niedziela, 25 listopada 2018

Ożywienie Łazarza - kopalnia

Chorował Łazarz z Betanii, miasteczka Marii i jej siostry Marty. Była to ta Maria, która skropiła Pana olejkiem i wytarła Jego nogi swoimi włosami. Właśnie jej brat Łazarz chorował. Siostry więc przesłały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego miłujesz, choruje. Usłyszawszy to Jezus powiedział: Ta choroba nie skończy się śmiercią, ale przyniesie chwałę Bogu. Dzięki niej Syn Boży będzie uwielbiony/wsławiony. 

Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata. Ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Dopiero potem mówi uczniom: Idźmy do Judei. Mówią Mu uczniowie: Rabbi, dopiero co Judejczycy chcieli Cię ukamienować i znowu tam idziesz? (...) A potem mówi im: Nasz przyjaciel Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Powiedzieli Mu uczniowie: Panie, jeżeli zasnął, wyzdrowieje. Jezus mówił o jego śmierci, im zaś się wydawało, że mówił o zwykłym zaśnięciu. Wtedy więc Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł. I cieszę się, że nas tam nie było. A to ze względu na was, abyście uwierzyli. Ale chodźmy do niego. A Tomasz, zwany Bliźniakiem, powiedział do współuczniów: I my chodźmy, aby umrzeć z Nim. 

Kiedy Jezus przyszedł, zastał [Łazarza] leżącego od czterech dni w grobie. Betania była blisko Jerozolimy, około piętnastu stadiów. Wielu Judejczyków przybyło do Marty i Marii pocieszać je po śmierci brata. Kiedy więc Marta usłyszała, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu naprzeciw. A Maria siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł, ale nawet teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o co Go poprosisz. Mówi jej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Mówi Mu Marta: Wiem, że powstanie z martwych przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Powiedział jej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem! Kto wierzy we Mnie, chociażby nawet umarł, żyć będzie. A każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nigdy nie umrze. Czy wierzysz w to? Mówi Mu: Tak, Panie. Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Mesjaszem, Synem Bożym, który ma przyjść na świat. Po tych słowach poszła i po cichu wezwała swoją siostrę Marię: Jest Nauczyciel i woła cię. Kiedy [Maria] to usłyszała, wstała szybko i poszła do Niego. 

Jezus jeszcze nie wszedł do miasteczka, ale stał w miejscu, gdzie Marta zabiegła Mu drogę. A Judejczycy, którzy byli z Marią w domu i pocieszali ją, widząc, że szybko wstała i wyszła, poszli za nią przekonani, że idzie płakać do grobu. Kiedy więc Maria doszła do Jezusa i ujrzała Go, padła Mu do nóg, mówiąc: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Kiedy Jezus zobaczył ją zapłakaną i płaczących Judejczyków, którzy z nią przyszli, wzruszył się głęboko i zapytał: Gdzieście go pochowali? Mówią Mu: Chodź, Panie, i zobacz! Jezus zapłakał. Mówili więc Judejczycy: Jak On go miłował! A niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy ślepemu, nie mógł sprawić, aby i ten nie umarł? 

Jezus więc ponownie wzruszony przychodzi do grobu. Była to jaskinia, a zamykał ją kamień. Mówi Jezus: Odsuńcie kamień. Mówi Mu siostra zmarłego, Marta: Panie, już cuchnie, bo od czterech dni tu leży! Mówi jej Jezus: Czyż ci nie powiedziałem, że jeżeli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Odsunęli więc kamień, a Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale [powiedziałem to] ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Po tych słowach zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź z grobu! Umarły wyszedł z nogami i rękami powiązanymi taśmami, a twarz jego była owinięta chustą. Mówi im Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść. Wielu więc z tych Judejczyków, którzy przyszli do Marii i ujrzeli, co Jezus uczynił, uwierzyło w Niego. 

Jan 11,1-45 BP/NPP

Ta historia jest spektakularna. Jest kopalnią wniosków. Jako historia o uzdrowieniu/ożywieniu, opisana tak szczegółowo, robi niesamowite wrażenie.

Siostry więc przesłały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego miłujesz, choruje. Usłyszawszy to Jezus powiedział: Ta choroba nie skończy się śmiercią, ale przyniesie chwałę Bogu. Dzięki niej Syn Boży będzie uwielbiony/wsławiony. Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata. Ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Dopiero potem mówi uczniom: Idźmy do Judei. Po pierwsze - musiała to być poważna choroba, nie jakieś tam zwykłe przeziębienie, skoro Jezus od razu wiedział, że może się to skończyć śmiercią. Bez błahego powodu przecież przyjaciele nie zawracaliby Mu głowy. Pytanie: jak często zawracamy Bogu (przeplatam tu Jezusa i Boga, Jezus pracował na ziemi w końcu by pokazać nam Jego nowy obraz, tak różny od judejskiej religii nakazów i zakazów) głowę sprawami błahymi, zamiast samemu sobie z nimi radzić, postępując w myśl zasady, którą powiedział Bóg do Jozuego: Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz. (Joz. 1,9 BW).

Po drugie - często oczekujemy natychmiastowych efektów jako odpowiedź na naszą modlitwę. Tutaj Jezus czekał jeszcze dwa dni, zanim się do Łazarza wybrał. Dziwnie brzmi zestawienie tych słów w tej historii: Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata, ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Bez żadnego osobistego powodu. Dlaczego tak zrobił - o tym za chwilę.

A potem mówi im: Nasz przyjaciel Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Powiedzieli Mu uczniowie: Panie, jeżeli zasnął, wyzdrowieje. Jezus mówił o jego śmierci, im zaś się wydawało, że mówił o zwykłym zaśnięciu. Wtedy więc Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł. - Znajduje się tutaj doskonała definicja śmierci. Jezus mówił o niej jako o śnie, podczas gdy uczniowie, jak to na ogół ludzie - odbierali sen tylko jako tymczasowy odpoczynek. Tymczasem dla Jezusa, w Jego szerokim horyzoncie widzenia - śmierć, jakiej doznajemy tutaj w wyniku choroby czy starości - nadal jest snem. Ta faktyczna śmierć, nieodwracalna, ma miejsce wtedy, gdy nasz los pobytu (lub jego braku raczej) w Państwie Boga jest już nieodwołalnie przypieczętowany, zawsze z powodu naszego własnego wyboru, o czym Jezus cały czas mówił, i o czym właściwie cały Nowy Testament pisze.

A Tomasz, zwany Bliźniakiem, powiedział do współuczniów: I my chodźmy, aby umrzeć z Nim. Jest to ten sam Tomasz, który później wsławił się swoim sceptycyzmem odnośnie zmartwychwstałego Jezusa: Jeżeli nie zobaczę śladów gwoździ na Jego rękach i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mej w Jego bok, nie uwierzę (Jan 20,25 BP). Jak widać, jego sceptycyzm nie dotyczył tylko i wyłącznie tamtego jednego momentu. Był sceptyczny już i tutaj: podczas dyskusji uczniów nad tym, że Jezus chce się wybrać do Betanii, gdzie dopiero co próbowano Go ukamieniować, wobec postanowienia Jezusa, że idą tak czy siak, powiedział tylko: Chodźmy więc i my, żeby umrzeć razem z Nim. Mimo całego swojego sceptycyzmu był za Jezusem całym sercem, gotów iść za Nim tam, gdzie czekało na nich duże prawdopodobieństwo nieprzyjemności (pozwolę sobie tak właśnie zdefiniować ukamieniowanie). Oddany mimo swojego ostrożnego nastawienia. Jakież zupełnie różne nastawienie od tego, co zaprezentował sobą potem apostoł Piotr...

Kiedy więc Marta usłyszała, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu naprzeciw. A Maria siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł, ale nawet teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o co Go poprosisz. (...) Po tych słowach poszła i po cichu wezwała swoją siostrę Marię: Jest Nauczyciel i woła cię. Kiedy [Maria] to usłyszała, wstała szybko i poszła do Niego. (...) Kiedy więc Maria doszła do Jezusa i ujrzała Go, padła Mu do nóg, mówiąc: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Postawa obu sióstr była podobna. Wierzyły, że Łazarz nie umarłby, gdyby Jezus był na miejscu. Tyle że Marta zadeklarowała coś więcej: ale nawet teraz wiem, że Bóg da ci wszystko, o co Go poprosisz. Brakuje tego twierdzenia w wypowiedzi Marii. Czy to oznacza, że Maria wierzyła jakby mniej? Może tak, może nie. A może taka deklaracja ze strony Marii nie była wymagana. Były to przecież te same dwie siostry, o których mowa w Ewangelii Łukasza: W czasie podróży Jezus wszedł do wioski. A pewna kobieta imieniem Marta przyjęła Go w gościnę. Miała siostrę, którą zwano Marią. Ta, siedząc u stóp Pana, słuchała Jego słów. Marta zaś krzątała się około wielu posług. Przystanąwszy powiedziała: Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra mnie jednej pozostawiła usługiwanie? Powiedz jej zatem, żeby mi pomogła! A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Maria wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana (Łuk. 10,38-42 BP). Być może taka deklaracja ze strony Marii nie była wymagana, ponieważ Maria już wcześniej pokazała jej stosunek do Jezusa. Być może to właśnie od Marty konieczne było potwierdzenie jej wiary w Jezusa, że wybrała to co najlepsze, w odróżnieniu od wcześniejszej historii.

Tu nasuwa się lekko jedno pytanie: jedni siedzą i słuchają, nie robiąc nic, inni pracują na rzecz idei, w które wierzą. Czy sama praca na rzecz tej idei jest czymś niepoprawnym? Nie sądzę, aby właśnie to Jezus miał na myśli, mówiąc do Marty: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Przecież Jezus sam wysłał uczniów do pracy, zlecał im załatwienie noclegów, osła, uzdrawianie, a na końcu powierzył im kontynuację całej swojej misji. Myślę że chodziło tutaj o coś więcej: być może Marta ZAWSZE stawiała pracę na rzecz idei na pierwszym miejscu, zamiast się skupić na tym, by się jej właściwie poświęcić także i sercem. Albo być może Marta za tym pierwszym razem, w historii z Ew. Łukasza, wcale nie było za ideami, które głosił Jezus, a przygotowywała posiłek tylko z dobrego serca, czego przykład często widzimy, gdy matki, nie popierając wcale działalności swoich synów, i tak przygotowują im posiłki etc. Tutaj natomiast widoczne jest, jak bardzo zmieniła swoje nastawienie.

Kiedy Jezus zobaczył ją zapłakaną i płaczących Judejczyków, którzy z nią przyszli, wzruszył się głęboko i zapytał: Gdzieście go pochowali? Mówią Mu: Chodź, Panie, i zobacz! Jezus zapłakał. Bycie chrześcijaninem, naśladowcą Jezusa, nie oznacza całkowite wyzbycie się jakichkolwiek emocji. Smutek, żal - odczuwał to również i Jezus. Jezus współczuł przecież wszystkim tym ludziom, którzy chorzy przychodzili do Niego. Chorzy w wyniku naturalnych chorób, albo chorzy w wyniku niedostatecznego poziomu higieny, jaki miał miejsce w czasach ówczesnych. Mało tego - Jezus odczuwał i gniew (czyt. historię o rozwaleniu stołów handlarzy w świątyni). Jak to zostało powiedziane później w Nowym Testamencie - gniewajcie się, lecz nie grzeszcie.

Tak samo jak w przypadku poprzedniej historii (zob. [UZDRAWIAJĄCA SADZAWKA SILOE]), gdzie Jezus stwierdził, że ów ślepy człowiek został urodzony ślepym po to, by na nim ujawniła się moc Boga, tak samo i tutaj Jezus zwlekał z przyjściem do Betanii, by tym większego cudu dokonać. Nie tylko uzdrowić ciężko chorego Łazarza, ale wskrzesić go całkowicie.

Zastanawiam się tutaj nieco nad synchronizacją czasową tego wydarzenia, bo gdy posłańcy przyszli do Jezusa, Jezus był w Jerozolimie, a oni powiedzieli Mu tylko, że Łazarz jest chory. Jezus czekał dwa dni. Betania nie była tak daleko od Jerozolimy, raptem 15 stadiów. Biorąc pod uwagę informację wyszukane gdziekolwiek w internecie, mógł to być dystans 2,5-3 km, czyli maksymalnie godzina marszu. Tymczasem gdy po dwóch dniach Jezus do Betanii dotarł, to raptem Łazarz był już w grobie od dni czterech. Gdzie przepadły te minimum dwa kolejne dni? Tak czy siak ta desynchronizacja nie zaprzecza faktowi, że Łazarz, gdy Jezus tam dotarł, był już położony w grobie. Martwy.

Odsunęli więc kamień, a Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale [powiedziałem to] ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Po tych słowach zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź z grobu! - kolejna rzecz. Jezus był tak pewny, że Bóg Go wysłucha, że zaryzykował nawet opóźnienie swojego przyjścia, by tym większy efekt osiągnąć. I w zasadzie niczego nawet nie musiał mówić, stojąc przy tym świeżo odsuniętym kamieniu i tej woni dolatującej ze środka być może. Ale powiedział to, żeby ludzie zgromadzeni dookoła zrozumieli sens tego wydarzenia - to nie Jezus uzdrawiał sam z siebie, ale to wszystko, co Jezus robił, było robione wyłącznie z woli Boga. Jezus był tylko Jego przedłużonym ramieniem tutaj, na ziemi. Jego wizytówką, którą ludzie mieli zobaczyć, skoro nie mogli zobaczyć tego Boga właściwego, żywego, twarzą twarz, albo nie potrafili Go już widzieć w sposób, w jaki On im się pokazywał, toteż musieli uwierzyć, gdy stanęli twarzą w twarz z takim samym żywym ludzkim organizmem, jak oni sami.

Czy nie przydałaby się taka osoba i dzisiaj? Ktoś taki, dzięki któremu ludzie - widząc go na własne oczy - mogliby uwierzyć w Boga?

A może to właśnie się dzieje? Jest dla nas normą bycie tak sceptycznym jak był Tomasz, wierzymy tylko informacjom wyczytanym w książkach, encyklopediach czy gdzieś w źródłach dostępnych w internecie - czy nie po to mamy taki szeroki otwarty dostęp do wszelkiego rodzaju informacji, by samemu móc je przefiltrować i wysnuć na tej podstawie własne wnioski na temat Boga, zamiast wierzyć temu, co ludzie wokół gadają nie mając żadnej lub niewielkie logiczne podstawy?







sobota, 24 listopada 2018

Uzdrawiająca sadzawka Siloe; Zła historia życia

[Jezus] przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy — on czy jego rodzice?" Jezus odpowiedział: "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. (...) To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: "Idź, obmyj się w sadzawce Siloe" — co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: "Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?" Jedni twierdzili: "Tak, to jest ten", a inni przeczyli: "Nie, jest tylko do tamtego podobny". On zaś mówił: "To ja jestem". Mówili więc do niego: "Jakżeż oczy ci się otwarły?" On odpowiedział: "Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: "Idź do sadzawki Siloe i obmyj się". Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem". Rzekli do niego: "Gdzież On jest?" On odrzekł: "Nie wiem". Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: "Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę". Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: "Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu". Inni powiedzieli: "Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?" I powstało wśród nich rozdwojenie. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: "A ty, co o Nim myślisz w związku z tym, że ci otworzył oczy?" Odpowiedział: "To prorok". Jednakże Żydzi nie wierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, tak że aż przywołali rodziców tego, który przejrzał, i wypytywali się ich w słowach: "Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że się niewidomym urodził? W jaki to sposób teraz widzi?" Rodzice zaś jego tak odpowiedzieli: "Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomym. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi, nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, niech mówi za siebie". Tak powiedzieli jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś Uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi. Oto dlaczego powiedzieli jego rodzice: "Ma swoje lata, jego samego zapytajcie". Znowu więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do niego: "Daj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem". Na to odpowiedział: "Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę. Rzekli więc do niego: "Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy?" Odpowiedział im: "Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?" Wówczas go zelżyli i rzekli: "Bądź ty sobie Jego uczniem, my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Niego zaś nie wiemy, skąd pochodzi". Na to odpowiedział im ów człowiek: "W tym wszystkim to jest dziwne, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić". Na to dali mu taką odpowiedź: "Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać?" I precz go wyrzucili. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i Spotkawszy go rzekł do niego: "Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?" On odpowiedział: "A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?" Rzekł do niego Jezus: "Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie". On zaś odpowiedział: "Wierzę, Panie!" i oddał Mu pokłon.
Jan 9,1-38 BT

Jest tutaj opisana podobna historia, jak w poście [ŚLINA]. Tamta, wg relacji Marka, wydarzyła się w Betsaidzie, na północy Izraela. Ta tutaj wydarzyła się w Jerozolimie. W Betsaidzie ślepego do Jezusa przyprowadzono, w Jerozolimie Jezus sam go napotkał. Wg Marka - w Betsaidzie Jezus go po prostu uzdrowił. Wg Jana - niewidomy w Jerozolimie stał się (znowu) obiektem zagrywki polityczno-religijnej. Uzdrowiony w sabat, wywoławszy kontrowersje u kapłanów wrażliwych na wszelkiego rodzaju objawy "pracy" w sabat jako łamania prawa religijnego, wreszcie wezwany (ponownie) przed nich, żeby przyznać, że człowiek, który go uzdrowił, był grzeszny. Nie zrobił tego, więc sam został wyzwany od "urodzonego w grzechach".

Co ciekawego jest tutaj - mimo, że ten zbiornik wodny Siloe znany był z wody uzdrawiającej, to po tym, jak Jezus przemył oczy tego człowieka i wysłał go, żeby sobie w tej wodzie przemył oczy, ten człowiek nadal twierdził, że to Jezus go uzdrowił, a nie woda. I tu przychodzi mi na myśl wiele znanych, gdzie ludzie zostali uzdrowieni i przypisali to uzdrowienie dotknięciu obrazu, zamiast Jezusowi. Myślę tutaj konkretnie o naszej Częstochowie i jej historii, którą się tam propaguje. Dotknięcie obrazu, jakichś relikwii, tak samo jak użycie "znanej" z uzdrawiania wody - nie uzdrawia. Tylko Jezus może to zrobić. I taką właśnie świadomość miał właśnie ów człowiek z Jerozolimy. Co też później zresztą wyznał.

Inny morał z tej historii, jaki wyciągam - być może już kiedyś o tym pisałem - to słowa Jezusa: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, lecz [urodził się niewidomy], aby przez niego objawiły się dzieła Boże (Jan 9,3 BP). Zdarza się, że ktoś dostał w prezencie od życia naprawdę złą historię. Dlaczego? "Dlaczego Bóg na to pozwolił?" - zaraz pojawia się pytanie. Bóg nie pozwala na więcej, niż możemy znieść - parafrazując. A wszystko to jest po to, żeby ludzie dookoła zobaczyli, jak wielka, jak zadziwiająca jest moc Boga. I znowu wracamy do starego tematu: nasze życie jest po to, by pokazać innym, którzy ciągle jeszcze nie są przekonani, jak wielki jest Bóg, Jego moc, i Jego dobroć. Jak bardzo zepsute rzeczy może On naprawić. Bo jakie było życie apostoła Pawła, jednej z najbardziej podziwianych postaci Nowego Testamentu? Wychowany jako VIP, co prawda, ale aktywnie zwalczał chrześcijan, i chyba nigdy nie dowiemy się, jakie metody stosował. Ile wyrzutów sumienia musiał w sobie nosić po nawróceniu? Czy Maria Magdalena. Czy Piotr, najbardziej gorliwy uczeń Jezusa, ale gdy przyszło co do czego, to zwyczajnie stchórzył. Nikt nie jest jakąś różową, świetlaną postacią w Biblii, jakimś niewinnym bohaterem. Każda z postaci miała coś za uszami, a stali się chrześcijanami przez wiarę w Jezusa, poprzez świadomy wybór. Jak ten człowiek uzdrowiony przy Siloe - to nie woda z legendarnej sadzawki go uzdrowiła, ale Jezus, człowiek który go dotknął i oczyścił oczy.







niedziela, 18 listopada 2018

Odruch serca źle odbierany

Kiedy w szabat wszedł do domu jednego ze znakomitszych faryzeuszów, aby się posilić, podpatrywali Go. I stanął przed Nim pewien człowiek, chory na wodną puchlinę. A Jezus zapytał biegłych w Prawie i faryzeuszów: Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy nie wolno? A oni zamilkli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił, a do nich rzekł: Jeśli syn albo wół któregoś z was wpadnie do studni, to czyż nie wyciągnie go zaraz w dzień szabatu? I nie umieli Mu na to odpowiedzieć.
Łuk. 14,1-6 BP

Pod względem mojego rozpatrywania tematu uzdrowień nie ma tutaj właściwie nic istotnego. Ot przyszedł człowiek w czasie, gdy Jezus był "niedzielnym" gościem u kogoś z wyższych sfer, chory, a Jezus go uleczył.

Tyle że uleczył go wiedząc, co te wszystkie wyższe sfery o takim uzdrawianiu w sabat myślą. Skoro ten człowiek przyszedł do Jezusa, a Jezusa misją było pokazanie ludziom innego, lepszego oblicza dobra, niż to, które sztucznie zostało narzucane przez ówczesne prawo, to Jezus temu nie odmówił. Po prostu go uzdrowił.

Jest jednak inna rzecz, którą chcę tutaj przytoczyć przy okazji. Spotkałem w tym tygodniu w pracę pewną osobę, której nieco pomagałem. W zamian spotkałem się z pomówieniami, że gdyby była mężczyzną, to zupełnie inaczej bym ją traktował. Nie, też bym pomagał. Wytłumaczyłem, że płeć nie ma tu dla mnie żadnego znaczenia. Po prostu widzę, że ktoś potrzebuje pomocy, to idę i pomagam. Ta osoba w to nie uwierzyła. Odebrała to jako osobisty atak na jej osobę, cokolwiek powiedziałem - odbierała to jako pogróżki.

Zastanowiłem się, na ile Jezus musiał się spotykać z takimi samymi sytuacjami, gdy - chcąc pomagać tym zwyczajnym ludziom, spotykał się z pomówieniami ze strony faryzeuszów, że burzy ich porządek, podaje się za Boga i tworzy rebelię przeciw cezarowi. Przecież to było akurat to samo. Dlaczego Jezus musiał wciąż zadawać im pytania typu: czy sami nie pomoglibyście któremuś z waszych zwierząt, gdyby akurat wpadło w pułapkę w dzień, o którym wy mówicie, że nie wolno wykonywać ŻADNEJ pracy? Na ile pomoc innym jest pracą, taką zawodową pracą, od której człowiek powinien w sabat odpocząć? (Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci twego Boga, Jahwe. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy (...) (Wyj. 20,8-10 BT)). Jeśli człowiek ma odruch serca, by komuś pomóc, i miałoby to przynieść tylko coś dobrego innej osobie, to dlaczego ktoś miałby ograniczać to prawem religijnym, skoro religia ta polega na miłowaniu bliźniego jak siebie samego?

I nie mieli siły / nie byli w stanie zaprzeczyć Mu (Łuk. 14,6 PD). To, co inne przekłady podają jako nie mogli Mu odpowiedzieć, Przekład Dosłowny określa jako nie byli w stanie / nie mieli siły. Nie mogli zaprzeczyć Mu słuszności takiego rozumowania, takiego porównania. A mimo to trwali przy swoim sposobie myślenia. Po co?

[poprzednio - PODNIEŚĆ SIĘ]






piątek, 9 listopada 2018

Podnieść się

Nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: "Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy". Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga.
Łuk. 13,10-13 BT

Różne tłumaczenia różnie nazywają przypadłość tej kobiety: niemoc, choroba, cierpienie, chorobliwe usposobienie. Porównując, w jakich znaczenia zostało użyte to słowo w innych historiach (zob. zestawienie: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/769), to można wysnuć wniosek, że chodziło o ogólną słabość, czasami chorobę, ale też i psychiczną niewydolność: Podobnie i Duch wspiera nas w naszej słabości... (Rzym. 8,26 PD); Jeśli muszę się chlubić, to będę się chlubił z mojej słabości (2 Kor. 11,30 PD).

Pytanie jest, czy ta kobieta była zgarbiona na wskutek jakiejś fizycznej choroby, czy może tak popadła w depresję, że po prostu nie dawała rady się wyprostować. Wyprostowała się ona po tym, jak przemówił do niej Jezus: natychmiast wyprostowała się. To słowo, użyte tutaj jako "wyprostowanie", zostało użyte w Nowym Testamencie tylko cztery razy: dwa razy w historii, gdzie Żydzi przywlekli do Jezusa Magdalenę, oskarżając ją o prostytucję, żądając od Jezusa konkretnego religijnego wyroku opartego na tym, w co ówcześnie wierzyli (wg prawa Mojżesza - ukamieniowanie za cudzołóstwo). Wtedy Jezus, po tym jak przykucnął by rysować coś patykiem po piasku, podniósł się, żeby do nich mówić: A gdy tak nalegali pytając Go - podniósł się i rzekł im: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem (Jan 8,7 PD); Wtedy Jezus podniósł się i nikogo nie widząc oprócz kobiety, zwrócił się do niej: Kobieto, gdzie są ci, którzy cię oskarżali? Nikt cię nie potępił? (Jan 8,10 PD). Mamy więc tutaj fizyczne podniesienie się z kucków.

Nawiasem mówiąc - zwróciłem uwagę na to, że Żydzi często stawiali Jezusa w sytuacjach religijnie wydawałoby się oczywistych, gdzie powinien On wydać wyrok taki, jaki był słuszny w mniemaniu kapłanów, oparty na ówczesnych religijnych przepisach. To dałoby im chyba odczuć, że Jezus jest solidarny z nimi. Tyle tylko że Jezus prawie zawsze podważał sens tych przepisów, przedstawiając dobro człowieka ponad nimi, zadając kapłanom logiczne pytania, na które - jak się okazuje - sami znali dobrze odpowiedź, zupełnie różną od tego, w jaki sposób traktowały to przepisy - i w milczeniu nawet przyznawali Mu rację.

Tyle tylko że wciąż byli bardziej przywiązani do przepisów, niż do dobra drugiego człowieka.

Inną sytuacją, gdzie słowo "podnieść się" było użyte, występuje w Łuk. 21,28, gdzie Jezus przepowiada przyszłość Jerozolimy: A wydawać was będą rodzice i bracia, krewni i przyjaciele. I zabiją niektórych z was. I wszyscy was znienawidzą z powodu mojego imienia, ale wam włos z głowy nie spadnie. Przez waszą wytrwałość ocalicie wasze życie. A kiedy zobaczycie Jeruzalem otoczone przez wojska, wtedy wiedzcie, że wkrótce zostanie zburzone. Wtedy mieszkańcy Judei niech uciekają w góry, a ci, co będą w mieście, niech wyjdą z niego, ci zaś, co będą w okolicy, niechaj nie wchodzą do miasta. Bo są to dni kary, aby się wypełniło wszystko, co zostało napisane. Biada brzemiennym i karmiącym w tym czasie. Bo nastanie wielki ucisk na ziemi i gniew Boży na ten naród. I poginą od miecza, i pójdą w niewolę do wszystkich narodów, i poganie deptać będą Jeruzalem, aż się dopełnią ich czasy. I będą znaki na słońcu i na księżycu, i na gwiazdach, a na ziemi zwątpienie ludzi bezradnych wobec huku fal morskich. Ludzie będą umierać ze strachu i z oczekiwania tego, co ma przyjść na ziemię, bo "moce niebieskie" będą poruszone. Wtedy zobaczą "Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku" z wielką mocą i chwałą. A kiedy to zacznie się dziać, odetchnijcie z ulgą i podnieście głowy, dlatego że zbliża się wasze odkupienie (Łuk. 21,16-28 BP). Kontekst wskazuje tutaj jasno, że nie chodzi o fizyczne podniesienie się, ale o podniesienie się po szeregach złych wydarzeń. Chodzi więc o podniesienie się psychiczne, z jakiegoś ciężkiego stanu.

Zastanawiam się tutaj, na ile prawdopodobne jest, że ta kobieta została przybita jakimiś złymi wydarzeniami, których skutki już dawno stały się elementem jej codzienności i w zasadzie mogła już przywyknąć i nauczyć się zaradzać im na tyle, żeby żyć w miarę normalnie. Trwała w końcu w tym stanie przez osiemnaście lat. Tyle tylko że tak długo skoncentrowana może była na tym wszystkim złym, co jej się przydarzyło, że nie działało na nią żadne "Będzie dobrze, zobaczysz", czy też innego rodzaju pocieszenia od jej przyjaciół. W tym przypadku Jezus powiedział jej tylko, że jest wolna od tego tej niemocy, słabości, i położył na nią ręce. Ręce uzdrowiciela? Ręce przyjaciela? Nie wiem. Być może ręka przyjaciela również działa jak ręka uzdrowiciela.

To dało jej moc do podniesienia się. Do wyprostowania.







niedziela, 4 listopada 2018

Epileptyk nieuzdrowiony przez uczniów

I gdy przyszli do ludu, przystąpił do niego człowiek, upadł przed nim na kolana, I rzekł: Panie, zmiłuj się nad synem moim, bo jest epileptykiem i źle się ma; często bowiem wpada w ogień i często w wodę. I przywiodłem go do uczniów twoich, ale nie mogli go uzdrowić. A Jezus odpowiadając, rzekł: O rodzie bez wiary i przewrotny! Jak długo będę z wami? Dokąd będę was znosił? Przywiedźcie mi go tutaj. I zgromił go Jezus; i wyszedł z niego demon, i uzdrowiony został chłopiec od tej godziny. Wtedy przystąpili uczniowie do Jezusa na osobności i powiedzieli: Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? A On im mówi: Dla niedowiarstwa waszego. Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie. Ale ten rodzaj nie wychodzi inaczej, jak tylko przez modlitwę i post.
Mat. 17,14-21 BW

Kiedy przyszli do uczniów, zobaczyli wokół nich wielki tłum i nauczycieli Pisma rozprawiających z nimi. A zaraz, kiedy Go zobaczono, cały tłum ogarnęło podniecenie. I kiedy przybiegli, pozdrawiali Go. I zapytał ich: O czym rozprawiacie z nimi? Odpowiedział Mu jeden z tłumu: Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mego syna, który ma ducha niemego. I gdziekolwiek go pochwyci, rzuca na ziemię, a on się ślini i zgrzyta zębami, i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli. On zaś im odpowiedział: Pokolenie niedowiarków, jak długo jeszcze będę z wami? Jak długo was jeszcze będę znosił? Przyprowadźcie go do Mnie. I przyprowadzili go do Niego. Kiedy duch zobaczył Jezusa, zaraz szarpnął chłopca, który upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. I zapytał jego ojca: Od kiedy to ma? On zaś odpowiedział: Od dzieciństwa. I często rzucał go nawet w ogień czy w wodę, aby go zabić. Lecz jeśli coś możesz, ulituj się i pomóż nam. A Jezus powiedział: Jeśli możesz? Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Ojciec dziecka zaraz krzyknął: Wierzę, pomóż mi w moim niedowiarstwie! Kiedy Jezus zobaczył, że zbiega się tłum, rozkazał duchowi nieczystemu: Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci: wyjdź z niego i nigdy już do niego nie wracaj. I krzyknął, i szarpnął nim gwałtownie, i wyszedł. A chłopiec zrobił się jak martwy, tak że wielu mówiło: umarł. A Jezus ujął go za rękę i podniósł go. I wstał. A kiedy wszedł do domu, uczniowie pytali Go na osobności: Dlaczego to myśmy nie mogli go wyrzucić? Powiedział im: Ten rodzaj nie może wyjść inaczej, jak tylko przez modlitwę.
Mar. 9,14-29 BP

Łuk. 9,37-43

Po pierwsze - mamy tutaj do czynienia z demonem. Złym duchem. Opętaniem. Dziecka. Nie wiem, jak duży był ten chłopiec, ale zastanawiam się, jak to możliwe. Bo jeśli ktoś jest już nastolatkiem i dokonuje niewłaściwych wyborów, zostaje zafascynowany niewłaściwymi priorytetami - to mogę zrozumieć, że ktoś niejako przez swój świadomy wybór poddaje się pod działanie złego. Przestaje się przeciwstawiać złu - a to już w dużej mierze jak zgoda.

Ale jak to się może tyczyć dziecka? Nie jest przecież zdolne jeszcze do dokonywania świadomych wyborów. Albo jestem w błędzie?

Druga rzecz to próby uzdrowienia przez uczniów. Wydarzenie to miało miejsce co prawda - wg chronologii w Ewangelii Łukasza - jeszcze przed wysłaniem uczniów przez Jezusa, żeby uzdrawiali, ale nastąpiło to tuż po tym uzdrowieniu. To znaczy że Jezus uznał ich zdolnych do uzdrawiania. Chyba że jest jakaś znacząca różnica pomiędzy uzdrawianiem różnych ułomności a całkowitym wyganianiem demonów. Tyle że po tym, jak owych siedemdziesięciu dwóch uczniów powróciło z tej misji, to jest napisane, że mogli oni też wyganiać i demony: Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: "Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają (Łuk. 10,17 BT). Być może był to wynik owej nauki, którą z tego tutaj właśnie wydarzenia wyciągnęli?

Kiedy więc Jezus uzdrowił tego chłopca, uczniowie zafrasowani zadali mu pytanie, dlaczego oni nie mogli tego dokonać. "Powiedział im: Ten rodzaj nie może wyjść inaczej, jak tylko przez modlitwę" Mar. 9,29 BP. BG dodaje nawet: A on im rzekł: Ten rodzaj dyjabłów inaczej wynijść nie może, tylko przez modlitwę i przez post, stąd możemy mniemać, że chodzi o rodzaj diabłów, czyli w naszym języku współczesnym w tym kontekście: demonów.

Stąd modlitwa, czyli rozmowa z Ojcem, okazuje się być ważna. Jak zwykle. Jako kolejny aspekt. Stąd przychodzi dialog (wbrew prześmiewcom: modlitwa jest rozmową dwustronną. Każdy przecież wie, że sygnały werbalne w rozmowie stanowią zaledwie 10%, reszta to te niewerbalne. Kto powiedział, że Bóg nie używa znaków niewerbalnych?), stąd przychodzi pokój w serce, a z tym i moc. Moc do przeciwstawiania się złu i moc do uzdrawiania, jak widać.

Zarówno Biblia Gdańska, jak i Biblie anglojęzyczne dodają do tego post. Różnica wynika zapewnie z tego, że nie we wszystkich kopiach rękopisów ten post występuje. Czy Jezus powiedział to faktycznie czy nie - jeśli odebrać post jako wstrzemięźliwość, nie tylko wobec jedzenia ale także innych rzeczy, które łatwo nas mogą pochłonąć - to niejako zgadza się to z resztą treści Nowego Testamentu, który o wstrzemięźliwości mówi. Wzmianka o poście występuje zresztą w wersji z Ewangelii Mateusza. Powinniśmy to więc włączyć w nasz styl życia tak czy inaczej.

Nawiasem mówiąc - ostatni werset tego cytatu z Ewangelii Mateusza nie występuje w przekładach katolickich: BT, BP i NPP. Ten ostatni za powód podaje fakt, że ten werset nie występuje w każdym rękopisie. I tu zastanawia mnie fakt: jak to możliwe, że ten bardzo istotny werset, który podaje przepis na posiadanie "mocy" uzdrawiania, został z tego powodu całkowicie ominięty, a cały szereg ksiąg apokryficznych nie występujących w każdym przekładzie Biblii, a co do których pochodzenia istnieje szereg wątpliwości, czy nie zawierają zbyt dużej dozy hellenistycznej filozofii; albo teorii teologicznych opartych na pewnych niedopowiedzeniach, jak wybiórcze traktowane wersetów biblijnych, lub opieranie całej ideologii o jeden znak interpunkcyjny, który notabene - jest wynalazkiem współczesności, a nie był stosowany w czasach Jezusa - jak to możliwe, że ten istotny werset z tego powodu został całkowicie ominięty, a szereg innych są całkowicie tolerowane?

Po trzecie - tutaj bardzo zaakcentowana jest konieczność wiary w uzdrowienie. Bo zarówno ów ojciec został o tę wiarę zapytany, jak i uczniom brak wiary został wytknięty, że nie mogli demona wygonić.

[dalej - PODNIEŚĆ SIĘ]
[poprzednio - ŚLINA]