Józef. Ojczym Jezusa. Budował dom. Jego nowo poślubiona żona najpierw wyjechała do swojej kuzynki na kilka miesięcy, a gdy wróciła - była w ciąży. Bez jego udziału, bez jego wiedzy. Musiał uwierzyć jej na słowo w to, co powiedziała. Ale ludzie w wiosce nie uwierzyli - jak to ludzie w wiosce - wiedzieli swoje. Lepiej. Krzywe spojrzenia. I to zniechęcenie - przecież wtedy, przed narodzeniem Jezusa, było tak samo, jak dziś - żadnych znaków od Boga, żadnych cudów, żadnego głosu z nieba. Tylko sny. A przyśnić się może wszystko.
Potem trzeba było opuścić nowo postawiony dom. Choć jeszcze nie na zawsze. Podczas podróży nocowali w stajence - tam Maria urodziła Jezusa. Stajenka, żłobek - skojarzenia na myśl przywodzą te czyste, schludne i ładnie oświetlone, jakie często można dzisiaj zobaczyć w jasełkach. Jak wygląda stajnia dzisiaj? Brudno, mnóstwo kłującej słomy i starego siana, woń zwierzęcych odchodów. Jak wyglądała wtedy?... Było tak źle, że nowo narodzone niemowlę trzeba było położyć w żłobie. W korycie.
A potem trzeba było uciekać. Daleko, do innego kraju, aż do Egiptu. Bez przygotowania, bez języka, bez zapasów, bo przecież to miasto, w którym Maria urodziła, miało być celem tamtej podróży. Ucieczka na żywioł, zupełnie w nieznane. I trzeba było przestać myśleć, że zostawia się za sobą ów nowo postawiony dom, zostawić wszystko.
Nigdy człowiek nie wie, co jeszcze go spotka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz