czwartek, 31 maja 2018

Człowiek z uschłą ręką - uzdrowienie wbrew przepisom

Kiedy odszedł stamtąd, wszedł do synagogi. A był tam człowiek z uschniętą ręką. [Faryzeusze], aby oskarżyć [Jezusa], zapytali Go, czy w szabat można uzdrawiać. On im powiedział: Któż z was, będąc właścicielem jedynej owcy, która by w szabat wpadła do dołu, nie chwyciłby jej i nie wyciągnął? A o ileż więcej wart jest człowiek od owcy. Można więc czynić dobrze w szabat! Potem mówi do człowieka: Wyciągnij twoją rękę. I wyciągnął ją. I była zdrowa jak ta  druga. A faryzeusze, wyszedłszy, naradzali się, jak by Go zgładzić.
Mat. 12,9-14 BP

Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: "Stań tu na środku". A do nich powiedział: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?" Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: "Wyciągnij rękę". Wyciągnął i ręka jego stała się znów zdrowa.
Mar. 3,1-5 BT

W inny szabat wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: "Podnieś się i stań na środku". Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy wolno źle czynić; życie ocalić czy zniszczyć?" I spojrzawszy wkoło po wszystkich, rzekł do człowieka: "Wyciągnij rękę". Uczynił to i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, co by uczynić Jezusowi.
Łuk. 6,6-11 BT

Jedna rzecz rzuca mi się tutaj w oczy: obecność ludzi, którzy myślą, że są tak poprawni, że już bardziej poprawnym być nie można, tylko dlatego, że spełniają wszelkie możliwe przepisy. I to jest smutne. Bo nie ma przepisów wymyślonych na każdą okazję. Mało tego - wiele razy przepisy interpretowane są w bardzo fanatyczny sposób, tylko dlatego, żeby można było powiedzieć "można" albo "nie można", z całkowitym pominięciem faktycznego sensu tego przepisu. I tylko po to, by perfekcyjni pod tym względem ludzie mogli uzyskać świadomość, jak bardzo świat kreowany przez nich jest perfekcyjny, ogarnięty, uporządkowany. Byle tylko przestrzegać przepisów aż do granic bezmyślności.

Tak samo było i tutaj: przepis mówił, że w sabat się nie pracuje. Przepis ten wywodził się od przykazania Boga z Dekalogu, który brzmi: Pamiętaj o dniu sabatu, aby go święcić. Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat Pana, Boga twego: Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani twoje bydło, ani obcy przybysz, który mieszka w twoich bramach (Wyj. 20,8-10 BW). To przykazanie, a zwłaszcza część: nie będziesz wykonywał żadnej pracy, rozrosło się do pokaźnych rozmiarów tomu z interpretacjami, co też za pracę się uważa, a co nie. I tak przejście powyżej 100 kroków było uważane już za pracę. Bez żadnego rozróżnienia, czy było to 100 kroków listonosza, 100 kroków doktora, 100 kroków pójścia do synagogi/kościoła/chorego przyjaciela. Po prostu. Dziecko wylane razem z kąpielą.

Zupełnie jak w naszym Sejmie.

W sabat były jednak składane ofiary. Ze zwierząt. Uściślając: te zwierzęta były zabijane. Stąd Jezus zadał pytanie: czy wolno w sabat zabijać? Czy jest to dozwolone? A czy wolno uzdrawiać? Stawiając kontrast, że skoro można zabić zwierzę w celu złożenia ofiary dla duchowego oczyszczenia, to przecież o ile bardziej można kogoś uzdrowić fizycznie?

Ale nie. Dla kapłanów było to złamanie przepisu. Karygodne. Nie wnikając w sens tych przepisów, i w sens tej czynności - po prostu raziło ich wprowadzanie zamieszania w ich uporządkowany "można-mi" i "nie-można-mi" świat. Jezus wprowadzał zamieszanie, które kazało za każdym razem rozstrzygać samodzielnie, co jest dobre, a co nie jest. Wprowadzał mnóstwo wyjątków do przepisów. Pokazywał, jak bardzo przepisy stały się betonowe, i jak wiele jest sytuacji, którym przepisy do pięt nie dorastają, które wymagają doraźnego rozsądzenia, kierowania się jakimś sensem, logiką.

Jezus uzdrowił więc tego człowieka wbrew przepisom. Czyli zrobił źle, prawda? Stosownie do przepisów ustanowionych przez człowieka - postąpił karygodnie: pracował, i to na środku synagogi. Tyle że przepisy ustanowione przez ludzi również bywają błędne... I tu trzeba się kierować własnym umysłem, i sumieniem, i świadomością, że za wszystko będziemy rozliczeni przez Boga - które przepisy są w porządku, które są niezgodne z logiką Boga, a które z nich nie mają właściwie żadnego znaczenia wobec Boga, ale dobrze jest się ich trzymać tylko po to, by nie wprowadzać jeszcze więcej zamieszania wśród ludzi. Tak jak w sytuacjach, gdy Jezus wysyłał ludzi po uzdrowieniach, żeby składali ofiarę za oczyszczenie albo dziękczynną, jak to było w przepisach nakazane.

[dalej - DUCH NA NIM]
[poprzednio - GŁUCHONIEMY PRZEZ OPĘTANIE. CZY OPĘTANIE TO CHOROBA PSYCHICZNA?]
[do początku tej serii]







środa, 30 maja 2018

Głuchoniemy przez opętanie. Czy opętanie to choroba psychiczna?

A kiedy oni wychodzili, oto przyprowadzili mu głuchoniemego człowieka, opętanego przez demona. A gdy demon został wyrzucony, głuchoniemy przemówił; więc zdziwiły się tłumy, mówiąc: Nigdy takiej rzeczy nie ukazano w Israelu. Ale faryzeusze mówili: Przez przywódcę demonów wyrzuca demony.
Mat. 9,31-34 NBG

Różnie tego człowieka się nazywa. NPP (Nowy Przekład Polski, przekład wzięty z Synopsy), nazywa tego człowieka głuchym. BT, BP i BW nazywają tego człowieka niemym, niemową, większość tłumaczeń anglojęzycznych nazywa go mute albo couldn't speak/talk. Sprawdziwszy w konkordancji - w grece użyte jest to samo słowo, które w innych rozdziałach jest przetłumaczone jako "głuchoniemy". Tej wersji będę się więc tutaj trzymał, że człowiek ten był głuchoniemy. Tym bardziej że dalszy rozwój wypadków świadczy bardziej o braku umiejętności mowy niż słuchu.

Inna sprawa, że tutaj opisane jest, że ów głuchoniemy był opętany przez demona. Zarówno tutaj, jak i w kilku innych historiach. Nawet nie że był chory z powodu swoich własnych czy też swoich rodziców grzechów - po prostu miał demona. Wikipedia nt. braku zdolności mówienia jako możliwe przyczyny wymienia: uszkodzenie ośrodka mowy w mózgu lub innych organów biorących udział w procesie mowy* lub ciężkie zaburzenie psychiczne, jak np. schizofrenia**.

Tyle nt. współczesnych przyczyn. Czy przyczyny od czasów Jezusa się zmieniły? Czy Jezus uzdrawiał również te fizyczne przyczyny bycia niemową? Uzdrowił przecież kobietę z dwunastoletniego krwotoku - to musiała być sprawa fizyczna, nie psychiczna. Wygląda więc w takim razie na to, że Jezus może uzdrowić zarówno psychiczne, jak i fizyczne dolegliwości. Czyli obojętnie, czy były to zmiany w ośrodku mowy w mózgu, czy jakaś choroba psychiczna - Jezus uzdrowił to.

Jak rozpoznać człowieka, czy jest on opętany? Czy bycie pod wpływem choroby psychicznej kwalifikuje się jako opętanie? Choroba psychiczna to wynik pewnych psychicznych niedomagań, jak rozumiem - na wskutek pewnych doświadczeń, przeżyć etc. Taka np. schizofrenia, poza genetycznymi uwarunkowaniami, jest wynikiem również niekorzystnej atmosfery rodzinnej, w której dziecko wzrastało, plus nadmiar stresu, brak umiejętności radzenia sobie z tym wszystkim***. Nagminna sytuacja w naszym kraju.

W wikipedii opisane jest, że generalnie rozróżnia się opętanie, czyli poddanie się (dobrowolne lub mimowolne) obcej tożsamości spirytystycznej od choroby psychicznej****. Z drugiej strony jednak, gdy tak sobie o tym myślę, to przecież proces poddania się pod wpływ jakiemuś demonowi to nie jest jedna chwila, ale najczęściej jest to wynik całego procesu, długoletniego wzrastania w rodzaju podejmowanych decyzji, obieraniu drogi życiowej etc. - to jeśli chodzi o dobrowolne poddanie się jakiemuś demonowi. Jeśli chodzi o mimowolne dostanie się pod wpływ jakiegoś demona - to może to być wynikiem jakiegoś sposobu myślenia, w którym się wzrastało, w którym się wychowało, który został nam - jako dziecku - narzucony we wczesnych latach dzieciństwa, kiedy wszystko przyjmowaliśmy bezkrytycznie i uznawaliśmy za prawdę. I dopóki sami do tego nie dojdziemy, nie rozgryziemy i nie zmienimy - ciągle tkwimy w tym kręgu dziwnego sposobu myślenia, który nic nie rozwiązuje, niczego nie polepsza, a jedynie wpędza człowieka w jeszcze większe tarapaty. Do tego, jeśli te wszystkie złe rzeczy są już głęboko wniknięte w podświadomość i człowiek - dopóki tego nie wykorzeni - pozostaje pod wpływem owych podświadomych mniemań - czy nie można nazwać tego stanem opętania? Czy nie jest to wpływ złych demonów w naszym życiu, że tak się stało? Że nasiąknęliśmy taką ilością zła, że nawet podświadomie się nim kierujemy? Czy nie jest tak, że gdy to siedzi w nas na stałe, w podświadomości, to jakby siedział w nas jakiś demon? Szczególnie, gdy się pomyśli o osobach niestabilnych emocjonalnie, które potrafią w ciągu jednego momentu rozpętać piekło bez żadnych ograniczeń w niszczeniu wszystkiego wokół - co z jednej strony spowodowane jest ową niestabilnością, skrajnymi emocjami powstającymi praktycznie znikąd, ale z drugiej - czy to nie byłby akurat ten moment, kiedy takie osoby są podatne na bycie pod wpływem jakiegoś demona, który tylko marzy by dokonać jak największej destrukcji wszystkiego, co jest dobrze zbudowane i przynosiłoby temu Złemu bardzo korzystne efekty? Przecież furia owego największego demona właśnie przeciwko takim rzeczom jest skierowana - przeciwko wszystkiemu, co buduje ludzkość w korzystny sposób, bo wtedy udaje się nam zachować ów obraz/odbicie Boga, na którego podobieństwo zostaliśmy stworzeni. Niszcząc to wszystko, włączywszy tę niestabilną osobę - niszczy się ten obraz, to odbicie, stwarzając w zamian piekło. Piekło dla tej osoby i dla całego jej otoczenia.

O ile więc ten człowiek z cmentarza, z Gerazy, był opętany jakąś armią demonów, w wyniku czego był zdolny rozrywać łańcuchy, a ludzie się go bali, o tyle ten tutaj, głuchoniemy - miał skromnie tylko jednego demona.

Czy stan tego człowieka z Gerazy można by określić jakąś chorobą psychiczną?

Czy opętanie to nie jest jakiś rodzaj choroby psychicznej? Nawet nie występującej pod jedną postacią, ale pod wieloma różnymi postaciami, zależnie od "demona"? Przecież w jakiś sposób są to zmiany w sposobie myślenia, są to zmiany w chemicznym działaniu całego ośrodka nerwowego, są to też różne dzikie myśli nachodzące człowieka w różnorakich momentach...

* - Źródło - https://en.wikipedia.org/wiki/Muteness
** - Źródło - https://pl.wikipedia.org/wiki/Niemota
*** - Źródło - https://portal.abczdrowie.pl/przyczyny-schizofrenii
**** - Źródło - https://pl.wikipedia.org/wiki/Opętanie

[poprzednio - NIEPOSŁUSZNI NIEWIDOMI]








wtorek, 29 maja 2018

Nieposłuszni niewidomi

Gdy Jezus odchodził stamtąd, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy wołali głośno: "Ulituj się nad nami, Synu Dawida". Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: "Wierzycie, że mogę to uczynić?" Oni odpowiedzieli Mu: "Tak, Panie". Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: "Według wiary waszej niech wam się stanie". I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: "Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie". Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.
Mat. 9,27-31 BT

To był pracowity dzień dla Jezusa. Nie dosyć, że był w drodze do Jaira, by wskrzesić jego córkę, a po drodze jakaś kobieta "samowolnie" skorzystała z Jego mocy uzdrawiania, to po wskrzeszeniu dziewczynki, zaraz po wyjściu z domu, zaczęło wołać za Nim dwóch niewidomych. Nic nie widzieli z tych dwóch uzdrowień, które właśnie się dokonały, słyszeli tylko, jak ludzie dookoła mówili. Nie wiadomo, jak długo podążali za Jezusem - czy tylko tego dnia, czy znacznie dłużej. Ale nawet jeśli tylko ten jeden dzień - wydarzeń było tutaj na tyle sporo, że mogli uwierzyć.

A przynajmniej uwierzyć w moc uzdrawiania.

Co z wiarą w Boga, w Jezusa tutaj? Chyba nie za bardzo im to poszło, skoro - wg nakazu Jezusa - mieli nic o tym uzdrowieniu nie mówić, a rozgłosili to po całej okolicy.

Czyli wyciągam tutaj wniosek - Jezus uzdrawiał niekoniecznie tylko wtedy, gdy był pewny, że ten ktoś uwierzy w Niego. Robił to także w przypadku, gdy występowało prawdopodobieństwo nieposłuszeństwa.

[dalej - GŁUCHONIEMY PRZEZ OPĘTANIE. CZY OPĘTANIE TO CHOROBA PSYCHICZNA?]
[poprzednio - OŻYWIENIE CÓRKI JAIRA]
[do początku tej serii]






poniedziałek, 28 maja 2018

Ożywienie córki Jaira

Kiedy to im mówił, jakiś przełożony synagogi przyszedł i padł przed Nim na twarz, mówiąc: Moja córka właśnie skonała, ale połóż na nią rękę, a ożyje. Jezus powstawszy poszedł za nim z uczniami. (...) Kiedy Jezus przyszedł do domu przełożonego i zobaczył fletnistów i tłum zawodzący z żalu, mówił: Idźcie sobie, bo dziewczynka nie umarła, ale śpi. I wyśmiewali się z Niego. Kiedy usunięto tłum, wszedł do wnętrza, ujął ją za rękę i dziewczynka wstała. A wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej ziemi.
Mat. 9,18-19.23-26 BP

Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: "Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła". Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali. (...) Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: "Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?" Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: "Nie bój się, wierz tylko". I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich: "Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi". I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: "Talitha kum", to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań. Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.
Mar. 5,22-24.35-43 BT

Gdy zaś Jezus wracał, przywitał go tłum, wszyscy bowiem oczekiwali go. A oto przyszedł mąż, który miał na imię Jair i był przełożonym synagogi. Padłszy u stóp Jezusa prosił go, by wszedł do jego domu, bo miał córkę jedynaczkę, mającą jakieś dwanaście lat, a ta umierała. Gdy zaś poszedł, tłumy go dusiły. (...) Jeszcze gdy mówił, przychodzi ktoś od przełożonego synagogi, mówiąc: Umarła twa córka, już nie trudź nauczyciela. Jezus zaś usłyszawszy odpowiedział mu: Nie bój się, jedynie wierz, a będzie uratowana. Przyszedłszy do domu nie dozwolił nikomu wejść z nim, tylko Piotrowi, Janowi i Jakubowi oraz ojcu dziewczynki i matce. Płakali zaś wszyscy i tłukli się w piersi z jej powodu. On zaś rzekł: Nie płaczcie, bowiem nie umarła, ale śpi. I wyśmiewali go, wiedząc, że umarła. On zaś chwyciwszy jej rękę zawołał: Dziewczynko, podnieś się. I powrócił jej oddech i od razu chodziła; i zarządził, by jej dać jeść. I zdumieli się jej rodzice. On zaś przykazał im, żeby nikomu nie mówili, co się stało. 
Łuk. 8,40-42.49-56 NPP

Historia kolejnego zmartwychwstania. Po Łazarzu, młodzieńcu odzyskanym z konduktu pogrzebowego, ta dziewczynka jest trzecią znaną mi ożywioną w ewangeliach. Łazarz był Jezusa przyjacielem, młodzieniec ani jego matka nawet nie prosili o to, tutaj natomiast Jezus był proszony o dokonanie cudu/znaku. Nie widzę więc tutaj żadnego wspólnego schematu, który można by zastosować i stwierdzić, że "Jezus uzdrawia, jeśli...". Nie. Jezus uzdrawia wtedy, kiedy chce. Aczkolwiek można Go prosić.

Chcąc uzdrawiać tak, jak Jezus to robił - może nie będziemy robić tego tak spektakularnie, jak On. Może nie każdy z nas. Może uda nam się być narzędziem Boga w takiej sytuacji raz czy dwa razy w życiu, tak jak Eliasz czy Elizeusz. Może więc, prosząc Boga o dar - czy też ducha - uzdrawiania, warto być przygotowanym, że będziemy użyci w tym kontekście tylko parę razy w naszym życiu.

[dalej - NIEPOSŁUSZNI NIEWIDOMI]
[poprzednio - KOBIETA Z INICJATYWĄ WŁASNĄ]
[do początku tej serii]






niedziela, 27 maja 2018

Kobieta z inicjatywą własną

Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się i, widząc ją, rzekł: "Ufaj, córko; twoja wiara cię ocaliła". I od tej chwili kobieta była zdrowa.
Mat. 9,20-22 BT

A kobieta z upływem krwi [trwającym] przez dwanaście lat, która wiele wycierpiała przez licznych lekarzy, wydała wszystko, co miała, a nic jej nie pomogło, a raczej się pogorszyło; [ta] usłyszawszy o Jezusie, podszedłszy w tłumie z tyłu dotknęła jego płaszcza. Mówiła bowiem: Jeśli dotknę choć jego płaszcza, będę uratowana. Zaraz się wysuszyło źródło jej krwi i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z tej plagi. A Jezus zaraz poznawszy w sobie, że moc z niego wyszła, zawróciwszy w tłumie mówi: Kto dotknął mego płaszcza? I mówili mu jego uczniowie: Widzisz tłum ściskających się i mówisz: "Kto mnie dotknął"? I rozglądał się, żeby zobaczyć tę, która to uczyniła. Kobieta zaś przestraszona i drżąca, wiedząc, co się z nią stało, przyszła, przypadła do niego i opowiedziała mu całą prawdę. On zaś rzekł jej: Córko, wiara twa cię uratowała. Odejdź w pokoju i bądź zdrowa od swej plagi. 
Mar. 5,25-34 NPP

A kobieta, która od lat dwunastu cierpiała na krwotok i cały swój majątek wydała na lekarzy, a żaden jej nie mógł uleczyć, podeszła z tyłu i dotknęła kraju Jego płaszcza. I natychmiast ustał krwotok. A Jezus zapytał: Kto Mnie dotknął? A że wszyscy się wypierali, Piotr powiedział: Nauczycielu, tłumy się tłoczą wokół Ciebie i popychają Cię! Ale Jezus rzekł: Ktoś Mnie dotknął, bo poczułem moc ze Mnie wychodzącą. Kiedy kobieta spostrzegła, że się nie ukryje, przyszła z drżeniem i przypadłszy do Niego wyznała wobec całego ludu, z jakiego powodu Go dotknęła i że natychmiast została uzdrowiona. On zaś jej powiedział: Córko, wiara twoja cię zbawiła. Idź w pokoju!
Łuk. 8,43-48 BP

To, co tutaj z kolei widać, to kobieta nie tylko z determinacją, ale i z inicjatywą własną. Wykorzystała okazję, że Jezus był w drodze dokądś, otoczony tłumami, przebiła się przez ten tłum, chcąc znaleźć się bliżej i bliżej Jezusa, byle tylko dotknąć Jego ubrania. Nawet nie żeby prosić Go o uzdrowienie, nawet nie żeby uzyskać na jakikolwiek moment Jego uwagę, ale tylko po to, żeby dotknąć Jego ubrania. I to wszystko.

Drugą rzeczą, którą można tutaj dostrzec: ta kobieta była gotowa przyznać się do tego, co zrobiła. Nie ukrywała się, nie starała się oddalić niezauważona, ale przyznała się Jezusowi do tego, co zrobiła, co jej się stało. Czyli to, co tutaj rozumiem: celem ewangelii jest opowiadanie, co Bóg dla nas zrobił, tak by inni ludzie też o tym się dowiedzieli, by mieli okazję uwierzyć. Ta kobieta gotowa była to robić, dlatego nie było problemem, żeby została uzdrowiona ot tak, od samego dotknięcia. A że Jezus o tym nie wiedział i odbyło się to bez Jego świadomości? Myślę, że skoro moc Jezusa pochodziła od Boga, to Bóg wiedział i na to pozwolił. Myślę też, że skoro Jezus był tak blisko z Bogiem, jak to normalny syn z normalnym ojcem jest, to Jezus mógł wiedzieć, że to nastąpi. A pytał, by dać okazję tej kobiecie do dobrowolnego przyznania się. Można przeczytać nie raz w ewangeliach, że Jezus takie rzeczy stosował.

Kolejna rzecz, którą tutaj widzę: Jezus czuł tę moc uzdrawiania w sobie. W jakiś sposób. Czuł też, kiedy ta moc była w użyciu. Jest to dla mnie bardzo interesujące. Interesujące też jest dla mnie, jak wielkie pokłady tej mocy były, jakie zapasy, i jak bardzo wyczerpujące za każdym razem musiało takie użycie być.

[poprzednio - TEN OD DZIURY W DACHU]






sobota, 26 maja 2018

Ten od dziury w dachu

[Jezus] wsiadłszy do łodzi przeprawił się [na drugi brzeg] i przyszedł do swojego miasta. I przynieśli Mu sparaliżowanego, który leżał na noszach. Jezus, widząc ich wiarę, powiedział sparaliżowanemu: Ufaj, synu, twoje grzechy są odpuszczone. Wtedy niektórzy nauczyciele Pisma pomyśleli sobie: On bluźni. A Jezus, przejrzawszy ich myśli, powiedział: Dlaczego wyciągacie złe wnioski? Cóż łatwiej powiedzieć: Twoje grzechy są odpuszczone, czy też: Wstań i chodź? Ale abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma władzę odpuszczania grzechów na ziemi - zwrócił się do sparaliżowanego: Wstań, weź swoje nosze i idź do domu. A on wstał i poszedł do swego domu. A tłumy, które to widziały, z bojaźnią wielbiły Boga dającego ludziom taką władzę.
Mat. 9,1-8 BP

Po pewnym czasie przyszedł znowu do Kafarnaum. I usłyszano, że jest w domu. I zebrało się tak wielu [ludzi], że już nie było miejsca nawet przed drzwiami. A On ich nauczał. I przychodzą do Niego, niosąc sparaliżowanego. Dźwigało go czterech. Nie mogąc dojść do Niego z powodu ciżby, rozebrali dach nad miejscem, gdzie znajdował się [Jezus]. I przez otwór który zrobili, spuścili nosze ze sparaliżowanym. A Jezus, widząc ich wiarę, mówi sparaliżowanemu: Synu, twoje grzechy są odpuszczone! A siedzieli tam niektórzy nauczyciele Pisma i zastanawiali się: Dlaczego On tak mówi? Bluźni! Któż oprócz Boga może odpuszczać grzechy? A Jezus zaraz poznał w swoim duchu, że oni tak myślą, i mówi im: Dlaczego tak myślicie? Co jest łatwiej: czy powiedzieć sparaliżowanemu: Twoje grzechy są odpuszczone, czy też: Wstań, weź twoje nosze i chodź? Ale abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma władzę odpuszczania grzechów na ziemi - powiada sparaliżowanemu - mówię ci: Wstań, weź nosze i idź do domu! I wstał, i zaraz, wziąwszy nosze, wyszedł na oczach wszystkich, tak że wszyscy się bardzo dziwili i wielbili Boga, mówiąc: Nigdyśmy czegoś takiego nie widzieli.
Mar. 2,1-12 BP

