niedziela, 1 listopada 2015

Chodzenie pod prąd

Można by stwierdzić, że sporo myśli przedstawionych przeze mnie na tym blogu, w tym Apokalipsa, czy kurczowe trzymanie się wiadomości podawanych przez Hovinda, to chodzenie pod prąd. Zarówno to, do czego dochodzę podczas studiów Księgi Objawienia, nie pokrywa się z powszechnie spotykanymi teoriami, jak i informacje, które skrupulatnie spisuję z wykładów Hovinda - i one nie pokrywają się z linią/kierunkiem współczesnej nauki. Podczas gdy naukowcy próbują znaleźć logiczne, racjonalne wyjaśnienie dla wszystkiego, co odkryją, Hovind wynajduje rzeczy, które racjonalnego wyjaśnienia nie znajdują, poza takim, że wskazywałyby one na prawdomówność Biblii. A tego naukowcy nie chcą.

Czy więc warto iść pod prąd? Nie lepiej być zgodnym ze wszystkimi? Byłoby łatwiej. Nie tak kontrowersyjnie. Nikt by się nie czepiał byle detalu, by zinterpretować go w taki sposób, by wsadzić kogoś do więzienia, bez możliwości kontynuowania jego działalności. Jak Hovinda.

Czy ktoś kiedyś próbował iść z nurtem rzeki? Albo w dół stromego zbocza? Jest trudno. Prąd rzeki pcha w plecy, trzeba się ciągle hamować, ciągle kontrolować kolejny krok, gdy się schodzi w dół. Gdy się człowiek poślizgnie - spada. Bez kontroli kierunku spadania. Tylko w dół. Gdy człowiek straci grunt pod nogami w nurcie rzeki - płynie. W kierunku zgodnym z rzeką. Nie ma możliwości manewrowania. Tak właśnie wygląda chodzenie zgodnie z kierunkiem prądu, siły grawitacyjnej, zgodnie z kierunkiem tłumu - trzeba iść zgodnie z kierunkiem, tylko kontrolując prędkość, z niewielką możliwością lekkiego odejścia w bok.

Tymczasem marsz w odwrotnym kierunku, mimo że na pierwszy rzut oka trudniejszy, faktycznie jest o wiele łatwiejszy. Daje o wiele więcej możliwości. W rzece - stawia się opór prądowi, ale można kontrolować kierunek. Zamiast hamowania - przeciwstawia się siłę odpychania się nogami od podłoża przeciwko sile pchania prądu. Pod strome zbocze - można iść w jakim kierunku się chce. Nie grozi ześlizgnięcie, a nawet jeśli jakiś noga na jakimś pojedynczym kroku się obsunie - co najwyżej zahamuje to nas, ale nie spowoduje jazdy w dół na tyłku. Możemy kontrolować każdy nas następny krok, łatwiej jest wypatrzeć pewne miejsce, gdzie może postawić stopę na kolejny krok. Mimo, że potrzeba na to więcej wysiłku i przebiega to wolniej - zmęczone są mięśnie, które możemy wytrenować, a nie stawy, na które nie mamy zbyt wielkiego wpływu. Tak to widzę. Podobnie jest z chodzeniem pod prąd w tłumie - jest ciężko, ale bezpieczniej. Ma się kontrolę nad swoim marszem, nie "płynie" się z kierunkiem tłumu, dokądkolwiek on zaniesie.

Dlatego, mimo że chodzenie pod prąd wydaje się trudne, faktycznie daje więcej osobistej wolności. Może być męczące, ale da się to wytrenować, nabrać wprawy. I ma się większą kontrolę nad tym, co się dzieje tuż przed naszym nosem.

Jezus ciągle chodził pod prąd. Łamał stereotypy, postępował niezgodnie z żydowską tradycją, jeśli tradycja w tym punkcie nie miała żadnego logicznego sensu. Nie dbał o PR, o dobre opinie - po prostu robił swoje, do czego był przekonany. To jest mój wzór.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz