Codziennie wspólnie przebywali w świątyni, po domach łamali chleb, z radością i prostotą serca brali udział w posiłkach.
Dz. 2,26 BP
Często wymaga się od nowo nawróconych, by całkowicie zerwali ze swoimi starymi przyzwyczajeniami, dotyczącymi praktyki duchowej, religijnej. I celowo nie napiszę więcej na ten temat.
Natomiast w moim własnym życiu wiele razy widziałem pokrzepiające działanie rzeczy, które uważane są za "niegodne" chrześcijanina. To, że one działały pokrzepiająco, uważam za naturalną kolej rzeczy. To, że one pojawiały się w dokładnie odpowiednim czasie i miejscu - uważam za działanie Boga. I wiele razy w moim życiu Bóg posłużył się rzeczami, które leżą głęboko w moim stylu życia, podobnie jak tamta świątynia w życiu Izraelitów. I wiele razy owo posłużenie się doprowadziło do tego, że się do Niego zbliżyłem. Nie można więc ze stuprocentową pewnością osądzić, że rzeczy są złe. Bo złe nie są rzeczy, a to, do czego one doprowadzają.
Podobnie jak ta świątynia tutaj - nowo nawróceni Izraelici, świeżo po przemowie Piotra, która uświadomiła im, że ich wyczekiwany Mesjasz już przyszedł; mało tego - że dopiero co, parę miesięcy wstecz, sami go wydali na ukrzyżowanie... Nawrócili się, zmienili sposób myślenia, wiedzieli już, że wszystko, co było w świątyni, było "znakiem drogowym" pokazującym na Jezusa. I że nie ma potrzeby już więcej składać ofiar w świątyni.
A mimo to - gdzie oni spędzali swoje pierwsze dni jako nowo nawróceni? Oczywiście tam, gdzie - według głęboko w nich zakorzenionych przekonań - Bóg bywał osobiście.
Nie ma więc nic złego w tym, że nowo nawróceni ludzie wracają do swoich starych miejsc, gdzie mieli zwyczaj bywać wcześniej, do swoich czynności etc., bo zdarza się, że tym razem znajdują w nich ukojenie od Boga, albo mają inną motywację, albo coś innego - gdzie 100 ludzi, tam 100 powodów.
Bo, jak napisałem wcześniej, to nie miejsca/czynności/rzeczy są złe, a tylko to, do czego one doprowadzają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz