ile wysiłku podjęliśmy, by te rzeczy zmienić na lepsze - Jezus nas nie potępia. Zgodnie z pkt. 1 - uważa naszą przeszłość za niebyłą. Prosi tylko, by odtąd nie grzeszyć, nie potępiać dalszych wykroczeń Prawa Boga.

Po czwarte: dlaczego w takim razie nie pozostać samotnym do końca życia, by nie brnąć w to dalej i nie poślubiać rozwódki? Cóż, tutaj może być kontrowersyjnie. Ktoś mógłby stwierdzić: "ok, skoro się rozwiodłeś, Bóg przebaczył ci to, brzmi w porządku. Dlaczego jednak, wiedząc, że Jezus powiedział, że poślubienie rozwódki to dalsze wykroczenie wobec Prawa, nadal chcesz to zrobić?" I uważam takie pytanie za jak najbardziej zasadne. I odpowiadam: to kwestia mojego świadomego wyboru. Raz, że apostoł Paweł radzi: Ci, którzy nie zawarli związków małżeńskich, i wdowy dobrze postąpią, gdy tak jak ja wytrwają w tym stanie. Jeśli jednak nie są powściągliwi, niech wstąpią w związki małżeńskie. Lepiej jest bowiem zawrzeć małżeństwo, niż płonąć ogniem pożądliwości (1 Kor. 7,8-9 BP). Mężczyzna potrzebuje kobiety, kobieta potrzebuje mężczyzny. Dla czułości, dla miłości, dla wsparcia, dla bycia razem, dla zabarwienia swojego życia życiem z partnerem. Dla dodania koloru, smaczku. Bez tego życie jest nudne. Życie dla samego siebie jest potwornie nudne.

A dwa: Bóg dał nam rozmaite dary duchowe, talenty, zdolności. Otóż moim darem jest nauczanie, wychowywanie, wspieranie. Idealnie dla związku z kobietą i dziecka. Dlaczego miałbym marnować moje zdolności, jeśli mógłbym użyć je dla stworzenia lepszego życia jakiemuś dziecku? Być opiekunem/przyszywanym ojcem dla dziecka, które potrzebuje kogoś, by je wychować na dobrego człowieka? By je zarazić pasją życia, ciekawością świata, a w dalszej perspektywie - również Bogiem? Uważam to za rozsądny wybór. W oczach wielu może się to kłócić z tą wypowiedzią Jezusa, jednak tutaj pamiętajmy: to Bóg zna serce człowieka, i nawet pomimo tego - Bóg nas nie potępia. Na to liczę w mojej dalszej drodze z Nim.

I po piąte, jeśli zawiedliśmy wcześniej, tutaj jest doskonała wskazówka do tego, w jaki sposób mężczyzna może dbać o kobietę: Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (Ef. 5,25 BT). Tak samo, jak Jezus oddał swoje życie dla nas, dla swojego "kościoła", czyli zgromadzenia ludzi, którzy zdecydowali się za Jezusem podążać, tak samo i my powinniśmy kochać nasze żony. Być zdolni, by oddać swoje życie za tę kobietę. Jeśli wcześniej wybraliśmy kogoś na żonę na skutek nierozsądnej albo niedojrzałej decyzji, co doprowadziło do katastrofy i rozwodu, to teraz, zaczynając wszystko od nowa, mamy szansę poprowadzić nasze życie w ten właśnie sposób, by oddać za nią wszystko.

Stąd, wracając jak gdyby do punktu wyjścia - nawet wiedząc, że za mój wybór będę się smażył w piekle, pójdę tą drogą, mając nadzieję, że Bóg mnie nie potępi i że jednak nie będę musiał być za to do piekła zesłanym. Że, tak jak Adam wybrał raczej złamanie Prawa razem z Ewą, ryzykując śmierć razem z nią, Bóg znalazł jednak wyjście z sytuacji dla nich obojga, dzięki czemu oboje dostali drugą szansę na wychowanie dzieci dla Boga. Mam nadzieję, że ten schemat będzie działał również i dla nas, rozwodników, planujących życie na nowo. 







piątek, 12 lipca 2019

Nie módl się, żeby Bóg zrobił coś za ciebie

Takie spostrzeżenie przyszło mi do głowy: dość często modlimy się, żeby Bóg coś dla nas zrobił. Wyprostował jakąś sytuację, wyprostował czyjeś intencje, zatrzymał kogoś... Tak, na tym polega wiara, żeby ufać, że Bóg może dla nas i za nas te rzeczy zrobić.

ALE.

Często jednak zapominamy, że między naszymi próbami rozwiązania danej sytuacji, a proszeniem Boga o pomoc w rozwiązaniu jej, jest jeszcze jeden krok. Jaki?

Mojżesz, zanim stał się liderem całego narodu izraelskiego, wpierw spędził 40 lat między owcami, na pustyni. Uczył się prowadzić duże stado owiec (Biblia mówi, że jego stado stawało się coraz większe) i dbać o nie, zanim stanął na czele dużego tłumu ludzi.

Jezus, zanim rozesłał swoich dwunastu najbliższych uczniów z misją "uczcie wszystkie narody", najpierw poświęcił im trzy i pół roku czasu na to, żeby ich nauczyć rozmaitych rzeczy - zarówno duchowych, jak i normalnych, ludzkich.

Nauka. Zanim zaczniemy prosić Boga, żeby zrobił coś za nas, zanim "zepchniemy" odpowiedzialność za coś na Niego - najpierw dobrze jest poprosić Go o to, żeby nas samych nauczył, jak z tej sytuacji wybrnąć. Istnieje tutaj wiele dziedzin, których człowiek może się nauczyć: mechanizmy ekonomiczne, mechanizmy psychologiczne... Może zamiast siedzieć i czekać, aż Bóg coś zmieni w danej sytuacji, dobrze jest najpierw prosić Boga, żeby pokazał i nauczył nas, czy jest możliwe, żebyśmy my sami mogli rozwiązać tę sytuację, czy możemy nabrać jakiegoś doświadczenia w tej dziedzinie, czy możemy się nauczyć czegoś, co później, w dalszym życiu, wielokrotnie może się nam przydać.

Nie módl się, żeby Bóg zrobił coś za ciebie. Módl się najpierw, żeby Bóg pokazał ci drogę, JAK TO ZROBIĆ. 

Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą.
Filip. 2,13 BT






poniedziałek, 8 lipca 2019

Nienawidzieć ojca.

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.
Łuk. 14,26

Ten fragment, jak i wiele innych fragmentów w Nowym Testamencie, mówiących o nienawiści lub nienawidzeniu kogoś, trochę konsternują. Dokładnie tych miejsc, w których słowo określające tę "nienawiść" zostało użyte w Nowym Testamencie, jest 38*, wg Słownika Stronga. Całkiem sporo, jak na opowieść o tym, kto opowiadał o miłowaniu bliźniego.

Tymczasem wg tego słownika, który wielokrotnie wyjaśnił mi już wiele zawiłości, słowo określające nienawiść tutaj, pojęcie nienawiści tutaj nie jest tak jednoznaczne. Okazuje się, że to słowo tutaj, użyte w języku greckim, ma szerszy kontekst znaczeniowy, niż nasze słowo określające nienawiść: poprawnie: nie cierpieć, nie znosić kogoś, bazując na porównaniu; stąd: potępiać, kochać kogoś lub coś mniej niż kogoś innego, np. w odniesieniu jednego wyboru w stosunku do innego. (...) Zauważ tutaj porównaniowy charakter tego słowa, który opiera się na moralnym wyborze, eksponujący jedną wartość ponad inną.**

Stąd też tłumaczenia, zaprezentowane zarówno przez Biblię Tysiąclecia jak i Biblię Warszawską, są ekstremalne, skrajne, i nie oddają faktycznego charakteru myśli Jezusa tutaj. Biblia Poznańska najbardziej trafia tutaj w sedno:

Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a swego ojca i matkę, i żonę, i dzieci, i braci, i siostry, a nawet siebie samego kocha bardziej niż Mnie, nie może być moim uczniem.

Dlatego że faktycznie Jezus nie mówi tutaj o NIENAWIDZENIU swojej rodziny. Jezus nie mówi, że jeśli ktoś nie nienawidzi swojej rodziny, to nie może przyjść do Niego. Jezus mówi tutaj, że jeśli ktoś PRZEDKŁADA swoją rodzinę ponad Jego, ten nie może przyjść do Niego. Tak, bo w tym momencie rodzina, choć jest wartością najwyższą, składa się z normalnych ludzi, z których każdy ma swoja opinię, swoje poglądy, bardziej lub mniej trafne, i jeśli my sami podejmujemy jakieś decyzje, to nie każdy z członków rodziny musi się z nią zgadzać. Nie możemy liczyć na stuprocentowe wsparcie wszystkich. Akurat tak samo, jak Jezus. Ale to nie oznacza, że mamy te osoby NIENAWIDZIEĆ, o nie. To oznacza, że bazując na porównaniu, mamy sami WYBRAĆ, za kim bardziej jesteśmy, KTO JEST NASZYM BEZWZGLĘDNYM PRIORYTETEM. Że póki nie wybierzemy Jezusa ponad naszego biologicznego ojca, czy żonę, która może mieć różną opinię na dany temat, czy ponad siostrę czy brata, którzy mogą spoglądać na nas z dezaprobatą z powodu wyboru, który dokonaliśmy - dopóty nie jest możliwe w pełni iść za Jezusem.

* - Pełen spis tych tekstów znajdziesz tutaj: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/3404
** - Słownik Stronga: https://biblehub.com/greek/3404.htm








niedziela, 30 czerwca 2019

"Nie znam was"

(komentarz do [Królestwo Boga])

Zapytał Go ktoś: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? Starajcie się usilnie wejść przez ciasną bramę, bo - mówię wam - wielu będzie chciało wejść, ale nie zdoła. Bo kiedy pan domu wstanie i zamknie drzwi, wy zostaniecie na zewnątrz i zaczniecie kołatać do drzwi, wołając: Panie, otwórz nam! - Lecz on wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Jadaliśmy i piliśmy z tobą, i nauczałeś na naszych ulicach. - Odpowie wam: Nie wiem, skąd jesteście, "odejdźcie ode mnie wszyscy czyniący zło". Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, kiedy zobaczycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a sami znajdziecie się poza nim. I przyjdą ze wschodu i z zachodu, z północy i z południa i zasiądą do stołu w królestwie Bożym. Tak oto ostatni będą pierwszymi, a pierwsi będą ostatnimi.
Łuk. 13,23-30

Cytat o tym, jak to Jezus odpowiada "Nie znam was" do ludzi, którzy zostają na zewnątrz drzwi, jak to "pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi" - można rozumieć na wiele sposobów, zostało też wiele kazań na ten temat wygłoszonych. Ta sama historia opisana w Ewangelii Mateusza (zob. Mat. 7,13-23) nie jest może aż tak dosadnie skierowana do Izraelitów jak tutaj, w Ew. Łukasza, można ją potraktować jako adresowaną ogólnie, do wszystkich naśladowców Jezusa.

Tutaj jednak, w Ewangelii Łukasza, słowa te ewidentnie odnoszą się do Żydów. Jako ci wierzący, że są tymi wybranymi, specjalnego traktowania, wybrani przez Boga - wierzyli, że tylko oni będą zbawieni. Zapomnieli jednak, że zostali wybrani nie po to, żeby być zbawionym, ale po to, żeby dać przykład okolicznym narodom. Stąd, po stuleciach naleciałych nieścisłości w odbiorze religii, Jezus kontrowersyjnie poruszał czułe punkty, które nijak się miały do logiki, i stąd też namawiał Izraelitów: idźcie tą wąską drogą, którą niewielu daje iść. Nie tam, gdzie idą tłumy, podążając za jakimś przewodnikiem, często bezrozumnie, nie rozumiejąc przyczyn ani celu swojego marszu, ale starajcie się zrozumieć, co się dzieje wokół was i podejmujcie swoje własne decyzje. Wybierzcie bycie niepopularnym. Kontrowersyjnym. Bo na końcu, gdy będąc przekonanym o własnej słuszności z powodu owego podążania za tłumem, "bo wszyscy tak robili", na końcu tej drogi można usłyszeć: "nie znam was". To, że ktoś w tłumie podążał za Jezusem, jako część tego samego tłumu mógł być zdolny okrzyknąć werdykt przed Piłatem: "ukrzyżować go". Magia tłumu. Na ulicy spotyka się wielu ludzi: w drodze do pracy, w autobusie, w sklepie... To nie znaczy, że ci ludzie się znają wzajemnie. Tylko osobisty kontakt, zainteresowanie daną osobą pozwala ją poznać. Podobnie jest z Jezusem.

Stąd tutaj, gdy Izraelici przekonani byli o swojej własnej wyjątkowości, Jezus powiedział im: "Możecie być zdziwieni. Bo wy myślicie, że z automatu będziecie w Królestwie Boga. Ale nie: zobaczycie tam tych, za którymi - jak myślicie - podążacie, lecz bez zrozumienia. I zobaczycie tam mnóstwo innych ludzi, różnych narodowości, schodzących się zewsząd dookoła: Europy, Azji, Afryki, skądkolwiek. Ale was, Żydów, tam nie będzie". Stąd Jezus tutaj podkreślił: "Myślicie, że jesteście pierwsi, ale będziecie ostatnimi, poza bramą. A ci, o których myślicie, że są ostatni, będą pierwszymi, którzy przyjdą".






czwartek, 27 czerwca 2019

Szansa na nowe życie dla Izraelitów

komentarz do [ŁUK. 13,1-9]

Bazując na powszechnym wówczas przekonaniu, że nienaturalna śmierć jest karą za jakieś winy, Jezus wyjaśnił coś tym ludziom: że tak naprawdę nie ma to znaczenia. Taka śmierć nie jest wyznacznikiem tego, że ktoś był bardziej lub mniej winny, to po prostu zwykły przypadek, czy też - samo życie.

Jednocześnie użył jednak też tego obrazu, aby im wyjaśnić, że jeśli Go nie posłuchają, faktycznie taka sama śmierć będzie ich czekać w przyszłości. Kiedy?

I tu Jezus użył tego obrazu o tym figowcu - ile lat przychodził właściciel, żeby zobaczyć, czy drzewo obrodziło, czy wydało jakieś owoce? Ile lat miał czekać Bóg na to, żeby Izrael, który był narodem wybranym, ale nie po to, żeby odseparowywać się od innych, ale żeby inne narody, mające innych, swoich własnych bożków, widziały, że Ten Bóg jest prawdziwy? Tymczasem Izrael nie tylko się odseparował, ale i zaczął uważać z tego powodu za lepszy (zobacz stosunek Izraela do Samarytan), a do tego wszystkiego obłożył tę religię w Boga taką ilością rozmaitych reguł, że sami ludzie ledwie dawali radę im wszystkim sprostać.

Jezus był więc jak ten ogrodnik - przyszedł do tego drzewa i swoimi kontrowersyjnymi jak dla nich ideami próbował ruszyć ich głowami, żeby zobaczyli prawdziwy sens tej wiary w Boga. Jakby próbował przekopywać do góry nogami ziemię wokół tego drzewa. Dając im szansę przed Bogiem, żeby tego drzewa jeszcze nie ścinał.

Ale, jak wiemy z późniejszej historii, tylko nieliczni Żydzi z tej szansy skorzystali, tak że finalnie Jezus "otworzył granicę" - polecił uczniom głosić ewangelię na cały świat, wszystkim narodom, zamiast w dalszym ciągu próbować wskrzesić naród żydowski do swojej pierwotnej roli, którą mieli odegrać.







niedziela, 23 czerwca 2019

Dlaczego modlić się za nieprzyjaciół

A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.
Mat. 5,44-45 BT

Jezus był kontrowersyjny. O ile wcześniej wśród ludzi, do których przemawiał, panowało przekonanie typu "oko za oko, ząb za ząb", o tyle teraz Jezus wprowadzał nową ideologię: "módlcie się za waszych nieprzyjaciół". Ponieważ na tym świecie współistniejemy razem - zarówno my, jak i oni. I ten sam deszcz na nas pada. W oczach Boga wciąż jesteśmy równi. My już do Boga się przekonaliśmy, natomiast oni - być może jeszcze nie. Ale wciąż mają szansę. Może akceptacja i normalna, ludzka miłość do bliźnich pozwoliłaby im się przekonać do Boga.

