poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Wybrani do miłości albo do gniewu?

To znaczy, że nie dzieci cielesne są dziećmi Bożymi, lecz dzieci obietnicy liczą się za potomstwo. Albowiem tak brzmi słowo obietnicy: W oznaczonym czasie przyjdę i Sara będzie miała syna. Ale nie tylko to, gdyż dotyczy to również Rebeki, która miała dzieci z jednym mężem, praojcem naszym Izaakiem. Bo gdy one jeszcze się nie urodziły ani też nie uczyniły nic dobrego lub złego, by się okazało, że zamiar Boży urzeczywistnia się według wyboru, zależnie nie od uczynków, lecz od woli Tego, który powołuje - gdy powiedziano jej, że starszy służyć będzie młodszemu, jak jest napisane: Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem. 
Rzym. 9,8-13; mix: BW+BT+BP

To znaczy, że nie jesteśmy dziećmi Boga, bo jesteśmy jakimiś specjalnymi ludźmi, potomkami Jezusa, aniołów, czy wychowani w jakiejś wzorowej rodzinie. Jesteśmy dziećmi Boga, bo tak Bóg postanowił, wybrał nas. Patrząc na dalszy ciąg tekstu: Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem - można stwierdzić, że jedni są wybrani, specjalnie umiłowani, otoczeni względami, a inni muszą sobie radzić sami. I w tym przypadku nie można powiedzieć, że Bóg wzgardził Ezawem z powodu jego własnego wyboru, a Jakuba umiłował z powodu... z powodu jakiegokolwiek. Z powodu dążenia do sukcesu? Dążenia do przejęcia palmy pierwszeństwa w rodzinie, która w naturalny sposób powinna przynależeć do Ezawa, jako najstarszego w rodzeństwie? Czy może z powodu całej późniejszej historii Jakuba? Historii jego życia? Nie. Bóg umiłował Jakuba bardziej niż Ezawa jeszcze zanim ci dwaj się urodzili.

Czy to nie jest niesprawiedliwe? Czy nie powinno być tak, że każdy rodzic kocha swoje dzieci tak samo? W inny sposób, ale z podobnym natężeniem? Czy nie moglibyśmy oczekiwać tego tym bardziej od Idealnego Boga? Czy w takim razie jest dla nas jakaś nadzieja? Widząc kogoś super-wzorowego, widząc, jak on jest blisko Boga, i znając nas samych, z wieloma niepoprawnymi skłonnościami, wciąż walczącymi z jakimiś negatywnymi cechami naszego charakteru - czy możemy oczekiwać, że to właśnie my jesteśmy wybrani, jak tamten Jakub? Że moglibyśmy być wybrani, jak on?

Czy los może się odmienić? Tak, jak odmienił się dla apostoła Pawła - najpierw zajadły ideologiczny Żyd, będący kimś gorszym niż komornik, będący jak ZOMO, ścigający każdego, ktokolwiek w jakikolwiek sposób zdradził się, że sympatyzuje za Jezusem - czyli jakby typowy człowiek "wybrany do gniewu", a potem: wybrane naczynie do zaniesienia imienia Boga przed narody/pogan (zob. Dzieje 9,15)? Czy może być tak, że najpierw jesteśmy złymi ludźmi, a potem zapragniemy czegoś lepszego, zapragniemy spokoju sumienia, zapragniemy przyjąć to wszystko, co oferuje Jezus - i że można to zrobić ot tak? Z naszego wolnego wyboru?

W jakich kategoriach Bóg więc dokonuje swoich wyborów? W jaki sposób wybiera nas? W jaki sposób dzieje się to, że jedni są wybrani czy powołani, a inni nie? Co, jeśli ktoś jest wybrany/powołany, ale nie chce, opiera się, a inny, który wybrany/powołany nie jest, decyduje się, chce podążać za Bogiem? Czy to nie jest niesprawiedliwe tak dzielić ludzi z samego założenia?

Cóż więc powiemy? Czyż Bóg postępuje niesprawiedliwie? Na pewno nie! Mówi bowiem do Mojżesza: Miłosierdzie/łaskę okażę temu, komu zachcę okazać miłosierdzie/łaskę, zlituję się nad tym, nad kim zechcę się zlitować. Tak więc zbawienie dokonuje się nie dzięki czyjemuś pragnieniu lub zabiegom, lecz dzięki miłosierdziu/zmiłowaniu Bożemu (Rzym. 9,14-16; mix BP+BT+BW). Tak mówi apostoł Paweł: zbawienie jest nie dzięki naszemu wyborowi, nie dzięki czyimś wysiłkom, by być lepszym człowiekiem lub nie, ale ono po prostu jest. Dar od Boga. Niezależnie od nas samych. Jak wiatr, jak pogoda, jak słońce. I można je przyjąć, można się nim cieszyć, jak słońcem, jak wiosną, a można tego nie chcieć. I na przykład wybrać nocne życie, by nie widzieć słońca. Albo nie wychodzić z betonowego osiedla, by nie widzieć wiosny. Albo nie modlić się do Boga, by przypadkiem nam nie odpowiedział. Bo jeszcze by się okazało, że jest, że istnieje, że odpowiada.

No dobra, to z tymi, których Bóg sobie wybrał, umiłował, upodobał, zdecydował się okazać im szczególne względy. Co z innymi? Czy nie mają oni szans?

A co jeśli Bóg chcąc okazać gniew i dać poznać Jego mocne strony, zniósł w wielkiej cierpliwości/wyrozumiałości naczynia [pełne] gniewu, które są wykańczane/udoskonalane ku zgubie/zatraceniu, i aby objawiło się / dało się poznać bogactwo Jego chwały na naczyniach [pełnych] miłosierdzia/litości, które wcześniej przygotował ku chwale, jako których nas zawezwał, nie tylko Judejczyków, ale i pozostałych narodów / pogan? (Rzym. 9,22-24 PD). A co, jeśli nawet apostoł Paweł nie znał dokładnej odpowiedzi? I że pozostaje nam nie wnikać, co planuje nasz Boss, nasz Dyrektor, ale po prostu zaufać Mu, że On wie najlepiej? Tak samo, jak nie wnikamy, jakie plany względem firmy, w której pracujemy, ma nasz szef, dyrektor, spółka. A co, jeśli Bóg również bywa zagniewany z powodu czynów czy wyborów części ludzi, ludzi doskonalących się nie w standardach, które stworzył Bóg, ale swoich własnych, innych, jakby były lepsze od tych, które przez Boga zostały ustalone? Ale On tego gniewu nie okazuje, jest cierpliwy. Czeka na coś. A na zasadzie kontrastu widać może tym bardziej tych, którzy za Nim idą. I co, jeśli jedni są właśnie stworzeni do bycia źródłem gniewu, aby tym bardziej było widać tych drugich? Na zasadzie, że nie widać jasności, jaka jest jasna, dopóki nie postawi się jej obok ciemności? Co, jeśli jedni ludzie są przeznaczeni do bycia jednymi, a drudzy do bycia drugimi? Trudno byłoby się z tym pogodzić.

[dalej - WYBRANI, NIEWYBRANI - CZY NIEODWOŁALNIE?]
[wcześniej - WYBRANIE I POWOŁANIE]
[do początku]







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz