sobota, 31 grudnia 2016

O miłosiernym ojcu (i marnotrawnym synu) - cz. 1

Krzysztof Szema
O miłosiernym ojcu
(i marnotrawnym synu)
ścieżka audio: http://adwentysta.com/kazania/kazania-mp3/

Historia, o której chciałem opowiedzieć, zapisana jest w Ewangelii Łukasza, r. 15. 

Przez wiele lat studiuję poselstwo do Laodycei, gdzie Pan Jezus radzi, abyśmy - będąc dziećmi Boga - byli albo zimni, albo gorący. Podejrzewam, że w 99% przypadków kaznodziejowie mówią o tym, żeby być gorącym. Jednak Pan Jezus mówi tam również, aby być zimnym! Zastanawiałem się nad tym, pytałem się Boga, szukałem w Biblii i myślałem, dlaczego Pan Jezus radzi, żeby być albo zimnym, albo gorącym. Odpowiedź na to pytanie znalazłem m.in. w Łuk. 15,11 i dalej. Tam, według mnie, znalazłem najwspanialszy opis planu zbawienia, jaki Bóg przygotował dla nas. Chyba nie ma innej przypowieści, która lepiej by pokazywała, jak uratować grzesznika. Opowiem wam tę przypowieść bardziej współcześnie, spróbuję ją zmodernizować i przenieść do dzisiejszych czasów:

Pewien człowiek miał dwóch synów. Powiedział jeden z nich do ojca:
- Ojcze, daj mi tę część majątku, która przypada na mnie.
A wtedy ojciec rozdzielił im ten majątek. 

W czasie, gdy prawie dwa tysiące lat temu Jezus opowiadał tę przypowieść, było wielkim nietaktem, wręcz czymś niegrzecznym, niestosownym, aby młodszy syn poprosił o majątek, który się jemu należał. Dlaczego niestosownym? Dlatego, że sprawy majątkowe rozwiązywała śmierć ojca, a ktokolwiek miałby prawo do zajęcia się tym, to był nim najstarszy syn, który był pierworodnym, który miał nie tylko pierwszy głos w sprawach majątkowych, ale i w sprawach duchowych. Jest więc nawet kłopotem określenie, czy Jezus mówi tutaj o rodzinie izraelskiej. 

Ten młodszy syn mówi tutaj z premedytacją, patrząc twardo w oczy swojego starego ojca: Tato, ojcze, daj mi to, co na mnie przypada. W domyśle: "Mi się bardzo śpieszy, ja nie będę czekał, aż ty umrzesz, ja muszę to mieć teraz, dopóki jestem młody, żeby trochę odżyć! Po co mi później ten majątek? Przede mną jest przecież życie! Przede mną jest świat!"

Zastanawiałem się, skąd ten młodszy syn zaczerpnął swój pomysł? Myślę, że ojciec tego rodzaju wizji życia mu nie sugerował, myślę, że podobnie było z jego starszym bratem czy innymi członkami jego rodziny. Myślę, że była to dobra rodzina, przykładna, w której Bóg był na stosownym miejscu, w której materializm również był na stosownym miejscu. Ale temu młodemu człowiekowi bardzo się do czegoś paliło, do czegoś się śpieszyło. Skąd o tym wiem? Mówi o tym początek wersetu 13. Zwróćcie uwagę, że tam jest napisane, że "po niewielu dniach" ten młody człowiek zabrał wszystko i odjechał do dalekiego kraju. 

Naprawdę musiało mu się śpieszyć. 

Nie czekał na decyzje ojca, nie czekał na jakieś długie chwile podziału, ale Słowo Boże mówi, że "po niewielu dniach zabrał wszystko". Jak mógł to zabrać, skoro w tym majątku musiał otrzymać jakąś część gospodarstwa, jakieś pługi, maszyny rolnicze, może jakieś ruchomości? Może otrzymał jakąś stodołę? Musiał więc, gdy to otrzymał, szybko sprzedać. A coś, co się sprzedaje szybko, sprzedaje się tanio, prawda? Jego marnotrawne życie zaczęło się już w tym momencie. To, co ojciec mu powierzył, były to rzeczy, które mógł zainwestować w przyszłość, a tak bardzo szybko zostały zmarnotrawione. 

I zauważmy, co ewangelia mówi dalej: zabrał to wszystko. Co właściwie zabrał? Wszystko to, co mógł zamienić na pieniądze. Nie mógł przecież zabrać wołów, nie mógł zabrać bron, nie mógł zabrać czegokolwiek, co nie zostało sprzedane. A potem, zobaczcie co jest napisane: odjechał do dalekiego kraju. Czy rozumiemy, że Pan Jezus, opowiadając przypowieść, dokładnie dobierał słowa? Że wszystko ma swój sens i swoje miejsce? Tutaj nie ma żadnego przypadku. W tej narracji, którą tutaj czytamy i którą z pomocą Ducha Świętego będziemy rozkładać, tam każdy wyraz ma swoje znaczenie. Pamiętam cytat z pewnej książki: "Gdy serce wierzącego człowieka ogarnie zwątpienie, to szatan zaprowadzi człowieka do miejsca, do którego nigdy by się nie spodziewał, że zajdzie".

Ten młody człowiek musiał mieć kolegów, znajomych. Ten młody człowiek miał może tylko rower górski, który dostał od ojca, ale jego koledzy mieli może jaguary, corvetty, mieli mercedesy klasy S, mieli dziewczyny: dzisiaj blondynkę, za tydzień brunetkę, chodzili na dyskoteki i bawili się, i ten młody człowiek, obserwując ich, pytał może ojca, dziadka, babcię: dlaczego ja tak nie mogę? A wtedy rodzina odpowiadała mu może: słuchaj, Pan Bóg chciałby innego życia w twojej przyszłości. Ale myśli o tym metalicznym błysku jaguara, czerwonym kolorze corvetty w jego wyobraźni ciągle wzrastały, i o ładnej dziewczynie u boku, aż pewnego dnia to przebywanie wśród tych kolegów i koleżanek spowodowały tę jego odwagę, tę jego niecodzienną wizytę u jego ojca, i że mógł powiedzieć: tato, teraz daj mi to, co mi się należy. On nie powiedział na co. Ale już miał plan. I pierwszą rzeczą, którą uczynił, gdy to wszystko sprzedał, to kupił sobie może upragnioną corvettę czy jaguara, w końcu mógł mieć dobry samochód i dobre ubrania, i znalazła się jakaś blondynka czy brunetka. I może koledzy mu powiedzieli: słuchaj, odjeżdżaj od starych, od wapniaków, jak najdalej, bo jak będą na ciebie patrzeć, to wiesz, może im się jeszcze odmienić. 

Słowo Boże mówi, że on odjechał do dalekiego kraju. W tamtym czasie oczywiście nie mercedesem czy jaguarem, może jakimś wielbłądem. Ale po co tam odjechał? Słowo Boże zdradza: roztrwonił swój majątek, prowadząc rozwiązłe życie. 

08.27-17.28







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz