Jan 21,4-7 BP
Kiedy [Jezus] przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów. Szymon odpowiedział: Nauczycielu, mozoliliśmy się całą noc, aleśmy nic nie ułowili. Lecz na Twój rozkaz zarzucę sieci. Uczyniwszy to zagarnęli takie mnóstwo ryb, że sieci zaczęły się rwać. Skinęli więc na towarzyszy w drugiej łodzi, aby im pospieszyli z pomocą. I podpłynęli. I napełnili obie łodzie tak, że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon-Piotr upadł do nóg Jezusa i powiedział: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny.
Łuk. 5,4-8 BP
Połów ryb. Najpierw całonocny wysiłek na próżno, a potem - na słowo Jezusa - nagle totalna obfitość.
Czy to możliwe? Jak to możliwe? Musiał przez całą noc Jezus wstrzymywać wszystkie ryby, by nic nie napłynęło do sieci, by potem - na Jego słowo - pokazać, kto jest właścicielem wszystkich ryb i kto pozwala każdemu z nas na złowienie choćby jednej sztuki? Już nie mówiąc o takich obfitościach, co w tamtych historiach?
Idąc dalej tym tokiem myślenia: ile razy Jezus wypowiedział się o czyjejś chorobie, tuż przed uzdrowieniem, że jest to choroba dopuszczona na tego człowieka, by pokazać wszystkim wokół Jego moc, Jego potęgę posiadania kontroli nad wszystkimi bakteriami/zarazkami/wadliwymi genami świata? By patrzący wokół uwierzyli w Tego, który opowiada i namawia do mieszkania w Państwie Boga?
Idąc jeszcze dalej - jak często przydarza się nam to samo w naszym codziennym życiu? Jak często nasze wysiłki spełzają na niczym, by potem się okazało... No właśnie, co ma się okazać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz