Te wszystkie historie, jak ta w tym kazaniu, o zabiciu 3 tys. ludzi (Błogosławiona armia Boga), jak ta o Sodomie i Gomorze - o całkowitym zgładzeniu dwóch, całych miast. Jak te z Apokalipsy, mówiące o tym, że Ziemia zostanie spalona, a potem urządzona od nowa. Czy nie mówią one o tym, że Bóg jest brutalny?
Chcę tutaj posłużyć się kilkoma obrazami z naszego codziennego życia.
Kuchnia. Z wczorajszego posiłku zostało nieco warzyw. Wszyscy są już najedzeni, nikt nie chce jeść więcej, niż to jest potrzebne. Warzywa nie wytrzymają do kolejnego dnia, zepsują się. I co teraz zrobić? Mimo wszystko - trzymać je w lodówce? Wiedząc, że się zepsują, będą śmierdzieć, może jakaś część nadgnije i tym samym będzie dotykać świeżego warzywa leżącego obok? A może po prostu je wyrzucić? Tak brutalnie, po prostu - wyrzucić.
Samochód, olej silnikowy. Stary, zużyty, ma przejechane nawet więcej, niż zalecane 10-30 tys. km (zależnie od jego rodzaju). Można by go zostawić, w końcu wygląda jeszcze dobrze... Ale świadomość tego, że mimo że olej wygląda dobrze, to przez ten czas ma zaabsorbowaną już wystarczającą ilość wody, by stracić swoje właściwości smarne - nie pozwala tego zrobić. Jeśli olej stracił swoje właściwości smarne, to znaczy, że już nie spełnia swojej funkcji, a dalsze jego używanie grozi zatarciem silnika - tłoków w cylindrze, które potrzebują bardzo dobrego smarowania z cienkiej, zaledwie mikronowej warstwy oleju. Lub panewek, pracujących chyba w najcięższych warunkach w całym silniku - wieczne tarcie metalu o metal, wysokie obroty, wysokie obciążenie, niedopuszczalny jakikolwiek luz... I co z tym olejem? Wygląda przecież dobrze. Są tacy, co jeżdżą dalej, "oszczędzają", czego efektem potem są stukające wtryski, nieszczelność silnika na pierścieniach, spalanie oleju przedostającego się między pierścieniami, kopcenie... Oby nie obrócenie panewek. Bo wtedy silnik nadaje się już właściwie na złom. Taki oleju nie można wylać gdziekolwiek, żeby nie skaził natury - mnóstwo opiłków metalu w środku, namagnesowanych, i środków chemicznych, dodanych przez producenta... Trzeba go więc zutylizować. Albo spalić w piecu olejowym. W każdym razie - wyrzucić, tak brutalnie, mimo że wygląda jeszcze dobrze.
Leśnicy wycinają chore drzewa w lesie, by zaraza się nie przenosiła. Co jakiś czas można spotkać w lesie drzewa oznaczone jako przeznaczone do wycinki.
Wiele rzeczy może z zewnątrz wyglądać dobrze, ale od środka są już tak zepsute, że nie ma szans na jakąkolwiek naprawę. A co, jeśli to dotyczyłoby ludzi? A co, jeśli przedpotopowa ziemia oraz Sodoma i Gomora zostały zniszczone właśnie dlatego, że ludzie tam byli już tak źli, że nie dało się już nic naprawić?
"Ale zaraz zaraz, przecież to ludzie! A nie warzywa w lodówce! Czy olej silnikowy! To zupełnie coś innego!" - mógłby ktoś zawołać. Racja. Zgadzam się z tym. Ludziom powinno dać się szansę. Ale czy 120 lat, podczas których Noe budował swoją arkę (i nie wiemy, czy nie nawoływał do poprawy, jak inni, późniejsi izraelscy prorocy) to nie było wystarczająco, aby poprawić coś w swoim życiu? A Sodoma i Gomora - zniszczenie tych dwóch miast miało miejsce, gdy Abram (jeszcze nie Abraham) miał już sto lat, i wciąż jeszcze był czas, by razem z żoną mieli dziecko. Wysnuwając na tej podstawie wniosek, że bardzo możliwe jest, że taki czas życia był wówczas normalny - czy mieszkańcy Sodomy i Gomory nie żyli wystarczająco długo, by dotarły do nich jakieś przesłanki, że to, co robią, jest złe? Że można coś zmienić?
Można się bulwersować, że "zasada" zepsutych warzyw w lodówce nie powinna dotyczyć ludzi. Bo ludzie to coś innego niż warzywa. Ale czy nie istnieje w prawie karnym niektórych państw zapis o karze śmierci? Kara wymierzana człowiekowi, wobec którego uważa się, że jest tak zły, że nie powinien już dłużej żyć, bo wyrządzałby w społeczeństwie same dotkliwe szkody... A więc jednak ludzie potrafią sami potraktować innych ludzi, jak tamte warzywa w lodówce.
Wracając więc do pierwszego pytania - czy jeśli Bóg podejmuje decyzje, że ktoś jest na tyle szkodliwy, bezlitosny, zepsuty, że dalsze jego życie tylko zagraża społeczeństwu i pozbawia takiego człowieka życia - to czy mamy prawo mówić, że jest On brutalny? Postępujemy przecież tak samo, jak On, skazując na karę śmierci, lub dożywocie w klatce, ludzi do cna zepsutych. I jestem też pewien, że gdyby miano na wolność wypuścić choćby jednego jakiegoś gwałciciela czy seryjnego mordercę, to tłum zareagowałby bardzo impulsywnie. Śledząc prasę widać, że lincze, samosądy, są dosyć popularne także i dzisiaj.
Uważam więc, że Bóg nie jest brutalny. Jest takim samym zapobiegliwym gospodarzem, jakich często spotyka się i dzisiaj. Niektóre historie brzmią brutalnie, to prawda. Ale jeśli wyobrazimy je sobie, że działyby się dzisiaj, i dotyczyłyby nas samych - np. jak w tej Sodomie, gdzie córka nie mogłaby wyjść z domu, bo zaraz byłaby narażona na zgwałcenie przez wszystkich sąsiadów dookoła... Tak, wtedy mielibyśmy ochotę zrobić z tym porządek. Wzywalibyśmy policję, a w przypadku jej bezradności czy bezsilności wynikającej z ewidentnej korupcji - sami mielibyśmy ochotę "wymierzyć sprawiedliwość".
Bóg nie jest brutalny. Wręcz przeciwnie - jest dobrym gospodarzem, dbającym, żeby chore, zarażone, zgniłe ziarno nie leżało razem z tym dobrym, z którego ma szansę wykiełkować coś dobrego. Mało tego - Adam i Ewa popełnili błąd, który tylko On mógł naprawić. I zrobił to, wymierzając swoją karę Komuś, kto absolutnie na to nie zasłużył, ale przyjął ją na siebie dobrowolnie, żeby inni nie musieli być już na nią narażeni. To już nie jest brutalność. To jest miłość.
I pomyśleć tylko, ze trafiłam na Twojego bloga tylko dlatego, ze obejrzalam Noe- wybrany przez Boga..
OdpowiedzUsuńMasz bardzo ciekawe przemyślenia.