Aczkolwiek praktyka jest zupełnie inna. Gdy ktoś jest w tarapatach, bardzo chętnie się modlimy o taką osobę. Kto za to ma ochotę modlić się za kogoś, kto tę osobę w te tarapaty wpędza? Sam tak miałem. Modliłem się za kogoś, kto właśnie potrzebował wsparcia, żeby Bóg dał jej swojego ducha spokoju, ten charakterystyczny spokój w sercu, który tylko Bóg może nam dać w ciężkich sytuacjach.

Natomiast całkowicie pominąłem modlitwę za tego, który był przyczyną tej sytuacji. Myślałem sobie: tak, wiem, powinienem, ale czy modlitwa nie powinna wypływać z serca? Z pragnienia? Wcale przecież nie mam ochoty modlić się za kogoś, kto nie jest w stanie rozumować jak normalny, dorosły człowiek, ale zachowuje się jak rozkapryszony nastolatek, jak jakiś ignorant, pozwalający sobie na to, żeby furia rządziła nim jak chce. Nie chciałem.

Lekcja przyszła szybko. Zdałem sobie sprawę, że modlitwa za naszych nieprzyjaciół, czy nieprzyjaciół naszych przyjaciół, nie musi być wyrazem naszej miłości do nich, do której musimy się zmuszać. Jest raczej, albo zarazem, wyrazem troski o naszych przyjaciół - żeby z ich nieprzyjaciółmi nie było gorzej.

Ktoś mógłby zapytać - czy Bóg nie wie sam, że ktoś potrzebuje pomocy? Oczywiście, że wie. Ale trzeba pamiętać, że priorytetem Boga jest wychowywanie nas samych, uczenie, jak dobry ojciec uczy swoje dzieci poprzez pozwalanie im na doświadczanie przygód i konsekwencji. Stąd nauka o modlenie się za nieprzyjaciół.

Bo gdy kolejnym razem, nauczony tą lekcją, zacząłem się modlić również o tę drugą osobę - przez chwilę było bardzo źle, prawda. Ale potem przyszło otrzeźwienie, do głosu doszedł rozsądek. I względny spokój.






niedziela, 16 czerwca 2019

Dlaczego Volvo jest lepsze od Bugatti

Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, aby już płonął. Chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni. Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? 
Łuk. 12,49-51 BW

Całe to z pozoru niezrozumiałe przemówienie Jezusa tutaj jest w rzeczywistości bardzo interesujące, jeśli się nad tym dłużej zastanowić.

Bo też jaki ogień miał Jezus rzucić na ziemię? Nie przecież taki, który by ziemię spalił, zniszczył. Nie o tym Jezus cały czas głosił. Jan Chrzciciel rozpowiadał, że Jezus miał przyjść, by chrzcić Duchem Świętym i ogniem: Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem (BT). Dużo później, już po Jego śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu, Dzieje Apostolskie opisują takie wydarzenie: Wtedy zobaczyli, że nad głowami każdego z nich pojawiły się jakby języki ognia. A Duch Święty napełnił ich wszystkich, i zaczęli mówić obcymi językami, jak im Duch dawał (Dzieje 2,3-4 BP). O Duchu Świętym Jezus mówił też przy innych okazjach, że przyśle Pocieszyciela, Nauczyciela etc. Posługując się więc obrazem ognia, Jezus opowiadał o swojej misji. Dlaczego tak? Dlaczego nie wprost? Ponieważ inteligentni ludzie mogą nazwać jedną rzecz wieloma nazwami, żeby się wciąż nie powtarzać o tym samym, żeby sprawić, żeby życie było bardziej kolorowe, nie takie nudne. Rozwiązywanie zagadek jest przecież pasjonujące.

Stąd też Jezus, znając oczekiwania ówczesnych Hebrajczyków, w tym także swoich uczniów, którzy przecież Hebrajczykami również byli, wiedząc, że cały ten naród czeka na owego legendarnego Mesjasza, który wyzwoli ich spod okupacji rzymskiej i da im pokój, pokazuje im tutaj zupełnie inny obraz: On nie przyszedł, żeby przynieść ten pokój, który oni oczekują. On przyszedł, żeby przynieść ogień. I to w zupełnie innym wymiarze. To jest tak, jakby ktoś oczekiwał, że dostanie piękne, stylowe i szybkie Bugatti, samochód, którym swego czasu poruszał się James Bond, żeby jeździć szybko i robić piękne wrażenie, ale zamiast tego dostał Volvo kombi, duże, pakowne, sterowne, bezpieczne - i zamiast jeździć szybko i robić piękne wrażenie, ma możliwość zapakowania do samochodu całej swojej rodziny, wózka dziecięcego, bagaży i wciąż może podróżować w znakomitym komforcie. I robić wrażenie. Choć zupełnie różne od tego, które na początku oczekiwał.

Chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni (BW) - jeśli by posługiwać się certyfikowanymi tłumaczeniami, to to tłumaczenie jest chyba najbliższe jakiegokolwiek sensu. Bo jaki sens jest w powiedzeniu komuś, że "chrztem ma się zostać ochrzczonym"? Zwłaszcza, że w czasie, gdy to mówił, Jezus JUŻ BYŁ ochrzczony, przez Jana? Trochę to bez sensu. Dlatego Jezus musiał mieć coś innego na myśli. Coś głębszego.

Przekład Dosłowny mówi: Mam zostać zanurzony w zanurzeniu.... Brzmi dziwnie, aczkolwiek jeśli się temu przyjrzeć, to można wpaść na jakiś trop. Otóż samo słowo "chrzcić", którym się dzisiaj posługujemy, jest odpowiednikiem/tłumaczeniem greckiego słowa "baptisa", które właściwie znaczy właśnie "zanurzenie". Dlatego "być ochrzczonym" = "być zanurzonym". Stąd, gdy Jezus mówi o byciu ochrzczonym w chrzcie, jakkolwiek niedorzecznie brzmi to po polsku, o tyle, jeśli użyć prostych, zrozumiałych, nie abstrakcyjnych słów jako zamienniki, otrzymujemy właśnie: Mam zostać zanurzony w zanurzeniu. Albo, bawiąc się polskimi konotacjami słów "chrzest" i "zanurzenie": Zanurzeniem mam być ochrzczony...

Nie brzmi to znajomo?

Powiadam wam, że odtąd nie będę już pił tego napoju z winogron aż do tego dnia, w którym będę razem z wami pił nowy napój w królestwie mojego Ojca (Mat. 26,29 BP)

Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę, ale powrócę do was (Jan 14,29 BP)

A mówił to, aby zaznaczyć, jaką śmiercią miał umrzeć (Jan 12,33 BP)

I rzekł do nich: To właśnie te słowa powiedziałem wam, kiedy jeszcze byłem z wami: Musi wypełnić się wszystko, co o Mnie napisano w Prawie Mojżeszowym, w Prorokach i w Psalmach. Wtedy nauczył ich rozumieć Pisma. I powiedział im: Napisano tak: Mesjasz będzie cierpiał i zmartwychwstanie trzeciego dnia (Łuk. 24,44-46 BP)

Wiele razy i na wiele sposobów Jezus dawał swoim uczniom do zrozumienia, że ma umrzeć. Miało się to nijak do oczekiwań uczniów, którzy ciągle wierzyli, że Jezus pociągnie naród do wolności. Tymczasem Jezus mówił tutaj o zupełnie czymś innym: o chrzcie, inauguracji, inicjacji zupełnie nowego etapu w planie zbawienia Boga. O inicjacji możliwości zbawienia bez potrzeby ponoszenia kary za grzech - śmierci, skoro to Jezus miał umrzeć, "być zanurzonym", trafić do czeluści podziemnego grobowca, a potem zmartwychwstać jako zwycięzca nad tą śmiercią, byśmy i my - gdy przyjdzie czas, że ostateczna śmierć wymaże całe zło na świecie - my się ostaniemy. Jeśli tylko przyjmiemy za fakt, że nawet jeśli zrobiliśmy coś złego w naszym życiu, choć jedną jedyną rzecz, my nie musimy umierać w tym ostatecznym oczyszczaniu świata - ponieważ Jezus umarł już za nas. Uwolnił nas od kary, biorąc ją na siebie.

I tak jak uczniowie - często oczekujemy, że pójście za Jezusem i życie z Bogiem da nam lepsze życie, bo przecież dostaniemy wszystko, o co się modlimy etc. - jak niektórzy chrześcijanie wciąż mają zwyczaj powtarzać. Obojętnie, czy to ma pokrycie w faktach, czy nie. Tymczasem Bóg nie daje nam lepszego życia. On daje nam lepsze siły, mądrość (jak Danielowi i jego przyjaciołom podczas niewoli w Babilonie) i nadzieję na fantastyczne, bardzo długie życie później. On daje nam piękne i praktyczne Volvo do komfortowej długiej podróży razem z całą rodziną, zamiast naszego "wymarzonego" Bugatti, dającego przyjemność na chwilę.






sobota, 1 czerwca 2019

O mieczach dla duszy i o wróblach

Po tym, jak Jezus dwukrotnie otwarcie napiętnował dwulicowość kapłanów, którzy znali Pisma i wiedzieli, jaki jest sens religii i wiary w Boga, ale sztucznie nakładali na ludzi ogrom rozmaitych zasad religijnych, byle tylko jakimiś rytuałami uzupełnić brak właściwego ducha ludzi, właściwego stosunku do Boga, Jezus kontynuował swoją przemowę rozwijając niektóre wątki, które czasami jest dość ciężko zrozumieć.

Powiadam zaś wam, przyjaciołom moim, nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nie mają już nic do zrobienia. Ale wskażę wam, kogo się bać macie! Bójcie się tego, który, gdy zabija, ma moc wrzucić do piekła. Zaiste, powiadam wam: Tego się bójcie!
Łuk. 12,4-5 BP

Będąc tam, w środku tłumu, wczuwając się w tamten czas i okoliczności, zrozumieć ten fragment jest dosyć łatwo. Ludzie obawiali się okupanta, Rzymian, którzy zajęli ich kraj i prowadzili swoje rządy. Religia tutaj była jedyną ostoją judaizmu. To życie religijne wówczas świadczyło o tym, czy się było Żydem, czy nie, bo - politycznie rzecz biorąc - każdy z tych ludzi był częścią Cesarstwa Rzymskiego. Znienawidzonego okupanta. I gdyby przypomnieć tutaj naszą własną historię spod zaborów, to bardzo łatwo jest to zrozumieć - politycznie przynależeliśmy do Prus, Rosji czy Austro-Węgier, podczas gdy w sercach byliśmy wciąż Polakami. Potajemnie uczyliśmy dzieci mówić po polsku, polskich tradycji, pieśni i poematów Mickiewicza. Potajemnie tęskniliśmy za naszą własną niezależnością, za byciem Polakiem w 100%. A jednocześnie obawialiśmy się jakiegokolwiek zbrojnego ruchu przeciwko okupantom, bo jak wiemy z historii - większość naszych zbrojnych powstań została stłumiona w dość krwawy sposób.

Podobnie było i wówczas w Izraelu. Religia była ostoją judaizmu, podobnie jak nasze tradycje i Mickiewicz. Toteż elementy religijne były rozbudowane przez kapłanów do granic możliwości. A ludzie obawiali się powstać przeciwko Rzymianom, bo kto mógłby sprostać tym żelaznym, zdyscyplinowanym wojskom? Dlatego też Jezus, widząc, co kapłani zrobili z religią wobec Boga, otwierał oczy ludziom: "Nie obawiajcie się tych, co mogą zabić tylko wasze ciało. Obawiajcie się raczej tych, którzy mogą sprawić, że wasze "dusze" znajdą się w nicości!"

Bo też termin, które używają polskie tłumaczenia, "piekło", nie jest takim piekłem, jak to sobie powszechnie wyobrażamy, będąc pod wpływem pokrętnej filozofii o piekle pochodzącej z radosnej twórczości Kościoła Katolickiego. Nie, te dwie rzeczy nie mają nic wspólnego. Jezus wspomniał tutaj o Gehennie - o miejscu poza murami Jerozolimy, o składowisku śmieci, na którym wciąż palił się ogień trawiący te śmieci, usuwając je, utylizując, obracając w popiół, nicość. Jezus często odnosił się do obrazu tego miejsca, znanego wszystkim jerozolimianom, żeby zobrazować to, co stanie się z tą częścią świata, z tą częścią ludzkości, która zdecyduje się nie podążać za Bogiem. Rozwinąłem tę myśl szerzej w cyklu [PIEKŁO W BIBLII].

I na to zwracał Jezus tutaj uwagę: to nie Rzymianie stanowili niebezpieczeństwo, bo oni co najwyżej mogli wziąć i mieczem rozsiekać. Ale to kapłani i uczeni w Pismach stanowili zagrożenie dla tych, którzy chcieli podążać za Bogiem i musieli wybrać, czy słuchać pokrętnych filozofii kapłanów, czy też tego, co samodzielnie mogli wyczytać w Pismach.

Pod wieloma względami identycznie jak dzisiaj...

Czy nie sprzedaje się pięciu wróbli za dwa grosze? A ani o jednym z nich Bóg nie zapomina. Nawet i wszystkie włosy na głowie waszej są policzone. Nie bójcie się! Więcej znaczycie niż wiele wróbli.
Łuk. 12,6-7 BP

Tutaj zawarte są jakby dwa wątki. Po pierwsze - owe wróble sprzedawane za parę ichniejszych monet to element owej obowiązkowej ofiary, którą każdy Izraelita musiał złożyć w świątyni. Generalnie każdy powinien przynieść do świątyni jakieś - wyszczególnione w Księgach Mojżesza - zwierzę na taką ofiarę. Kapłani jednak zwietrzyli tutaj biznes, i jeśli ktoś nie miał odpowiednich zwierząt, to mógł kupić takowe bezpośrednio przy świątyni. Mało tego - często zdarzało się tak, że - ponieważ Księgi Mojżesza mówiły o przyniesieniu najlepszego zwierzęcia, zdrowego, a nie jakiegoś chorego, które i tak miałoby być uśpione - kapłani często oceniali zwierzęta przyniesione przez ludzi jako nienadające się na ofiarę. Swoista kontrola jakości. Tyle że zafałszowana, jak wyniki sondażu wykupione przez jedną konkretną firmę. Często więc ludzie, którzy przynieśli jakieś zwierzęta na ofiarę, zmuszeni byli przez ową kontrolę jakości do zakupienia "lepszych" zwierząt ze stanowisk handlowych świątyni. Biznes się więc toczył, bo kapłani korzystali podwójnie - po pierwsze zarabiali na transakcjach handlowych, a po drugie takie zwierzę, już po złożeniu ofiary, i tak należało już do nich i mogli je zjeść. Nie brzmi to za dobrze w przypadku wróbli, ale jeśli już ktoś postarał się o jakąś kozę...

Drugi wątek to automatyczne przejście do tematu wróbli. Jest parę miejsc w ewangeliach, gdzie Jezus pokazuje na ich przykładzie, że one tylko latają, budują gniazda, składają jaja i żyją dalej. Nie troszczą się o jedzenie, schronienie etc. I nie giną. No, poza tymi wyjątkami, gdy są upolowane przez inne ptaki... Ale tak to jest w przyrodzie. I nie o tym mu mowa. Tutaj Jezus koncentruje się na tym, że jeśli nawet wróble nie muszą się troszczyć o swój byt, to o ile bardziej my, ludzie, jesteśmy przez Boga zabezpieczeni. Trzeba tylko pozwolić Mu działać. Osobiście mam do opowiedzenia wiele historii z mojego życia, które to potwierdzają.