(1) W piątym miesiącu roku siódmego, dziesiątego dnia miesiąca, przyszło kilku starszych Izraela, aby prosić Pana o radę. Kiedy usiedli przede mną, (2) Pan tak przemówił do mnie: (3) Synu człowieczy, zwróć się do starszych Izraela i powiedz im tak: Oto, co mówi Bóg i Pan: Przyszliście, żeby Mnie pytać o radę? Na życie moje, nie chcę, żebyście Mnie pytali o radę! Taki jest wyrok Boga i Pana. (4) Synu człowieczy, czy nie chcesz ich osądzić, czy nie powinieneś wydać na nich wyroku? Niech się dowiedzą najprzód o zbrodniach ich ojców. (5) Powiesz im tedy: Tak mówi Bóg i Pan: W dniu, kiedy wybierałem Izraela, podniosłem moją prawicę i złożyłem przysięgę potomstwu Jakuba. Potem objawiłem się w Egipcie. I znów, podniósłszy prawicę, oznajmiłem pod przysięgą, że Ja jestem Panem i Bogiem waszym. (6) W dniu owym podniosłem prawicę, żeby poprzysiąc, że przywiodę ich z ziemi egipskiej do krainy, którą dla nich obrałem, która opływa mlekiem i miodem i jest klejnotem pośród innych krain. (7) I powiedziałem im: Wszyscy wyrzućcie precz owe bóstwa, które ciągle macie przed oczyma. Nie kalajcie się tymi obrzydliwościami Egiptu. Ja jestem Panem waszym i Bogiem. (8) Ale oni odwrócili się ode Mnie i nie chcieli Mnie słuchać. Nikt nie usunął od siebie żadnego z tych bożków, które ciągle mieli przed oczyma. Nie wyrzekli się też bożków egipskich. Wtedy tak im powiedziałem: Wyleję na was cały mój gniew i całą moją zapalczywość, tu, na oczach Egipcjan. (9) Potem jednak postąpiłem inaczej, przez wzgląd na moje Imię, aby nie było znieważane na oczach ludów, wśród których oni żyli i którym Ja się objawiłem, kiedy ich wyprowadzałem z Egiptu. (10) Wyprowadziwszy ich tedy z Egiptu, zawiodłem ich na pustynię, (11) gdzie przekazałem im moje Prawo. Ogłosiłem im wszystkie moje nakazy, żeby ludzie przestrzegając ich mogli żyć. (12) Poleciłem im również zachowywać dzień szabatu na znak Przymierza, jakie z nimi zawarłem. Po tym wszystkim mieli rozpoznać, że Ja jestem Panem, Świętym Izraela. (13) Ale synowie Izraela zbuntowali się przeciwko Mnie na pustyni. Nie postępowali według mojego Prawa i odrzucili wszystkie te moje nakazy, które człowiek miał wypełniać, aby mógł żyć. Nie przestrzegali też wcale moich dni szabatowych. Powiedziałem tedy: Już tu, na pustyni, pofolguję mojemu zagniewaniu i wygładzę ich wszystkich. (14) Potem jednak, przez wzgląd na moje Imię, postąpiłem inaczej. Nie mogłem dopuścić, bym był znieważany przed ludami, na oczach których wyprowadziłem ich kiedyś z Egiptu. (15) Ale na pustyni podniosłem prawicę, by poprzysiąc, że nie wprowadzę ich do kraju, który dla nich wybrałem, do ziemi opływającej mlekiem i miodem, będącej klejnotem pośród innych krain. (16) Odrzucili bowiem wszystkie moje wskazania, nie żyli według mojego Prawa i nie przestrzegali mojego szabatu, bo sercem byli ciągle przy obcych bożkach. (17) Ale ulitowałem się nad nimi i nie wszystkich wygubiłem na pustyni. (18) A do synów ich powiedziałem na pustyni: Nie żyjcie tak, jak wasi ojcowie, nie postępujcie według ich wskazań i niech was nie kalają ich bogowie! (19) Ja jestem Panem i Bogiem waszym. Żyjcie według mojego prawa, zachowujcie moje przykazania i wypełniajcie je! (20) Obchodźcie uroczyście moje dni szabatowe, bo mają one być znakiem Przymierza, jakie zawarłem z wami. Wtedy przekonacie się, że Ja jestem Panem i Bogiem waszym. (21) Lecz synowie sprzeciwili się Mi. Nie postępowali według mojego Prawa i nie słuchali ani nie zachowali moich przykazań, które człowiek musi zachowywać, żeby żyć. Moich dni szabatowych wcale nie przestrzegali. Wtedy powiedziałem, że jeszcze na pustyni pofolguję mojemu zagniewaniu na nich i mojej zapalczywości. (22) Cofnąłem jednak już wyciągniętą prawicę, przez wzgląd na moje Imię. Nie mogłem dopuścić, bym był znieważany wobec ludów, na oczach których wyprowadziłem ich z Egiptu. (23) Lecz znowu na pustyni podniosłem prawicę poprzysięgając im, że zostaną rozproszeni między różnymi narodami i uprowadzeni do różnych krajów, (24) ponieważ nie zachowywali moich przykazań, odrzucili moje Prawo, nie przestrzegali mojego dnia szabatowego i ciągle spoglądali w stronę bożków, których czcili ich ojcowie. (25) Dlatego ogłosiłem im prawa trudne do zachowania oraz nakazy uniemożliwiające im życie. (26) Sprawiłem, że pokalali się własnymi ofiarami. Wiadomo bowiem, że wszystkich swoich pierworodnych przeprowadzali przez ogień. Chciałem ich przerazić, aby mogli poznać, że Ja jestem Panem. (27) Dlatego zwróć się, synu człowieczy, do synów Izraela i powiedz im tak: Oto, co mówi Bóg i Pan wasz: Wasi ojcowie tym Mnie też znieważyli, że nie dotrzymali Mi wierności. (28) Gdy bowiem wprowadziłem ich już do kraju - kiedy podniosłem prawicę, żeby im ten kraj poprzysiąc - to gdy tylko zobaczyli jakieś wzniesienie albo drzewo okryte gęstym listowiem, natychmiast przystępowali do składania swoich ofiar: znosili tam swoje gorszące dary, wylewali mające Mnie ukoić wonności i ofiary płynne. (29) Wtedy powiedziałem do nich: Czymże w końcu jest ta wyżyna, na której się zbieracie? Dlatego miejsca takie nazywają się aż do dziś Bama, [to znaczy wyżyna kultu]. (30) Zwróć się tedy do synów Izraela i powiedz im, że tak oto mówi Bóg i Pan nasz: Czyńcie to samo, co czynili wasi ojcowie: kalajcie samych siebie, oglądając się ciągle w waszej niewierności za obcymi bogami. (31) Gdy składacie wasze ofiary, gdy synom waszym każecie przechodzić przez ogień, gdy kalacie się aż po dzień dzisiejszy, przestając ciągle z waszymi bożkami, to czy Ja mam zezwolić, Domu Izraela, żebyście u Mnie szukali rady? Na życie moje - taki jest wyrok Pana Boga - nie pozwolę, żebyście u Mnie szukali rady! (32) Nigdy nie dojdzie do tego, o czym marzycie mówiąc sobie: Chcielibyśmy być jak inne narody, jak różne obce plemiona, które oddają cześć drzewu i kamieniom.
Ezech. 20 (BR)
Ten fragment z Księgi Ezechiela jest dosyć interesujący. Po pierwsze: Ezechiel został nazwany tutaj "synem człowieczym". Jakkolwiek dziwnie to dla nas brzmi, okazuje się, że nie jest to imię zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Jezusa. Sam Ezechiel pochodził z rodziny kapłańskiej, był zwyczajnym człowiekiem. Prorokiem został będąc na wygnaniu, na początku okresu, w którym naród izraelski został uprowadzony do Babilonu. Tutaj, jako prorok, został nazwany "synem człowieczym". Właściwie więc wygląda na to, że każdy z nas mógłby być nazwany "synem ludzkim". Nazwany tak przez Boga.
W wersecie 5 jest napisane: Tak mówi Bóg i Pan: W dniu, kiedy wybierałem Izraela, podniosłem moją prawicę i złożyłem przysięgę potomstwu Jakuba. Było to w czasach, kiedy Izrael jako naród jeszcze nie istniał, istnieli tylko ich protoplaści, jedna jedyna, dość liczna, rodzina. Bóg złożył im przysięgę, że będzie ich bogiem. Spróbujmy się przenieść do tamtych czasów: wtedy, gdy każdy naród/miasto/plemię miało swoich własnych bogów, bogów od wojny, bogów od plonów, bogów od wszystkiego, w tych czasach Jeden Bóg wybrał sobie jedną rodzinę, żeby być ich bogiem. I to nie jakąś super wzorową rodzinę, co można wyczytać ze Starego Testamentu, ale taką zupełnie zwyczajną, ze wszystkimi ich wadami i przywarami.
Dalej jest napisane: Potem objawiłem się w Egipcie. I znów, podniósłszy prawicę, oznajmiłem pod przysięgą, że Ja jestem Panem i Bogiem waszym. Co stało się w Egipcie? Najpierw Mojżesz, który chciał zrobić to, co najlepsze, został zbesztany i zmieszany z błotem, potem minęły lata, zanim zaczął robić znowu cokolwiek. Lud, który Bóg sobie wybrał, był nieco oporny. Owszem, spełniali wszystkie te polecenia, które chroniły ich przed plagami, które dotknęły Egipcjan, którzy izraelskiego Boga mieli za nic, ale zaraz potem, na pustyni...
A mimo to Bóg powtórzył: I znów, podniósłszy prawicę, oznajmiłem pod przysięgą, że Ja jestem Panem i Bogiem waszym.
Fakt, później w tekście mówi, że najchętniej by ich wszystkich wygubił, ale nie zrobił tego, ze względu na sąsiednie narody, które nabrałyby złego zdania o Nim. Wiele rzeczy Bóg dla nas robi, ale nie ze względu na nas samych, ale względu na innych ludzi. Tyczy się to uzdrawiania, tyczy się to błogosławieństwa, tyczy się to też - jak widać - ochrony życia, czy też przekleństwa. Bo my sami, skoro już jesteśmy z Bogiem, to nasz wybór w tym życiu został dokonany. A to właściwe życie jest dopiero przed nami. Póki żyjemy tutaj, to właściwie robimy to dla innych ludzi, żeby oni mogli zobaczyć dobro Boga, które On wykształca w nas. Żeby więcej ludzi miało możliwość dokonania własnego wyboru. Żeby więcej ludzi wybrało Boga.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zajawki własne 2016. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zajawki własne 2016. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 1 grudnia 2016
niedziela, 20 listopada 2016
Dusza - nasza życiodajna bateria
Dusza to taki twór, o którym istnieniu każdy coś słyszał, ale nikt nigdy nie widział. Mało kto potrafi duszę konkretnie zdefiniować. Jedni mówią, że dusza to coś, co po naszej śmierci idzie do nieba albo do piekła, inni - że dusza umiera. Ja sam uważałem do tej pory, że dusza to po prostu nasze duchowe wcielenie, w sensie: obok naszego fizycznego ciała mamy też duszę, która jest naszą duchową stroną, "duchowym ciałem", naszym wnętrzem, wliczając w to tzw. sumienie.
W tym mieście głosili Ewangelię i pozyskali wielu uczniów, po czym wrócili do Listry, do Ikonium i do Antiochii, umacniając dusze uczniów, zachęcając do wytrwania w wierze... (Dzieje 14,21-22 BT).
Przykładów na to, w jaki sposób to słowo, "dusza", czy też po grecku "psyche", zostało użyte w Nowym Testamencie, jest około stu. Oto niektóre, najbardziej znane z nich, które po takim odczytaniu mogą na nowo zobrazować ich sens:
Mat. 2,20: Wstań, weź Dziecko oraz Jego Matkę i idź do ziemi izraelskiej, nie żyją już bowiem ci, którzy szukali duszy tego Dziecka / którzy nastawali na życie dziecięcia. (PD/BW)
Mat. 6,25: Dlatego mówię wam: Nie martwcie się o waszą duszę / Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, co by tu zjeść lub co wypić, ani o wasze ciało, czym by się przyodziać. Czy dusza nie jest czymś więcej od pokarmu, a ciało od odzienia? (PD/BT)
Mat. 10,39: Kto by znalazł duszę swoję, straci ją; a kto by stracił duszę swoję dla mnie, znajdzie ją. (BG)
Mat. 11,29: Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. (BT)
Mat. 12,18: Oto mój Sługa, którego wybrałem; Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie / w którym moja dusza ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. (BT/BW)
Mat. 20,28: Podobnie jak Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje / aby dał duszę swą na okup za wielu. (BW/BG)
Mat. 22,37: On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. (BT)
Mar. 3,4: A do nich powiedział: Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić? / Duszę ocalić czy zabić? Lecz oni milczeli. (BT/PD)
Mar. 12,33: I że miłować Go całym sercem, całym umysłem, całą duszą i wszystkimi siłami, a bliźniego jak siebie samego to znaczy o wiele więcej niż wszystkie całopalenia i ofiary. (BR) - W ramach ciekawostki: Jezus wymienia tutaj cztery rzeczy: serce, umysł/myśli, duszę (życie?) i siły/moc. W wielu wiodących przekładach są wymienione tylko trzy z nich, bez udziału duszy. W paralelnym tekście, w Łuk. 10,27, wymienione są wszystkie, w każdym z tych przekładów.
Łuk. 9,56: Bowiem Syn człowieka nie przyszedł życie/dusze ludzi zniszczyć, ale uratować/zbawić. (PD)
Jan 10,24: Wtedy Żydzi obstąpili go i rzekli mu: Jak długo trzymać będziesz dusze nasze w napięciu? / Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeżeli jesteś Chrystusem, powiedz nam wyraźnie. (BW/BT) - "Jak długo będziesz trzymał nas w niepewności?", czy też: "Jak długo będziesz trzymał nasze dusze w napięciu?" - Czyli nie tylko chodziło o duszę-życie, ale też o coś więcej. Jezus wskazywał wysoko postawionym kapłanom wiele ich błędów, bezsensowności, zagalopowania się w ujmowaniu wszystkiego w religijne przepisy, przy czym robił to najczęściej - jeśli ktoś chciał słuchać - zadając pytania, mobilizując do myślenia. A takie myślenie powodowało wnioski, a wnioski wymagały, żeby je wprowadzać w życie albo ignorować. Zupełnie tak samo dzieje się, gdy ktoś zaczyna czytać Biblię: albo ten ktoś będzie czytał i ignorował to, co jest napisane, traktując ją tylko jako powiastkę, albo ten ktoś potraktuje Biblię poważniej i na podstawie przeczytanych nauk Jezusa zacznie rozmyślać, zacznie wysnuwać wnioski dotyczące sposobu życia. I albo te wnioski wprowadzi w życie, albo... je zignoruje. Jednym słowem: słuchanie Jezusa, czy to na żywo dwa tysiące lat temu, czy to teraz, czytając Biblię, było jak oranie pola jesienią, przewracanie wszystkiego do góry nogami, odsłanianie korzeni wszystkiego, celem zobaczenia tych pierwotnych przyczyn sensowności naszego życia czy cokolwiek w tym życiu robimy. Takie prawdziwe zadręczanie duszy/sumienia/serca, oranie go, przewracanie do góry nogami. Jak długo będziesz niepokoił nasze dusze?
Jan 13,38: Odpowiedział mu Jezus: Duszę twoję za mię położysz? Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Nie zapieje kur, aż się mnie po trzykroć zaprzesz. (BG)
Dzieje 2,43: A każdą duszę ogarniała bojaźń, gdyż za sprawą apostołów działo się wiele cudów i znaków. (PD)
Dzieje 3,23: I stanie się, że każda dusza, która by nie słuchała tego proroka, będzie wygładzona z ludu. (BG) - Tutaj i w paru przypadkach widać, że czasami wyrażenie "dusza" oznaczało po prostu osoby, ludzi, poszczególne przypadki.
Dzieje 4,32: W całym zaś tłumie tych, którzy uwierzyli, było jedno serce i jedna dusza i ani jeden nie nazywał własnym tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. (PD) - Jedna dusza na cały tłum ludzi? Zdaje się, że już kiedyś nad tym rozmyślałem, pod tematem "duch", w kontekście "Ducha Świętego". W tym przypadku słowo to, "psyche", musi obrazować nie poszczególną osobę, czy też życie, ale musi określać po prostu jednolitość tłumu pod względem duchowym. Coś jak "dusza całego zboru", "dusza całej grupy społeczności", w znaczeniu: dusza grupy, duch grupy. Wiadomo, że inny będzie duch grupy ludzi udającej się na Woodstock, a inny idącej na siódmą rano do pracy w biurze.
Dzieje 14,2: Ale ci Żydzi, którzy nie uwierzyli, podburzali i źle usposobili pogan / dusze pogan wobec braci. (BT/PD)
Dzieje 20,10, po upadku Eutychesa z okna z trzeciego piętra: Lecz Paweł zszedł na dół, przypadł doń i objąwszy go, rzekł: Nie trwóżcie się, bo on żyje / gdyż jego dusza jest w nim. (BW/PD) - Czyli dopóki dusza jest w człowieku, to człowiek żyje. Człowiek umarły duszy nie ma. To jak brak energii w baterii - niby wszystko jest na miejscu, ale brak "tego czegoś" w środku, które by dało jakieś życie.
Dzieje 20,24: Lecz ja zgoła nie cenię sobie życia / Lecz nie wystawiam sobie żadnego rachunku na wartość duszy, bylebym tylko dokończył biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa... (BT/PD) - Tutaj oba te tłumaczenia dają raczej zupełnie inne znaczenie. Pierwsze, pochodzące z BT, sugeruje, że Paweł nie dbał o swoje życie. Jak potencjalny samobójca. Zupełnie mylny sens. Podobnie o życiu mówi BW, a jednak rozumie się go inaczej: Lecz o życiu moim mówić nie warto.... Jednym słowem - Paweł nie przykładał wagi do dokonań, które miał na swoim koncie w jego życiu. Jest to dokładnie to samo znaczenie, co nie wystawianie sobie żadnego rachunku / rankingu na wartość swojej duszy. Bo też i o tym Jezus mówił, parafrazuję: Jeśli ktoś nie żyje według duszy swojej, ale żyje według duszy mojej, zyska duszę / życie.
1 Kor. 15,45: Tak też napisano: Pierwszy człowiek Adam stał się istotą żywą, ostatni Adam stał się duchem ożywiającym. / Jak też napisano: Pierwszy [człowiek], Adam, [stał się, by być duszą żyjącą], ostatni Adam — by być duchem ożywiającym. (BW/PD)
Filip. 1,27: Niech życie wasze będzie godne ewangelii Chrystusowej, abym czy przyjdę i ujrzę was, czy będę nieobecny, słyszał o was, że stoicie w jednym duchu, jednomyślnie walcząc społem za wiarę ewangelii / że trwacie mocno w jednym duchu, jednym sercem walcząc wspólnie o wiarę w Ewangelię / że stoicie w jednym duchu, jedną duszą walcząc wspólnie w wierze ewangelii... (BW/BT/PD)
1 Piotra 3,20: Które niegdyś były nieposłuszne, gdy Bóg cierpliwie czekał za dni Noego, kiedy budowano arkę, w której tylko niewielu, to jest osiem dusz, ocalało przez wodę. (BW) - Pamiętam teologiczne dyskusje na temat tych dusz. W kontekście tych wszystkich wersetów, które zebrałem powyżej, sądzę, że żadne specjalne znaczenie się tutaj nie ukrywa. Po prostu 8 dusz = 8 żyć = 8 osób. To wszystko.
Widać więc, że w tłumaczeniach, które znamy, słowo "psyche/dusza" występuje CZASEM jako "dusza", a bardzo często jako "życie". W rzadkich przypadkach mowa też o "duszy-sercu", jako wyrazie naszego wnętrza, naszych poglądów. Nawet w przypadku, gdy mowa była o tym, że Jezus oddał swoje życie za nas, użyte zostało słowo "psyche", które znamy jako "dusza". Czyli faktycznie, wg Biblii, Jezus oddał za nas swoją duszę.
Oddając życie.
Musi więc dusza być czymś więcej, niż tylko uczuciami, sumieniem, naszym wnętrzem. Musi być więc nasza dusza naszym życiem, jakąś życiodajną baterią, taką, że bez duszy jesteśmy tylko martwymi zwłokami. Dokładnie tak samo, jak latarka nie świeci bez baterii, bo brakuje jej tej niematerialnej energii, i tak samo, jak sama bateria również nie może zaświecić, bo jest tylko magazynem owej niematerialnej energii. Żeby działać, potrzebne są obie rzeczy na raz: i latarka, i bateria. Tak samo i człowiek, żeby działać, potrzebuje obu rzeczy na raz: i ciała, i owej niematerialnej, życiodajnej energii - duszy. Ciało nie zadziała bez duszy-baterii, a sama dusza nie zaistnieje bez ciała, bo będzie tylko jako jakaś niematerialna, chaotyczna energia, nigdzie niezmagazynowana.
Za jednym wyjątkiem:
Obj. 6,9: A gdy zdjął piątą pieczęć, widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, które złożyli. (BW)
Obj. 20,4: I widziałem trony, i usiedli na nich ci, którym dano prawo sądu; widziałem też dusze tych, którzy zostali ścięci za to, że składali świadectwo o Jezusie i głosili Słowo Boże, oraz tych, którzy nie oddali pokłonu zwierzęciu ani posągowi jego i nie przyjęli znamienia na czoło i na rękę swoją. Ci ożyli i panowali z Chrystusem przez tysiąc lat. (BW)
W tym mieście głosili Ewangelię i pozyskali wielu uczniów, po czym wrócili do Listry, do Ikonium i do Antiochii, umacniając dusze uczniów, zachęcając do wytrwania w wierze... (Dzieje 14,21-22 BT).
Przykładów na to, w jaki sposób to słowo, "dusza", czy też po grecku "psyche", zostało użyte w Nowym Testamencie, jest około stu. Oto niektóre, najbardziej znane z nich, które po takim odczytaniu mogą na nowo zobrazować ich sens:
Mat. 2,20: Wstań, weź Dziecko oraz Jego Matkę i idź do ziemi izraelskiej, nie żyją już bowiem ci, którzy szukali duszy tego Dziecka / którzy nastawali na życie dziecięcia. (PD/BW)
Mat. 6,25: Dlatego mówię wam: Nie martwcie się o waszą duszę / Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, co by tu zjeść lub co wypić, ani o wasze ciało, czym by się przyodziać. Czy dusza nie jest czymś więcej od pokarmu, a ciało od odzienia? (PD/BT)
Mat. 10,39: Kto by znalazł duszę swoję, straci ją; a kto by stracił duszę swoję dla mnie, znajdzie ją. (BG)
Mat. 11,29: Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. (BT)
Mat. 12,18: Oto mój Sługa, którego wybrałem; Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie / w którym moja dusza ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. (BT/BW)
Mat. 20,28: Podobnie jak Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje / aby dał duszę swą na okup za wielu. (BW/BG)
Mat. 22,37: On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. (BT)
Mar. 3,4: A do nich powiedział: Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić? / Duszę ocalić czy zabić? Lecz oni milczeli. (BT/PD)
Mar. 12,33: I że miłować Go całym sercem, całym umysłem, całą duszą i wszystkimi siłami, a bliźniego jak siebie samego to znaczy o wiele więcej niż wszystkie całopalenia i ofiary. (BR) - W ramach ciekawostki: Jezus wymienia tutaj cztery rzeczy: serce, umysł/myśli, duszę (życie?) i siły/moc. W wielu wiodących przekładach są wymienione tylko trzy z nich, bez udziału duszy. W paralelnym tekście, w Łuk. 10,27, wymienione są wszystkie, w każdym z tych przekładów.
Łuk. 9,56: Bowiem Syn człowieka nie przyszedł życie/dusze ludzi zniszczyć, ale uratować/zbawić. (PD)
Jan 10,24: Wtedy Żydzi obstąpili go i rzekli mu: Jak długo trzymać będziesz dusze nasze w napięciu? / Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeżeli jesteś Chrystusem, powiedz nam wyraźnie. (BW/BT) - "Jak długo będziesz trzymał nas w niepewności?", czy też: "Jak długo będziesz trzymał nasze dusze w napięciu?" - Czyli nie tylko chodziło o duszę-życie, ale też o coś więcej. Jezus wskazywał wysoko postawionym kapłanom wiele ich błędów, bezsensowności, zagalopowania się w ujmowaniu wszystkiego w religijne przepisy, przy czym robił to najczęściej - jeśli ktoś chciał słuchać - zadając pytania, mobilizując do myślenia. A takie myślenie powodowało wnioski, a wnioski wymagały, żeby je wprowadzać w życie albo ignorować. Zupełnie tak samo dzieje się, gdy ktoś zaczyna czytać Biblię: albo ten ktoś będzie czytał i ignorował to, co jest napisane, traktując ją tylko jako powiastkę, albo ten ktoś potraktuje Biblię poważniej i na podstawie przeczytanych nauk Jezusa zacznie rozmyślać, zacznie wysnuwać wnioski dotyczące sposobu życia. I albo te wnioski wprowadzi w życie, albo... je zignoruje. Jednym słowem: słuchanie Jezusa, czy to na żywo dwa tysiące lat temu, czy to teraz, czytając Biblię, było jak oranie pola jesienią, przewracanie wszystkiego do góry nogami, odsłanianie korzeni wszystkiego, celem zobaczenia tych pierwotnych przyczyn sensowności naszego życia czy cokolwiek w tym życiu robimy. Takie prawdziwe zadręczanie duszy/sumienia/serca, oranie go, przewracanie do góry nogami. Jak długo będziesz niepokoił nasze dusze?
Jan 13,38: Odpowiedział mu Jezus: Duszę twoję za mię położysz? Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Nie zapieje kur, aż się mnie po trzykroć zaprzesz. (BG)
Dzieje 2,43: A każdą duszę ogarniała bojaźń, gdyż za sprawą apostołów działo się wiele cudów i znaków. (PD)
Dzieje 3,23: I stanie się, że każda dusza, która by nie słuchała tego proroka, będzie wygładzona z ludu. (BG) - Tutaj i w paru przypadkach widać, że czasami wyrażenie "dusza" oznaczało po prostu osoby, ludzi, poszczególne przypadki.
Dzieje 4,32: W całym zaś tłumie tych, którzy uwierzyli, było jedno serce i jedna dusza i ani jeden nie nazywał własnym tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. (PD) - Jedna dusza na cały tłum ludzi? Zdaje się, że już kiedyś nad tym rozmyślałem, pod tematem "duch", w kontekście "Ducha Świętego". W tym przypadku słowo to, "psyche", musi obrazować nie poszczególną osobę, czy też życie, ale musi określać po prostu jednolitość tłumu pod względem duchowym. Coś jak "dusza całego zboru", "dusza całej grupy społeczności", w znaczeniu: dusza grupy, duch grupy. Wiadomo, że inny będzie duch grupy ludzi udającej się na Woodstock, a inny idącej na siódmą rano do pracy w biurze.
Dzieje 14,2: Ale ci Żydzi, którzy nie uwierzyli, podburzali i źle usposobili pogan / dusze pogan wobec braci. (BT/PD)
Dzieje 20,10, po upadku Eutychesa z okna z trzeciego piętra: Lecz Paweł zszedł na dół, przypadł doń i objąwszy go, rzekł: Nie trwóżcie się, bo on żyje / gdyż jego dusza jest w nim. (BW/PD) - Czyli dopóki dusza jest w człowieku, to człowiek żyje. Człowiek umarły duszy nie ma. To jak brak energii w baterii - niby wszystko jest na miejscu, ale brak "tego czegoś" w środku, które by dało jakieś życie.
Dzieje 20,24: Lecz ja zgoła nie cenię sobie życia / Lecz nie wystawiam sobie żadnego rachunku na wartość duszy, bylebym tylko dokończył biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa... (BT/PD) - Tutaj oba te tłumaczenia dają raczej zupełnie inne znaczenie. Pierwsze, pochodzące z BT, sugeruje, że Paweł nie dbał o swoje życie. Jak potencjalny samobójca. Zupełnie mylny sens. Podobnie o życiu mówi BW, a jednak rozumie się go inaczej: Lecz o życiu moim mówić nie warto.... Jednym słowem - Paweł nie przykładał wagi do dokonań, które miał na swoim koncie w jego życiu. Jest to dokładnie to samo znaczenie, co nie wystawianie sobie żadnego rachunku / rankingu na wartość swojej duszy. Bo też i o tym Jezus mówił, parafrazuję: Jeśli ktoś nie żyje według duszy swojej, ale żyje według duszy mojej, zyska duszę / życie.
1 Kor. 15,45: Tak też napisano: Pierwszy człowiek Adam stał się istotą żywą, ostatni Adam stał się duchem ożywiającym. / Jak też napisano: Pierwszy [człowiek], Adam, [stał się, by być duszą żyjącą], ostatni Adam — by być duchem ożywiającym. (BW/PD)
Filip. 1,27: Niech życie wasze będzie godne ewangelii Chrystusowej, abym czy przyjdę i ujrzę was, czy będę nieobecny, słyszał o was, że stoicie w jednym duchu, jednomyślnie walcząc społem za wiarę ewangelii / że trwacie mocno w jednym duchu, jednym sercem walcząc wspólnie o wiarę w Ewangelię / że stoicie w jednym duchu, jedną duszą walcząc wspólnie w wierze ewangelii... (BW/BT/PD)
1 Piotra 3,20: Które niegdyś były nieposłuszne, gdy Bóg cierpliwie czekał za dni Noego, kiedy budowano arkę, w której tylko niewielu, to jest osiem dusz, ocalało przez wodę. (BW) - Pamiętam teologiczne dyskusje na temat tych dusz. W kontekście tych wszystkich wersetów, które zebrałem powyżej, sądzę, że żadne specjalne znaczenie się tutaj nie ukrywa. Po prostu 8 dusz = 8 żyć = 8 osób. To wszystko.
Widać więc, że w tłumaczeniach, które znamy, słowo "psyche/dusza" występuje CZASEM jako "dusza", a bardzo często jako "życie". W rzadkich przypadkach mowa też o "duszy-sercu", jako wyrazie naszego wnętrza, naszych poglądów. Nawet w przypadku, gdy mowa była o tym, że Jezus oddał swoje życie za nas, użyte zostało słowo "psyche", które znamy jako "dusza". Czyli faktycznie, wg Biblii, Jezus oddał za nas swoją duszę.
Oddając życie.
Musi więc dusza być czymś więcej, niż tylko uczuciami, sumieniem, naszym wnętrzem. Musi być więc nasza dusza naszym życiem, jakąś życiodajną baterią, taką, że bez duszy jesteśmy tylko martwymi zwłokami. Dokładnie tak samo, jak latarka nie świeci bez baterii, bo brakuje jej tej niematerialnej energii, i tak samo, jak sama bateria również nie może zaświecić, bo jest tylko magazynem owej niematerialnej energii. Żeby działać, potrzebne są obie rzeczy na raz: i latarka, i bateria. Tak samo i człowiek, żeby działać, potrzebuje obu rzeczy na raz: i ciała, i owej niematerialnej, życiodajnej energii - duszy. Ciało nie zadziała bez duszy-baterii, a sama dusza nie zaistnieje bez ciała, bo będzie tylko jako jakaś niematerialna, chaotyczna energia, nigdzie niezmagazynowana.
Za jednym wyjątkiem:
Obj. 6,9: A gdy zdjął piątą pieczęć, widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, które złożyli. (BW)
Obj. 20,4: I widziałem trony, i usiedli na nich ci, którym dano prawo sądu; widziałem też dusze tych, którzy zostali ścięci za to, że składali świadectwo o Jezusie i głosili Słowo Boże, oraz tych, którzy nie oddali pokłonu zwierzęciu ani posągowi jego i nie przyjęli znamienia na czoło i na rękę swoją. Ci ożyli i panowali z Chrystusem przez tysiąc lat. (BW)
piątek, 18 listopada 2016
Błogosławienie przez nakładanie rąk?
Przez wkładanie rąk w czasie postów i modlitw powoływali w każdym Kościele prezbiterów, powierzając ich Panu, w którego uwierzyli.
Dzieje 14,23 BP
W zasadzie to mowa o tym, że apostołowie "wkładali ręce" na kogoś, jest tylko w dwóch tłumaczeniach: BP i BW. Każde inne tłumaczenie wydaje się być osobistym poglądem tłumacza, interpretacją. Mowa tam o ustanawianiu lub o głosowaniu. O ile, akurat w tym przypadku, wkładanie rąk może być równoznaczne z ustanawianiem, to absolutnie nic nie świadczy tutaj o tym, że odbyło się jakiekolwiek głosowanie.
Przekład Dosłowny tłumaczy to w ten sposób: Wybrawszy zaś przez wyciągnięcie ręki im starszych według zgromadzenia/zboru, pomodliwszy się poszcząc, powierzyli ich Panu, w którego uwierzyli. Przy czym wg wersji z Przekładu Dosłownego zwrot "wybrawszy przez wyciągnięcie ręki" występuje w grece jako jedno słowo, oznaczające nałożenie rąk na kogoś.
Niestety, tutaj można napotkać małą rozbieżność, gdyż wg konkordancji w BibleHub to samo słowo jest definiowane raczej jako "głosowanie przez wyciągnięcie ręki", czyli coś jak głosowanie z ręką w górze. Aczkolwiek wydaje mi się, że nie może być przecież tak trudno powiedzieć "głosować przez poniesienie ręki", a tym bardziej słowo "podnieść" musiałoby występować w Biblii wiele, wiele razy, a nie tylko parę.
Tak czy siak kojarzy mi się tutaj, że Jezus wiele razy nakładał rękę czy też ręce na kogoś, by kogoś uzdrowić, albo też podnosił ręce, chcąc pobłogosławić (zob. Łuk. 24,50). Tak więc owe nakładanie rąk czy też choćby podnoszenie bardziej mi się kojarzy tutaj raczej z daniem błogosławieństwa, niż z formą demokratycznego wyboru.
Jak jest faktycznie?...
Dzieje 14,23 BP
W zasadzie to mowa o tym, że apostołowie "wkładali ręce" na kogoś, jest tylko w dwóch tłumaczeniach: BP i BW. Każde inne tłumaczenie wydaje się być osobistym poglądem tłumacza, interpretacją. Mowa tam o ustanawianiu lub o głosowaniu. O ile, akurat w tym przypadku, wkładanie rąk może być równoznaczne z ustanawianiem, to absolutnie nic nie świadczy tutaj o tym, że odbyło się jakiekolwiek głosowanie.
Przekład Dosłowny tłumaczy to w ten sposób: Wybrawszy zaś przez wyciągnięcie ręki im starszych według zgromadzenia/zboru, pomodliwszy się poszcząc, powierzyli ich Panu, w którego uwierzyli. Przy czym wg wersji z Przekładu Dosłownego zwrot "wybrawszy przez wyciągnięcie ręki" występuje w grece jako jedno słowo, oznaczające nałożenie rąk na kogoś.
Niestety, tutaj można napotkać małą rozbieżność, gdyż wg konkordancji w BibleHub to samo słowo jest definiowane raczej jako "głosowanie przez wyciągnięcie ręki", czyli coś jak głosowanie z ręką w górze. Aczkolwiek wydaje mi się, że nie może być przecież tak trudno powiedzieć "głosować przez poniesienie ręki", a tym bardziej słowo "podnieść" musiałoby występować w Biblii wiele, wiele razy, a nie tylko parę.
Tak czy siak kojarzy mi się tutaj, że Jezus wiele razy nakładał rękę czy też ręce na kogoś, by kogoś uzdrowić, albo też podnosił ręce, chcąc pobłogosławić (zob. Łuk. 24,50). Tak więc owe nakładanie rąk czy też choćby podnoszenie bardziej mi się kojarzy tutaj raczej z daniem błogosławieństwa, niż z formą demokratycznego wyboru.
Jak jest faktycznie?...
środa, 9 listopada 2016
Ostatni bodziec
Był kulawy, począwszy od urodzenia przez matkę i nigdy nie chodził. Ten mężczyzna przysłuchiwał się, gdy Paweł przemawiał, a gdy Paweł skierował wzrok na niego, zobaczył, że ten mężczyzna miał wiarę, mógł więc być uzdrowiony. Zawołał więc:
- Stań na swoich wyprostowanych stopach!
Wtedy podskoczył on i chodził.
Dzieje 14,10 PD
Widzę w tej historii też inną puentę. Widzę, że dar uzdrawiania jest bardzo podobny do daru prorokowania, budowania ludzi. Bo w zasadzie, jeśli ktoś jest czymś strapiony, ale ma tę wiarę w oczach, to czym jest to, czego on właściwie potrzebuje? Ten człowiek tutaj sam skoczył na swoje nogi. Wygląda więc na to, że to, czego człowiek właściwie potrzebuje, to rozmowa z kimś, kto go dobrze podbuduje, dobrze wesprze. Z kimś, kto dostrzeże te możliwości, ten potencjał, które w tym człowieku drzemią, i odpowiednimi słowami tylko zmotywuje do działania, czy tylko da ten ostatni bodziec, którego brakuje do dokonania zmian.
To, czego potrzeba było w przypadku tego człowieka z tej historii, to również mała fizyczna korekta. I to leży w gestii Boga. Może trzeba było jakiegoś psychicznego odblokowania, może trzeba było jakiegoś fizycznego rozluźnienia jakiegoś mięśnia, może gdzieś był jakiś guz, który musiał być usunięty... Nie wiem. Takie rzeczy leżą w gestii tych, którzy się na tym znają. Bóg stworzył nas, skonstruował, On zna naszą zasadę działania, i to Jego ducha w sobie nosimy. Jeśliby więc ktoś miał nam "zdalnie" pomóc, jak to się często dzieje dzisiaj za pośrednictwem internetu, to właśnie Bóg jest najlepszą osobą, by takiej zdalnej (i skutecznej) pomocy nam udzielić.
Może być też tak - tak jest często w moim przypadku - że ten ostatni bodziec wyzwala sam Bóg. W ramach zdalnej pomocy. To On powoduje we mnie tego rodzaju przemyślenia, których finałem staje się wniosek, który sprawia, że staję się skłonny do zmian. Ufam Mu, bo już wiele razy zdarzało się, że w przypadku napotkania jakiejś trudności życiowej - coś ulegało zmianie. Albo owa trudność, albo mój sposób myślenia, który pozwalał na ominięcie czy też przejście przez tę sytuację z zupełnie innej strony, co wcześniej wydawało się być niemożliwe do wykonania.
Polecam obie rzeczy - zarówno bycie otwartym na tego typu bodźce od Boga, jak i na wspieranie osób w otoczeniu w tym, czym się zajmują.
- Stań na swoich wyprostowanych stopach!
Wtedy podskoczył on i chodził.
Dzieje 14,10 PD
Widzę w tej historii też inną puentę. Widzę, że dar uzdrawiania jest bardzo podobny do daru prorokowania, budowania ludzi. Bo w zasadzie, jeśli ktoś jest czymś strapiony, ale ma tę wiarę w oczach, to czym jest to, czego on właściwie potrzebuje? Ten człowiek tutaj sam skoczył na swoje nogi. Wygląda więc na to, że to, czego człowiek właściwie potrzebuje, to rozmowa z kimś, kto go dobrze podbuduje, dobrze wesprze. Z kimś, kto dostrzeże te możliwości, ten potencjał, które w tym człowieku drzemią, i odpowiednimi słowami tylko zmotywuje do działania, czy tylko da ten ostatni bodziec, którego brakuje do dokonania zmian.
To, czego potrzeba było w przypadku tego człowieka z tej historii, to również mała fizyczna korekta. I to leży w gestii Boga. Może trzeba było jakiegoś psychicznego odblokowania, może trzeba było jakiegoś fizycznego rozluźnienia jakiegoś mięśnia, może gdzieś był jakiś guz, który musiał być usunięty... Nie wiem. Takie rzeczy leżą w gestii tych, którzy się na tym znają. Bóg stworzył nas, skonstruował, On zna naszą zasadę działania, i to Jego ducha w sobie nosimy. Jeśliby więc ktoś miał nam "zdalnie" pomóc, jak to się często dzieje dzisiaj za pośrednictwem internetu, to właśnie Bóg jest najlepszą osobą, by takiej zdalnej (i skutecznej) pomocy nam udzielić.
Może być też tak - tak jest często w moim przypadku - że ten ostatni bodziec wyzwala sam Bóg. W ramach zdalnej pomocy. To On powoduje we mnie tego rodzaju przemyślenia, których finałem staje się wniosek, który sprawia, że staję się skłonny do zmian. Ufam Mu, bo już wiele razy zdarzało się, że w przypadku napotkania jakiejś trudności życiowej - coś ulegało zmianie. Albo owa trudność, albo mój sposób myślenia, który pozwalał na ominięcie czy też przejście przez tę sytuację z zupełnie innej strony, co wcześniej wydawało się być niemożliwe do wykonania.
Polecam obie rzeczy - zarówno bycie otwartym na tego typu bodźce od Boga, jak i na wspieranie osób w otoczeniu w tym, czym się zajmują.
wtorek, 8 listopada 2016
Wiara w oczach - mechanizm uzdrawiania
W Listrze mieszkał pewien człowiek cierpiący na bezwład nóg, kaleka od urodzenia, nigdy nie mający władzy chodzenia. Był on także wśród słuchających nauki Pawła. W pewnej chwili [Paweł] widząc, że człowiek ten posiada wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał donośnym głosem: Stań prosto na nogach! A on zerwał się natychmiast i zaczął chodzić.
Dzieje 14,8-10 BR
Łukasz opisuje tutaj bardzo interesujący mechanizm uzdrawiania. Wiele razy czytamy o uzdrawianiu w ewangeliach, zdarza się to również w Dziejach Apostolskich, są również historie o uzdrawianiu w Starym Testamencie. Kilka razy, zwłaszcza w ewangeliach, natykamy się na wzmiankę Jezusa typu: Niech stanie się według twojej wiary. Jednak chyba nigdzie, a przynajmniej nie kojarzę żadnego innego takiego miejsca, w którym tak dosłownie został opisany warunek konieczny do bycia uzdrowionym: widząc, że człowiek ten posiada wiarę potrzebną do uzdrowienia.
Tak wielu ludzi zadaje sobie pytanie: dlaczego dzisiaj nie dzieją się takie uzdrowienia? Dlaczego dzisiaj nie dzieją się takie historie, jak wówczas, za czasów Jezusa, za czasów apostołów?
Jak wyglądało społeczeństwo wówczas, a jak wygląda dzisiaj? Wówczas ludzie wierzyli w jakichś bogów, w zjawiska paranormalne. Cokolwiek było niewytłumaczalnego, to była to magia albo bogowie. Ludzie mieli świadomość własnej niewiedzy, niedoskonałości. Musieli być pokornymi wobec natury, która mogła pokonać ich byle burzą, byle trzęsieniem ziemi, byle wybuchem wulkanu. Musieli być pokornymi wobec bogów, którzy - jak wierzyli - stoją za tym wszystkim. Wówczas rolą apostołów było tylko powiedzenie ludziom, że faktycznie jedynym Bogiem, który ma kontrolę nad tym wszystkim, jest Bóg Stwórca. I ludzie tylko musieli wybrać, w którego boga faktycznie chcieli wierzyć.
Co natomiast ma miejsce dzisiaj? Nie tylko nie wierzymy w żadne rzeczy duchowe, ale nawet znajdujemy naukowe wyjaśnienie na niemal wszystko, co dzieje się wokół nas. Czujemy się mocni w naszej wiedzy. Wiemy, skąd pochodzą burze i jak się przed nimi zabezpieczyć. Mamy plany ewakuacji chroniące ludność przed ewentualnym trzęsieniem ziemi, wybuchem wulkanu czy innym kataklizmem. Nie mamy potrzeby liczenia na jakichś bogów, nie mamy potrzeby liczenia na Boga Stwórcę. Nie tylko nie wierzymy w Boga Stwórcę, ale nie wierzymy w cokolwiek, co należy do sfery duchowej, przestając ją dostrzegać, akceptując tylko to, co jest wytłumaczalne przez naukę.
Jak więc zachować wiarę w takie rzeczy, jak uzdrawianie, wyganianie demonów etc.? Jak wierzyć choćby w to, że demony istnieją, gdy wszystko wokół wyśmiewa jakąkolwiek wiarę w "czarne szarlataństwo"? Jak wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa, jak wierzyć w stworzenie świata w ciągu siedmiu dni, jak wierzyć w upadek Szatana z nieba, jak wierzyć w Królestwo Boga, jak wierzyć w cokolwiek, co Jezus mówi - gdy wszystko wokół nas jest zmierzone, policzone, a cokolwiek w liczbach się nie mieści, to kwalifikuje się pod "dziecięce wierzenia", naiwność, zacofanie?
Myślę, że to jest powód, dla którego ciężko dzisiaj o uzdrowienia. Bo nikt nie ma takiej wiary, żeby jakiś głoszący ewangelię mógł zobaczyć ją w jego oczach, jak Paweł u tamtego.
Dzieje 14,8-10 BR
Łukasz opisuje tutaj bardzo interesujący mechanizm uzdrawiania. Wiele razy czytamy o uzdrawianiu w ewangeliach, zdarza się to również w Dziejach Apostolskich, są również historie o uzdrawianiu w Starym Testamencie. Kilka razy, zwłaszcza w ewangeliach, natykamy się na wzmiankę Jezusa typu: Niech stanie się według twojej wiary. Jednak chyba nigdzie, a przynajmniej nie kojarzę żadnego innego takiego miejsca, w którym tak dosłownie został opisany warunek konieczny do bycia uzdrowionym: widząc, że człowiek ten posiada wiarę potrzebną do uzdrowienia.
Tak wielu ludzi zadaje sobie pytanie: dlaczego dzisiaj nie dzieją się takie uzdrowienia? Dlaczego dzisiaj nie dzieją się takie historie, jak wówczas, za czasów Jezusa, za czasów apostołów?
Jak wyglądało społeczeństwo wówczas, a jak wygląda dzisiaj? Wówczas ludzie wierzyli w jakichś bogów, w zjawiska paranormalne. Cokolwiek było niewytłumaczalnego, to była to magia albo bogowie. Ludzie mieli świadomość własnej niewiedzy, niedoskonałości. Musieli być pokornymi wobec natury, która mogła pokonać ich byle burzą, byle trzęsieniem ziemi, byle wybuchem wulkanu. Musieli być pokornymi wobec bogów, którzy - jak wierzyli - stoją za tym wszystkim. Wówczas rolą apostołów było tylko powiedzenie ludziom, że faktycznie jedynym Bogiem, który ma kontrolę nad tym wszystkim, jest Bóg Stwórca. I ludzie tylko musieli wybrać, w którego boga faktycznie chcieli wierzyć.
Co natomiast ma miejsce dzisiaj? Nie tylko nie wierzymy w żadne rzeczy duchowe, ale nawet znajdujemy naukowe wyjaśnienie na niemal wszystko, co dzieje się wokół nas. Czujemy się mocni w naszej wiedzy. Wiemy, skąd pochodzą burze i jak się przed nimi zabezpieczyć. Mamy plany ewakuacji chroniące ludność przed ewentualnym trzęsieniem ziemi, wybuchem wulkanu czy innym kataklizmem. Nie mamy potrzeby liczenia na jakichś bogów, nie mamy potrzeby liczenia na Boga Stwórcę. Nie tylko nie wierzymy w Boga Stwórcę, ale nie wierzymy w cokolwiek, co należy do sfery duchowej, przestając ją dostrzegać, akceptując tylko to, co jest wytłumaczalne przez naukę.
Jak więc zachować wiarę w takie rzeczy, jak uzdrawianie, wyganianie demonów etc.? Jak wierzyć choćby w to, że demony istnieją, gdy wszystko wokół wyśmiewa jakąkolwiek wiarę w "czarne szarlataństwo"? Jak wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa, jak wierzyć w stworzenie świata w ciągu siedmiu dni, jak wierzyć w upadek Szatana z nieba, jak wierzyć w Królestwo Boga, jak wierzyć w cokolwiek, co Jezus mówi - gdy wszystko wokół nas jest zmierzone, policzone, a cokolwiek w liczbach się nie mieści, to kwalifikuje się pod "dziecięce wierzenia", naiwność, zacofanie?
Myślę, że to jest powód, dla którego ciężko dzisiaj o uzdrowienia. Bo nikt nie ma takiej wiary, żeby jakiś głoszący ewangelię mógł zobaczyć ją w jego oczach, jak Paweł u tamtego.
niedziela, 23 października 2016
Miejsce odpocznienia
WEJŚĆ DO ODPOCZYNKU/ODPOCZNIENIA?
Wiele razy apostoł Paweł wspomina w Liście do Hebrajczyków o wejściu do odpoczynku/odpocznienia. Brzmi abstrakcyjnie. Ktokolwiek wie, o co chodzi? Żeby było trudniej: wyrażenia tego używa tylko Paweł, i to tylko w Liście do Hebrajczyków. Poza tym tylko jeden raz Łukasz użył go w Dziejach Apostolskich, w dokładnie takim samym znaczeniu, czyli... czysto abstrakcyjnym.
Niebo jest moim tronem, A ziemia podnóżkiem moich stop; Jaki dom mi zbudujecie — mówi Pan — Albo jakie jest miejsce mojego odpocznienia? (Dzieje 7,49 PD).
Do odpocznienia natomiast wchodzimy my, którzy uwierzyliśmy. Zgadza się to z Jego stwierdzeniem: [Jak przysiągłem w moim gniewie: Nie wejdą do mojego odpocznienia] — pomimo (Jego) [dzieł] dokonanych od założenia świata (Hebr. 4,3 PD).
...kto bowiem wszedł do Jego odpocznienia, ten też odpoczął od swoich dzieł, jak Bóg od swoich. Postarajmy się zatem wejść do tego odpocznienia, aby ktoś z was nie upadł, tak jak w tym przykładzie nieposłuszeństwa (Hebr. 4,10-11 PD).
Tak, postarajmy się tam wejść, do tego odpocznienia. Czyli tak właściwie, na nasz współczesny rozum: gdzie dokładnie?
Po odszukaniu tekstów o odpoczynku w Starym Testamencie natykam się na takie historie:
Rodz. 2,2-3: Dopełniwszy w dniu szóstym dzieła, nad którym się trudził, dnia siódmego odpoczywał Bóg po wszystkim, czego dokonał. Pobłogosławił też Bóg dzień siódmy i ustanowił go świętym na pamiątkę swojego odpoczynku po całym trudzie stwarzania. (BR)
Wyj. 20,11: Jahwe bowiem przez sześć dni stwarzał niebo, ziemię, morze i wszystko, co one zawierają, a dnia siódmego odpoczywał. Dlatego zesłał Jahwe szczególne błogosławieństwo na dzień szabatu i uświęcił go.
Wyj. 31,16-17: Synowie Izraela będą pilnie przestrzegać szabatu i świętować w tym dniu, oni sami i wszyscy ich potomkowie, na znak wiecznego przymierza. Będzie to na wieki znak [ugody] między Mną a synami Izraela. Jahwe bowiem też przez sześć dni stwarzał niebo i ziemię, a siódmego dnia zaprzestał i odpoczął.
W tych wersetach jedyne miejsce, o którym mowa w kontekście odpoczynku, to właściwie nie miejsce, ale czas: dzień siódmy, dzień odpoczynku. Dzień, który Bóg stworzył jako "jeszcze jeden" po owych sześciu dniach stwarzania wszystkiego, dzień, w którym wszystko inne było już gotowe i nic więcej nie było już potrzebne, ale Bóg stworzył jeszcze jeden dzień dodatkowo, tak ot, żeby sobie odpocząć, żeby się zrelaksować, żeby nie robić nic innego, jak tylko się nacieszyć efektem swojej pracy.
Joz. 1,13-15: Wspomnijcie na rozkaz slugi Jahwe, Mojzesza, gdy wam powiedzial: Jahwe, Bóg wasz, zapewnia wam odpoczynek i daje te ziemie. Niech wiec wasze zony, dzieci i trzody pozostana w ziemi, która dal wam Mojzesz z tamtej strony Jordanu. Wy jednak, wszyscy zdolni do walki mezczyzni, pójdziecie uzbrojeni na czele waszych braci i wspomozecie ich, az Jahwe da odpocznienie waszym braciom, jak i wam, i oni takze wezma w posiadanie ziemie, która im daje Jahwe, wasz Bóg. Potem mozecie wrócic do ziemi, która do was nalezy, a która dal wam Mojzesz, sluga Jahwe, na wschodzie za Jordanem. (BP)
Rut 3,1-2: Rzekla znów tesciowa jej, Noemi: Córko moja, czyz nie powinnam poszukac ci miejsca odpocznienia, gdzie bylabys szczesliwa? Przeciez Booz, za którego sluzebnicami chodzilas, jest naszym krewnym. (BP)
Z tych powyższych dwóch wersetów wyłania się jeszcze jeden obraz: coś musiało być w mentalności Izraelitów, że miejsce docelowe w życiu nazywają odpocznieniem. Bo zarówno dla tych, którzy po wędrówce z Egiptu do Izraela, po wieloletniej tułaczce po ziemi niczyjej, bez posiadania niczego własnego - odpocznieniem stała się ziemia docelowa, tzw. Ziemia Obiecana, jak i dla Rut, która szukała dla siebie miejsca w życiu po śmierci jej męża - odpocznieniem stało się miejsce przy boku Booza. Coś, co w naszym współczesnym języku nazwalibyśmy może "życiową stabilizacją" albo wręcz "miejscem na emeryturę".
1 Kron. 22,7-9: I rzekl Dawid do Salomona: Synu mój, ja sam chcialem budowac Swiatynie dla Imienia Boga mego, Jahwe. On wszakze tak mi powiedzial: Wiele krwi rozlales prowadzac wielkie wojny; dlatego nie zbudujesz Domu Imieniu memu, albowiem wiele krwi rozlales na ziemie przed obliczem moim. Oto urodzi ci sie syn, który bedzie mezem pokoju, bo udziele mu pokoju od wszystkich jego nieprzyjaciól wokolo. Salomon bowiem bedzie imie jego, a za jego panowania obdarze Izraela pokojem i odpocznieniem (BP). Jaki rodzaj rządów miał Salomon - każdy wie. Tutaj zostało to nazwane odpocznieniem. Generalnie można jego czasy nazwać pełną stabilizacją kraju. Salomon był jednym z najlepszych władców na całym świecie, legendarnie najmądrzejszym. Przekłady BW czy BR nazywają ten okres "odpocznienia": "bezpieczeństwem" albo "wytchnieniem".
2 Kron. 14,1-6: Asa zas czynil to, co dobre i sluszne w oczach Pana, jego Boga. Usunal obce oltarze i swiatynki na wzgórzach, potrzaskal slupy i powycinal swiete gaje, i nakazal Judejczykom, aby szukali Pana, Boga swoich ojców, wypelniali zakon i przykazania. Usunal ze wszystkich miast judzkich swiatynki na wzgórzach i oltarze do kadzenia. Pod jego wladza królestwo mialo spokój. Nastepnie pobudowal w Judzie twierdze, gdyz w kraju panowal spokój, nikt z nim nie prowadzil wojny w tych latach, gdyz Pan uzyczyl mu pokoju. Potem rzekl do Judejczyków: Rozbudujmy te miasta, otoczmy je murami i basztami, opatrzmy w bramy i zawory, dopóki ziemia jeszcze jest nasza. Poniewaz szukalismy Pana, Boga naszego, wiec i On poszukal nas i zapewnil nam spokój ze wszystkich stron. Budowali wiec i dobrze im sie wiodlo (BW). Tutaj to, co BW wymienia jako pokój, spokój, BP i NBG nazywają odpocznieniem.
Można by z tego wysnuć wniosek, że definicja "odpocznienia" jest dosyć elastyczna, ale generalnie musi oznaczać to jakiś cel, do którego się dąży, gdzie można odpocząć po całej tej drodze, po tych wszystkich wysiłkach podejmowanych, by tam dotrzeć. To jak wypicie porannej kawy na tarasie domu, który się samemu wybudowało, czy jak odpoczęcie na emeryturze, po wielu latach pracy, poszukiwań pracy i ciężkich okresach przetrwania, gdy tej pracy nie było.
Jaki z tym wszystkim ma związek to, co pisze Paweł w Liście do Hebrajczyków?: Postarajmy się zatem wejść do tego odpocznienia, aby ktoś z was nie upadł, czy Do odpocznienia natomiast wchodzimy my, którzy uwierzyliśmy. Dokąd Paweł dążył? Dokąd namawiał, żeby dążyć?
I my zatem majac dokola siebie takie mnóstwo swiadków, odlozywszy wszelki ciezar, [a przede wszystkim] grzech, który nas latwo zwodzi, winnismy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ja wydoskonala. (Hebr. 12,1-2 BT)
Trzymajmy sie niewzruszenie nadziei, która wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dal obietnice. (Hebr. 10,23 BT)
... w nadziei zycia wiecznego, jakie przyobiecal przed wiekami prawdomówny Bóg... (Tyt. 1,2 BT).
Tak. Naszym celem jest to, aby być z Bogiem. Na zawsze. Zaraz po tych siedemdziesięciu kilku latach, podczas których dorastamy, dojrzewamy, dokonujemy wyborów. To nie jest całe nasze życie, to jest zaledwie czas na dokonanie wyboru. To właściwe życie dopiero się zacznie. I po tym życiu tutaj, pełnym starań, zabiegań o różne rzeczy, walki o przetrwanie naszej wiary, naszych poglądów, walki o pozostanie człowiekiem pomimo tego wszystkiego, co dzieje się wokół, twardego pielęgnowania własnego światopoglądu, podczas gdy cały świat wokół rozsądza je jako staroświeckie, naiwne, niedorzeczne wręcz - po tym wszystkim czeka nas ODPOCZNIENIE. Coporanne picie kawki na jakimś tarasie. Patrzenie z dystansem na wszelkiego rodzaju trudności, które się pojawiają. To jest to miejsce, do którego podążamy.
I ujrzałem nowe niebo i nową ziemię, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły. Nie ma już także morza. I zobaczyłem Święte Miasto, nową Jerozolimę zstępującą z nieba od Boga. Była przystrojona jak oblubienica, która czyni się piękną dla swego oblubieńca. Wtedy usłyszałem głos donośny wychodzący od tronu: Oto przybytek Boga wśród ludzi. Zamieszka razem z nimi. Oni staną się Jego narodem, a On będzie Bogiem z nimi. (Obj. 21,1-3 BR)
(I rzekł:) tu jest na zawsze miejsce odpocznienia, tu pragnę mieszkać, tego zawsze chciałem. (Ps. 132,14 BR)
Wiele razy apostoł Paweł wspomina w Liście do Hebrajczyków o wejściu do odpoczynku/odpocznienia. Brzmi abstrakcyjnie. Ktokolwiek wie, o co chodzi? Żeby było trudniej: wyrażenia tego używa tylko Paweł, i to tylko w Liście do Hebrajczyków. Poza tym tylko jeden raz Łukasz użył go w Dziejach Apostolskich, w dokładnie takim samym znaczeniu, czyli... czysto abstrakcyjnym.
Niebo jest moim tronem, A ziemia podnóżkiem moich stop; Jaki dom mi zbudujecie — mówi Pan — Albo jakie jest miejsce mojego odpocznienia? (Dzieje 7,49 PD).
Do odpocznienia natomiast wchodzimy my, którzy uwierzyliśmy. Zgadza się to z Jego stwierdzeniem: [Jak przysiągłem w moim gniewie: Nie wejdą do mojego odpocznienia] — pomimo (Jego) [dzieł] dokonanych od założenia świata (Hebr. 4,3 PD).
...kto bowiem wszedł do Jego odpocznienia, ten też odpoczął od swoich dzieł, jak Bóg od swoich. Postarajmy się zatem wejść do tego odpocznienia, aby ktoś z was nie upadł, tak jak w tym przykładzie nieposłuszeństwa (Hebr. 4,10-11 PD).
Tak, postarajmy się tam wejść, do tego odpocznienia. Czyli tak właściwie, na nasz współczesny rozum: gdzie dokładnie?
Po odszukaniu tekstów o odpoczynku w Starym Testamencie natykam się na takie historie:
Rodz. 2,2-3: Dopełniwszy w dniu szóstym dzieła, nad którym się trudził, dnia siódmego odpoczywał Bóg po wszystkim, czego dokonał. Pobłogosławił też Bóg dzień siódmy i ustanowił go świętym na pamiątkę swojego odpoczynku po całym trudzie stwarzania. (BR)
Wyj. 20,11: Jahwe bowiem przez sześć dni stwarzał niebo, ziemię, morze i wszystko, co one zawierają, a dnia siódmego odpoczywał. Dlatego zesłał Jahwe szczególne błogosławieństwo na dzień szabatu i uświęcił go.
Wyj. 31,16-17: Synowie Izraela będą pilnie przestrzegać szabatu i świętować w tym dniu, oni sami i wszyscy ich potomkowie, na znak wiecznego przymierza. Będzie to na wieki znak [ugody] między Mną a synami Izraela. Jahwe bowiem też przez sześć dni stwarzał niebo i ziemię, a siódmego dnia zaprzestał i odpoczął.
W tych wersetach jedyne miejsce, o którym mowa w kontekście odpoczynku, to właściwie nie miejsce, ale czas: dzień siódmy, dzień odpoczynku. Dzień, który Bóg stworzył jako "jeszcze jeden" po owych sześciu dniach stwarzania wszystkiego, dzień, w którym wszystko inne było już gotowe i nic więcej nie było już potrzebne, ale Bóg stworzył jeszcze jeden dzień dodatkowo, tak ot, żeby sobie odpocząć, żeby się zrelaksować, żeby nie robić nic innego, jak tylko się nacieszyć efektem swojej pracy.
Joz. 1,13-15: Wspomnijcie na rozkaz slugi Jahwe, Mojzesza, gdy wam powiedzial: Jahwe, Bóg wasz, zapewnia wam odpoczynek i daje te ziemie. Niech wiec wasze zony, dzieci i trzody pozostana w ziemi, która dal wam Mojzesz z tamtej strony Jordanu. Wy jednak, wszyscy zdolni do walki mezczyzni, pójdziecie uzbrojeni na czele waszych braci i wspomozecie ich, az Jahwe da odpocznienie waszym braciom, jak i wam, i oni takze wezma w posiadanie ziemie, która im daje Jahwe, wasz Bóg. Potem mozecie wrócic do ziemi, która do was nalezy, a która dal wam Mojzesz, sluga Jahwe, na wschodzie za Jordanem. (BP)
Rut 3,1-2: Rzekla znów tesciowa jej, Noemi: Córko moja, czyz nie powinnam poszukac ci miejsca odpocznienia, gdzie bylabys szczesliwa? Przeciez Booz, za którego sluzebnicami chodzilas, jest naszym krewnym. (BP)
Z tych powyższych dwóch wersetów wyłania się jeszcze jeden obraz: coś musiało być w mentalności Izraelitów, że miejsce docelowe w życiu nazywają odpocznieniem. Bo zarówno dla tych, którzy po wędrówce z Egiptu do Izraela, po wieloletniej tułaczce po ziemi niczyjej, bez posiadania niczego własnego - odpocznieniem stała się ziemia docelowa, tzw. Ziemia Obiecana, jak i dla Rut, która szukała dla siebie miejsca w życiu po śmierci jej męża - odpocznieniem stało się miejsce przy boku Booza. Coś, co w naszym współczesnym języku nazwalibyśmy może "życiową stabilizacją" albo wręcz "miejscem na emeryturę".
1 Kron. 22,7-9: I rzekl Dawid do Salomona: Synu mój, ja sam chcialem budowac Swiatynie dla Imienia Boga mego, Jahwe. On wszakze tak mi powiedzial: Wiele krwi rozlales prowadzac wielkie wojny; dlatego nie zbudujesz Domu Imieniu memu, albowiem wiele krwi rozlales na ziemie przed obliczem moim. Oto urodzi ci sie syn, który bedzie mezem pokoju, bo udziele mu pokoju od wszystkich jego nieprzyjaciól wokolo. Salomon bowiem bedzie imie jego, a za jego panowania obdarze Izraela pokojem i odpocznieniem (BP). Jaki rodzaj rządów miał Salomon - każdy wie. Tutaj zostało to nazwane odpocznieniem. Generalnie można jego czasy nazwać pełną stabilizacją kraju. Salomon był jednym z najlepszych władców na całym świecie, legendarnie najmądrzejszym. Przekłady BW czy BR nazywają ten okres "odpocznienia": "bezpieczeństwem" albo "wytchnieniem".
2 Kron. 14,1-6: Asa zas czynil to, co dobre i sluszne w oczach Pana, jego Boga. Usunal obce oltarze i swiatynki na wzgórzach, potrzaskal slupy i powycinal swiete gaje, i nakazal Judejczykom, aby szukali Pana, Boga swoich ojców, wypelniali zakon i przykazania. Usunal ze wszystkich miast judzkich swiatynki na wzgórzach i oltarze do kadzenia. Pod jego wladza królestwo mialo spokój. Nastepnie pobudowal w Judzie twierdze, gdyz w kraju panowal spokój, nikt z nim nie prowadzil wojny w tych latach, gdyz Pan uzyczyl mu pokoju. Potem rzekl do Judejczyków: Rozbudujmy te miasta, otoczmy je murami i basztami, opatrzmy w bramy i zawory, dopóki ziemia jeszcze jest nasza. Poniewaz szukalismy Pana, Boga naszego, wiec i On poszukal nas i zapewnil nam spokój ze wszystkich stron. Budowali wiec i dobrze im sie wiodlo (BW). Tutaj to, co BW wymienia jako pokój, spokój, BP i NBG nazywają odpocznieniem.
Można by z tego wysnuć wniosek, że definicja "odpocznienia" jest dosyć elastyczna, ale generalnie musi oznaczać to jakiś cel, do którego się dąży, gdzie można odpocząć po całej tej drodze, po tych wszystkich wysiłkach podejmowanych, by tam dotrzeć. To jak wypicie porannej kawy na tarasie domu, który się samemu wybudowało, czy jak odpoczęcie na emeryturze, po wielu latach pracy, poszukiwań pracy i ciężkich okresach przetrwania, gdy tej pracy nie było.
Jaki z tym wszystkim ma związek to, co pisze Paweł w Liście do Hebrajczyków?: Postarajmy się zatem wejść do tego odpocznienia, aby ktoś z was nie upadł, czy Do odpocznienia natomiast wchodzimy my, którzy uwierzyliśmy. Dokąd Paweł dążył? Dokąd namawiał, żeby dążyć?
I my zatem majac dokola siebie takie mnóstwo swiadków, odlozywszy wszelki ciezar, [a przede wszystkim] grzech, który nas latwo zwodzi, winnismy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ja wydoskonala. (Hebr. 12,1-2 BT)
Trzymajmy sie niewzruszenie nadziei, która wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dal obietnice. (Hebr. 10,23 BT)
... w nadziei zycia wiecznego, jakie przyobiecal przed wiekami prawdomówny Bóg... (Tyt. 1,2 BT).
Tak. Naszym celem jest to, aby być z Bogiem. Na zawsze. Zaraz po tych siedemdziesięciu kilku latach, podczas których dorastamy, dojrzewamy, dokonujemy wyborów. To nie jest całe nasze życie, to jest zaledwie czas na dokonanie wyboru. To właściwe życie dopiero się zacznie. I po tym życiu tutaj, pełnym starań, zabiegań o różne rzeczy, walki o przetrwanie naszej wiary, naszych poglądów, walki o pozostanie człowiekiem pomimo tego wszystkiego, co dzieje się wokół, twardego pielęgnowania własnego światopoglądu, podczas gdy cały świat wokół rozsądza je jako staroświeckie, naiwne, niedorzeczne wręcz - po tym wszystkim czeka nas ODPOCZNIENIE. Coporanne picie kawki na jakimś tarasie. Patrzenie z dystansem na wszelkiego rodzaju trudności, które się pojawiają. To jest to miejsce, do którego podążamy.
I ujrzałem nowe niebo i nową ziemię, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły. Nie ma już także morza. I zobaczyłem Święte Miasto, nową Jerozolimę zstępującą z nieba od Boga. Była przystrojona jak oblubienica, która czyni się piękną dla swego oblubieńca. Wtedy usłyszałem głos donośny wychodzący od tronu: Oto przybytek Boga wśród ludzi. Zamieszka razem z nimi. Oni staną się Jego narodem, a On będzie Bogiem z nimi. (Obj. 21,1-3 BR)
(I rzekł:) tu jest na zawsze miejsce odpocznienia, tu pragnę mieszkać, tego zawsze chciałem. (Ps. 132,14 BR)
niedziela, 16 października 2016
Zatwardzenie
Nie, nie będę pisał o tym rodzaju zatwardzenia, które kojarzy się jako pierwsze :)
Czytając Biblię, wiele razy pojawia się tekst o zatwardzeniu serca, np. jak ten: Każdego dnia udzielajcie sobie napomnień jedni drugim, jak długo trwa dziś waszego życia, aby żaden z was nie dal się uwieść przez grzech i nie popadł w zatwardziałość serca (Hebr. 3,13 BR). Przekład Dosłowny tłumaczy ten zwrot jako "zostanie zatwardzonym", albo "zostanie uczynionym twardym", Słownik Stronga zawarty w BibleHub* tłumaczy to jako "sprawianie upartym", czy nawet "opieranie się za uznanie właściwym tego, co mówi Bóg". Biblia Poznańska tłumaczy ten zwrot jako "stać się nieczułym [na Boga]". Współcześnie można by to nazwać po prostu znieczulicą.
W Nowym Testamencie o zatwardzaniu serca czy o zatwardzaniu się najczęściej pisze apostoł Paweł, i to w Liście do Hebrajczyków, w kontekście protoplastów izraelskich, którzy zbuntowali się przeciwko Bogu podczas owej wędrówki po pustyni. Pod ich adresem zresztą w całej Biblii pada wiele razy wiele słów typu: bezsensownie uparci, rebelianci, głupio zapatrzeni w okres swojej niewoli w Egipcie, niedostrzegający cudów Boga dokonywanych przez Niego podczas tejże wędrówki.
Nic dziwnego, że Bóg zadecydował, że lepiej poczekać na kolejne pokolenie, które doceni to, co On chce dać temu ludowi. Ci tutaj nie doceniliby niczego, zawsze znaleźliby jakąś dziurę w całym.
W Starym Testamencie bodaj najbardziej znaną historią z zatwardzaniem w roli głównej są negocjacje Mojżesza z egipskim faraonem nt. ich uwolnienia spod niewoli i emigracji:
Jahwe rzekł do Mojżesza: Idź do faraona, którego serce uczyniłem nieczułym, a także niewrażliwymi serca jego sług, abym mógł okazać wśród nich moje znaki (2) i abyś ty mógł opowiadać swoim synom i wnukom o tym, co zdziałałem w Egipcie i jakie tam znaki czyniłem. Wtedy poznacie, że Ja jestem Jahwe. (3) Poszli tedy Mojżesz z Aaronem do faraona i powiedzieli: Oto, co mówi Jahwe, Bóg Hebrajczyków: Jak długo jeszcze nie będziesz chciał Mi się poddać? Pozwól wreszcie mojemu ludowi wyjść, aby mógł złożyć Mi cześć! (4) Jeżeli [natychmiast] nie wypuścisz mojego ludu, od jutra zacznę sprowadzać na twój kraj szarańczę. (...) (13) Wyciągnął tedy Mojżesz swoją laskę nad Egiptem, a Jahwe skierował w stronę tego kraju wiatr wschodni, który wiał przez cały dzień i całą noc. Gdy nastał poranek, przyniósł wiatr wschodni pierwszą szarańczę do kraju. (14) Spadła ona na cały Egipt i pokryła wszystką ziemię egipską. Szarańczy było tak dużo, że nikt nigdy przedtem ani potem nie widział jej tyle. (15) Pokryła obszar całego kraju tak, że ziemia stała się od niej aż czarna; szarańcza pożarła wszelką roślinność kraju, wszystkie owoce drzew, które ocalały po gradobiciu. Nic zielonego nie pozostało ani na drzewach, ani na roślinach w całym Egipcie. (16) Kazał tedy faraon przywołać do siebie co rychlej Mojżesza i Aarona i tak do nich powiedział: Zgrzeszyłem przeciwko Jahwe, waszemu Bogu, a także przeciwko wam. (17) Wybaczcie mi jeszcze tym razem moją winę i proście Jahwe, waszego Boga, aby mnie uwolnił przynajmniej od tego niebezpieczeństwa śmierci. (18) Wyszedł Mojżesz od faraona i zaczął modlić się do Jahwe. (19) Wtedy Jahwe zmienił kierunek wiatru ze wschodniego na zachodni, bardzo silny, a ten oddalił szarańczę i zatopił ją w Morzu Czerwonym. W całym Egipcie znikła szarańcza, tak że nic z niej nie pozostało. (20) Pan jednak sprawił, że serce faraona pozostało nieczułe i nadal nie pozwalał on Izraelitom opuścić kraju. (1) Wtedy powiedział Jahwe do Mojżesza: Jeszcze jedną plagę ześlę na faraona i jego kraj. Po tej pladze z pewnością pozwoli wam wyjść [z Egiptu]. A kiedy was wreszcie wypuści, będzie was nawet zmuszał do wyjścia. (...) (4) I rzekł Mojżesz: Oto, co mówi Jahwe: O północy przejdę przez cały Egipt. (5) Umrze wtedy wszystko, co pierworodne w całym Egipcie, zaczynając od pierworodnego [syna] faraona, który zasiada na tronie, poprzez pierworodnego służącej obracającej żarna aż do pierworodnych wszelkiego bydła. (...) (8) Dopiero wtedy przyjdą do mnie wszyscy twoi słudzy, upadną przede mną na twarz i powiedzą: Idź już sobie, ty sam i cały twój lud, który tu przywiodłeś. I wtedy wyprowadzę ich. Powiedziawszy to, odszedł od faraona płonąc gniewem. (9) I powiedział Jahwe do Mojżesza: Nie usłucha was faraon, ale dzięki temu uczynię wiele znaków w Egipcie. (10) Mojżesz i Aaron dokonali tych znaków na oczach faraona, lecz Jahwe sprawił, że jego serce pozostało niewzruszone, tak że ostatecznie nie zgodził się na wyjście Izraelitów z jego kraju. (Wyj. 10,1-11,10 BR)
Dlaczego Bóg znieczulił faraona na to wszystko, co Mojżesz mówił? Jaki był więc sens tego, że Bóg sam wysłał Mojżesza do faraona, a potem sam znieczulił Egipcjanina na to wszystko, co Mojżesz mówił? Czy nie było to usadzenie Mojżesza na gałęzi, którą jednocześnie się cięło? Mogłoby się tak wydawać. Bardzo to dziwne. Ale pierwsze wersety, z samego początku powyższego fragmentu, jednocześnie dają odpowiedź na to pytanie: Jahwe rzekł do Mojżesza: Idź do faraona, którego serce uczyniłem nieczułym, a także niewrażliwymi serca jego sług, abym mógł okazać wśród nich moje znaki i abyś ty mógł opowiadać swoim synom i wnukom o tym, co zdziałałem w Egipcie i jakie tam znaki czyniłem. Wtedy poznacie, że Ja jestem Jahwe. Czasem więc to samo może zdarzyć się i nam, że kiedy modlimy się do Boga o bliskość, to możemy napotkać trudniejsze sytuacje w życiu. I nie jest to, by utrudnić nam życie, bynajmniej, lecz właśnie po to, by przez modlitwę, rozmowę z Bogiem, a także zaufanie do Niego, naukę, jak ufać Mu w tego rodzaju sytuacjach - uczyć się bliskości z Nim.
Jest też i druga strona medalu. Ważne jest, byśmy my sami nie znieczulali się na Boga. Może się to zdarzyć bardzo łatwo, że gdy napotykają nas owe trudniejsze sytuacje, to zamiast się do Niego przybliżyć, nauczyć ufać, to buntujemy się. Na kilka długich lat. Zamiast uczyć się, jak żyć z Nim, wymuszamy na sobie wolę niemyślenia o Nim, niepolegania na Nim, radzenia sobie samemu. Sam mógłbym napisać o tym dość długą historię.
Dlatego też Paweł wiele razy powtarza:
Hebr. 3,7-8: Dlatego tak mówi Duch Święty: Dzisiaj, jeśli Jego głos usłyszycie, nie zatwardzajcie waszych serc, podobnie jak w czasie buntu, podczas doświadczania na pustkowiu (NBG).
Hebr. 3,13: Zachęcajcie się nawzajem każdego dnia, dopóki trwa to, co się nazywa "dzisiaj", aby przez zwodniczość grzechu nikt z was nie uległ zatwardziałości (PD).
Również Izajasz ostrzega: Nie maja poznania ani rozumu, bo zaslepione sa ich oczy, tak ze nie widza, a serca zatwardziale, tak ze nie rozumieja (Iz. 44,18 BW), że utrzymywanie swojej znieczulicy na Boga, wraz z zaprzeczaniem faktom, które się widzi i które prowadzą do oczywistego wniosku o tym, że Bóg się nami opiekuje - faktycznie prowadzi do stanu, w którym człowiek nie zdaje sobie sprawy, nie ma pojęcia o Bogu, a wraz z tym nie jest w stanie racjonalnie rozsądzić/wybrać rodzaju swojego związku z Nim.
Szczęśliwy mąż zawsze bojący się Boga, kto zaś zaślepia swoje serce, ściąga na siebie nieszczęścia (Przys. 28,14 BR).
* - Źródło: http://biblehub.com/greek/4645.htm
Czytając Biblię, wiele razy pojawia się tekst o zatwardzeniu serca, np. jak ten: Każdego dnia udzielajcie sobie napomnień jedni drugim, jak długo trwa dziś waszego życia, aby żaden z was nie dal się uwieść przez grzech i nie popadł w zatwardziałość serca (Hebr. 3,13 BR). Przekład Dosłowny tłumaczy ten zwrot jako "zostanie zatwardzonym", albo "zostanie uczynionym twardym", Słownik Stronga zawarty w BibleHub* tłumaczy to jako "sprawianie upartym", czy nawet "opieranie się za uznanie właściwym tego, co mówi Bóg". Biblia Poznańska tłumaczy ten zwrot jako "stać się nieczułym [na Boga]". Współcześnie można by to nazwać po prostu znieczulicą.
W Nowym Testamencie o zatwardzaniu serca czy o zatwardzaniu się najczęściej pisze apostoł Paweł, i to w Liście do Hebrajczyków, w kontekście protoplastów izraelskich, którzy zbuntowali się przeciwko Bogu podczas owej wędrówki po pustyni. Pod ich adresem zresztą w całej Biblii pada wiele razy wiele słów typu: bezsensownie uparci, rebelianci, głupio zapatrzeni w okres swojej niewoli w Egipcie, niedostrzegający cudów Boga dokonywanych przez Niego podczas tejże wędrówki.
Nic dziwnego, że Bóg zadecydował, że lepiej poczekać na kolejne pokolenie, które doceni to, co On chce dać temu ludowi. Ci tutaj nie doceniliby niczego, zawsze znaleźliby jakąś dziurę w całym.
W Starym Testamencie bodaj najbardziej znaną historią z zatwardzaniem w roli głównej są negocjacje Mojżesza z egipskim faraonem nt. ich uwolnienia spod niewoli i emigracji:
Jahwe rzekł do Mojżesza: Idź do faraona, którego serce uczyniłem nieczułym, a także niewrażliwymi serca jego sług, abym mógł okazać wśród nich moje znaki (2) i abyś ty mógł opowiadać swoim synom i wnukom o tym, co zdziałałem w Egipcie i jakie tam znaki czyniłem. Wtedy poznacie, że Ja jestem Jahwe. (3) Poszli tedy Mojżesz z Aaronem do faraona i powiedzieli: Oto, co mówi Jahwe, Bóg Hebrajczyków: Jak długo jeszcze nie będziesz chciał Mi się poddać? Pozwól wreszcie mojemu ludowi wyjść, aby mógł złożyć Mi cześć! (4) Jeżeli [natychmiast] nie wypuścisz mojego ludu, od jutra zacznę sprowadzać na twój kraj szarańczę. (...) (13) Wyciągnął tedy Mojżesz swoją laskę nad Egiptem, a Jahwe skierował w stronę tego kraju wiatr wschodni, który wiał przez cały dzień i całą noc. Gdy nastał poranek, przyniósł wiatr wschodni pierwszą szarańczę do kraju. (14) Spadła ona na cały Egipt i pokryła wszystką ziemię egipską. Szarańczy było tak dużo, że nikt nigdy przedtem ani potem nie widział jej tyle. (15) Pokryła obszar całego kraju tak, że ziemia stała się od niej aż czarna; szarańcza pożarła wszelką roślinność kraju, wszystkie owoce drzew, które ocalały po gradobiciu. Nic zielonego nie pozostało ani na drzewach, ani na roślinach w całym Egipcie. (16) Kazał tedy faraon przywołać do siebie co rychlej Mojżesza i Aarona i tak do nich powiedział: Zgrzeszyłem przeciwko Jahwe, waszemu Bogu, a także przeciwko wam. (17) Wybaczcie mi jeszcze tym razem moją winę i proście Jahwe, waszego Boga, aby mnie uwolnił przynajmniej od tego niebezpieczeństwa śmierci. (18) Wyszedł Mojżesz od faraona i zaczął modlić się do Jahwe. (19) Wtedy Jahwe zmienił kierunek wiatru ze wschodniego na zachodni, bardzo silny, a ten oddalił szarańczę i zatopił ją w Morzu Czerwonym. W całym Egipcie znikła szarańcza, tak że nic z niej nie pozostało. (20) Pan jednak sprawił, że serce faraona pozostało nieczułe i nadal nie pozwalał on Izraelitom opuścić kraju. (1) Wtedy powiedział Jahwe do Mojżesza: Jeszcze jedną plagę ześlę na faraona i jego kraj. Po tej pladze z pewnością pozwoli wam wyjść [z Egiptu]. A kiedy was wreszcie wypuści, będzie was nawet zmuszał do wyjścia. (...) (4) I rzekł Mojżesz: Oto, co mówi Jahwe: O północy przejdę przez cały Egipt. (5) Umrze wtedy wszystko, co pierworodne w całym Egipcie, zaczynając od pierworodnego [syna] faraona, który zasiada na tronie, poprzez pierworodnego służącej obracającej żarna aż do pierworodnych wszelkiego bydła. (...) (8) Dopiero wtedy przyjdą do mnie wszyscy twoi słudzy, upadną przede mną na twarz i powiedzą: Idź już sobie, ty sam i cały twój lud, który tu przywiodłeś. I wtedy wyprowadzę ich. Powiedziawszy to, odszedł od faraona płonąc gniewem. (9) I powiedział Jahwe do Mojżesza: Nie usłucha was faraon, ale dzięki temu uczynię wiele znaków w Egipcie. (10) Mojżesz i Aaron dokonali tych znaków na oczach faraona, lecz Jahwe sprawił, że jego serce pozostało niewzruszone, tak że ostatecznie nie zgodził się na wyjście Izraelitów z jego kraju. (Wyj. 10,1-11,10 BR)
Dlaczego Bóg znieczulił faraona na to wszystko, co Mojżesz mówił? Jaki był więc sens tego, że Bóg sam wysłał Mojżesza do faraona, a potem sam znieczulił Egipcjanina na to wszystko, co Mojżesz mówił? Czy nie było to usadzenie Mojżesza na gałęzi, którą jednocześnie się cięło? Mogłoby się tak wydawać. Bardzo to dziwne. Ale pierwsze wersety, z samego początku powyższego fragmentu, jednocześnie dają odpowiedź na to pytanie: Jahwe rzekł do Mojżesza: Idź do faraona, którego serce uczyniłem nieczułym, a także niewrażliwymi serca jego sług, abym mógł okazać wśród nich moje znaki i abyś ty mógł opowiadać swoim synom i wnukom o tym, co zdziałałem w Egipcie i jakie tam znaki czyniłem. Wtedy poznacie, że Ja jestem Jahwe. Czasem więc to samo może zdarzyć się i nam, że kiedy modlimy się do Boga o bliskość, to możemy napotkać trudniejsze sytuacje w życiu. I nie jest to, by utrudnić nam życie, bynajmniej, lecz właśnie po to, by przez modlitwę, rozmowę z Bogiem, a także zaufanie do Niego, naukę, jak ufać Mu w tego rodzaju sytuacjach - uczyć się bliskości z Nim.
Jest też i druga strona medalu. Ważne jest, byśmy my sami nie znieczulali się na Boga. Może się to zdarzyć bardzo łatwo, że gdy napotykają nas owe trudniejsze sytuacje, to zamiast się do Niego przybliżyć, nauczyć ufać, to buntujemy się. Na kilka długich lat. Zamiast uczyć się, jak żyć z Nim, wymuszamy na sobie wolę niemyślenia o Nim, niepolegania na Nim, radzenia sobie samemu. Sam mógłbym napisać o tym dość długą historię.
Dlatego też Paweł wiele razy powtarza:
Hebr. 3,7-8: Dlatego tak mówi Duch Święty: Dzisiaj, jeśli Jego głos usłyszycie, nie zatwardzajcie waszych serc, podobnie jak w czasie buntu, podczas doświadczania na pustkowiu (NBG).
Hebr. 3,13: Zachęcajcie się nawzajem każdego dnia, dopóki trwa to, co się nazywa "dzisiaj", aby przez zwodniczość grzechu nikt z was nie uległ zatwardziałości (PD).
Również Izajasz ostrzega: Nie maja poznania ani rozumu, bo zaslepione sa ich oczy, tak ze nie widza, a serca zatwardziale, tak ze nie rozumieja (Iz. 44,18 BW), że utrzymywanie swojej znieczulicy na Boga, wraz z zaprzeczaniem faktom, które się widzi i które prowadzą do oczywistego wniosku o tym, że Bóg się nami opiekuje - faktycznie prowadzi do stanu, w którym człowiek nie zdaje sobie sprawy, nie ma pojęcia o Bogu, a wraz z tym nie jest w stanie racjonalnie rozsądzić/wybrać rodzaju swojego związku z Nim.
Szczęśliwy mąż zawsze bojący się Boga, kto zaś zaślepia swoje serce, ściąga na siebie nieszczęścia (Przys. 28,14 BR).
* - Źródło: http://biblehub.com/greek/4645.htm
sobota, 8 października 2016
Czas presens perfect, perfekt, perfektum
On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, twoje grzechy są odpuszczone.
Łuk. 5,20
Dzisiaj będzie o gramatyce.
Jest taki czas w innych językach, który wprowadza nam, Polakom, sporo zamieszania. Jedni identyfikują go z formą czasu przeszłego, inni z czasem teraźniejszym dokonanym, albo z "czasem teraźniejszym wynikającym z przeszłości". Czas ten występuje jako "presens perfect" w języku angielskim, "perfekt" w niemieckim i "perfektum" w norweskim. I pewnie istnieje też w wielu innych językach, włączywszy w to grekę, oryginalny język większości Nowego Testamentu.
Co to za czas? Na swoje własne potrzeby nazywam go "czasem imiesłowowym". Bo faktycznie, gramatycznie rzecz biorąc, czas ten polega na odpowiednim użyciu imiesłowu odczasownikowego. Na przykład: mieć coś zrobione, mieć napisane, jest napisane etc. - to jest najzwyczajniejszy czas presens perfect. Tyle że w języku polskim istnieje on właściwie szczątkowo, tylko jako forma imiesłowowa dla niektórych czasowników. Bo np. nie można po polsku powiedzieć: "mieć jechane", prawda? Tymczasem w ten sposób jest to wyrażane w językach, które się tym czasem posługują.
Przykładowo:
- Jechałeś już tą trasą?
- Tak, jechałem.
- Przeczytałeś ten artykuł?
- Byłeś już tutaj?
W czasie presens perfect rozmowa przebiega w ten sposób:
- Masz już jechane tą trasą?
- Tak, mam.
W sensie: pytającego nie interesuje, co ten drugi rozmówca robił w przeszłości. Nawet, jeśli w języku polskim, aby rozmawiać na ten temat, używamy czasu przeszłego. Pytającego interesuje, czy rozmówca już "ma jechane" tą trasą, czy kiedykolwiek już nią jechał, czyli w podtekście: znasz już tę trasę? poradzisz sobie, czy muszę ci tłumaczyć?
- Masz już przeczytany ten artykuł?
Tutaj pytającego nie interesuje, czy ktoś ten artykuł CZYTAŁ, kiedy to robił, czy cokolwiek związanego z przeszłością. W sednie zainteresowania leży: czy masz ten artykuł już przeczytany?
I nie: kiedy tutaj byłeś, czy cokolwiek z przeszłości, ale: czy masz już tutaj "byte"? Czyli po polsku: "czy byłeś już tu kiedykolwiek?". "Tak, mam byte". "Tak, mam przeczytane".
A On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, twoje grzechy są odpuszczone (Łuk. 5,20). I tak też Jezus, w tym fragmencie, nie powiedział: "odpuszczam ci" (w sensie: właśnie teraz), ale że SĄ JUŻ ODPUSZCZONE. Kiedy On to zrobił? Jak to się stało? Skąd On wiedział?
W każdym razie kiedykolwiek czujesz coś ciężkiego na sumieniu, nie obawiaj się przyjść z tym do Jezusa. Może to zajmie trochę zachodu, może trzeba będzie przezwyciężyć jakieś własne fizyczne niedomagania albo psychiczne uprzedzenia, może trzeba będzie przecisnąć się przez jakiś zwarty tłum albo rozebrać dach, jak w tej historii, z której pochodzą te słowa - ale to wszystko warto. Bo Jezus już przebaczył ci to wszystko ciężkie na sumieniu, używając owego powyższego czasu: ma przebaczone, i myśli o Tobie zupełnie inaczej, niż Ty sam o sobie. O wiele lepiej.
Albowiem Ja wiem, jakie myśli mam o was - mówi Pan - myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją. (Jer. 29,11 BW)
Łuk. 5,20
Dzisiaj będzie o gramatyce.
Jest taki czas w innych językach, który wprowadza nam, Polakom, sporo zamieszania. Jedni identyfikują go z formą czasu przeszłego, inni z czasem teraźniejszym dokonanym, albo z "czasem teraźniejszym wynikającym z przeszłości". Czas ten występuje jako "presens perfect" w języku angielskim, "perfekt" w niemieckim i "perfektum" w norweskim. I pewnie istnieje też w wielu innych językach, włączywszy w to grekę, oryginalny język większości Nowego Testamentu.
Co to za czas? Na swoje własne potrzeby nazywam go "czasem imiesłowowym". Bo faktycznie, gramatycznie rzecz biorąc, czas ten polega na odpowiednim użyciu imiesłowu odczasownikowego. Na przykład: mieć coś zrobione, mieć napisane, jest napisane etc. - to jest najzwyczajniejszy czas presens perfect. Tyle że w języku polskim istnieje on właściwie szczątkowo, tylko jako forma imiesłowowa dla niektórych czasowników. Bo np. nie można po polsku powiedzieć: "mieć jechane", prawda? Tymczasem w ten sposób jest to wyrażane w językach, które się tym czasem posługują.
Przykładowo:
- Jechałeś już tą trasą?
- Tak, jechałem.
- Przeczytałeś ten artykuł?
- Byłeś już tutaj?
W czasie presens perfect rozmowa przebiega w ten sposób:
- Masz już jechane tą trasą?
- Tak, mam.
W sensie: pytającego nie interesuje, co ten drugi rozmówca robił w przeszłości. Nawet, jeśli w języku polskim, aby rozmawiać na ten temat, używamy czasu przeszłego. Pytającego interesuje, czy rozmówca już "ma jechane" tą trasą, czy kiedykolwiek już nią jechał, czyli w podtekście: znasz już tę trasę? poradzisz sobie, czy muszę ci tłumaczyć?
- Masz już przeczytany ten artykuł?
Tutaj pytającego nie interesuje, czy ktoś ten artykuł CZYTAŁ, kiedy to robił, czy cokolwiek związanego z przeszłością. W sednie zainteresowania leży: czy masz ten artykuł już przeczytany?
I nie: kiedy tutaj byłeś, czy cokolwiek z przeszłości, ale: czy masz już tutaj "byte"? Czyli po polsku: "czy byłeś już tu kiedykolwiek?". "Tak, mam byte". "Tak, mam przeczytane".
A On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, twoje grzechy są odpuszczone (Łuk. 5,20). I tak też Jezus, w tym fragmencie, nie powiedział: "odpuszczam ci" (w sensie: właśnie teraz), ale że SĄ JUŻ ODPUSZCZONE. Kiedy On to zrobił? Jak to się stało? Skąd On wiedział?
W każdym razie kiedykolwiek czujesz coś ciężkiego na sumieniu, nie obawiaj się przyjść z tym do Jezusa. Może to zajmie trochę zachodu, może trzeba będzie przezwyciężyć jakieś własne fizyczne niedomagania albo psychiczne uprzedzenia, może trzeba będzie przecisnąć się przez jakiś zwarty tłum albo rozebrać dach, jak w tej historii, z której pochodzą te słowa - ale to wszystko warto. Bo Jezus już przebaczył ci to wszystko ciężkie na sumieniu, używając owego powyższego czasu: ma przebaczone, i myśli o Tobie zupełnie inaczej, niż Ty sam o sobie. O wiele lepiej.
Albowiem Ja wiem, jakie myśli mam o was - mówi Pan - myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją. (Jer. 29,11 BW)
środa, 5 października 2016
Ewangelia dla niechcianych
A gdy znalazł się w jednym z miast, oto pewien człowiek, cały pokryty trądem, zobaczywszy Jezusa, upadł przed Nim na twarz i prosił Go mówiąc: Panie, gdybyś chciał, mógłbyś mnie oczyścić. Wtedy Jezus, wyciągnąwszy rękę, dotknął go i powiedział: Chcę, bądź oczyszczony!
Łuk. 5,12-13 BR
Kolejny raz, gdy Jezus przełamywał stereotypy. Kolejny taz, gdy Jezus - poza kuracją fizyczną - stosował również kurację psychiczną.
Dlaczego?
Bo trąd to w starym Izraelu również choroba religijna. Chorzy z objawami trądu mieli być odseparowani, mieli być w izolacji, podobnie jak dzisiaj stosowane są izolatki dla osób z chorobami zakaźnymi. Tyle że ówczesne społeczeństwo poszło dalej: ludzie z trądem, którzy byli "gdzieś tam", poza życiem, poza społecznością, zostawali zapomniani. Mało tego - w mniemaniu "tych normalnych" stawali się skazańcami za własne grzechy, bo trąd był traktowana jako kara za jakiś grzech. Taka kultura. Chorzy na trąd, spotkani gdzieś na drodze pomiędzy miastami, mieli ostrzegać nadchodzących, że są trędowaci, żeby ich nie dotykano, żeby choroba nie rozprzestrzeniała się dalej.
I tak taki trędowaty, gdy stawał się już tym trędowatym, stawał się jak wyrzutek społeczeństwa. Odizolowany, niechciany, religijnie nieczysty. Któż chciałby go dotknąć?
Panie, gdybyś chciał... Na co Jezus odpowiedział: Tak, chcę. Jakaś odmiana dla trędowatego: ktoś go chce! Ktoś chce mieć z nim kontakt! Mało tego - o ile zazwyczaj Jezus używał słów do uzdrawiania i to wystarczyło, o tyle w tym przypadku Jezus połączył to z dotknięciem. Jakby po to, by dać trędowatemu do zrozumienia, że dla Niego nie jest nieczystym, nie jest wyrzutkiem. Że jest dotykalny.
To wszystko brzmi jak ewangelia dla niechcianych. Czujesz się gdzieś źle? Nieakceptowany? Jak wyrzutek? Przyjdź do Jezusa. On Cię dotknie, zmieni. Będzie ok.
Łuk. 5,12-13 BR
Kolejny raz, gdy Jezus przełamywał stereotypy. Kolejny taz, gdy Jezus - poza kuracją fizyczną - stosował również kurację psychiczną.
Dlaczego?
Bo trąd to w starym Izraelu również choroba religijna. Chorzy z objawami trądu mieli być odseparowani, mieli być w izolacji, podobnie jak dzisiaj stosowane są izolatki dla osób z chorobami zakaźnymi. Tyle że ówczesne społeczeństwo poszło dalej: ludzie z trądem, którzy byli "gdzieś tam", poza życiem, poza społecznością, zostawali zapomniani. Mało tego - w mniemaniu "tych normalnych" stawali się skazańcami za własne grzechy, bo trąd był traktowana jako kara za jakiś grzech. Taka kultura. Chorzy na trąd, spotkani gdzieś na drodze pomiędzy miastami, mieli ostrzegać nadchodzących, że są trędowaci, żeby ich nie dotykano, żeby choroba nie rozprzestrzeniała się dalej.
I tak taki trędowaty, gdy stawał się już tym trędowatym, stawał się jak wyrzutek społeczeństwa. Odizolowany, niechciany, religijnie nieczysty. Któż chciałby go dotknąć?
Panie, gdybyś chciał... Na co Jezus odpowiedział: Tak, chcę. Jakaś odmiana dla trędowatego: ktoś go chce! Ktoś chce mieć z nim kontakt! Mało tego - o ile zazwyczaj Jezus używał słów do uzdrawiania i to wystarczyło, o tyle w tym przypadku Jezus połączył to z dotknięciem. Jakby po to, by dać trędowatemu do zrozumienia, że dla Niego nie jest nieczystym, nie jest wyrzutkiem. Że jest dotykalny.
To wszystko brzmi jak ewangelia dla niechcianych. Czujesz się gdzieś źle? Nieakceptowany? Jak wyrzutek? Przyjdź do Jezusa. On Cię dotknie, zmieni. Będzie ok.
poniedziałek, 3 października 2016
Uzdrowienie przyjaciół
Pewnego dnia, gdy On nauczał, siedzieli również faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przybyli z wszystkich osad Galilei, Judei i Jerozolimy. A w Niego wstąpiła moc Pańska, tak że mógł uzdrawiać. A oto jacyś ludzie przynieśli na łóżku paralityka i zastanawiali się, jak by go wnieść i położyć przed Nim. Nie wiedząc jednak, w jaki sposób mogliby przecisnąć się przez tłum, weszli na dach i poprzez otwór w suficie spuścili go na noszach w sam środek, tuż przed Jezusa. A On, gdy zobaczył ich wiarę, powiedział: Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy.
Łuk. 5,17-20 BR
Zazwyczaj w tych historiach jest tak, że ktoś przychodzi do Jezusa, prosi Go o uzdrowienie, po czym Jezus stwierdza coś w rodzaju: "Twoja wiara cię uzdrawia" albo "Niech według twojej wiary ci się stanie". Czyli: gdy wierzysz, że Jezus może, to Jezus stwierdza, że chce, i stajesz się obiektem cudu, czy też znaku Jego mocy.
Tymczasem tutaj, w tej historii, sam sparaliżowany nie robi nic. To jego koledzy przynoszą go w pobliże domu, gdzie Jezus naucza, to jego koledzy próbują się dostać do środka, i też w końcu to jego koledzy - gdy normalne sposoby zawodzą - rozbierają dach, żeby go spuścić do środka od góry. To ze względu na ICH wiarę JEMU zostało odpuszczone cało zło, którego dokonał i został uzdrowiony.
Tak więc jesteśmy ważni w życiu innych ludzi. Możemy wpływać na ich wiarę, możemy za nich przychodzić do Jezusa, żeby prosić o uzdrowienie. I to działa.
Łuk. 5,17-20 BR
Zazwyczaj w tych historiach jest tak, że ktoś przychodzi do Jezusa, prosi Go o uzdrowienie, po czym Jezus stwierdza coś w rodzaju: "Twoja wiara cię uzdrawia" albo "Niech według twojej wiary ci się stanie". Czyli: gdy wierzysz, że Jezus może, to Jezus stwierdza, że chce, i stajesz się obiektem cudu, czy też znaku Jego mocy.
Tymczasem tutaj, w tej historii, sam sparaliżowany nie robi nic. To jego koledzy przynoszą go w pobliże domu, gdzie Jezus naucza, to jego koledzy próbują się dostać do środka, i też w końcu to jego koledzy - gdy normalne sposoby zawodzą - rozbierają dach, żeby go spuścić do środka od góry. To ze względu na ICH wiarę JEMU zostało odpuszczone cało zło, którego dokonał i został uzdrowiony.
Tak więc jesteśmy ważni w życiu innych ludzi. Możemy wpływać na ich wiarę, możemy za nich przychodzić do Jezusa, żeby prosić o uzdrowienie. I to działa.
piątek, 9 września 2016
Zrozumieć drugiego
Módlcie się jedni za drugich...
Tymczasem jakże często modlimy się za samych siebie. "Panie Boże, daj mi to, daj mi tamto"... Dziękujcie Bogu za wszystko - jest napisane. Bo Bóg daje sam z siebie. Jak rodzic dziecku. Jak mąż żonie i vice versa. Nie trzeba nawet prosić, bo On wie, co potrzebujemy. A co z tymi innymi rzeczami, o które prosimy, a ich nie dostajemy? Nie jesteśmy jedyni, każde dziecko na świecie ma coś odmówione. Jedyna różnica to taka, że my dziećmi nie jesteśmy, jesteśmy dorosłymi ludźmi i potrafimy to zaakceptować.
W modleniu się jednych za drugich jest więcej sensu, niż by się mogło wydawać. Na ogół jest tak, że to, czego nie znamy, wydaje się nam straszne, przeolbrzymione trudne, niezrozumiałe. Nie mam pojęcia dlaczego problemy widziane z przodu, patrząc w przyszłość, wydają się tak wielkie, niż są w rzeczywistości. W każdym razie działa to również w kontaktach z ludźmi - jeśli nie znamy powodów czyjegoś dziwnego zachowania, wydaje się to dla nas straszne, niezrozumiałe, w niektórych przypadkach raczej trudne do zaakceptowania.
Spowiadajcie się z grzechów jedni drugim - myślę, że nie chodzi tutaj tylko o typowe grzechy, które w pierwszym momencie przychodzą nam na myśl, mianowicie tego typu jak: zabijanie, kradzieże, czy jakieś inne poważne sprawy, kojarzone już jako kryminalne. Grzech to właściwie każde postępowanie, o którym wiemy, że nie jest do końca fair. Opryskliwość do rodziców czy do innego człowieka, powodowanie czyjejś zazdrości, bla bla bla, długo by wymieniać, nawet nie chcę rozmyślać na ten temat, co grzechem może być. Nie o to chodzi.
Chodzi mianowicie o to, że jeśli ktoś zda sobie sprawę z tego, że robi coś nie fair, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić inaczej, żeby było lepiej - powiedz to komuś. Przyjacielowi. Niech się modli za ciebie. Działa to na dwa sposoby jednocześnie: 1. ktoś się modli za Ciebie do Boga, a więc Bóg będzie pracował nad rozwiązaniem; 2. ów przyjaciel, zrozumiawszy powody tego typu postępowania, zrozumie ciebie bardziej. To zbliży was do siebie jako przyjaciół, a jednocześnie da tej drugiej osobie szansę na zrozumienie ciebie, wyobrażenie sobie jak to działa, zaakceptowanie, w niektórych sytuacjach może nawet niewielką pomoc w postaci przeciwdziałaniu bodźcom, które powodują ów problem.
A potem będzie już tylko lepiej.
Tymczasem jakże często modlimy się za samych siebie. "Panie Boże, daj mi to, daj mi tamto"... Dziękujcie Bogu za wszystko - jest napisane. Bo Bóg daje sam z siebie. Jak rodzic dziecku. Jak mąż żonie i vice versa. Nie trzeba nawet prosić, bo On wie, co potrzebujemy. A co z tymi innymi rzeczami, o które prosimy, a ich nie dostajemy? Nie jesteśmy jedyni, każde dziecko na świecie ma coś odmówione. Jedyna różnica to taka, że my dziećmi nie jesteśmy, jesteśmy dorosłymi ludźmi i potrafimy to zaakceptować.
W modleniu się jednych za drugich jest więcej sensu, niż by się mogło wydawać. Na ogół jest tak, że to, czego nie znamy, wydaje się nam straszne, przeolbrzymione trudne, niezrozumiałe. Nie mam pojęcia dlaczego problemy widziane z przodu, patrząc w przyszłość, wydają się tak wielkie, niż są w rzeczywistości. W każdym razie działa to również w kontaktach z ludźmi - jeśli nie znamy powodów czyjegoś dziwnego zachowania, wydaje się to dla nas straszne, niezrozumiałe, w niektórych przypadkach raczej trudne do zaakceptowania.
Spowiadajcie się z grzechów jedni drugim - myślę, że nie chodzi tutaj tylko o typowe grzechy, które w pierwszym momencie przychodzą nam na myśl, mianowicie tego typu jak: zabijanie, kradzieże, czy jakieś inne poważne sprawy, kojarzone już jako kryminalne. Grzech to właściwie każde postępowanie, o którym wiemy, że nie jest do końca fair. Opryskliwość do rodziców czy do innego człowieka, powodowanie czyjejś zazdrości, bla bla bla, długo by wymieniać, nawet nie chcę rozmyślać na ten temat, co grzechem może być. Nie o to chodzi.
Chodzi mianowicie o to, że jeśli ktoś zda sobie sprawę z tego, że robi coś nie fair, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić inaczej, żeby było lepiej - powiedz to komuś. Przyjacielowi. Niech się modli za ciebie. Działa to na dwa sposoby jednocześnie: 1. ktoś się modli za Ciebie do Boga, a więc Bóg będzie pracował nad rozwiązaniem; 2. ów przyjaciel, zrozumiawszy powody tego typu postępowania, zrozumie ciebie bardziej. To zbliży was do siebie jako przyjaciół, a jednocześnie da tej drugiej osobie szansę na zrozumienie ciebie, wyobrażenie sobie jak to działa, zaakceptowanie, w niektórych sytuacjach może nawet niewielką pomoc w postaci przeciwdziałaniu bodźcom, które powodują ów problem.
A potem będzie już tylko lepiej.
niedziela, 4 września 2016
Bóg niestandardowy
Kapłani zanieśli arkę Bożą do świątyni Jahwe, do Świętego Świętych, i ustawili ją pod skrzydłami cherubów. (...) Kiedy kapłani wychodzili z Miejsca Świętego, obłok wypełnił całą świątynię Jahwe. Z powodu tego obłoku kapłani nie mogli zostać wewnątrz, żeby pełnić swoją służbę. Chwała Boża wypełniała bowiem całą świątynię Jahwe.
1 Król. 8,6.10-11 BR
Widzę tutaj pewną ciekawostkę: mimo, że owe obrzędy pochodzą z opisów, które Bóg sam opowiedział Mojżeszowi, i które miały być utrzymywane w służbie świątynnej, w tym właśnie momencie, podczas wybudowania nowego "domu" dla Boga i poświęcania go, Bóg zachował się bardzo niestandardowo, pokazując, że w momencie, gdy celem tych obrzędów jest wskazywanie na Niego samego, to tejże chwili, skoro On tam jest, wykonanie ich nie ma zbytnio sensu. Mimo, że kapłani byli tak przywiązani do tradycji obsługiwania tych obrzędów, że chcieli je przeprowadzić tak czy siak.
Jaką tutaj widzę analogię? W kontekście naszego codziennego życia: Biblia mówi, żeby szanować nasze władze, ponieważ - cokolwiek one robią - zostało to dozwolone przez Boga. Tzn. że On miał w tym jakiś cel. Tzn. że cokolwiek się dzieje w kwestii władz, które nami rządzą - czy to w polityce, czy to w urzędzie gminnym, czy to w pracy nawet - Bóg ma nad tym kontrolę. I wszystkie te przepisy, ustanowione przez którekolwiek z tych władz, powinny być uszanowane, ze względu na to, że skoro Bóg zaakceptował tych ludzi na ich stanowiskach, to musiał liczyć się z możliwością powstania takich a nie innych przepisów, w związku z czym powstały one jakby za Jego aprobatą.
Do czego dążę: może się zdarzyć w niektórych sytuacjach, że mimo, że wszystkie te regulacje prawne działają tak, jak działają, Bóg może podążyć zupełnie inną ścieżką. Na pewno nie poprzez złamanie prawa - bo to jest wbrew Jego prawu, wbrew Dekalogowi. Byłoby niekonsekwetnym mówienie nam: "nie kradnij", po czym rozwiązywanie sprawy poprzez kradzież czegoś. Nie, nie to miałem na myśli. Myślałem raczej o tym, że mimo pewnych ustalonych procedur, jak w tamtym czasie poświęcenie świątyni, Bóg może mieć własny plan, zupełnie niestandardowy, lub użyć zupełnie niestandardowych rozwiązań.
1 Król. 8,6.10-11 BR
Widzę tutaj pewną ciekawostkę: mimo, że owe obrzędy pochodzą z opisów, które Bóg sam opowiedział Mojżeszowi, i które miały być utrzymywane w służbie świątynnej, w tym właśnie momencie, podczas wybudowania nowego "domu" dla Boga i poświęcania go, Bóg zachował się bardzo niestandardowo, pokazując, że w momencie, gdy celem tych obrzędów jest wskazywanie na Niego samego, to tejże chwili, skoro On tam jest, wykonanie ich nie ma zbytnio sensu. Mimo, że kapłani byli tak przywiązani do tradycji obsługiwania tych obrzędów, że chcieli je przeprowadzić tak czy siak.
Jaką tutaj widzę analogię? W kontekście naszego codziennego życia: Biblia mówi, żeby szanować nasze władze, ponieważ - cokolwiek one robią - zostało to dozwolone przez Boga. Tzn. że On miał w tym jakiś cel. Tzn. że cokolwiek się dzieje w kwestii władz, które nami rządzą - czy to w polityce, czy to w urzędzie gminnym, czy to w pracy nawet - Bóg ma nad tym kontrolę. I wszystkie te przepisy, ustanowione przez którekolwiek z tych władz, powinny być uszanowane, ze względu na to, że skoro Bóg zaakceptował tych ludzi na ich stanowiskach, to musiał liczyć się z możliwością powstania takich a nie innych przepisów, w związku z czym powstały one jakby za Jego aprobatą.
Do czego dążę: może się zdarzyć w niektórych sytuacjach, że mimo, że wszystkie te regulacje prawne działają tak, jak działają, Bóg może podążyć zupełnie inną ścieżką. Na pewno nie poprzez złamanie prawa - bo to jest wbrew Jego prawu, wbrew Dekalogowi. Byłoby niekonsekwetnym mówienie nam: "nie kradnij", po czym rozwiązywanie sprawy poprzez kradzież czegoś. Nie, nie to miałem na myśli. Myślałem raczej o tym, że mimo pewnych ustalonych procedur, jak w tamtym czasie poświęcenie świątyni, Bóg może mieć własny plan, zupełnie niestandardowy, lub użyć zupełnie niestandardowych rozwiązań.
niedziela, 24 lipca 2016
Robić to, co najlepsze
Wszedlszy do jednej lodzi, która nalezala do Szymona, poprosil go, zeby nieco odbil od brzegu. Potem usiadl i z lodzi nauczal tlumy.
Łuk. 5,3 BP
Krótka chwila refleksji. Jezus był cieślą - umiał się przecież posługiwać narzędziami. Był też na tyle władny, że potrafił uciszać burze na morzu. A gdyby chciał - czy nie zawezwałby całej armii aniołów do pomocy, jak to powiedział Piotrowi, gdy ten w Getsemane obciął ucho jednemu ze strażników?
Dlaczego więc nie wziął wioseł i nie odpłynął sam? Mógłby odpłynąć dokładnie tam, gdzie chciał, zamiast dawać Szymonowi wytyczne: trochę bardziej w prawo, trochę bliżej, trochę bardziej bokiem od słońca, etc. Nie przeszkadzałby mu, gdy ten musiał wypłukać swoje sieci po swojej pracy.
Tymczasem coś musi być, że Jezus użył Szymona, żeby ten sam wiosłował. Żeby ten zrobił jedną z tych rzeczy, którą potrafił najlepiej - wiosłować. Przy czym nie potrafię sobie wyobrazić, żeby wdawał się w szczegóły typu "bardziej w prawo, mniej od słońca". Po prostu poprosił go o odpłynięcie kawałek i przyjął to, co Szymon Mu zaoferował.
Coś musi być w tym, że Jezus używa ludzi, mimo że ci mają swoją własną pracę do wykonania. Pracę, z której się utrzymują. Że pomimo, że właściwe ze wszystkim doskonale poradziłby sobie sam - pozwala ludziom wykonać to, co potrafią robić najlepiej. A sam zajmuje się "tylko" resztą.
Łuk. 5,3 BP
Krótka chwila refleksji. Jezus był cieślą - umiał się przecież posługiwać narzędziami. Był też na tyle władny, że potrafił uciszać burze na morzu. A gdyby chciał - czy nie zawezwałby całej armii aniołów do pomocy, jak to powiedział Piotrowi, gdy ten w Getsemane obciął ucho jednemu ze strażników?
Dlaczego więc nie wziął wioseł i nie odpłynął sam? Mógłby odpłynąć dokładnie tam, gdzie chciał, zamiast dawać Szymonowi wytyczne: trochę bardziej w prawo, trochę bliżej, trochę bardziej bokiem od słońca, etc. Nie przeszkadzałby mu, gdy ten musiał wypłukać swoje sieci po swojej pracy.
Tymczasem coś musi być, że Jezus użył Szymona, żeby ten sam wiosłował. Żeby ten zrobił jedną z tych rzeczy, którą potrafił najlepiej - wiosłować. Przy czym nie potrafię sobie wyobrazić, żeby wdawał się w szczegóły typu "bardziej w prawo, mniej od słońca". Po prostu poprosił go o odpłynięcie kawałek i przyjął to, co Szymon Mu zaoferował.
Coś musi być w tym, że Jezus używa ludzi, mimo że ci mają swoją własną pracę do wykonania. Pracę, z której się utrzymują. Że pomimo, że właściwe ze wszystkim doskonale poradziłby sobie sam - pozwala ludziom wykonać to, co potrafią robić najlepiej. A sam zajmuje się "tylko" resztą.
piątek, 15 lipca 2016
Transfuzja krwi
TRANSFUZJA KRWI U ŚWIADKÓW JEHOWY
Czy mają rację Świadkowie Jehowy utrzymując, że przetaczanie krwi nie powinno mieć miejsca? Czy jest możliwe znalezienie racjonalnego uzasadnienia w Biblii dla takiej teorii? A co, jeśli transfuzja krwi może uratować życie, ale zasady religijne mówią, że tego nie wolno robić? Czy zrzec się wówczas religii, dla dobra drugiego człowieka, żeby on przeżył? Czy może utrzymywać swoje stanowisko, stając się dla otoczenia fanatykiem religijnym, poświęcając dla swojej wiary życie człowieka, życie swoje?
A co, jeśli dla Boga największą wartość ma nie to życie, tutaj, teraz, ale to, do którego dążymy? To życie wieczne? Zaczytujemy się przecież i powtarzamy przykłady do upojenia, pochodzące z Dziejów Apostolskich, gdzie za utrzymywanie swojego stanowiska zginął Szczepan. Dla swojego otoczenia stał się maniakiem religijnym. Chociaż z drugiej strony to zginął z rąk jeszcze większych religijnych maniaków. Ale dla innego przykładu - ten cały panteon świętych, w który wielu ludzi wierzy - połowa z nich to również tego rodzaju męczennicy. Jak to więc jest, że z jednej strony czci się kogoś, kto podjął takie decyzje, że dla swojego otoczenia stał się fanatykiem, że przedłożył swoje religijne wartości ponad to, co jest popularne u ogółu, a z drugiej strony tak łatwo potępia się Świadków Jehowy za nie pozwalanie na transfuzję krwi u przykładowo swoich dzieci? Przecież to ten sam system wartości, te same okoliczności.
Pamiętam z jednego z moich starych postów: [PRZEZ JEGO KREW], określenie "krew" może być jednoznaczne z określeniem duszy albo wręcz życia. Wspomniałem tam też, że krew nie była przez Żydów jedzona, natomiast każde mięso było z krwi dobrze czyszczone. Stąd jego koszerność. Ale czytając np. Ks. Kapłańską 10,18 natykamy się na historię, gdzie Bóg wspomniał, że dwóch synów Aarona powinno zjeść w świątyni mięso przyniesione jako ofiarę, w tym również i krew z tego mięsa. Zamiast tego oni to wszystko spalili, zgodnie z rytuałem. Wniosek - było coś w tych rytuałach, co dawało możliwość robienia wyjątków, albo co było niedostatecznie dobrze zinterpretowane przez człowieka, skoro Bóg wyraził swoje odmienne zdanie.
W Księdze Kapłańskiej 17 zapisanych zostało kilka zakazów związanych z krwią:
Kazdemu, kto z domu izraelskiego zarznie wolu albo owce, albo koze w obozie, albo poza obozem, a nie przyprowadzi ich do wejscia do Namiotu Zgromadzenia, aby je zlozyc w darze dla Pana przed przybytkiem Pana, poczytane to zostanie za przelanie krwi, bo przelal krew; czlowiek ten bedzie wytracony sposród swego ludu; dlatego wiec synowie izraelscy beda przyprowadzac swoje rzezne ofiary, które zarzynaja na polu, do Pana, do wejscia do Namiotu Zgromadzenia, do kaplana, i beda je zarzynali jako ofiary pojednania dla Pana. Kaplan pokropi krwia oltarz Pana u wejscia do Namiotu Zgromadzenia, a tluszcz spali jako won przyjemna dla Pana (Kapł. 17,3-6 BW). Przelanie krwi = zabicie kogoś. Szóste przykazanie, mam na myśli wersję biblijną, mówi: nie zamorduj (Wyj. 20,13 NBG). Bóg mówi o tym, by nie zabijać. Ale czy mówi coś o przelewaniu krwi?
By nie była przelewana niewinna krew wśród twej ziemi, którą WIEKUISTY, twój Bóg, oddaje ci w posiadanie i nie spadła na ciebie wina krwi (Powt. 19,10 NBG).
Wiadomo ci także, co uczynił Joab, syn Ceruji. Co uczynił dwóm dowódcom wojsk izraelskich – Abnerowi, synowi Nera i Amasie, synowi Ithry, których zamordował, przelewając wojenną krew w czasie pokoju (1 Król. 2,5 NBG).
Pieśń Asafa. Boże, do Twojego dziedzictwa wtargnęli poganie, znieważyli Twój święty Przybytek, przemienili Jeruszalaim w zwaliska. Zwłoki Twych sług wydali na żer ptactwu nieba, a cielesne natury Twych pobożnych wydali zwierzętom ziemi. Naokoło Jeruszalaim przelewali ich krew jak wodę i nie było komu pochować (Ps. 79,1-3 NBG).
I tak dalej, i tak dalej. Przelewanie krwi to mordowanie. Bóg najwidoczniej dopuszczał zabijanie podczas wojny, bo sam Izrael miał powiedziane, że ma iść i objąć ziemię kananejską, a narody tam mieszkające wytępić. Na tamte narody przyszedł czas, naskrobały sobie najwidoczniej tyle, że przyszedł czas je unicestwić. Tak samo, jak wyrzucamy/unicestwiamy stare części od samochodu, których używanie ciągle w silniku mogłoby grozić zatarciem całego silnika. Albo jak ta marchewka w lodówce, która już zaczęła się psuć zbyt długim leżeniem, i jeśli ją dalej trzymać - zgnilizną zarazi pozostałe owoce czy warzywa. Ale zabijanie podczas pokoju nie było przez Boga akceptowane. Czy też: przelewanie krwi. Ale jak widać - oznacza to to samo.
Kolejnym zakazem jest zakaz spożywania krwi. Gdyby tez którys z Izraelitów, albo z cudzoziemców osiadlych wsród was, spozyl jakas krew, wtedy Ja zwróce sie przeciw tej osobie i wyklucze ja z ludu. Albowiem zycie ciala jest we krwi: Ja wam ja dalem na oltarz, aby dokonac przeblagania za wasze winy; krew jest wiec przeblaganiem za zycie. Dlatego powiedzialem do synów Izraela: Nikomu z was nie wolno spozywac krwi, nie wolno jej tez spozywac cudzoziemcom osiadlym wsród was (Kapł. 17,10-12 BP). Dlatego Żydzi jedli koszerne mięso. Koszerne, czyli: Jeśli ktoś z synów Israela, albo z przychodniów, którzy mieszkają pośród nich, złowił zwierzynę, albo ptaka, którego można jeść wtedy wytoczy jego krew i pokryje ją ziemią (Kapł. 17,13 NBG). "Wytoczy", czyli - wg wersji z BP: pozwoli krwi spłynąć. Dlaczego mięso do spożycia musiało być bez krwi? Bo zycie wszelkiego ciala jest we krwi jego (Kapł. 17-14 BT). Albo, jak mówi BG: Bo dusza każdego ciała jest krew jego.
W tym znaczeniu krew nie występuje w Nowym Testamencie. Gdy mowa tam o krwi, zazwyczaj związane jest to krwią Jezusa albo przelewaniem krwi, albo jakimiś symbolami w Apokalipsie. Wyjątkiem tutaj jest dziewiąty i dziesiąty rozdział Listu do Hebrajczyków, gdzie mowa znowu o starych obrzędach żydowskich z krwią związanych, gdzie apostoł Paweł wskazuje na wyższość krwi Jezusa nad zaniesioną do świątyni krwią tych wszystkich zwierząt.
Czy w jakikolwiek sposób owe opisane wyżej przelewanie krwi ma związek z owym świadkowym zakazem transfuzji?
Jednym z tekstów*, który Świadkowie podają jako swój religijny powód dla tego zakazu, jest pochodzący z Dziejów Apostolskich przykaz: Bowiem Duchowi Świętemu oraz nam wydało się słuszne, aby nie kłaść na was żadnego większego ciężaru, oprócz tych koniecznych: Trzymania się z dala od rzeczy ofiarowanych wizerunkom, krwi, uduszonych zwierząt i od prostytucji (Dzieje 15,28-29 NBG). Prześledziwszy cały rozdział sytuację można nakreślić tak: pojawili się jacyś ludzie z tych nawróconych z judaizmu na nauki Jezusa, którzy zaczęli głosić, że oprócz uwierzenia w Państwo Boga muszą się też obrzezać, przestać jeść mięso z krwią (niekoszerne) i parę innych rzeczy, oczywistych dla kultury czy też religii żydowskiej. Aby rozstrzygnąć kwestię, na ile jest to prawda, apostołowie spotkali się wszyscy razem w jednym miejscu, w tym również i Paweł. Tam zarówno Piotr, a potem Jakub stwierdzili: Dlatego ja uważam, aby nie stawiać przeszkód tym z pogan, którzy się nawracają do Boga, ale napisać im, by się wstrzymywali od zanieczyszczeń/zmaz bożków / fałszywych bogów, prostytucji, uduszonego i krwi (Dzieje 15,19-20 PD). Angielskie określenie podane tutaj w Słowniku Stronga na "zanieczyszczenia/zmazy" to "ceremonial polution", czyli ceremonialne/rytualne zanieczyszczenie czy też zmaza nocna - bo takie jest drugie znaczenie słowa "polution". Nie sądzę tutaj, aby apostołowie chcieli zalecić nawróconym poganom, aby nie zanieczyszczali swoich starych bożków, skoro nie dbali o żadne świątynne bożki w ogóle, tak więc zalecenie to musiało dotyczyć rytualnego uprawiania masturbacji lub seksu w pogańskich świątyniach. W podobnym kontekście patrzyłbym tutaj na owe zalecone unikanie krwi - poganie nie mieli żadnego pojęcia o upuszczaniu krwi z mięsa, oni po prostu przynosili zwierzęta do świątyń i zabijali je, czyli przelewali krew. Myślę, że tę właśnie krew mieli tutaj apostołowie na myśli: aby ci nawróceni, którzy przyszli z pogan, nie musieli się obrzezywać, na stary wzór żydowski, ale wystarczające będzie, jeśli powstrzymają się od rytualnego seksu w swoich starych świątyniach, oraz od dalszego przelewania tam krwi - skoro, jak napisał później apostoł Paweł w Hebr. 9 i 10, krew (czy też życie?) Jezusa jest daleko świetniejsza na jakąkolwiek ofiarę, niż tych wszystkich zwierząt. I żeby powstrzymywali się też od uduszonego. Cokolwiek to znaczy.
Tak więc czy ten tekst z Dziejów 15,28-29 ma zastosowanie podczas transfuzji krwi? Uważam, że tak długo, dopóki transfuzja nie jest jakimś religijnym, pogańskim rytuałem, którego należałoby się wystrzegać - nie.
Nie uważam więc, by zakaz transfuzji krwi dotyczący Świadków Jehowy miał solidne podłoże w Biblii. Co więcej - po przestudiowaniu tego tematu wydaje mi się bardzo dziwne, że tak duży nacisk kładzie się na transfuzję, podczas gdy nie słyszałem nigdy, żeby ktokolwiek ze Świadków miałby jakikolwiek opór przed jedzeniem mięsa niekoszernego. Mięsa z krwią. Krwistego befsztyka. Bo w gruncie rzeczy, jeśli patrzeć na te biblijne wersety, to przede wszystkim mówią one o spożywaniu krwi, potem o przelewaniu, a nie przyjmowaniu w jakiś inny sposób.
Czy więc współczesny chrześcijanin powinien przystopować nieco z jedzeniem krwistych befsztyków? W odpowiedzi na to pytanie polecam lekturę Hebr. 9 i 10.
* - Źródło: https://www.jw.org/pl/świadkowie-jehowy/faq/świadkowie-jehowy-dlaczego-nie-przyjmują-transfuzji-krwi/.
Czy mają rację Świadkowie Jehowy utrzymując, że przetaczanie krwi nie powinno mieć miejsca? Czy jest możliwe znalezienie racjonalnego uzasadnienia w Biblii dla takiej teorii? A co, jeśli transfuzja krwi może uratować życie, ale zasady religijne mówią, że tego nie wolno robić? Czy zrzec się wówczas religii, dla dobra drugiego człowieka, żeby on przeżył? Czy może utrzymywać swoje stanowisko, stając się dla otoczenia fanatykiem religijnym, poświęcając dla swojej wiary życie człowieka, życie swoje?
A co, jeśli dla Boga największą wartość ma nie to życie, tutaj, teraz, ale to, do którego dążymy? To życie wieczne? Zaczytujemy się przecież i powtarzamy przykłady do upojenia, pochodzące z Dziejów Apostolskich, gdzie za utrzymywanie swojego stanowiska zginął Szczepan. Dla swojego otoczenia stał się maniakiem religijnym. Chociaż z drugiej strony to zginął z rąk jeszcze większych religijnych maniaków. Ale dla innego przykładu - ten cały panteon świętych, w który wielu ludzi wierzy - połowa z nich to również tego rodzaju męczennicy. Jak to więc jest, że z jednej strony czci się kogoś, kto podjął takie decyzje, że dla swojego otoczenia stał się fanatykiem, że przedłożył swoje religijne wartości ponad to, co jest popularne u ogółu, a z drugiej strony tak łatwo potępia się Świadków Jehowy za nie pozwalanie na transfuzję krwi u przykładowo swoich dzieci? Przecież to ten sam system wartości, te same okoliczności.
Pamiętam z jednego z moich starych postów: [PRZEZ JEGO KREW], określenie "krew" może być jednoznaczne z określeniem duszy albo wręcz życia. Wspomniałem tam też, że krew nie była przez Żydów jedzona, natomiast każde mięso było z krwi dobrze czyszczone. Stąd jego koszerność. Ale czytając np. Ks. Kapłańską 10,18 natykamy się na historię, gdzie Bóg wspomniał, że dwóch synów Aarona powinno zjeść w świątyni mięso przyniesione jako ofiarę, w tym również i krew z tego mięsa. Zamiast tego oni to wszystko spalili, zgodnie z rytuałem. Wniosek - było coś w tych rytuałach, co dawało możliwość robienia wyjątków, albo co było niedostatecznie dobrze zinterpretowane przez człowieka, skoro Bóg wyraził swoje odmienne zdanie.
W Księdze Kapłańskiej 17 zapisanych zostało kilka zakazów związanych z krwią:
Kazdemu, kto z domu izraelskiego zarznie wolu albo owce, albo koze w obozie, albo poza obozem, a nie przyprowadzi ich do wejscia do Namiotu Zgromadzenia, aby je zlozyc w darze dla Pana przed przybytkiem Pana, poczytane to zostanie za przelanie krwi, bo przelal krew; czlowiek ten bedzie wytracony sposród swego ludu; dlatego wiec synowie izraelscy beda przyprowadzac swoje rzezne ofiary, które zarzynaja na polu, do Pana, do wejscia do Namiotu Zgromadzenia, do kaplana, i beda je zarzynali jako ofiary pojednania dla Pana. Kaplan pokropi krwia oltarz Pana u wejscia do Namiotu Zgromadzenia, a tluszcz spali jako won przyjemna dla Pana (Kapł. 17,3-6 BW). Przelanie krwi = zabicie kogoś. Szóste przykazanie, mam na myśli wersję biblijną, mówi: nie zamorduj (Wyj. 20,13 NBG). Bóg mówi o tym, by nie zabijać. Ale czy mówi coś o przelewaniu krwi?
By nie była przelewana niewinna krew wśród twej ziemi, którą WIEKUISTY, twój Bóg, oddaje ci w posiadanie i nie spadła na ciebie wina krwi (Powt. 19,10 NBG).
Wiadomo ci także, co uczynił Joab, syn Ceruji. Co uczynił dwóm dowódcom wojsk izraelskich – Abnerowi, synowi Nera i Amasie, synowi Ithry, których zamordował, przelewając wojenną krew w czasie pokoju (1 Król. 2,5 NBG).
Pieśń Asafa. Boże, do Twojego dziedzictwa wtargnęli poganie, znieważyli Twój święty Przybytek, przemienili Jeruszalaim w zwaliska. Zwłoki Twych sług wydali na żer ptactwu nieba, a cielesne natury Twych pobożnych wydali zwierzętom ziemi. Naokoło Jeruszalaim przelewali ich krew jak wodę i nie było komu pochować (Ps. 79,1-3 NBG).
I tak dalej, i tak dalej. Przelewanie krwi to mordowanie. Bóg najwidoczniej dopuszczał zabijanie podczas wojny, bo sam Izrael miał powiedziane, że ma iść i objąć ziemię kananejską, a narody tam mieszkające wytępić. Na tamte narody przyszedł czas, naskrobały sobie najwidoczniej tyle, że przyszedł czas je unicestwić. Tak samo, jak wyrzucamy/unicestwiamy stare części od samochodu, których używanie ciągle w silniku mogłoby grozić zatarciem całego silnika. Albo jak ta marchewka w lodówce, która już zaczęła się psuć zbyt długim leżeniem, i jeśli ją dalej trzymać - zgnilizną zarazi pozostałe owoce czy warzywa. Ale zabijanie podczas pokoju nie było przez Boga akceptowane. Czy też: przelewanie krwi. Ale jak widać - oznacza to to samo.
Kolejnym zakazem jest zakaz spożywania krwi. Gdyby tez którys z Izraelitów, albo z cudzoziemców osiadlych wsród was, spozyl jakas krew, wtedy Ja zwróce sie przeciw tej osobie i wyklucze ja z ludu. Albowiem zycie ciala jest we krwi: Ja wam ja dalem na oltarz, aby dokonac przeblagania za wasze winy; krew jest wiec przeblaganiem za zycie. Dlatego powiedzialem do synów Izraela: Nikomu z was nie wolno spozywac krwi, nie wolno jej tez spozywac cudzoziemcom osiadlym wsród was (Kapł. 17,10-12 BP). Dlatego Żydzi jedli koszerne mięso. Koszerne, czyli: Jeśli ktoś z synów Israela, albo z przychodniów, którzy mieszkają pośród nich, złowił zwierzynę, albo ptaka, którego można jeść wtedy wytoczy jego krew i pokryje ją ziemią (Kapł. 17,13 NBG). "Wytoczy", czyli - wg wersji z BP: pozwoli krwi spłynąć. Dlaczego mięso do spożycia musiało być bez krwi? Bo zycie wszelkiego ciala jest we krwi jego (Kapł. 17-14 BT). Albo, jak mówi BG: Bo dusza każdego ciała jest krew jego.
W tym znaczeniu krew nie występuje w Nowym Testamencie. Gdy mowa tam o krwi, zazwyczaj związane jest to krwią Jezusa albo przelewaniem krwi, albo jakimiś symbolami w Apokalipsie. Wyjątkiem tutaj jest dziewiąty i dziesiąty rozdział Listu do Hebrajczyków, gdzie mowa znowu o starych obrzędach żydowskich z krwią związanych, gdzie apostoł Paweł wskazuje na wyższość krwi Jezusa nad zaniesioną do świątyni krwią tych wszystkich zwierząt.
Czy w jakikolwiek sposób owe opisane wyżej przelewanie krwi ma związek z owym świadkowym zakazem transfuzji?
Jednym z tekstów*, który Świadkowie podają jako swój religijny powód dla tego zakazu, jest pochodzący z Dziejów Apostolskich przykaz: Bowiem Duchowi Świętemu oraz nam wydało się słuszne, aby nie kłaść na was żadnego większego ciężaru, oprócz tych koniecznych: Trzymania się z dala od rzeczy ofiarowanych wizerunkom, krwi, uduszonych zwierząt i od prostytucji (Dzieje 15,28-29 NBG). Prześledziwszy cały rozdział sytuację można nakreślić tak: pojawili się jacyś ludzie z tych nawróconych z judaizmu na nauki Jezusa, którzy zaczęli głosić, że oprócz uwierzenia w Państwo Boga muszą się też obrzezać, przestać jeść mięso z krwią (niekoszerne) i parę innych rzeczy, oczywistych dla kultury czy też religii żydowskiej. Aby rozstrzygnąć kwestię, na ile jest to prawda, apostołowie spotkali się wszyscy razem w jednym miejscu, w tym również i Paweł. Tam zarówno Piotr, a potem Jakub stwierdzili: Dlatego ja uważam, aby nie stawiać przeszkód tym z pogan, którzy się nawracają do Boga, ale napisać im, by się wstrzymywali od zanieczyszczeń/zmaz bożków / fałszywych bogów, prostytucji, uduszonego i krwi (Dzieje 15,19-20 PD). Angielskie określenie podane tutaj w Słowniku Stronga na "zanieczyszczenia/zmazy" to "ceremonial polution", czyli ceremonialne/rytualne zanieczyszczenie czy też zmaza nocna - bo takie jest drugie znaczenie słowa "polution". Nie sądzę tutaj, aby apostołowie chcieli zalecić nawróconym poganom, aby nie zanieczyszczali swoich starych bożków, skoro nie dbali o żadne świątynne bożki w ogóle, tak więc zalecenie to musiało dotyczyć rytualnego uprawiania masturbacji lub seksu w pogańskich świątyniach. W podobnym kontekście patrzyłbym tutaj na owe zalecone unikanie krwi - poganie nie mieli żadnego pojęcia o upuszczaniu krwi z mięsa, oni po prostu przynosili zwierzęta do świątyń i zabijali je, czyli przelewali krew. Myślę, że tę właśnie krew mieli tutaj apostołowie na myśli: aby ci nawróceni, którzy przyszli z pogan, nie musieli się obrzezywać, na stary wzór żydowski, ale wystarczające będzie, jeśli powstrzymają się od rytualnego seksu w swoich starych świątyniach, oraz od dalszego przelewania tam krwi - skoro, jak napisał później apostoł Paweł w Hebr. 9 i 10, krew (czy też życie?) Jezusa jest daleko świetniejsza na jakąkolwiek ofiarę, niż tych wszystkich zwierząt. I żeby powstrzymywali się też od uduszonego. Cokolwiek to znaczy.
Tak więc czy ten tekst z Dziejów 15,28-29 ma zastosowanie podczas transfuzji krwi? Uważam, że tak długo, dopóki transfuzja nie jest jakimś religijnym, pogańskim rytuałem, którego należałoby się wystrzegać - nie.
Nie uważam więc, by zakaz transfuzji krwi dotyczący Świadków Jehowy miał solidne podłoże w Biblii. Co więcej - po przestudiowaniu tego tematu wydaje mi się bardzo dziwne, że tak duży nacisk kładzie się na transfuzję, podczas gdy nie słyszałem nigdy, żeby ktokolwiek ze Świadków miałby jakikolwiek opór przed jedzeniem mięsa niekoszernego. Mięsa z krwią. Krwistego befsztyka. Bo w gruncie rzeczy, jeśli patrzeć na te biblijne wersety, to przede wszystkim mówią one o spożywaniu krwi, potem o przelewaniu, a nie przyjmowaniu w jakiś inny sposób.
Czy więc współczesny chrześcijanin powinien przystopować nieco z jedzeniem krwistych befsztyków? W odpowiedzi na to pytanie polecam lekturę Hebr. 9 i 10.
* - Źródło: https://www.jw.org/pl/świadkowie-jehowy/faq/świadkowie-jehowy-dlaczego-nie-przyjmują-transfuzji-krwi/.
wtorek, 21 czerwca 2016
Choroba apostoła Pawła
Dlatego, abym się nie wynosił, dano mi kolec w ciało, posłaniec szatana, po to, by bił mnie w twarz, abym się nie wynosił.
2 Kor. 12,7 PD
Co to był za kolec w ciele Pawła? Albo cierń, jak to tłumaczy BW?
Słowo to w NT zostało użyte tylko jeden raz, w tym właśnie miejscu. Nigdy więcej Paweł nie uskarżał się na żaden cierń w jego ciele. Zresztą i tym razem nie napisał o nim, by się na niego uskarżać, ale by logicznie coś Koryntianom pokazać. Naturalnie człowiek chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, co to było. Co wiemy?
Istnieje teoria, że mogła to być epilepsja. Skąd? Ponieważ w drodze do Damaszku Paweł (wówczas Szaweł) doznał objawienia, upadł na ziemię etc. Podobno są to typowe objawy dla epileptyków. Z tym że zgodnie z tym, co ja sądzę - Bóg mógł posłużyć się znanym mechanizmem, by doprowadzić do pożądanego efektu zgodnie z prawami fizyki, które sam stworzył, zamiast czynić jakiś magiczny "cud", który byłby niezgodny z czymkolwiek, co stworzył wcześniej. Podobnie jak kości nasze i zwierzęce zbudowane są w ten sam sposób, co nie czyni z nas zwierząt czy ze zwierząt ludzi.
Inna teoria mówi, że nie jest to żadna fizyczna choroba, ale chodzi o wszystkie te chłosty, które otrzymał Paweł za głoszenie ewangelii między Żydami*. Ta teoria jest dosyć przyzwoicie poparta logiką, nie powiem że nie. Aczkolwiek nie przekonuje, jest jakoś za bardzo... patetyczna. Trudno - w przypadku chłost od innych ludzi - mówić o jakimś specyficznym kolcu w ciele.
Wiecie przeciez, ze z powodu choroby ciala zwiastowalem wam za pierwszym razem ewangelie. I chociaz stan mój cielesny wystawil was na próbe, to jednak nie wzgardziliscie mna ani nie pluneliscie na mnie, ale mnie przyjeliscie jak aniola Bozego, jak Chrystusa Jezusa. Cóz sie tedy stalo z ta wasza szczesliwoscia? Albowiem daje wam swiadectwo, ze gdyby to bylo mozliwe, wylupilibyscie sobie oczy i mnie je oddali (Gal. 4,13-15 BW). W tym fragmencie Paweł przypomina Galacjanom, jacy byli kiedyś - że byli zdolni wyłupić sobie oczy i Pawłowi je oddać. Być może ma to związek z jego chorobą, oftalmią**, czyli jakimś rodzajem zapalenia oka. Na poparcie tej teorii przytacza się fakt, że Paweł został oślepiony w drodze do Damaszku. Z tym że zapomina się o drugiej stronie tego faktu - Paweł został wówczas z tej ślepoty uzdrowiony. Mocą Jezusa. Czy Jezus uzdrawiałby kogokolwiek w ten sposób, że choroba zostałaby zdjęta tylko częściowo, a nawroty byłyby całkiem możliwe? Jak leczyć wówczas owe nawroty? Szukać Jezusa ponownie? A co, jeśli człowiek JEST przy Jezusie cały czas, a choroba przychodzi mimo tego? I człowiek Jezusa szukać nie musi, bo jest przy Nim tak czy siak?
Może więc była to kolejna metafora Pawła.
Synchronizując Pawła życiorys z tymi okruchami, które on o sobie napisał, powstała też teoria o tym, że Paweł był chory na malarię maltańską***. W tym rozkłada się na części pierwsze objawy choroby Pawła:
1. choroba Pawła była chroniczną;
2. jej przejawy były ciągłe;
3. apostoł czuł się nią upokorzony;
4. czyniła ona przykre wrażenie na otoczeniu;
5. jej ataki mogły być śmiertelne, a mimo to nie miała ona żadnego wpływu na jego zdolności intelektualne i postępowanie moralne. Wg tego bloga - w założeniu epilepsji jest to niezrozumiałe. W założeniu malarii - czemu nie.
Tak czy siak więc Paweł był na coś chory. Coś mu przeszkadzało żyć normalnie. Był jak każdy z nas. A tymczasem nigdy się nie skarżył, nie narzekał. Po prostu robił swoją robotę. Bo to należało zrobić, bo on chciał to robić, bo ktoś musiał to zrobić. Mimo choroby był chyba najbardziej wydolnym apostołem, przynajmniej pod względem docierania do potężnej ilości ludzi, zarówno odwiedzając ich osobiście w wielu miejscach, jak i pisząc do nich listy.
W tej sprawie trzy razy prosiłem Pana, by on odstąpił ode mnie. Lecz powiedział do mnie: Wystarczy ci moja łaska, gdyż moc doskonalona jest w słabości (2 Kor. 12,8-10 PD).
* - Źródło: http://www.wiaraiwolnosc.pl/czytelnia/rozwazania-biblijne/64-czy-choroba-apostola-pawla/169-czym-byl-ciern-apostola-pawla.
** - Oftalmia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Współczulne_zapalenie_oka.
*** - Źródło: http://iktotuzmysla.salon24.pl/392426,sw-pawel-byl-nekany-przez-malarie-przez-14-lat.
2 Kor. 12,7 PD
Co to był za kolec w ciele Pawła? Albo cierń, jak to tłumaczy BW?
Słowo to w NT zostało użyte tylko jeden raz, w tym właśnie miejscu. Nigdy więcej Paweł nie uskarżał się na żaden cierń w jego ciele. Zresztą i tym razem nie napisał o nim, by się na niego uskarżać, ale by logicznie coś Koryntianom pokazać. Naturalnie człowiek chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, co to było. Co wiemy?
Istnieje teoria, że mogła to być epilepsja. Skąd? Ponieważ w drodze do Damaszku Paweł (wówczas Szaweł) doznał objawienia, upadł na ziemię etc. Podobno są to typowe objawy dla epileptyków. Z tym że zgodnie z tym, co ja sądzę - Bóg mógł posłużyć się znanym mechanizmem, by doprowadzić do pożądanego efektu zgodnie z prawami fizyki, które sam stworzył, zamiast czynić jakiś magiczny "cud", który byłby niezgodny z czymkolwiek, co stworzył wcześniej. Podobnie jak kości nasze i zwierzęce zbudowane są w ten sam sposób, co nie czyni z nas zwierząt czy ze zwierząt ludzi.
Inna teoria mówi, że nie jest to żadna fizyczna choroba, ale chodzi o wszystkie te chłosty, które otrzymał Paweł za głoszenie ewangelii między Żydami*. Ta teoria jest dosyć przyzwoicie poparta logiką, nie powiem że nie. Aczkolwiek nie przekonuje, jest jakoś za bardzo... patetyczna. Trudno - w przypadku chłost od innych ludzi - mówić o jakimś specyficznym kolcu w ciele.
Wiecie przeciez, ze z powodu choroby ciala zwiastowalem wam za pierwszym razem ewangelie. I chociaz stan mój cielesny wystawil was na próbe, to jednak nie wzgardziliscie mna ani nie pluneliscie na mnie, ale mnie przyjeliscie jak aniola Bozego, jak Chrystusa Jezusa. Cóz sie tedy stalo z ta wasza szczesliwoscia? Albowiem daje wam swiadectwo, ze gdyby to bylo mozliwe, wylupilibyscie sobie oczy i mnie je oddali (Gal. 4,13-15 BW). W tym fragmencie Paweł przypomina Galacjanom, jacy byli kiedyś - że byli zdolni wyłupić sobie oczy i Pawłowi je oddać. Być może ma to związek z jego chorobą, oftalmią**, czyli jakimś rodzajem zapalenia oka. Na poparcie tej teorii przytacza się fakt, że Paweł został oślepiony w drodze do Damaszku. Z tym że zapomina się o drugiej stronie tego faktu - Paweł został wówczas z tej ślepoty uzdrowiony. Mocą Jezusa. Czy Jezus uzdrawiałby kogokolwiek w ten sposób, że choroba zostałaby zdjęta tylko częściowo, a nawroty byłyby całkiem możliwe? Jak leczyć wówczas owe nawroty? Szukać Jezusa ponownie? A co, jeśli człowiek JEST przy Jezusie cały czas, a choroba przychodzi mimo tego? I człowiek Jezusa szukać nie musi, bo jest przy Nim tak czy siak?
Może więc była to kolejna metafora Pawła.
Synchronizując Pawła życiorys z tymi okruchami, które on o sobie napisał, powstała też teoria o tym, że Paweł był chory na malarię maltańską***. W tym rozkłada się na części pierwsze objawy choroby Pawła:
1. choroba Pawła była chroniczną;
2. jej przejawy były ciągłe;
3. apostoł czuł się nią upokorzony;
4. czyniła ona przykre wrażenie na otoczeniu;
5. jej ataki mogły być śmiertelne, a mimo to nie miała ona żadnego wpływu na jego zdolności intelektualne i postępowanie moralne. Wg tego bloga - w założeniu epilepsji jest to niezrozumiałe. W założeniu malarii - czemu nie.
Tak czy siak więc Paweł był na coś chory. Coś mu przeszkadzało żyć normalnie. Był jak każdy z nas. A tymczasem nigdy się nie skarżył, nie narzekał. Po prostu robił swoją robotę. Bo to należało zrobić, bo on chciał to robić, bo ktoś musiał to zrobić. Mimo choroby był chyba najbardziej wydolnym apostołem, przynajmniej pod względem docierania do potężnej ilości ludzi, zarówno odwiedzając ich osobiście w wielu miejscach, jak i pisząc do nich listy.
W tej sprawie trzy razy prosiłem Pana, by on odstąpił ode mnie. Lecz powiedział do mnie: Wystarczy ci moja łaska, gdyż moc doskonalona jest w słabości (2 Kor. 12,8-10 PD).
* - Źródło: http://www.wiaraiwolnosc.pl/czytelnia/rozwazania-biblijne/64-czy-choroba-apostola-pawla/169-czym-byl-ciern-apostola-pawla.
** - Oftalmia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Współczulne_zapalenie_oka.
*** - Źródło: http://iktotuzmysla.salon24.pl/392426,sw-pawel-byl-nekany-przez-malarie-przez-14-lat.
piątek, 10 czerwca 2016
Uzdrowienie również dla "swoich"
Po opuszczeniu synagogi wszedl do domu Szymona Piotra. Tesciowa Szymona cierpiala na wielka goraczke i prosili Go w jej sprawie. A stanawszy nad nia, rozkazal goraczce i opuscila ja. Natychmiast wstala i uslugiwala im.
Łuk. 4,38-39 BP
Postawiłem kiedyś tezę, że uzdrawianie Jezusa nie miało być w celu dokonywania jakichś cudów, ale powodem, dla którego ludzie mieli zacząć wierzyć w Boga, w Jego Nowy Dom etc. (zobacz post [DLACZEGO NIE MA UZDROWIEŃ]). Tymczasem historia, która zdarzyła się w domu Piotra teściowej, pokazuje, że Jezus zrobił to. Uzdrowił kogoś wierzącego, tylko dlatego, że tak chciał, albo ze względu na osobistą znajomość - nie wiem. I efektem uzdrowienia nie było to, że ktoś inny uwierzył. Tutaj Jezus uzdrowił dla samego dania radości raczej dość bliskiej osobie - matce jednego ze swoich uczniów.
Czy to zdarzyło się więcej razy? Nie przychodzi mi w tej chwili do głowy żadna inna taka historia.
W każdym razie tak sobie myślę: Jezus zrobił wówczas to samo, co robił dla wielu innych ludzi. Tak samo, jak kolega mechanik, który naprawia samochody swoim klientom, naprawi też coś przy okazji swojemu koledze. Informatyk złoży koledze komputer, a kurier podrzuci gdzieś samochodem. Dzisiaj takie uzdrowienia zdarzają się rzadko. Albo niemal w ogóle. Prosić Jezusa dzisiaj o uzdrowienie, tak sam z siebie - to jak prosić mechanika o podrzucenie. Niby samochody są, niby powinny jeździć, ale coś nie do końca tutaj gra. Coś jest nie tak z czasami, w których żyjemy, albo z ludźmi, wśród których żyjemy. Albo z nami samymi. Przyzwyczajeni, że wszystko jest logiczne, racjonalne, wytłumaczalne - jak chcemy sami uwierzyć, że uzdrowienie może się zdarzyć?
Ale jeśli prosilibyśmy Boga o uzdrowienie, i nastałby taki czas, że uzdrowienia zaczęłyby mieć miejsce, to wówczas mógłby być uzdrowiony również ktoś spomiędzy nas, wierzących. Jakby przy okazji.
Ale póki co - jest jak jest. Co zdarza się więc dzisiaj, o co możemy prosić Jezusa, mam na myśli - prosić Jezusa za innych - co Jezus dzisiaj realizuje codziennie wiele razy, a o co "przy okazji" moglibyśmy poprosić dla kogoś z naszego wewnętrznego kręgu?
Mi osobiście przychodzi tutaj do głowy: spokój. Wiele razy modliłem się do Boga o danie spokoju w serce jakiejś osoby, i wiele razy widziałem, jak ta osoba z biegiem czasu łagodniała, albo wręcz - w jakiejś stresowej sytuacji - podeszła do wszystkiego z pięknym spokojem. Nie wiem, czy ktoś z tego powodu uwierzył czy nie - bo takie było przecież założenie uzdrawiania - ale to jest to, co na pewno można zrobić dzisiaj.
Łuk. 4,38-39 BP
Postawiłem kiedyś tezę, że uzdrawianie Jezusa nie miało być w celu dokonywania jakichś cudów, ale powodem, dla którego ludzie mieli zacząć wierzyć w Boga, w Jego Nowy Dom etc. (zobacz post [DLACZEGO NIE MA UZDROWIEŃ]). Tymczasem historia, która zdarzyła się w domu Piotra teściowej, pokazuje, że Jezus zrobił to. Uzdrowił kogoś wierzącego, tylko dlatego, że tak chciał, albo ze względu na osobistą znajomość - nie wiem. I efektem uzdrowienia nie było to, że ktoś inny uwierzył. Tutaj Jezus uzdrowił dla samego dania radości raczej dość bliskiej osobie - matce jednego ze swoich uczniów.
Czy to zdarzyło się więcej razy? Nie przychodzi mi w tej chwili do głowy żadna inna taka historia.
W każdym razie tak sobie myślę: Jezus zrobił wówczas to samo, co robił dla wielu innych ludzi. Tak samo, jak kolega mechanik, który naprawia samochody swoim klientom, naprawi też coś przy okazji swojemu koledze. Informatyk złoży koledze komputer, a kurier podrzuci gdzieś samochodem. Dzisiaj takie uzdrowienia zdarzają się rzadko. Albo niemal w ogóle. Prosić Jezusa dzisiaj o uzdrowienie, tak sam z siebie - to jak prosić mechanika o podrzucenie. Niby samochody są, niby powinny jeździć, ale coś nie do końca tutaj gra. Coś jest nie tak z czasami, w których żyjemy, albo z ludźmi, wśród których żyjemy. Albo z nami samymi. Przyzwyczajeni, że wszystko jest logiczne, racjonalne, wytłumaczalne - jak chcemy sami uwierzyć, że uzdrowienie może się zdarzyć?
Ale jeśli prosilibyśmy Boga o uzdrowienie, i nastałby taki czas, że uzdrowienia zaczęłyby mieć miejsce, to wówczas mógłby być uzdrowiony również ktoś spomiędzy nas, wierzących. Jakby przy okazji.
Ale póki co - jest jak jest. Co zdarza się więc dzisiaj, o co możemy prosić Jezusa, mam na myśli - prosić Jezusa za innych - co Jezus dzisiaj realizuje codziennie wiele razy, a o co "przy okazji" moglibyśmy poprosić dla kogoś z naszego wewnętrznego kręgu?
Mi osobiście przychodzi tutaj do głowy: spokój. Wiele razy modliłem się do Boga o danie spokoju w serce jakiejś osoby, i wiele razy widziałem, jak ta osoba z biegiem czasu łagodniała, albo wręcz - w jakiejś stresowej sytuacji - podeszła do wszystkiego z pięknym spokojem. Nie wiem, czy ktoś z tego powodu uwierzył czy nie - bo takie było przecież założenie uzdrawiania - ale to jest to, co na pewno można zrobić dzisiaj.
wtorek, 31 maja 2016
Skąd pochodziła moc Jezusa
... a oni byli ciągle zdumieni tym Jego nauczaniem, że z mocą to wszystko mówił.
Łuk. 4,32 PD
Z mocą - jak mówi większość polskich przekładów, albo z władzą - takiego określenia używa Przekład Dosłowny, podając przy tym anglojęzyczny odpowiednik: "authority". Czyli chodzi o moc autorytetu.
Gdyby sobie tak wyobrazić, jakim Jezus był człowiekiem. Jakim musiał być człowiekiem dla współczesnych, że został opisywany jako ktoś, kto mówił z autorytetem? Stuprocentowy choleryk? Pewny siebie? Jednocześnie dość pokorny, mając świadomość, od Kogo jest zależny?
I przyniesli Mu sparalizowanego, który lezal na noszach. Jezus, widzac ich wiare, powiedzial sparalizowanemu: Ufaj, synu, twoje grzechy sa odpuszczone. Wtedy niektórzy nauczyciele Pisma pomysleli sobie: On bluzni. A Jezus, przejrzawszy ich mysli, powiedzial: Dlaczego wyciagacie zle wnioski? Cóz latwiej powiedziec: Twoje grzechy sa odpuszczone, czy tez: Wstan i chodz? Ale abyscie wiedzieli, ze Syn Czlowieczy ma wladze odpuszczania grzechów na ziemi - zwrócil sie do sparalizowanego: Wstan, wez swoje nosze i idz do domu. A on wstal i poszedl do swego domu (Mat. 9,2-7 BP). Wobec panującego wówczas przekonania, że choroba jest karą za grzechy, jakich dopuścił się człowiek - Jezusa uzdrawianie ludzi odbywało się na zasadzie przebaczania grzechów. To musiało być niesamowite. Musiało stać na przekór wszystkim stereotypom, jakie wówczas egzystowały. Ludzie wierzyli, że Bóg karze za grzechy? Jezus je przebaczał. Czy te choroby faktycznie były ukaraniem za coś złego, co człowiek zrobił? Więc spytali go jego uczniowie, mówiąc: Rabbi, kto zgrzeszył on, czy jego rodzice, że się ślepy urodził? A Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, lecz by na nim mogły zostać ukazane dzieła Boga (Jan 9,2-3 NBG). Wszystko, co Jezus robił, było wykorzystywane, by ukazać piękno i moc Boga.
I byli zdumieni Jego nauką, uczył ich bowiem jak ktoś, kto posiada władzę, a nie jak znawcy Prawa (Mar. 1,27 PD). Władzę, moc, autorytet. Jak nauczyciel pewny swojej nauki, swoich metod, nauczyciel idealista, nauczyciel spokojny, nauczyciel z komfortem psychicznym. Nauczyciel ze specjalnym autorytetem.
Jakaś cząstka tej mocy, tego autorytetu Jezusa przypada też na nas. Poza tym, że Jezus dał nam to do rozsądnej dyspozycji, napisane też jest: Lecz którzykolwiek go przyjęli, dał im tę moc, aby się stali synami Bożymi, to jest tym, którzy wierzą w imię jego (Jan 1,12 BG). Ta moc, ta władność robienia różnych rzeczy, ten autorytet - nie jest dany tylko po to, abyśmy robili rozmaite cuda - czego w zasadzie i tak nie robimy, bo w cuda w takim natężeniu, jak za czasów Jezusa, mało kto dzisiaj wierzy, ale faktycznie mamy tę moc, tę władność, by utrzymać się przy Bogu. Dotyczy to nas samych. Nie ma więc żadnej wymówki dla nikogo, że ktoś jest zbyt słaby, albo że czynniki zewnętrzne są zbyt silne - nie. Ci, którzy Go przyjęli, otrzymali w komplecie moc, by być dziećmi Boga, by trwać.
Skąd pochodzi ta cała moc, władza czy autorytet Jezusa? Na pytanie kapłanów w Mat. 21,23 Jezus nie odpowiedział wprost: A gdy on przyszedł do Świątyni i kiedy uczył, podeszli do niego przedniejsi kapłani oraz starsi ludu, mówiąc: W jakim autorytecie to robisz? I kto ci dał ten autorytet? (NBG). Którąż mocą to czynisz? (BG). Nie odpowiedział, ponieważ nikt z pytających nie był gotowy Mu uwierzyć. Za to później, do swoich uczniów, ciekawych wszystkiego, czego On uczył i gotowych uwierzyć we wszystko, co mówił, powiedział: Zaś Jezus podszedł oraz rozmawiał z nimi, mówiąc: Dana Mi jest wszelka moc w Niebie i na ziemi (Mat. 28,18 NBG); Dana mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi (PD). W innym miejscu mówi: Jezus podniósł swoje oczy ku niebu i powiedział: Ojcze, nadeszła ta godzina, wsław/chwal Twojego Syna, aby i ten Syn sławił/wychwalał Ciebie. Tak, jak powierzyłeś Mu władzę/moc/autorytet nad każdym ciałem/organizmem, aby wszystkiemu, co Mu powierzyłeś, dał życie wieczne. Tym natomiast jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Tego, którego wysłałeś, Jezusa Pomazańca (Jan 17,1-3 PD).
Wygląda więc na to, że:
1. moc Jezusa pochodziła od Boga,
2. my mamy tę samą moc do dyspozycji,
3. celem posiadania tej mocy nie jest szarżowanie nią, wyczynianie różnych czarów marów, ale osiągnięcie życia wiecznego, życia z Bogiem,
4. wszelkie więc cuda typu uzdrawianie, wskrzeszanie umarłych etc. - nie są celem samym w sobie, gdy taką moc się posiada, ale jakby efektem ubocznym. Najważniejszym celem jest żyć wiecznie z Bogiem.
Łuk. 4,32 PD
Z mocą - jak mówi większość polskich przekładów, albo z władzą - takiego określenia używa Przekład Dosłowny, podając przy tym anglojęzyczny odpowiednik: "authority". Czyli chodzi o moc autorytetu.
Gdyby sobie tak wyobrazić, jakim Jezus był człowiekiem. Jakim musiał być człowiekiem dla współczesnych, że został opisywany jako ktoś, kto mówił z autorytetem? Stuprocentowy choleryk? Pewny siebie? Jednocześnie dość pokorny, mając świadomość, od Kogo jest zależny?
I przyniesli Mu sparalizowanego, który lezal na noszach. Jezus, widzac ich wiare, powiedzial sparalizowanemu: Ufaj, synu, twoje grzechy sa odpuszczone. Wtedy niektórzy nauczyciele Pisma pomysleli sobie: On bluzni. A Jezus, przejrzawszy ich mysli, powiedzial: Dlaczego wyciagacie zle wnioski? Cóz latwiej powiedziec: Twoje grzechy sa odpuszczone, czy tez: Wstan i chodz? Ale abyscie wiedzieli, ze Syn Czlowieczy ma wladze odpuszczania grzechów na ziemi - zwrócil sie do sparalizowanego: Wstan, wez swoje nosze i idz do domu. A on wstal i poszedl do swego domu (Mat. 9,2-7 BP). Wobec panującego wówczas przekonania, że choroba jest karą za grzechy, jakich dopuścił się człowiek - Jezusa uzdrawianie ludzi odbywało się na zasadzie przebaczania grzechów. To musiało być niesamowite. Musiało stać na przekór wszystkim stereotypom, jakie wówczas egzystowały. Ludzie wierzyli, że Bóg karze za grzechy? Jezus je przebaczał. Czy te choroby faktycznie były ukaraniem za coś złego, co człowiek zrobił? Więc spytali go jego uczniowie, mówiąc: Rabbi, kto zgrzeszył on, czy jego rodzice, że się ślepy urodził? A Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, lecz by na nim mogły zostać ukazane dzieła Boga (Jan 9,2-3 NBG). Wszystko, co Jezus robił, było wykorzystywane, by ukazać piękno i moc Boga.
I byli zdumieni Jego nauką, uczył ich bowiem jak ktoś, kto posiada władzę, a nie jak znawcy Prawa (Mar. 1,27 PD). Władzę, moc, autorytet. Jak nauczyciel pewny swojej nauki, swoich metod, nauczyciel idealista, nauczyciel spokojny, nauczyciel z komfortem psychicznym. Nauczyciel ze specjalnym autorytetem.
Jakaś cząstka tej mocy, tego autorytetu Jezusa przypada też na nas. Poza tym, że Jezus dał nam to do rozsądnej dyspozycji, napisane też jest: Lecz którzykolwiek go przyjęli, dał im tę moc, aby się stali synami Bożymi, to jest tym, którzy wierzą w imię jego (Jan 1,12 BG). Ta moc, ta władność robienia różnych rzeczy, ten autorytet - nie jest dany tylko po to, abyśmy robili rozmaite cuda - czego w zasadzie i tak nie robimy, bo w cuda w takim natężeniu, jak za czasów Jezusa, mało kto dzisiaj wierzy, ale faktycznie mamy tę moc, tę władność, by utrzymać się przy Bogu. Dotyczy to nas samych. Nie ma więc żadnej wymówki dla nikogo, że ktoś jest zbyt słaby, albo że czynniki zewnętrzne są zbyt silne - nie. Ci, którzy Go przyjęli, otrzymali w komplecie moc, by być dziećmi Boga, by trwać.
Skąd pochodzi ta cała moc, władza czy autorytet Jezusa? Na pytanie kapłanów w Mat. 21,23 Jezus nie odpowiedział wprost: A gdy on przyszedł do Świątyni i kiedy uczył, podeszli do niego przedniejsi kapłani oraz starsi ludu, mówiąc: W jakim autorytecie to robisz? I kto ci dał ten autorytet? (NBG). Którąż mocą to czynisz? (BG). Nie odpowiedział, ponieważ nikt z pytających nie był gotowy Mu uwierzyć. Za to później, do swoich uczniów, ciekawych wszystkiego, czego On uczył i gotowych uwierzyć we wszystko, co mówił, powiedział: Zaś Jezus podszedł oraz rozmawiał z nimi, mówiąc: Dana Mi jest wszelka moc w Niebie i na ziemi (Mat. 28,18 NBG); Dana mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi (PD). W innym miejscu mówi: Jezus podniósł swoje oczy ku niebu i powiedział: Ojcze, nadeszła ta godzina, wsław/chwal Twojego Syna, aby i ten Syn sławił/wychwalał Ciebie. Tak, jak powierzyłeś Mu władzę/moc/autorytet nad każdym ciałem/organizmem, aby wszystkiemu, co Mu powierzyłeś, dał życie wieczne. Tym natomiast jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Tego, którego wysłałeś, Jezusa Pomazańca (Jan 17,1-3 PD).
Wygląda więc na to, że:
1. moc Jezusa pochodziła od Boga,
2. my mamy tę samą moc do dyspozycji,
3. celem posiadania tej mocy nie jest szarżowanie nią, wyczynianie różnych czarów marów, ale osiągnięcie życia wiecznego, życia z Bogiem,
4. wszelkie więc cuda typu uzdrawianie, wskrzeszanie umarłych etc. - nie są celem samym w sobie, gdy taką moc się posiada, ale jakby efektem ubocznym. Najważniejszym celem jest żyć wiecznie z Bogiem.
sobota, 7 maja 2016
Cel przeznaczenia
Wygląda więc na to, że jakaś forma przeznaczenia istnieje. Tyle że jest ona dość elastyczna. Jak pokazują przykłady apostoła Pawła, czy Izraela walczącego na pustyni z aniołem, czy Abrahama wywierającego wpływ na Boga, żeby oszczędził miasto, jeśli będzie w nim choćby pięć sprawiedliwych/wierzących w Niego osób - mimo, że z Bogiem się nie dyskutuje, nie spiera, bo jeśli coś widzimy jako mylne, to najpewniej nie mamy pełnego przeglądu sytuacji, takiego, jaki ma Bóg - to jednak w jakiś sposób można swoje "przeznaczenie" - przyporządkowanie do ludzi będących z Bogiem lub przeciwko Niemu - zmienić.
Jaki cel ma owe "przeznaczenie"? Nie jest to coś w stylu, że komuś przeznaczone jest zginąć w młodym wieku, a komuś innemu pojąć za żonę czy męża jakąś tam określoną osobę. Są to opcje. Życiowe opcje, jakich do wyboru jest wiele, i każdy wybiera swoją, zważywszy na sobie znane - logiczne lub uczuciowe - powody. Każdy kieruje się czymś innym, ma inne kryteria, ma inne priorytety.
Jedyne formy przeznaczenia, jakie istnieją - jak pokazują poprzednie posty - dotyczą naszej przynależności do Boga. Tzn. jedni są Mu przynależni, są przeznaczeni do tego, by z Nim być, a inni - są jakby tłem, tłumem, na tle którego Jego cuda mają być bardziej widoczne. To tak samo jak ze światłem - płomień zapałki w dzień będzie widoczny z bardzo małej odległości, podczas gdy w nocy, podczas ciemności, gdy innego światła brak - z bardzo dużej, w bardzo dużym kontraście. Jaki to ma cel? Ano taki, że jeśli ktoś z owego tłumu z własnej woli zapragnie być jak to światło, być bliżej Boga, to ta opcja jest dla niego otwarta. Nie ma czegoś takiego jak definitywne przeznaczenie. Jeśli ktoś wybiera bycie z Bogiem - to dlaczego nie? Dlaczego Bóg miałby odmówić? Z kolei jeśli ktoś z "przeznaczonych" wcześniej do tego, by z Bogiem być, decyduje się z Bogiem nie być - Bóg tę decyzję szanuje. Akceptuje. Nie chce, ale co ma zrobić? Zmusić? Zamknąć w niewoli? Jak Franz w piwnicy? Każdy ma otwarte opcje, to działa w obie strony.
I na koniec, na zamknięcie tej serii, parę ostatnich tekstów odnośnie naszego przeznaczenia, jeśli wybierzemy przeznaczenie bycia z Bogiem:
Ef. 1,3-6: Uwielbiony (niech będzie) Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa. On z wyżyn niebieskich obsypał nas wszelkim błogosławieństwem duchowym w Chrystusie. W Nim wybrał nas przed stworzeniem świata, abyśmy byli święci i bez zarzutu w Jego obecności. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, dla ukazania wspaniałości swojej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. (BP+NBG+BT)
Ef. 2,3-5.8-10: Pośród nich także my wszyscy niegdyś postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i zdrożnych myśli. I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni. Ale Bóg, co jest bogaty w miłosierdzie, przez swoją wielką miłość, którą nas umiłował, i nas, którzy umarliśmy przez upadki, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni! (/bowiem łaską jesteście ocaleni od śmierci). (...) Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował / do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy je pełnili. (BT+BP+NBG+BW)
1 Tes. 5,9-10: Gdyż Bóg nie przeznaczył nas na gniew, lecz na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Tego, który za nas umarł, abyśmy czy czuwamy, czy śpimy razem z nim żyli. (BW+NBG)
[koniec serii]
[wcześniej - LEKCJA POKORY]
[do początku]
Jaki cel ma owe "przeznaczenie"? Nie jest to coś w stylu, że komuś przeznaczone jest zginąć w młodym wieku, a komuś innemu pojąć za żonę czy męża jakąś tam określoną osobę. Są to opcje. Życiowe opcje, jakich do wyboru jest wiele, i każdy wybiera swoją, zważywszy na sobie znane - logiczne lub uczuciowe - powody. Każdy kieruje się czymś innym, ma inne kryteria, ma inne priorytety.
Jedyne formy przeznaczenia, jakie istnieją - jak pokazują poprzednie posty - dotyczą naszej przynależności do Boga. Tzn. jedni są Mu przynależni, są przeznaczeni do tego, by z Nim być, a inni - są jakby tłem, tłumem, na tle którego Jego cuda mają być bardziej widoczne. To tak samo jak ze światłem - płomień zapałki w dzień będzie widoczny z bardzo małej odległości, podczas gdy w nocy, podczas ciemności, gdy innego światła brak - z bardzo dużej, w bardzo dużym kontraście. Jaki to ma cel? Ano taki, że jeśli ktoś z owego tłumu z własnej woli zapragnie być jak to światło, być bliżej Boga, to ta opcja jest dla niego otwarta. Nie ma czegoś takiego jak definitywne przeznaczenie. Jeśli ktoś wybiera bycie z Bogiem - to dlaczego nie? Dlaczego Bóg miałby odmówić? Z kolei jeśli ktoś z "przeznaczonych" wcześniej do tego, by z Bogiem być, decyduje się z Bogiem nie być - Bóg tę decyzję szanuje. Akceptuje. Nie chce, ale co ma zrobić? Zmusić? Zamknąć w niewoli? Jak Franz w piwnicy? Każdy ma otwarte opcje, to działa w obie strony.
I na koniec, na zamknięcie tej serii, parę ostatnich tekstów odnośnie naszego przeznaczenia, jeśli wybierzemy przeznaczenie bycia z Bogiem:
Ef. 1,3-6: Uwielbiony (niech będzie) Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa. On z wyżyn niebieskich obsypał nas wszelkim błogosławieństwem duchowym w Chrystusie. W Nim wybrał nas przed stworzeniem świata, abyśmy byli święci i bez zarzutu w Jego obecności. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, dla ukazania wspaniałości swojej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. (BP+NBG+BT)
Ef. 2,3-5.8-10: Pośród nich także my wszyscy niegdyś postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i zdrożnych myśli. I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni. Ale Bóg, co jest bogaty w miłosierdzie, przez swoją wielką miłość, którą nas umiłował, i nas, którzy umarliśmy przez upadki, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni! (/bowiem łaską jesteście ocaleni od śmierci). (...) Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował / do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy je pełnili. (BT+BP+NBG+BW)
1 Tes. 5,9-10: Gdyż Bóg nie przeznaczył nas na gniew, lecz na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Tego, który za nas umarł, abyśmy czy czuwamy, czy śpimy razem z nim żyli. (BW+NBG)
[koniec serii]
[wcześniej - LEKCJA POKORY]
[do początku]
piątek, 6 maja 2016
Lekcja pokory
Dalej Biblia mówi:
To, co istnieje, już zostało nazwane imieniem; wiadomo, czym jest człowiek i że nie prawować mu się z mocniejszym od siebie! Bo wiele jest słów, które tylko mnożą marność; jakaż z nich korzyść dla człowieka? Któż to wie, co jest w życiu dobre dla człowieka podczas dni jego znikomego życia, które przeżywa jak cień? Któż zdradzi człowiekowi, co się będzie działo po nim pod słońcem? (Kazn./Koh. 6,10-12 BP). Nie jest tu co prawda mowa bezpośrednio o spieraniu się z Bogiem, ale z czymś lub kimś mocniejszym. Lekcja pokory.
Słowa Boga: Biada temu, co się spiera ze swoim Stwórcą - skorupa między glinianymi skorupami ziemi. Czyż glina powie do swego mistrza: Co czynisz? Przecież twoja robota się nie trzyma. Biada temu, który powiada do ojca: Czemu płodziłeś? Albo do niewiasty: Czemu się męczyłaś porodem? Tak mówi WIEKUISTY, Święty Israela i jego Stwórca: Mnie pytajcie o przyszłość, mnie pozostawcie troskę o mych synów, o dzieło rąk moich! To Ja uczyniłem ziemię i na niej stworzyłem człowieka. Ja własnoręcznie rozpiąłem niebo i rozkazuję wszystkim jego zastępom (Iz. 45,9-12 NBG+BP+BT). To samo zresztą Bóg odpowiada osobiście Hiobowi w Job 40, a to, co jemu odpowiedział, i to, co do tej pory przeczytałem na ten temat - sądzę, że wystarczy: Izali ten, co wiedzie spór z Wszechmogącym, uczyć go będzie? a kto chce strofować Boga, niech na to odpowie (Job 40,2 BG).
To, co istnieje, już zostało nazwane imieniem; wiadomo, czym jest człowiek i że nie prawować mu się z mocniejszym od siebie! Bo wiele jest słów, które tylko mnożą marność; jakaż z nich korzyść dla człowieka? Któż to wie, co jest w życiu dobre dla człowieka podczas dni jego znikomego życia, które przeżywa jak cień? Któż zdradzi człowiekowi, co się będzie działo po nim pod słońcem? (Kazn./Koh. 6,10-12 BP). Nie jest tu co prawda mowa bezpośrednio o spieraniu się z Bogiem, ale z czymś lub kimś mocniejszym. Lekcja pokory.
Słowa Boga: Biada temu, co się spiera ze swoim Stwórcą - skorupa między glinianymi skorupami ziemi. Czyż glina powie do swego mistrza: Co czynisz? Przecież twoja robota się nie trzyma. Biada temu, który powiada do ojca: Czemu płodziłeś? Albo do niewiasty: Czemu się męczyłaś porodem? Tak mówi WIEKUISTY, Święty Israela i jego Stwórca: Mnie pytajcie o przyszłość, mnie pozostawcie troskę o mych synów, o dzieło rąk moich! To Ja uczyniłem ziemię i na niej stworzyłem człowieka. Ja własnoręcznie rozpiąłem niebo i rozkazuję wszystkim jego zastępom (Iz. 45,9-12 NBG+BP+BT). To samo zresztą Bóg odpowiada osobiście Hiobowi w Job 40, a to, co jemu odpowiedział, i to, co do tej pory przeczytałem na ten temat - sądzę, że wystarczy: Izali ten, co wiedzie spór z Wszechmogącym, uczyć go będzie? a kto chce strofować Boga, niech na to odpowie (Job 40,2 BG).
wtorek, 3 maja 2016
Spieranie się z Bogiem
Słyszałem kiedyś kazanie, na którym kaznodzieja udowadniał, że z Bogiem można się spierać. Ba, że Bóg nawet zaprasza do tego, by to robić. Utkwiło mi to w głowie tak mocno, że miałem w zwyczaju to robić dosyć często. Tymczasem teraz, po sprawdzeniu, okazuje się, że to był błąd.
Wszystko zaczęło się od Izajasza 50,8: Kto chce się ze mną prawować, niech się zbliży do mnie! (BW). "Prawować, czyli spierać się z Bogiem. Tak oto Bóg zaprasza, by dyskutować z Nim" - zapamiętałem z tamtego kazania. Czy faktycznie?
Pan Jahwe Mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego ranka budzi moje ucho, abym słuchał jak ci, którzy się uczą. Wszechmogący Pan otworzył moje ucho, a ja się nie sprzeciwiłem ani się nie cofnąłem. Podałem swe plecy chłoszczącym, a twarz tym, co mnie policzkowali. Mojej twarzy nie zasłaniałem przed obelgami i pluciem. Pan Jahwe Mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam. Blisko jest Ten, który Mnie uniewinni. Kto się odważy toczyć spór ze Mną? Wystąpmy razem! Kto jest moim oskarżycielem? Niech się zbliży do Mnie! / Kto ośmieli się spierać się ze mną? Stańmy razem do rozprawy! Kto chce się ze mną prawować, niech się zbliży do mnie! Kto chce mnie oskarżać? Niech się do mnie zbliży! Oto Pan Jahwe Mnie wspomaga! Któż Mnie potępi? Wszyscy razem pójdą w strzępy jak odzież, mól ich zgryzie. Ktokolwiek spośród was czci Jahwe, niech słucha głosu Jego Sługi! Kto chodzi w ciemności i nie jaśnieje mu promień światła, ten niech zaufa imieniu Pana i niech polega na swoim Bogu! (Iz. 50,4-10 BT+BW+BP)
Z kontekstu wynika więc zupełnie inne znaczenie tych słów. To nie Bóg mówi to do nas, ale to Izajasz mówi o sobie. To nie Bóg zaprasza nas do spierania się z Nim, ale to Izajasz mówi, że jest on wiernym pracownikiem Boga, i jeśli ktoś będzie chciał się z nim spierać, to on ma Tego Kogoś po swojej stronie. Kto więc odważy się to zrobić?...
Nie wiem, czy tamto kazanie to był jakiś błąd w sztuce, czy po prostu wdarło się potężne nieporozumienie i słowa przemawiającego odebrałem w zupełnie inny sposób, niż to było zamierzone, w każdym razie jest to jedna z takich sytuacji, gdzie człowiek jest o czymś w 100% przeświadczony, żyje według tego przeświadczenia, aż tu nagle, gdy przyjdzie do zadania pytania o powód lub źródło - okazuje się, że był to błąd. I trzeba to skorygować.
Jak więc jest?
Hiob zapytał w pewnym momencie: Job zabrał głos i [tak] odpowiedział: Oczywiście wiem ja, że tak jest, bo czy prawym okaże się człek wobec Boga? Gdyby chciał się z Nim spierać, nie odpowie mu nawet raz na tysiąc razy (Job 9,3 NBG). Czy Bóg nie odpowiada? Nawet raz na tysiąc modlitw? Otóż w tym nie masz słuszności, mówię ci; Bóg bowiem jest większy niż człowiek. Po cóż spierałeś się z nim, że na żadne twoje słowa nie odpowiada? Jednak Bóg przemawia, raz i drugi; tylko na to się nie zwraca uwagi. We śnie, w widzeniu nocnym, kiedy twardy sen ludzi opada i drzemią na swoim łożu, wtedy otwiera ludziom uszy, niepokoi ich i ostrzega, aby odwieść człowieka od złego czynu i uchronić męża od pychy (Job 33,12-16, BW+NBG). Czyli Bóg odpowiada. Tylko trzeba słuchać. Bo czasami jest tak, jak w tej historii z Eliaszem: I oto doszło go słowo WIEKUISTEGO, który do niego powiedział: Czego tu chcesz, Eliaszu? Więc odpowiedział: Żarliwie się wstawiałem za WIEKUISTYM, Bogiem Zastępów; bowiem synowie Israela opuścili Twoje przymierze, Twoje ołtarze zburzyli, Twoich proroków pomordowali, i tylko ja jeden zostałem; lecz czyhają i na moje życie, by je odebrać. Zatem Pan powiedział: Wyjdź oraz stań u góry przed obliczem WIEKUISTEGO. A oto WIEKUISTY już przechodził; więc był wielki i silny wicher, który przed WIEKUISTYM porywa góry oraz druzgocze skały; ale w wichrze nie było WIEKUISTEGO. A po wichrze trzęsienie ziemi – lecz w trzęsieniu nie było WIEKUISTEGO. A po trzęsieniu – ogień, ale w ogniu nie było WIEKUISTEGO. A po ogniu szmer łagodnego tchnienia. A gdy Eliasz to usłyszał, stało się, że otulił oblicze swoim płaszczem, wyszedł i stanął u wejścia do pieczary (1 Król. 19,9-13 NBG). Czasami jest tak, że oczekujemy spektakularnych cudów, a tymczasem Bóg często odpowiada zwyczajnie, delikatnie. A my wtedy, jak ci kapłani żydowscy za czasów Jezusa: "Daj jakiś cud! Daj jakiś cud!" - nie chcemy wierzyć, że to On mówi do nas i mówimy, że Boga nie ma. Albo że On nie słucha.
[dalej - LEKCJA POKORY]
[wcześniej - BÓG PRZEZNACZYŁ - I NIE MA DYSKUSJI?]
[do początku]
Wszystko zaczęło się od Izajasza 50,8: Kto chce się ze mną prawować, niech się zbliży do mnie! (BW). "Prawować, czyli spierać się z Bogiem. Tak oto Bóg zaprasza, by dyskutować z Nim" - zapamiętałem z tamtego kazania. Czy faktycznie?
Pan Jahwe Mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego ranka budzi moje ucho, abym słuchał jak ci, którzy się uczą. Wszechmogący Pan otworzył moje ucho, a ja się nie sprzeciwiłem ani się nie cofnąłem. Podałem swe plecy chłoszczącym, a twarz tym, co mnie policzkowali. Mojej twarzy nie zasłaniałem przed obelgami i pluciem. Pan Jahwe Mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam. Blisko jest Ten, który Mnie uniewinni. Kto się odważy toczyć spór ze Mną? Wystąpmy razem! Kto jest moim oskarżycielem? Niech się zbliży do Mnie! / Kto ośmieli się spierać się ze mną? Stańmy razem do rozprawy! Kto chce się ze mną prawować, niech się zbliży do mnie! Kto chce mnie oskarżać? Niech się do mnie zbliży! Oto Pan Jahwe Mnie wspomaga! Któż Mnie potępi? Wszyscy razem pójdą w strzępy jak odzież, mól ich zgryzie. Ktokolwiek spośród was czci Jahwe, niech słucha głosu Jego Sługi! Kto chodzi w ciemności i nie jaśnieje mu promień światła, ten niech zaufa imieniu Pana i niech polega na swoim Bogu! (Iz. 50,4-10 BT+BW+BP)
Z kontekstu wynika więc zupełnie inne znaczenie tych słów. To nie Bóg mówi to do nas, ale to Izajasz mówi o sobie. To nie Bóg zaprasza nas do spierania się z Nim, ale to Izajasz mówi, że jest on wiernym pracownikiem Boga, i jeśli ktoś będzie chciał się z nim spierać, to on ma Tego Kogoś po swojej stronie. Kto więc odważy się to zrobić?...
Nie wiem, czy tamto kazanie to był jakiś błąd w sztuce, czy po prostu wdarło się potężne nieporozumienie i słowa przemawiającego odebrałem w zupełnie inny sposób, niż to było zamierzone, w każdym razie jest to jedna z takich sytuacji, gdzie człowiek jest o czymś w 100% przeświadczony, żyje według tego przeświadczenia, aż tu nagle, gdy przyjdzie do zadania pytania o powód lub źródło - okazuje się, że był to błąd. I trzeba to skorygować.
Jak więc jest?
Hiob zapytał w pewnym momencie: Job zabrał głos i [tak] odpowiedział: Oczywiście wiem ja, że tak jest, bo czy prawym okaże się człek wobec Boga? Gdyby chciał się z Nim spierać, nie odpowie mu nawet raz na tysiąc razy (Job 9,3 NBG). Czy Bóg nie odpowiada? Nawet raz na tysiąc modlitw? Otóż w tym nie masz słuszności, mówię ci; Bóg bowiem jest większy niż człowiek. Po cóż spierałeś się z nim, że na żadne twoje słowa nie odpowiada? Jednak Bóg przemawia, raz i drugi; tylko na to się nie zwraca uwagi. We śnie, w widzeniu nocnym, kiedy twardy sen ludzi opada i drzemią na swoim łożu, wtedy otwiera ludziom uszy, niepokoi ich i ostrzega, aby odwieść człowieka od złego czynu i uchronić męża od pychy (Job 33,12-16, BW+NBG). Czyli Bóg odpowiada. Tylko trzeba słuchać. Bo czasami jest tak, jak w tej historii z Eliaszem: I oto doszło go słowo WIEKUISTEGO, który do niego powiedział: Czego tu chcesz, Eliaszu? Więc odpowiedział: Żarliwie się wstawiałem za WIEKUISTYM, Bogiem Zastępów; bowiem synowie Israela opuścili Twoje przymierze, Twoje ołtarze zburzyli, Twoich proroków pomordowali, i tylko ja jeden zostałem; lecz czyhają i na moje życie, by je odebrać. Zatem Pan powiedział: Wyjdź oraz stań u góry przed obliczem WIEKUISTEGO. A oto WIEKUISTY już przechodził; więc był wielki i silny wicher, który przed WIEKUISTYM porywa góry oraz druzgocze skały; ale w wichrze nie było WIEKUISTEGO. A po wichrze trzęsienie ziemi – lecz w trzęsieniu nie było WIEKUISTEGO. A po trzęsieniu – ogień, ale w ogniu nie było WIEKUISTEGO. A po ogniu szmer łagodnego tchnienia. A gdy Eliasz to usłyszał, stało się, że otulił oblicze swoim płaszczem, wyszedł i stanął u wejścia do pieczary (1 Król. 19,9-13 NBG). Czasami jest tak, że oczekujemy spektakularnych cudów, a tymczasem Bóg często odpowiada zwyczajnie, delikatnie. A my wtedy, jak ci kapłani żydowscy za czasów Jezusa: "Daj jakiś cud! Daj jakiś cud!" - nie chcemy wierzyć, że to On mówi do nas i mówimy, że Boga nie ma. Albo że On nie słucha.
[dalej - LEKCJA POKORY]
[wcześniej - BÓG PRZEZNACZYŁ - I NIE MA DYSKUSJI?]
[do początku]
Subskrybuj:
Posty (Atom)