Któregoś dnia nauczał w obecności faryzeuszy i nauczycieli Pisma, którzy przybyli ze wszystkich miejscowości galilejskich i z Judei, i z Jeruzalem. A Pan miał moc uzdrawiania ich. W pewnej chwili mężczyźni, dźwigając na noszach sparaliżowanego, próbowali go wnieść i położyć przed Jezusem. A nie wiedząc, jak się z nim przedostać przez tłum, weszli na dach i przez dach spuścili go z noszami do środka przed Jezusa. On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, twoje grzechy są odpuszczone. Nauczyciele Pisma i faryzeusze zaczęli się zastanawiać: Kimże jest ten bluźnierca? Czyż oprócz Boga może ktoś odpuszczać grzechy? Jezus zaś, poznawszy ich myśli, rzekł do nich: Nad czym się zastanawiacie? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Twoje grzechy są odpuszczone, czy: Wstań i chodź? Ale byście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma władzę odpuszczania grzechów na ziemi - powiedział do sparaliżowanego: - Mówię ci, wstań, weź nosze i idź do domu! I zaraz na ich oczach wstał, wziął nosze, na których leżał, i poszedł do domu, chwaląc Boga. A wszystkich ogarnęło zdumienie i chwalili Boga, i pełni bojaźni mówili: Widzieliśmy dziś rzeczy niewiarygodne!
Łuk. 5,17-26 BP

Tę historię opisałem już w poście [UZDROWIENIE SPARALIŻOWANEGO, KTÓRY NIE PYTAŁ]. Tam skupiłem się na tym, jak duże było przekonanie o tym, że jak bardzo ilość czy też "ciężkość" grzechów wpływały na stopień zaawansowania choroby w rozumieniu tamtejszej kultury. I choć dotyczy to właściwie religii żydowskiej tamtych czasów, to ślady takiego rozumowania możemy znaleźć także i w naszej kulturze: "dobrze mu tak", "ma na co zasłużył" - wypowiadane w kontekście "kary boskiej". Nadmieniłem tam też związek uzdrawiania z przebaczaniem i uzdrawiania wobec wiary wierzących przyjaciół.

Jest tutaj jednak jeszcze coś. Po przeczytaniu tej historii dzisiaj pomyślałem sobie, jaka to też choroba spowodowała, że ów człowiek był sparaliżowany. I czy był to faktyczny, fizyczny paraliż, czy paraliż psychiczny. Coś jak w sytuacji, gdy ktoś obaczony jest zbyt dużą ilością problemów - nagle przestaje sobie radzić, przestaje je przetwarzać, przestaje jakby walczyć z życie, a zaczyna być bierny. Czasem kładąc się do łóżka, zostając obłożnie chorym, choć właściwie symptomów żadnych odnośnie żadnej choroby nie ma, ale poddanie się, położenie się do łóżka powoduje, że człowiek chce tylko spać, nie ma siły ani chęci na uczynienie jakiegokolwiek wysiłku. Bo problemów nazbierało się tyle, że nie wiadomo od czego zacząć, a przedsięwzięte do tej pory kroki, mimo pochłoniętej sporej energii, nie rozwiązały absolutnie nic.

Wbrew pozorom, choć brzmi to nieco skomplikowanie i bardzo smutno, bardzo ponuro, bardzo bezsilnie - zdarza się to całkiem często, tyle że nie zawsze kończy się takim psychicznym paraliżem, ale często też i frustracją, bezsilnością, a ostatecznie - kompletnym zaprzestaniem zwracania uwagi na nasz stosunek do innych ludzi.

Tutaj - zastanawiam się, jak bardzo ów sparaliżowany musiał być bezsilny, skoro nie wykazał żadnej inicjatywy wobec Jezusa. Jak bardzo musiał być psychicznie czymś - może poczuciem winy - obciążony, skoro Jezus, zamiast uzdrowić go w normalny sposób, jak to sobie wielu wyobraża, poprzez "magiczne" dotknięcie ręki albo coś w tym rodzaju, z miejsca po prostu powiedział mu, że jego grzechy są mu odpuszczone. I co więcej - to podziałało! Jezus tylko powiedział mu, żeby zabrał swoje nosze czy też materac, na czymkolwiek on tam został przyniesiony, i żeby poszedł, a on zabrał to i poszedł!

I tak naprawdę to wygląda na to, że ów człowiek niqe wypowiedział żadnego słowa do Jezusa. Ani że chciał, ani że dziękuje. Podobnie jak z tamtą kobietą, która właśnie miała grzebać swojego syna. Jezus po prostu zrobił to, bo widział, że ktoś naprawdę potrzebuje pomocy. W tym przypadku także - bo byli przyjaciele, którzy chcieli, żeby Jezus pomógł.

[dalej - KOBIETA Z INICJATYWĄ WŁASNĄ]
[poprzednio - ZDETERMINOWANY OPĘTANY Z GERAZY]
[do początku tej serii]





poniedziałek, 21 maja 2018

Zdeterminowany opętany z Gerazy

Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: "Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie". Powiedział mu bowiem: "Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka". I zapytał go: "Jak ci na imię?" Odpowiedział Mu: "Na imię mi "legion", bo nas jest wielu". I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: "Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli". I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie "legion", jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: "Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą". Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.
Mar. 5,1-20 BT

Jest to bardzo interesująca historia, zawiera wiele aspektów.

Po pierwsze - ów człowiek opętany, miał w sobie potężną siłę. Czy był on zbudowany jak Pudzian, czy tyle w nim było energii, tyle zdeterminowania, żeby był zdolny się spiąć i rozerwać żelazne łańcuchy, czy może uzyskał tę siłę w wyniku demonów?

Po drugie - owo tłuczenie się kamieniami. Albo ów człowiek był świadom, co się z nim dzieje, i chciał unicestwić to coś, co działo się z nim w środku - to by świadczyło, jak bardzo się z tym nie zgadzał się i jak bardzo bezwolny był wobec tych demonów, i jak wielką miał determinację, by to jednak zmienić, by je w jakiś sposób z siebie wykurzyć; albo był on całkowicie nieświadomy, a tłuczenie się kamieniami było spowodowane przez demony, tylko po to, by zniszczyć kolejnego człowieka, który był obrazem Boga.

Dlaczego akurat on, a nie inni? Może inni nie mieli w sobie tyle determinacji, tyle samozaparcia, a ten miał, dlatego go tak demony obległy, żeby go całkowicie ubezwłasnowolnić.

Po trzecie - świadomy czy nieświadomy, przybiegł do Jezusa. Nie nosząc żadnej odzieży, wciąż kalecząc się kamieniami, oraz ze śladami po rozerwanych łańcuchach - musiał wyglądać jak ktoś, kto właśnie przeżył wybuch bomby szrapnelowej. To, że przybiegł do Niego, świadczy wg mnie o tym, jak bardzo był zdeterminowany, i jak bardzo marzył o uwolnieniu. Z tym że na tym się jego świadomość chyba skończyła, bo potem Jezus rozmawiał już tylko z demonem, który przemawiał przez tego człowieka. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przybiegł on do Jezusa sam, z własnej inicjatywy, a potem prosił: nie dręcz mnie? I ten dalszy ciąg rozmowy: Na imię mi Legion, bo jest nas wielu. Rozdwojenie jaźni? Roztysięcznienie? Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości? Przy tym ostatnim poszczególne osobowości na ogół nie wiedzą o wzajemnym istnieniu, więc to raczej odpada.

Po czwarte - I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. Czy był jakiś powód, dla którego akurat ta okolica był szczególnie cenna dla demonów? Jak się później okazuje, gdy miejscowi poprosili Jezusa, by ich opuścił, bo zostali przerażeni stratą dwóch tysięcy świń - zamiast cieszyć się odzyskaniem jednego człowieka - być może. Być może ta okolica była dobrym gruntem na działalność demonów, bo ludzie byli wystarczający egoistyczni. Choć z drugiej strony - jak dzisiaj my zachowalibyśmy się w tej sytuacji?...

Po piąte - wyszły demony z jednego człowieka, weszły w dwutysięczne stado świń i WSZYSTKIE rzuciły się ze zbocza! Czy było w tym człowieku dwa tysiące demonów??? Czy jest to możliwe? Czy może miało tutaj miejsce zjawisko znane w świecie zwierząt, że gdzie podąży przodownik stada, tam podąży i reszta?

Zresztą nie tylko w świecie zwierząt się tak dzieje. Jeśli popatrzeć na to, co dzieje się z tłumami, to wielokrotnie mamy okazję się przekonać, że gdzie wiatr zawieje, tam tłum ludzi pójdzie. Bez rozumienia, bez osobistego rozkminiania czy to ma sens czy nie. Zupełnie jak te świnie. Albo jak jakieś owce.

Po szóste - czasami Jezus mówił swoim uzdrowionym, by tylko poszli do świątyni, dopełnili rytuału oczyszczenia, by być w zgodzie z obowiązującymi tam przepisami, i nic więcej o uzdrowieniu nie opowiadali. Tutaj stało się odwrotnie: Jezus powiedział mu iść do domu i opowiadać. Skąd ta różnica? Prawdopodobnie Jezus wiedział, gdzie ewangelia, czyli opowiadanie dobrej nowiny, może się przyjąć, a gdzie nie. Tam, gdzie dobrze ugruntowane były tradycje żydowskie, mogło z tym być trochę ciężko, bo zawsze znalazł się ktoś dobrze wykształcony, który wytykał jakieś formalne błędy, które zupełnie nie szły w parze z misją Jezusa. Jeśli ktoś skupiał się za bardzo, żeby dopasować Jezusa do obowiązującego trendu - Jezus przeskakiwał to. Może właśnie dlatego łatwiej było mu wysyłać posłańców z ewangelią do prostych ludzi, którzy doceniali to, co On opowiadał o Bogu, zamiast skupiać się na porównywaniu Jego opowieści z obowiązującą tradycją, żeby wytykać Mu niedopasowanie do tradycji. Bo - jak to sam Jezus pewnego razu zauważył - lepiej jest nalać nowego wina do nowego bukłaka, niż do starego.

Nie chcę tutaj powiedzieć, że to zamyka drogę wykształconym ludziom do Jezusa. Był przecież Nikodem. Jednak wykształceni ludzie mają umysły wciąż otwarte na nowe możliwości i są świadomi własnych - mimo wszystko - niedoskonałości, to wtedy ta droga wciąż istnieje. Jeśli natomiast ktoś bazuje na swoim wykształceniu jako na "wiem wszystko i cokolwiek mi powiesz, ja wiem lepiej i zawsze znajdę błąd w twoim rozumowaniu" - raczej trudno się z taką osobą rozmawia...

Myślę więc, że owo zdeterminowanie mogę włączyć tutaj do warunków uzdrowienia. Wielu ludzi przychodzących do Jezusa walczyło z czymś przez lata, nie poddając się, aż dotarli i do Niego. Brak determinacji = brak działania = postawa typu: wszystko mi jedno, wszystko mi obojętne. Chyba. Choć i dla takich jest przecież nadzieja, o ile mają zdeterminowanych przyjaciół, jak ten co został opuszczony do Jezusa na noszach, przez dziurę w dachu.

Wersje tego samego tekstu z innych ewangelii:

I przypłynęli do kraju Gergezeńczyków, który leży naprzeciw Galilei. Gdy wyszedł na ląd, wybiegł Mu naprzeciw pewien człowiek, który był opętany przez złe duchy. Już od dłuższego czasu nie nosił ubrania i nie mieszkał w domu, lecz w grobach. Gdy ujrzał Jezusa, z krzykiem upadł przed Nim i zawołał: "Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Błagam Cię, nie dręcz mnie". Rozkazywał bowiem duchowi nieczystemu, by wyszedł z tego człowieka. Bo już wiele razy porywał go, a choć wiązano go łańcuchami i trzymano w pętach, on rwał więzy, a zły duch pędził go na miejsca pustynne. A Jezus zapytał go: "Jak ci na imię?" On odpowiedział: "legion", bo wiele złych duchów weszło w niego. Te prosiły Jezusa, żeby im nie kazał odejść do czeluści. A była tam duża trzoda świń, pasących się na górze. Prosiły Go więc [złe duchy], żeby im pozwolił wejść w nie. I pozwolił im. Wtedy złe duchy wyszły z człowieka i weszły w świnie, a trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i utonęła. Na widok tego, co zaszło, pasterze uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach. Ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Przyszli do Jezusa i zastali człowieka, z którego wyszły złe duchy, ubranego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u nóg Jezusa. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, w jaki sposób opętany został uzdrowiony. Wtedy cała ludność okoliczna Gergezeńczyków prosiła Go, żeby odszedł od nich, ponieważ wielkim strachem byli przejęci. On więc wsiadł do łodzi i odpłynął z powrotem. Człowiek zaś, z którego wyszły złe duchy, prosił Go, żeby mógł zostać przy Nim. Lecz [Jezus] odprawił go słowami: "Wracaj do domu i opowiadaj wszystko, co Bóg uczynił z tobą". Poszedł więc i głosi! po całym mieście wszystko, co Jezus mu uczynił. (Łuk. 8,26-39 BT)

Gdy przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wybiegli Mu naprzeciw dwaj opętani, którzy wyszli z grobów, bardzo dzicy, tak że nikt nie mógł przejść tą drogą. Zaczęli krzyczeć: "Czego chcesz od nas, , Synu Boży? Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?" A opodal nich pasła się duża trzoda świń. Złe duchy prosiły Go: "Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń". Rzekł do nich: "Idźcie". Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach. Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby odszedł z ich granic. (Mat. 8,28-34 BT)

[dalej - TEN OD DZIURY W DACHU]
[poprzednio - WSKRZESZENIE ZMARŁEGO MŁODZIEŃCA]
[do początku tej serii]







czwartek, 10 maja 2018

Wskrzeszenie zmarłego młodzieńca

Potem poszedł do miasta zwanego Nain. Szli też z Nim uczniowie i wielki tłum. Kiedy zbliżył się do bramy miejskiej, wynoszono właśnie zmarłego, który był jedynym synem wdowy. I towarzyszył jej wielki tłum mieszkańców miasta. Gdy Pan ją zobaczył, ulitował się i powiedział: Nie płacz. I dotknął się mar. Niosący je zatrzymali się. On zaś powiedział: Młodzieńcze, mówię ci, wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić. I oddał go matce. Wszystkich ogarnął strach i wysławiali Boga, mówiąc: Prorok wielki zjawił się wśród nas. Oraz: Bóg spojrzał na swój lud. I wieść o tym rozeszła się po całej Judei i jej okolicach.
Łuk. 7,11-17 BP

Jest to pierwsza historia tutaj i - posługując się chronologią z Synopsy Czterech Ewangelii - pierwsza odkąd Jezus rozpoczął swoją misję, która opisuje wskrzeszenie zmarłego. Takie uzdrowienie jest spektakularne chyba w jeszcze większej mierze, niż uzdrowienie z choroby, jednak nie wnosi ona do mojego dociekania właściwie nic nowego: nie ma to ani słowa o tym, czy ten tłum ludzi wierzył czy nie, czy ta wdowa wierzyła czy nie. Ani Go ona prosiła o to, ani chciała. Chociaż właściwie logiczne jest, że każda normalna matka chciałaby, żeby jej syn był wciąż żywy. Nie ma też tutaj nic o samym tym młodzieńcu.

Jedyne, co się tutaj pojawia, to to, że po tym wydarzeniu cała okolica mówiła o tym. I w zasadzie nic w tym dziwnego: dzisiaj też rozniosłoby się to po facebooku, kwejku, joemonsterze, mediach traktujących się jako poważne czy jakichkolwiek innych platformach komunikacji. I nie tylko po całej okolicy, ale po całym internecie.

Sądząc po słowach, które tam padły: Wejrzał Bóg na swój lud (NPP) - musiało to wpłynąć może na "zwiększenie" wiary do Boga wśród ludzi. "Jedyna" korzyść. Chociaż właściwie ta właśnie jedyna, dla której Jezus to wszystko robił.

Inną jednak rzeczą, na którą zwróciłem tutaj uwagę, jest ciąg dalszy tej historii:

I wieść o tym rozeszła się po całej Judei i jej okolicach. A uczniowie Jana donieśli mu o tym wszystkim. Jan zaś, wezwawszy dwóch swoich uczniów, wysłał ich do Pana z zapytaniem: Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy czekać na innego? Ludzie ci, przyszedłszy do Niego, powiedzieli: Jan Chrzciciel przysłał nas do Ciebie z zapytaniem: Czy to Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy czekać na innego? Wtedy właśnie uwolnił [Jezus] wielu od chorób, od cierpień i od złych duchów i wielu ślepym przywrócił wzrok. I dał im taką odpowiedź: Powiedzcie Janowi, coście widzieli i słyszeli: "ślepi widzą", ludzie o bezwładnych nogach chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, "a ubogim głosi się dobrą nowinę" (Łuk. 7,17-22 BP).

Odpowiadając posłańcom od Jana Chrzciciela, Jezus odpowiedział m.in., że umarli zmartwychwstają. Martwi są podnoszeni, lub są wzbudzani - jak to jest określone wg PD. Jakkolwiek by tego zjawiska nie nazwać - Jezus sprawiał, że ci, którzy umarli, stawali się znowu żywi. "Umarli", bo Jezus użył tutaj liczby mnogiej. I nikt z Jego otoczenia temu nie zaprzeczył. Ten młodzieniec tutaj najwidoczniej nie był jedynym takim przypadkiem, jaki się do tej momentu zdarzył. Był on być może tylko przykładem tego, co Jezus potrafił, opisanym przez Łukasza. Jak to się stało, że tak mało tak spektakularnych wydarzeń zostało spisane przez ewangelistów?

[dalej - ZDETERMINOWANY OPĘTANY Z GERAZY]
[poprzednio - SETNIK MYŚLĄCY KONSEKWENTNIE]
[do początku tej serii] 






wtorek, 1 maja 2018

Setnik myślący konsekwentnie

Kiedy już to wszystko powiedział ludowi, wszedł do Kafarnaum. Tam sługa pewnego setnika chorował i był już umierający. Setnik bardzo go cenił. Słysząc o Jezusie, posłał do niego starszyznę żydowską z prośbą, aby uzdrowił jego sługę. Oni, stanąwszy przed Jezusem, prosili Go bardzo: Zasłużył sobie na to, abyś mu pomógł: Kocha nasz naród, to on właśnie zbudował nam synagogę. Jezus wyruszył więc razem z nimi. Ale kiedy był już blisko domu, setnik wysłał przyjaciół, mówiąc: Nie trudź się, Panie, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod mój dach. Nie czułem się też godny prosić Cię osobiście. Lecz wydaj tylko rozkaz, a mój sługa wyzdrowieje. Bo i ja mam władzę nad sobą, mam też żołnierzy pod sobą i mówię temu: Idź, a on idzie; a drugiemu: Przyjdź, to przychodzi, a słudze: Zrób to, a robi. Kiedy Jezus to usłyszał, pełen podziwu dla niego zwrócił się do tłumu, który szedł za Nim, i rzekł: Powiadam wam: nawet w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Wysłańcy powróciwszy do domu zastali sługę zdrowego.
Łuk. 7,1-10 BP

A kiedy wszedł do Kafarnaum, podszedł do Niego setnik i prosił Go: Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. I mówi mu [Jezus]: Przyjdę go uzdrowić. A setnik powiedział: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod mój dach. Ale wydaj tylko rozkaz, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja mam władzę nad sobą. Mam też pod sobą żołnierzy i mówię temu: Idź - to idzie, a innemu: Przyjdź - to przychodzi, a słudze: Zrób to - a robi. Kiedy Jezus to usłyszał, zdumiał się i powiedział do tych, którzy szli za Nim: Zaprawdę powiadam wam, nie znalazłem tak wielkiej wiary w Izraelu. (...) A setnikowi Jezus powiedział: Idź, niech ci się stanie tak, jak uwierzyłeś. I w tejże chwili sługa został uzdrowiony.
Mat. 8,5-10.13 BP

Przyszedł więc Jezus ponownie do Kany Galilejskiej, gdzie przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum był pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, poszedł do Niego i prosił, aby przyszedł i uzdrowił jego syna, bo już konał. A Jezus powiedział do niego: Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, to nie uwierzycie! Mówi do Niego urzędnik królewski: Panie, przyjdź, zanim moje dziecko umrze. Mówi mu Jezus: Idź, twój syn żyje. Ów człowiek uwierzył słowu, które Jezus powiedział, i poszedł. Kiedy był jeszcze w drodze, słudzy jego wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że jego syn żyje. Zapytał się więc, o której godzinie mu się polepszyło. Powiedzieli mu: Wczoraj o siódmej godzinie opuściła go gorączka. Ojciec więc uświadomił sobie, że była to godzina, w której Jezus powiedział mu: Twój syn żyje. I uwierzył on, i cały jego dom.
Jan 4,46-53 BP

Czasem czyta się pewne fragmenty Biblii tak ot, z rozpędu. Czasem tkwi się w swojej religii, swoich wierzeniach, ot tak, z tradycji, z przyzwyczajenia. Kiedy jednak człowiek zaczyna zadawać sobie pytania, jak to właściwie wszystko działa, często dochodzi się do zaskakujących odkryć.

Jak cały ten blog tutaj dla mnie.

W tej sytuacji gdzieś tam był jakiś setnik, centurion, dowódca oddziału armii rzymskiej składającego się ze stu osób. Centurionami stali się najbardziej doświadczeni i zasłużeni żołnierze. To centurion był bezpośrednim dowódcą żołnierzy walczących w danym miejscu, i to centurion był tam razem z nimi. Był kimś z jednej strony - żołnierzem jak wszyscy inni, a z drugiej - zaufanym dowódcy, przedłużeniem jego rozkazów, jego myśli, jego planów.

Coś jak zastępca szefa kuchni.

Centurionem więc - jak rozumiem - stawał się ktoś, kto potrafi logicznie rozumować. Tutaj centurionem był człowiek, który - być może nie wiedząc, jak postrzegać Jezusa, wytłumaczył to sobie w postaci bardzo prostej analogii: on jest dowódcą nad szeregowymi żołnierzami, i co on powie, to żołnierz musi zrobić. Takim samym dowódcą nad demonami powodującymi choroby - w jego mniemaniu - musiał być Jezus. Proste i logiczne.

Konsekwentnie do swojego sposobu myślenia ów centurion nie wymagał jakichś tajemniczych rytuałów, które miałyby uzdrowić jednego z jego ludzi. Nie wymagał przyjścia, wyszeptania modlitwy, dotknięcia ręką, posmarowania błotem oczu - chciał tylko, by Jezus wypowiedział rozkaz. Rozkaz dla niego to była rzecz święta - musiał zostać wysłuchany.

Taka konsekwencja w myśleniu to jest wg mnie to, co Bóg określa jako "bycie szczerym człowiekiem". Bo taki człowiek tak, jak myśli, tak i postępuje. Zamiast dostosowywać się do trendów niewiadomego pochodzenia, zwyczajów, których powodów ciężko się doszukać, czy tradycji, o których wiadomo, że pochodzą z zupełnie innego źródła - człowiek taki dochodzi do własnych wniosków, tłumaczy działanie świata na sobie dostępny sposób, i według tego żyje, wierzy, postępuje.

I według tego właśnie Bóg widzi, czy postępujemy zgodnie z naszym sercem, czy może bardziej stawiamy na dostosowanie się do ogółu, nawet jeśli jest to sprzeczne z tym, co wierzymy.

[dalej - WSKRZESZENIE ZMARŁEGO MŁODZIEŃCA]
[poprzednio - JEZUS CHCE]
[do początku tej serii]