poniedziałek, 27 czerwca 2016

Apokalipsa 82 - Z ręką w nocniku

Ponieważ zachowałeś To Słowo mojej wytrwałości, to i ja zachowam/ustrzegę Ciebie od godziny próby/doświadczenia, mającej przyjść na cały zamieszkały świat, aby doświadczyć/wypróbować zamieszkujących na tej ziemi. Oto przychodzę, trzymaj to, co masz, aby nikt nie odebrał twojego wieńca. Zwyciężającego uczynię filarem w świątyni mojego Boga już z niej nie wyjdzie; i wypiszę na nim to imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem / dziedzictwa pokoju (?), które (-y?) zjawia się z nieba od Boga mojego, a także moje nowe imię. 
Obj. 3,10-12 PD

"Godzina próby" więc, czy też inaczej - kuszenie, doświadczanie, testowanie - coś takiego przechodzi w swoim życiu każdy z nas tak czy siak. Jednak Jezus mówi tutaj o próbie, która ma przyjść na cały ZAMIESZKAŁY świat, czyli - logicznie rzecz biorąc - na wszystkich ludzi. Oczywiście, że nie na zwierzęta ani na drzewa w lesie. Po co? Aby wypróbować, przetestować, czy wiara, która jest w każdym z nas, jest solidnie osadzona, czy nie będzie tak, że przy byle pytaniu Czy na pewno Bóg powiedział, że z tego drzewa owoców jeść nie wolno?, cała ta wiara legnie w gruzy.

Bo czy to się nie zdarza? Gdy człowiek zaczyna się zastanawiać - czy na pewno Bóg stworzył świat w siedem dni, nie w siedem miliardów lat? Co w takim razie z tą teorią ewolucji, w którą niemal wszyscy tak zawzięcie wierzą? Co z siódmym dniem tygodnia, którzy Bóg stworzył dla nas wyłącznie po to, by odpoczywać, choć mógł poprzestać na sześciu dniach? Co z popularnymi, współczesnymi modelami samodoskonalenia, samousprawiedliwiania etc.? Takich pytań jak tych parę można znaleźć całą masę.

Czy to mogłoby oznaczać, że owa "godzina próby" już jest, jest teraz? Bo chyba nigdy wcześniej ateizm nie był tak "modny", jak dzisiaj. Ludzie chcą być samodzielni, a wiara w Boga kojarzy się z przynależnością do "zacofanej" przeszłości. Bo tak - chrześcijaństwo dzisiaj kojarzy się ze średniowieczem, i z wciąż utrzymywanymi teoriami, niemodyfikowanymi od tychże czasów. Przynajmniej w naszym kraju. I co z tego, że istnieją nowoczesne oazy, skoro to niczego nie zmienia.

Jest więc całkiem możliwe, że owa "godzina próby", gdy wiele osób traci swoją wiarę młodego człowieka, gdy tylko zaczynają chodzić do szkoły, a potem - wchodząc w dorosłe życie - już tych poglądów nie weryfikują, nie wytwarzają swoich własnych, ale podążają za poglądami ogółu. Że Boga nie ma. Że "Boże dlaczego na to pozwoliłeś". I powtarzają jak mantrę, że gdzie był Bóg, jak była druga wojna światowa. I - mając potem lat czterdzieści czy pięćdziesiąt - swój intelektualny test wiary mają oblany. Bo niby pytania zadają, ale takie wyświechtane, wypłowiałe, bez żadnego ciekawości, tylko żeby pretensje swoje do Boga wyrazić. Stąd odpowiedzi na nie już nie poszukują.

Albo przyjdzie czas jeszcze gorszy, gdy tego rodzaju pytania zaczną zadawać sobie nawet ludzie bardzo wierzący.

Na innych blogach (jak ten z KPJCH) można przeczytać, że prawdopodobnie chodzi o czas tzw. Wielkiego Ucisku. Czym dokładnie jest ów Wielki Ucisk, tego nawet najstarszy Marian nie wie. Z innego bloga (Objawienie w 365 dni) dowiaduję się czym jest Wielki Ucisk, autor za to logicznie wnioskuje, że ucisk to nie próba, musi więc tutaj być mowa o czymś zupełnie innym. Moim zdaniem - nie trzeba żadnego wielkiego ucisku, żeby człowiek zaczął na Boga utyskiwać, żeby stracił wiarę. Wystarczy, że przyjdzie ekonomiczny krach i wielu ludzi straci jakąś część swojego materialnego dobytku. Wystarczy, że fala islamistów, która zalała Europę, w ciągu dwudziestu lat zakorzeniła się, miała dzieci, mnóstwo dzieci, i wrosła w lokalną społeczność tak bardzo, że będą pojawiać się w zarządach firm, miast czy innych organach decyzyjnych i że zaczną się swego rodzaju religijne selekcje. Albo sami do tego dopuścimy, w imię fałszywie pojętej tolerancji (o tym za chwilę). Tego rodzaju jak to, które zdarzyło się w duńskim Kokkedal*, gdzie ozdobienie miasta na święta Bożego Narodzenia zostało zarzucone na rzecz zrobienia tego samego na czas zakończenia Ramadanu.

I wcale nawet nie potrzeba do tego islamskich rządów - dla przykładu, tutaj opiszę jedną rzecz, która w Polsce nie istnieje, a którą bardzo łatwo można zobaczyć w krajach skandynawskich. Otóż Skandynawowie chlubią się pomaganiem innym. Ludzie z biednych arabskich krajów (bo ci z bogatych pomagać im nie chcą), z Afryki, z dalekiej Azji - wszyscy się garną po pomoc do Skandynawii. Włącznie z tymi, którzy przyjeżdżają ze Środkowo-Wschodniej Europy. Tylko że tamci wszyscy dostają darmowe kursy językowe, socjal, wszelkiego rodzaju pomoce, a ci ostatni, ze Środkowo-Wschodniej Europy, muszą sobie radzić sami. Skandynawia przyjęła mnóstwo imigrantów z Syrii i z tzw. "Syrii", podczas gdy przyjęcie w tym samym czasie imigrantów z ogarniętej wojną Ukrainy absolutnie nie wchodziło w grę. Skandynawia jest zdolna tolerować i akceptować rozmaite rodzaje inności ludzkich - te azjatyckie, arabskie i afrykańskie, te wynikające z kultury i z religii, i te z mentalności. Tylko te pochodzące ze Środkowo-Wschodniej Europy są dla nich dzikie. Nie ma tam niczego do tolerowania, do zaakceptowania. Taka fałszywa moralność, fałszywy altruizm, fałszywe pojęcie humanizmu.

Stąd bardzo blisko już do wydania publicznych pieniędzy na obchody święta Ramadanu - bo przecież tych biednych imigrantów trzeba wspierać - podczas gdy myślenie o Bogu, o Jezusie, praktycznie nie istnieje. Już nawet nie mówię tutaj, że postawienie choinki równałoby się oznace myślenia o Bogu, nie, stosuję tylko skrót myślowy. Chodzi o to, że o ileż bardziej fascynujące dla Skandynawów jest "wspieranie" wszystkich innych, niż osobiste poszukiwania prowadzące do pogłębienia swojej znajomości religii chrześcijańskiej. Ta, jako taka, w Skandynawii istnieje praktycznie w o wiele mniejszym procencie niż islam.

Zresztą to samo widoczne jest we Francji.

A że w naszym kraju jest tendencja do wchłaniania wszystkiego, co przychodzi z Zachodu, takiego bezkrytycznego wchłaniania, to za dwadzieścia lat możemy obudzić się w podobnej sytuacji. Może nie z islamistami na karku, bo ci nigdy do naszego kraju przyjeżdżać nie będą chcieli, przynajmniej tak długo, dopóki nasz socjal będzie taki słaby, ale czy nie mamy własnych problemów do tolerowania? Bitwy o tęczę, jakieś tęczowe symbole, jakieś parady ludzi obnoszących się ze swoim seksualizmem - za dwadzieścia lat możemy być w takiej samej sytuacji, co owe miasteczko Kokkedal: pieniądze zostały wydane na jakąś kolejną tęczową paradę i nie zostało już nic, by zapewnić organizację jakiegoś dobrego, młodzieżowego przedsięwzięcia, sportowego czy innego jakiegoś.

Po co nam więc Wielki Ucisk? Nie potrzeba nam nic wielkiego, żeby obudzić się z ręką w nocniku i zacząć sobie zadawać pytania o Boga. Stracone mieszkania czy parukrotnie zawyżone raty w wyniku nagłego uwolnienia franka szwajcarskiego, potężny dług w publicznych finansach, niewydolna służba zdrowia - to wszystko potrafi doprowadzić do jakiegoś wydarzenia w życiu pojedynczego człowieka, że zada on sobie pytanie: "Boże, dlaczego?". To w Polsce. A dla Polaków mieszkających za granicą - wizja rozpadu Unii, spadku wartości waluty, tak że przestanie się opłacać pracować za granicą, albo konieczność dalszych migracji - to również może doprowadzić do sytuacji życiowych, gdy człowiek zada sobie to samo pytanie.

A co z odpowiedzią? Tu właśnie jest sęk całej tej sprawy. Jeśli człowiek zacznie szukać odpowiedzi, jak Hiob w identycznej sytuacji, to znajdzie odpowiedź. Bo Bóg zawsze daje odpowiedź tym, którzy Go szukają. Ale jeśli zadawanie pytań nie doprowadzi do poszukiwań, to wówczas próba/test będą oblane. Zero punktów. I brak możliwości powtórzenia roku.

* - Jeśli jeszcze o tym nie słyszałeś, to czytaj choćby tutaj: http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/724345,Dunskie-miasteczko-bez-choinki-za-to-z-islamskim-swietem








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz