piątek, 18 lipca 2014

Wsparcie rodziny

Potem przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: "Odszedł od zmysłów". 
Mar. 3,20.21 BT

Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i, stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: "Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie". I odpowiadając, rzekł im: "Któż jest matką moją i braćmi?" I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: "Oto matka moja i bracia moi. Bo kto pełni wolę Bożą, ten mi jest bratem, siostrą i matką". 
Mar. 3,31-35 BT/BW

Kiedyś zastanawiałem się, dlaczego Jezus tak "znieważył" swoją rodzinę. Nie wiem, czy ich zignorował - nie sądzę, nie leżało to w jego charakterze. W każdym razie zapis o tym nie mówi. Zapis kończy się tylko na tym, co powiedział do zebranych wokół.

A dlaczego powiedział coś takiego? Coś, co - jeśli wziąć same słowa, wyrwane z okoliczności - może bulwersować?

A co jego rodzina wówczas myślała o nim? Usłyszeli od ludzi, że zwariował, i poszli go nieco "przystopować". Dlaczego? Bo ludzie "gadali".

Tymczasem Jezus absolutnie nie przejmował się tym, co ludzie gadali. Dla niego ważniejsze było robić to, co do niego należało, bez względu na gadaninę ludzi. Zresztą zawsze wiadomo - jeśli ktoś nic nie robi, nie ma wyraźnych poglądów, celów - o tym ludzie nie "gadają". Bo nie ma o czym. Ale jeśli ktoś ma jakieś twarde zasady, twarde cele, których się trzyma, i które "nie pozwalają" ludziom wykorzystać tego człowieka do budowania nudnej, szarej społeczności - ten jest na językach. Zawsze tak było, jest i pewnie będzie.

Tymczasem on - jak każdy człowiek na Ziemi - potrzebował wsparcia. Wsparcia od bliskich. Czasem jakiegoś pokrzepienia. Pomocy. Przecież robił to, co uważał za słuszne, a pojawiało się wciąż więcej i więcej ludzi korzystających z tego, wskutek czego nie miał nawet czasu zjeść. A co dopiero inne rzeczy? Jakieś pranie? Samodzielna modlitwa? Kupowanie żywności?

(A ludzie przychodzili i przychodzili... Bo szalony czy nie, ale uzdrawiał, dawał uleczenie za darmochę! I widzę tutaj totalny brak konsekwencji ze strony tego tłumu: z jednej strony gadanie, że szalony, że postradał rozum, a z drugiej - nie przeszkadzało im to przychodzić do niego i oczekiwać "cudownego uzdrowienia".)

No i chodzili za nim też ciągle ci faryzeusze, czy też ludzie wysłani przez faryzeuszy, żeby zaciekle dokumentować każdy z jego "błędów" względem prawa hebrajskiego. I co chwilę musiał się zmierzać z mentalnym "betonem" - i pokazywać brak logiki w tej gęstwinie przepisów i codziennych poczynań wielu z nich. A oni go za to jeszcze obrzucali błotem.

Który człowiek w takiej sytuacji nie potrzebowałby wsparcia ze strony najbliższych? Nawet Jezus potrzebował!

"Ale po co, przecież On był Bogiem". Owszem. Umarł jak Bóg. Ponosząc konsekwencje zasad, które sam stworzył, a które człowiek złamał, a w niektórych przypadkach nawet podeptał, zrównał z ziemią. Ale żył jak człowiek - jadł, spał, miał uczucia, miał myśli, był podatny na pesymizm czy wręcz depresję. Czy Szatan nie atakował go czarnymi myślami? Nie wierzę w to. Na pewno atakował. Z całych sił. Ale Jezus trzymał się blisko Boga, blisko Ojca.

W takiej sytuacji nic więc dziwnego, że lekko ironicznie odciął się od ludzi, którzy uważali się za jego najbliższych, a jednocześnie uważali go - jak reszta tłumu - za szalonego. I jeszcze przyszli go "uspokoić", bo "ludzie gadają, wstyd rodzinie przynosisz". W takiej sytuacji każdy by tak powiedział: moimi najbliższymi nie są ci wpisani w dowodzie osobistym (jeśli ktoś pamięta te stare dowody...), ale ci, którzy są przy mnie, są ze mną i wspierają mnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz