Andrzej Sieja
kazanie pt. "Czy Bóg rezygnuje z człowieka?"
dostępne w wersji audio tutaj:
http://www.slupsk.adwent.pl/index.php/andrzej-sieja/
Chciałbym, żebyśmy dzisiaj zagłębili się w kolejną historię. Wydarzyła się ona całkiem niedawno.
Kiedy pojawiły się pierwsze skurcze, 30-letnia Melisa Morales powtarzała sobie, że to jest niemożliwe. Miała rodzić dopiero za trzy miesiące. Bóle jednak stawały się coraz silniejsze I częstsze.
Chłopiec. Ważący niespełna 800 gramów i nie większy od dłoni. Urodził się przez cesarskie cięcie, w bostońskim szpitalu w USA. Dziecko to przyszło na świat z licznymi wadami, nie mogło normalnie żyć. W związku z tym rodzice musieli podjąć dramatyczną decyzję. Trudną decyzję. Melisa powiedziała: "Słyszałam jego pierwszy krzyk, ale nigdy nie słyszałam jego płaczu". Potem go zabrano.
George, bo tak został nazwany ten chłopiec, urodził się z wadą tchawicy i przełyku - między nimi była szczelina na tyle duża, że spożywane jedzenie mogło dostawać się do płuc. Lekarze zawyrokowali operacje. Wiele operacji. Nic jednak nie chcieli obiecać.
Po trzech godzinach od porodu chłopiec był operowany aż trzy razy. Po pierwszej operacji chirurg stwierdził, że była udana. Potem jednak zmienił zdanie i zaczął wyliczać schorzenia... Oprócz przetoki w tchawicy dziecko miało nie w pełni wykształcony przełyk, nieprawidłowo wytworzony rdzeń kręgosłupa, złożoną wadę serca, brakowało odbytu i jednej nerki. Miał wadliwy uklad moczowy i układ krążenia. Tak naprawdę w opinii lekarzy George miał zdrowe tylko kończyny.
Kolejne badania wykazały krwawienie wewnątrzczaszkowe. Chłopiec miał skrzep, który uciskał mózg. Czekało go więc kolejnych 9 operacji. Na dziecku, które mieściło się na dłoni. Wszystkie były skomplikowane, o różnym stopniu ryzyka. Do tego dochodziło zagrożenie wadami wzroku, porażeniem mózgowym, upośledzeniem.
Ojciec chłopca, płacząc, powiedział: "Mój syn nigdy nie zagra w piłkę".
Potem było jeszcze gorzej. Najpierw lekarz mówił o pewnym szczęściu w operacjach. "Najpierw miało być ich 9, potem - nikt nie wiedział, ile tych operacji go czeka. Miał być przycinany tu i tam, ale czy to da mu zdrowie? Czy będzie chodził? Czy mnie rozpozna?" - mówiła Melisa.
Dwa razy dziennie miał wykonywaną punkcję. Wymagał częstego podłączania do respiratora.
10 stycznia Moralesowie spotkali się z Cristine Michelle, przewodniczącą komisji etyki lekarskiej. Usłyszeli, że jedną z dróg wyjścia, którą mogą wybrać, jest też zgoda na śmierć. Jednak doktor operujący dziecko był przekonany, że wszystkie anomalia dziecka, co do jednej, można naprawić. To musi jednak potrwać. Może 5 lat.
Zastanawiali się, ile jeszcze tych operacji musi być przeprowadzonych, żeby dziecko żyło. "Co pan zrobiłby, gdyby George był pańskim synem?" - zadali pytanie chirurgowi. Lekarz odmówił odpowiedzi. Potem odbyło się decydujące spotkanie, trwające półtorej godziny, z 15 lekarzami-specjalistami i po osobistej naradzie państwo Moralesowie podjęli ostateczną decyzję. Nie zgodzili się na kolejne operacje. Wszyscy zrozumieli ich stanowisko. Oprócz tego chirurga, który nigdy się nie poddawał. Powiedział: "Nadzieja to przecież potężna siła. Jeśli jeśli jest chociaż cień szansy, że ktoś, kogo kochasz, będzie żył, chwytasz się jej z całych sił! Który lekarz proponowałby z tym walczyć, próbowałby? Który powiedziałby matce: Przykro mi, ale dla pani syna już nie ma nadziei? Jednak zdarza się, że tej nadziei po prostu nie ma - a wtedy lekarz powinien to powiedzieć."
Kolejnego dnia po podjęciu tej decyzji Melisa przyszła odwiedzić swojego synka. Z głowy zdjęto mu część bandaży i wenflonów. Po raz pierwszy od urodzenia wzięła swoje maleństwo na ręce. Powiedziała: "Było mi bardzo, bardzo ciężko podjąć taką decyzję". George został odłączony od respiratora o godz. 18:00 i Melisa kołysała go w ramionach, dopóki biło mu serce. Zatrzymało się o 20:05.
Tyle historii. Jakże trudno podjąć TAKĄ decyzję. Nawet jeśli nawet logika podpowiada, że TRZEBA coś zrobić. Może zrozumieć to tylko matka, która urodziła i musi taką decyzję podjąć. Co dzieje się w sercu przy podejmowaniu TAKIEJ decyzji? Najtrudniej jest przecież zrezygnować z tego, co jest "nasze", a już absolutnie najtrudniej - zrezygnować z własnego dziecka.
00.01-08.38
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz