niedziela, 22 września 2019

Głęboko we własnym toku myślowym

Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: "Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał: "Dlaczego odwiązujecie?", tak powiecie: "Pan go potrzebuje"". Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. A gdy odwiązywali oślę, zapytali ich jego właściciele: "Czemu odwiązujecie oślę?" Odpowiedzieli: "Pan go potrzebuje". I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał, słali swe płaszcze na drodze.
Łuk. 19,29-36 BT

Tę historię przedstawia się jako historię radosnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, triumfalnie, na osiołku.

Z tym że nie ma tutaj nic triumfalnego.

Po tylu razach, gdy Jezus tłumaczył swoim najbliższym uczniom, że musi udać się do Jerozolimy, że tam ma umrzeć, ale że i zmartwychwstanie tam, że Jego misją jest szerzenie Państwa Boga - oni ciągle traktowali Go jak tego oczekiwanego przez Żydów Mesjasza, czyli zgodnie ze stereotypem: Mesjasza, który przyjdzie wyzwolić naród izraelski spod okupacji rzymskiej. To tak, jakby w czasach drugiej wojny światowej pojawił się jakiś "Piłsudski", ale zamiast mówić o nowym państwie polskim, zaczął mówić o Państwie Boga, uzdrawiać, nauczać wyższych wartości moralnych etc. Ale ludzie i tak oczekiwaliby od niego - zgodnie ze starymi legendami - że on zgromadzi ludzi, armię i ruszy przeciwko najeźdźcom, zarówno hitlerowcom jak i komunistom.

Przyprowadzili tego osiołka do Niego, zadziwieni dokładnością, z jaką Jezus przewidział, gdzie tego osiołka znajdą i co się stanie, gdy tego osiołka będą odwiązywać, narzucili swoje płaszcze na niego, a potem wyścielali płaszczami całą pozostałą drogę do Jerozolimy, niczym jakimś długim dywanem przed jakimś królem, przed jakimś hołubionym władcą.

Tymczasem Jezus szedł na śmierć. I wiedział o tym. I uprzedzał też o tym swoich uczniów wiele razy. I smutne jest widzieć, że oni tak głęboko tkwili w swoim sposobie myślenia, że mimo oczywistych sygnałów dawanych przez Jezusa, mimo jasnych komunikatów, że Jego przyszłość będzie wyglądać inaczej, niż oni to sobie wyobrażają - cały czas to do nich nie docierało. Nie docierało wtedy, i nie docierało później, gdy widzieli, że Jezus został postawiony przed sądem za rzeczy, których nie popełnił, wymyślone, przeinaczone i wyolbrzymione przez kapłanów, i nie docierało nawet wtedy, gdy Jezus został skazany i powieszony, i nie docierało nawet, gdy trzy dni później Jezus zmartwychwstał. Dopiero daleko, daleko, daleko później, gdy Jezus spotkał się z nimi, już po swoim zmartwychwstaniu, pojęli, czego tak naprawdę byli świadkami.

I tutaj refleksja. Jak często my sami tak mocno tkwimy w naszym własnym toku myślowym, interpretując wydarzenia stosownie do naszej wyimaginowanej wizji, zamiast otworzyć oczy, patrzeć i słuchać, i wyciągać wnioski na podstawie tego, co się faktycznie dzieje, na podstawie faktycznych faktów?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz