niedziela, 25 listopada 2018

Ożywienie Łazarza - kopalnia

Chorował Łazarz z Betanii, miasteczka Marii i jej siostry Marty. Była to ta Maria, która skropiła Pana olejkiem i wytarła Jego nogi swoimi włosami. Właśnie jej brat Łazarz chorował. Siostry więc przesłały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego miłujesz, choruje. Usłyszawszy to Jezus powiedział: Ta choroba nie skończy się śmiercią, ale przyniesie chwałę Bogu. Dzięki niej Syn Boży będzie uwielbiony/wsławiony. 

Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata. Ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Dopiero potem mówi uczniom: Idźmy do Judei. Mówią Mu uczniowie: Rabbi, dopiero co Judejczycy chcieli Cię ukamienować i znowu tam idziesz? (...) A potem mówi im: Nasz przyjaciel Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Powiedzieli Mu uczniowie: Panie, jeżeli zasnął, wyzdrowieje. Jezus mówił o jego śmierci, im zaś się wydawało, że mówił o zwykłym zaśnięciu. Wtedy więc Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł. I cieszę się, że nas tam nie było. A to ze względu na was, abyście uwierzyli. Ale chodźmy do niego. A Tomasz, zwany Bliźniakiem, powiedział do współuczniów: I my chodźmy, aby umrzeć z Nim. 

Kiedy Jezus przyszedł, zastał [Łazarza] leżącego od czterech dni w grobie. Betania była blisko Jerozolimy, około piętnastu stadiów. Wielu Judejczyków przybyło do Marty i Marii pocieszać je po śmierci brata. Kiedy więc Marta usłyszała, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu naprzeciw. A Maria siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł, ale nawet teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o co Go poprosisz. Mówi jej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Mówi Mu Marta: Wiem, że powstanie z martwych przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Powiedział jej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem! Kto wierzy we Mnie, chociażby nawet umarł, żyć będzie. A każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nigdy nie umrze. Czy wierzysz w to? Mówi Mu: Tak, Panie. Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Mesjaszem, Synem Bożym, który ma przyjść na świat. Po tych słowach poszła i po cichu wezwała swoją siostrę Marię: Jest Nauczyciel i woła cię. Kiedy [Maria] to usłyszała, wstała szybko i poszła do Niego. 

Jezus jeszcze nie wszedł do miasteczka, ale stał w miejscu, gdzie Marta zabiegła Mu drogę. A Judejczycy, którzy byli z Marią w domu i pocieszali ją, widząc, że szybko wstała i wyszła, poszli za nią przekonani, że idzie płakać do grobu. Kiedy więc Maria doszła do Jezusa i ujrzała Go, padła Mu do nóg, mówiąc: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Kiedy Jezus zobaczył ją zapłakaną i płaczących Judejczyków, którzy z nią przyszli, wzruszył się głęboko i zapytał: Gdzieście go pochowali? Mówią Mu: Chodź, Panie, i zobacz! Jezus zapłakał. Mówili więc Judejczycy: Jak On go miłował! A niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy ślepemu, nie mógł sprawić, aby i ten nie umarł? 

Jezus więc ponownie wzruszony przychodzi do grobu. Była to jaskinia, a zamykał ją kamień. Mówi Jezus: Odsuńcie kamień. Mówi Mu siostra zmarłego, Marta: Panie, już cuchnie, bo od czterech dni tu leży! Mówi jej Jezus: Czyż ci nie powiedziałem, że jeżeli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Odsunęli więc kamień, a Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale [powiedziałem to] ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Po tych słowach zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź z grobu! Umarły wyszedł z nogami i rękami powiązanymi taśmami, a twarz jego była owinięta chustą. Mówi im Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść. Wielu więc z tych Judejczyków, którzy przyszli do Marii i ujrzeli, co Jezus uczynił, uwierzyło w Niego. 

Jan 11,1-45 BP/NPP

Ta historia jest spektakularna. Jest kopalnią wniosków. Jako historia o uzdrowieniu/ożywieniu, opisana tak szczegółowo, robi niesamowite wrażenie.

Siostry więc przesłały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego miłujesz, choruje. Usłyszawszy to Jezus powiedział: Ta choroba nie skończy się śmiercią, ale przyniesie chwałę Bogu. Dzięki niej Syn Boży będzie uwielbiony/wsławiony. Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata. Ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Dopiero potem mówi uczniom: Idźmy do Judei. Po pierwsze - musiała to być poważna choroba, nie jakieś tam zwykłe przeziębienie, skoro Jezus od razu wiedział, że może się to skończyć śmiercią. Bez błahego powodu przecież przyjaciele nie zawracaliby Mu głowy. Pytanie: jak często zawracamy Bogu (przeplatam tu Jezusa i Boga, Jezus pracował na ziemi w końcu by pokazać nam Jego nowy obraz, tak różny od judejskiej religii nakazów i zakazów) głowę sprawami błahymi, zamiast samemu sobie z nimi radzić, postępując w myśl zasady, którą powiedział Bóg do Jozuego: Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz. (Joz. 1,9 BW).

Po drugie - często oczekujemy natychmiastowych efektów jako odpowiedź na naszą modlitwę. Tutaj Jezus czekał jeszcze dwa dni, zanim się do Łazarza wybrał. Dziwnie brzmi zestawienie tych słów w tej historii: Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata, ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Bez żadnego osobistego powodu. Dlaczego tak zrobił - o tym za chwilę.

A potem mówi im: Nasz przyjaciel Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Powiedzieli Mu uczniowie: Panie, jeżeli zasnął, wyzdrowieje. Jezus mówił o jego śmierci, im zaś się wydawało, że mówił o zwykłym zaśnięciu. Wtedy więc Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł. - Znajduje się tutaj doskonała definicja śmierci. Jezus mówił o niej jako o śnie, podczas gdy uczniowie, jak to na ogół ludzie - odbierali sen tylko jako tymczasowy odpoczynek. Tymczasem dla Jezusa, w Jego szerokim horyzoncie widzenia - śmierć, jakiej doznajemy tutaj w wyniku choroby czy starości - nadal jest snem. Ta faktyczna śmierć, nieodwracalna, ma miejsce wtedy, gdy nasz los pobytu (lub jego braku raczej) w Państwie Boga jest już nieodwołalnie przypieczętowany, zawsze z powodu naszego własnego wyboru, o czym Jezus cały czas mówił, i o czym właściwie cały Nowy Testament pisze.

A Tomasz, zwany Bliźniakiem, powiedział do współuczniów: I my chodźmy, aby umrzeć z Nim. Jest to ten sam Tomasz, który później wsławił się swoim sceptycyzmem odnośnie zmartwychwstałego Jezusa: Jeżeli nie zobaczę śladów gwoździ na Jego rękach i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mej w Jego bok, nie uwierzę (Jan 20,25 BP). Jak widać, jego sceptycyzm nie dotyczył tylko i wyłącznie tamtego jednego momentu. Był sceptyczny już i tutaj: podczas dyskusji uczniów nad tym, że Jezus chce się wybrać do Betanii, gdzie dopiero co próbowano Go ukamieniować, wobec postanowienia Jezusa, że idą tak czy siak, powiedział tylko: Chodźmy więc i my, żeby umrzeć razem z Nim. Mimo całego swojego sceptycyzmu był za Jezusem całym sercem, gotów iść za Nim tam, gdzie czekało na nich duże prawdopodobieństwo nieprzyjemności (pozwolę sobie tak właśnie zdefiniować ukamieniowanie). Oddany mimo swojego ostrożnego nastawienia. Jakież zupełnie różne nastawienie od tego, co zaprezentował sobą potem apostoł Piotr...

Kiedy więc Marta usłyszała, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu naprzeciw. A Maria siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł, ale nawet teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o co Go poprosisz. (...) Po tych słowach poszła i po cichu wezwała swoją siostrę Marię: Jest Nauczyciel i woła cię. Kiedy [Maria] to usłyszała, wstała szybko i poszła do Niego. (...) Kiedy więc Maria doszła do Jezusa i ujrzała Go, padła Mu do nóg, mówiąc: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Postawa obu sióstr była podobna. Wierzyły, że Łazarz nie umarłby, gdyby Jezus był na miejscu. Tyle że Marta zadeklarowała coś więcej: ale nawet teraz wiem, że Bóg da ci wszystko, o co Go poprosisz. Brakuje tego twierdzenia w wypowiedzi Marii. Czy to oznacza, że Maria wierzyła jakby mniej? Może tak, może nie. A może taka deklaracja ze strony Marii nie była wymagana. Były to przecież te same dwie siostry, o których mowa w Ewangelii Łukasza: W czasie podróży Jezus wszedł do wioski. A pewna kobieta imieniem Marta przyjęła Go w gościnę. Miała siostrę, którą zwano Marią. Ta, siedząc u stóp Pana, słuchała Jego słów. Marta zaś krzątała się około wielu posług. Przystanąwszy powiedziała: Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra mnie jednej pozostawiła usługiwanie? Powiedz jej zatem, żeby mi pomogła! A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Maria wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana (Łuk. 10,38-42 BP). Być może taka deklaracja ze strony Marii nie była wymagana, ponieważ Maria już wcześniej pokazała jej stosunek do Jezusa. Być może to właśnie od Marty konieczne było potwierdzenie jej wiary w Jezusa, że wybrała to co najlepsze, w odróżnieniu od wcześniejszej historii.

Tu nasuwa się lekko jedno pytanie: jedni siedzą i słuchają, nie robiąc nic, inni pracują na rzecz idei, w które wierzą. Czy sama praca na rzecz tej idei jest czymś niepoprawnym? Nie sądzę, aby właśnie to Jezus miał na myśli, mówiąc do Marty: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Przecież Jezus sam wysłał uczniów do pracy, zlecał im załatwienie noclegów, osła, uzdrawianie, a na końcu powierzył im kontynuację całej swojej misji. Myślę że chodziło tutaj o coś więcej: być może Marta ZAWSZE stawiała pracę na rzecz idei na pierwszym miejscu, zamiast się skupić na tym, by się jej właściwie poświęcić także i sercem. Albo być może Marta za tym pierwszym razem, w historii z Ew. Łukasza, wcale nie było za ideami, które głosił Jezus, a przygotowywała posiłek tylko z dobrego serca, czego przykład często widzimy, gdy matki, nie popierając wcale działalności swoich synów, i tak przygotowują im posiłki etc. Tutaj natomiast widoczne jest, jak bardzo zmieniła swoje nastawienie.

Kiedy Jezus zobaczył ją zapłakaną i płaczących Judejczyków, którzy z nią przyszli, wzruszył się głęboko i zapytał: Gdzieście go pochowali? Mówią Mu: Chodź, Panie, i zobacz! Jezus zapłakał. Bycie chrześcijaninem, naśladowcą Jezusa, nie oznacza całkowite wyzbycie się jakichkolwiek emocji. Smutek, żal - odczuwał to również i Jezus. Jezus współczuł przecież wszystkim tym ludziom, którzy chorzy przychodzili do Niego. Chorzy w wyniku naturalnych chorób, albo chorzy w wyniku niedostatecznego poziomu higieny, jaki miał miejsce w czasach ówczesnych. Mało tego - Jezus odczuwał i gniew (czyt. historię o rozwaleniu stołów handlarzy w świątyni). Jak to zostało powiedziane później w Nowym Testamencie - gniewajcie się, lecz nie grzeszcie.

Tak samo jak w przypadku poprzedniej historii (zob. [UZDRAWIAJĄCA SADZAWKA SILOE]), gdzie Jezus stwierdził, że ów ślepy człowiek został urodzony ślepym po to, by na nim ujawniła się moc Boga, tak samo i tutaj Jezus zwlekał z przyjściem do Betanii, by tym większego cudu dokonać. Nie tylko uzdrowić ciężko chorego Łazarza, ale wskrzesić go całkowicie.

Zastanawiam się tutaj nieco nad synchronizacją czasową tego wydarzenia, bo gdy posłańcy przyszli do Jezusa, Jezus był w Jerozolimie, a oni powiedzieli Mu tylko, że Łazarz jest chory. Jezus czekał dwa dni. Betania nie była tak daleko od Jerozolimy, raptem 15 stadiów. Biorąc pod uwagę informację wyszukane gdziekolwiek w internecie, mógł to być dystans 2,5-3 km, czyli maksymalnie godzina marszu. Tymczasem gdy po dwóch dniach Jezus do Betanii dotarł, to raptem Łazarz był już w grobie od dni czterech. Gdzie przepadły te minimum dwa kolejne dni? Tak czy siak ta desynchronizacja nie zaprzecza faktowi, że Łazarz, gdy Jezus tam dotarł, był już położony w grobie. Martwy.

Odsunęli więc kamień, a Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale [powiedziałem to] ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Po tych słowach zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź z grobu! - kolejna rzecz. Jezus był tak pewny, że Bóg Go wysłucha, że zaryzykował nawet opóźnienie swojego przyjścia, by tym większy efekt osiągnąć. I w zasadzie niczego nawet nie musiał mówić, stojąc przy tym świeżo odsuniętym kamieniu i tej woni dolatującej ze środka być może. Ale powiedział to, żeby ludzie zgromadzeni dookoła zrozumieli sens tego wydarzenia - to nie Jezus uzdrawiał sam z siebie, ale to wszystko, co Jezus robił, było robione wyłącznie z woli Boga. Jezus był tylko Jego przedłużonym ramieniem tutaj, na ziemi. Jego wizytówką, którą ludzie mieli zobaczyć, skoro nie mogli zobaczyć tego Boga właściwego, żywego, twarzą twarz, albo nie potrafili Go już widzieć w sposób, w jaki On im się pokazywał, toteż musieli uwierzyć, gdy stanęli twarzą w twarz z takim samym żywym ludzkim organizmem, jak oni sami.

Czy nie przydałaby się taka osoba i dzisiaj? Ktoś taki, dzięki któremu ludzie - widząc go na własne oczy - mogliby uwierzyć w Boga?

A może to właśnie się dzieje? Jest dla nas normą bycie tak sceptycznym jak był Tomasz, wierzymy tylko informacjom wyczytanym w książkach, encyklopediach czy gdzieś w źródłach dostępnych w internecie - czy nie po to mamy taki szeroki otwarty dostęp do wszelkiego rodzaju informacji, by samemu móc je przefiltrować i wysnuć na tej podstawie własne wnioski na temat Boga, zamiast wierzyć temu, co ludzie wokół gadają nie mając żadnej lub niewielkie logiczne podstawy?







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz