niedziela, 14 września 2014

Kain, patologiczna rodzina, grzech pierworodny

Czytając książkę "Uratuj mnie" Rachel Reiland, natknąłem się na ciekawą teorię o tzw. grzechu pierworodnym. Samo pojęcie brzmi dosyć abstrakcyjnie - każdy o tym słyszał, ale nikt nie widział i nikt nie wie, co to właściwie jest. A już tym bardziej nikt nie ma pojęcia, dlaczego niby każdy człowiek na ziemi miałby być tym obciążony i być z tego powodu winny... ;)

Otóż rozpoczynając od początku - każdy zna historię o Kainie i Ablu i jej finał: A Kain rzekł do brata swego, Abla: Chodźmy na pole! Kiedy zaś znaleźli się już na polu, Kain rzucił się na brata i zabił go (Rodz. 4,8 BP). Kain zabił człowieka.

A teraz, zastanawiając się nad tym, jak do tego doszło, można by zadać sobie parę pytań.

Adam i Ewa byli stworzeni przez Boga, żyli w świecie idealnym, nie zbrukanym przez nic złego, bezsensownego, kłamliwego, obłudnego. Ich winą było tylko to, że jednego razu Ewa - pod wpływem rozmowy z "obcym" - zwątpiła w to, że mogłaby umrzeć, zgodnie z tym, co Bóg im powiedział: I wziął Bóg człowieka, i osadził go w ogrodzie Edenu, aby go uprawiał i strzegł. I przykazał mu Bóg: Możesz jeść do woli ze wszystkich drzew ogrodu, ale z drzewa, które daje wiedzę o dobru i złu, jeść nie będziesz! Gdybyś z niego zjadł, czeka cię pewna śmierć! (Rodz. 2,17 BP). Stawiając się w sytuacji Ewy - faktycznie, jak to możliwe jest nawet wyobrazić sobie, że można umrzeć? Przecież do tej pory jeszcze nikt ani nic nie umarło? (Pamiętajmy, że do tej pory Ewa żyła w świecie idealnym, gdzie nic nie umierało, nie więdło, żadne zwierzę nie pożerało jedno drugie). Co to więc znaczy - umrzeć? To musi być jakaś abstrakcja, jakaś ściema.

Jak często dzisiaj mówimy, że - skoro czegoś nigdy nie widzieliśmy - to znaczy, że to jest niemożliwe? Jak często ludzie dziś mówią, że Boga nie ma, bo Go nigdy nie spotkali? (Albo nie widzieli, że Go spotkali). Jak często ludzie dziś mówią, że fakt wystąpienia potopu jest absolutnie niemożliwy, i że musiała to być jakaś lokalna powódź? Dlaczego taki potop nie nastąpił nigdy później? (Nawiasem, odpowiedź brzmi: Potem przemówił Bóg do Noego i jego synów tymi słowami: Zawieram przymierze z wami! Żadna istota cielesna nie zostanie już nigdy zgładzona przez wody potopu, bo nigdy już nie będzie potopu niszczącego ziemię - Rodz. 9,8.11 BP). Albo jak często mówi się dzisiaj, że to niemożliwe, że świat został stworzony w ciągu jednego tygodnia? Dlaczego się tak mówi? Bo nikt tego nie widział? Nikt też nie widział Wielkiego Wybuchu Małej Kropki, a jednak mnóstwo ludzi w to wierzy... Biblia mówi też o ponownym przyjściu Jezusa. Mnóstwo ludzi uważa to za abstrakcję. Dlaczego? Bo nigdy nie widzieli czegoś takiego? Bo - skoro tego nie widzieli - uważają to za niemożliwe? Bo gdy Biblia mówi przy tym, że "niebo zostanie wtedy zwinięte, jak zasłona", patrząc na dzisiejsze dowody naukowe - wydaje się to absolutnie niemożliwe, totalnie abstrakcyjne?

Tak więc postawa Ewy wówczas to nie jest tylko jakaś bajka, jakaś jednostkowa sprawa - to jest postawa, która powtarza się do dzisiaj: niewiara w coś, czego się nigdy nie widziało, mimo że Biblia nam o tych rzeczach mówi. A Biblia, Słowo Boga, to nasza jedyna podstawa, której powinno się bezgranicznie ufać, i na podstawie której zostanie osądzone nasze życie, i nawet w sytuacji, gdy są tam zawarte jakieś błędy - nasze życie zostanie osądzone na podstawie tego, co wiedzieliśmy i do czego się stosowaliśmy, a nie na podstawie tego, "co powinno tam być". (Nawiasem - to nie Bóg osądza nasze życie, ale Ten Zły, który nas wiecznie przed Nim oskarża. Bóg widzi nas tylko w dobrym świetle, o ile przyjmiemy "linię obrony" udostępnioną przez naszego "adwokata" - Jezusa).

Bóg, jako ktoś, kto stworzył Ewę, był dla niej jak rodzic. Spotykali się osobiście, realnie, jak my z naszymi rodzicami przy obiedzie czy kolacji. Jeśli rodzic mówi dziecku - uważaj na to, bo to jest gorące - dziecko może posłuchać rodzica. Albo sprawdzić samemu... Dziecka winić nie można za to, że chciało to zrobić. To jest dziecko. Ale Ewa nie była dzieckiem, Ewa była dojrzałą kobietą, stworzona jako dojrzała kobieta (tak mam podstawy przypuszczać, skoro na dzień dobry oboje usłyszeli od Boga: "Idźcie i rozmnażajcie się, i zaludniajcie całą Ziemię"), była więc zdolna do kontroli nad samą sobą, nad swoją ciekawością, i do podjęcia decyzji, czy sprawdzić coś samemu, czy może polegać na czyichś słowach. Mówimy tutaj o słowach rodzica, o słowach kogoś, kto stworzył cały świat tak mądrze, że to wszystko do dzisiaj trzyma się kupy...

Ewa jednak dopuściła do siebie zwątpienie. Na podstawie rozmowy z kimś absolutnie obcym, nieznanym, niewiadomego pochodzenia, bez żadnej podstawy, by mu zaufać. Kimś "spotkanym na ulicy". Totalnie ciemnej ulicy. Ale ona to zrobiła. Samo to już zakrawa na pewną nienormalność - przecież to jest absolutnie nienormalne, by zwątpić w słowa kogoś, kto nas kocha, uczy, wychowuje, chce dla nas jak najlepiej, a zaufać komuś... byle komu, napotkanemu przy jakiejś okazji gdzieś tam... Jak to możliwe, że tak się stało? Co się musiało stać w umyśle Ewy, że tak postąpiła?...

Idąc dalej - Adam zrobił to samo, co Ewa. Z miłości do niej. Zwyciężyła miłość do kobiety, zamiast rozsądek podpowiadający: "Ale zaraz, przez Ojciec powiedział, że...". To było jak świadome skoczenie w ogień za najdroższą, jak świadome samobójstwo. W sumie nic dziwnego - bez Ewy Adam nie wyobrażał sobie życia.

Tyle że w tym wszystkim zapomniał, kto jest w tym życiu najważniejszy. Że najważniejsze jest, by być z Nim (nie, nie jestem singlem, to nie jest takie tylko sobie czcze gadanie). I zapomniał, że Ojciec, który z jego własnego żebra dał mu Ewę, mógł przecież bez żadnego problemu to powtórzyć... Ale z drugiej strony - jak tu myśleć o "tej następnej", jeśli jest się zakochanym po uszy w tej jedynej? To jest możliwe tylko z pozycji osoby trzeciej. Jak ja teraz ;)

Suma summarum - Adam nie za bardzo miał wyjście.

Idąc więc dalej - najczęściej wyobrażamy sobie, albo trwamy w przekonaniu, jaką to cudowną rodziną byli Adam, Ewa i ich dzieci. Śmiem oponować. Dlaczego? Ponieważ - skoro Ewa zwątpiła w słowa najbardziej kochającej osoby, mogła również w ciągu ich długiego życia nie raz zwątpić w słowa swojego męża, Adama. Mogła, nie musiała. Chcę tylko zaznaczyć tutaj, że mogła wystąpić taka możliwość. Niejednokrotnie. Co zazwyczaj następuje, kiedy żona podaje w wątpliwość słowa męża?... Nie trzeba zgłębiać się w psychologię, żeby wiedzieć, że taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca, a gdy już ma, to szkodzi ona wszystkim - zaczynają się kłótnie, poczucie własnej wartości męża - jako mężczyzny - jest zbrukane, w związku z tym nie jest on wtedy w stanie dobrze okazać swojej miłości swojej żonie, a wtedy żona zaczyna czuć się niekochana, co sprawia, że staje się marudna, pełna pretensji o wszystko... A na to wszystko patrzą dzieci. Na przykład Kain.

I teraz moje pytanie - na co musiał się napatrzeć Kain, że po latach dzieciństwa, będąc już dorosłym, był w stanie ZABIĆ człowieka? Że był w stanie zabić swojego BRATA? Kogoś, z kim się wychował, bawił, współpracował, z kim łączyła go szczególna, rodzinna więź?... Tak, wiem, czasami można stwierdzić, że właśnie kogoś z rodziny najłatwiej jest "zabić" ;)

To powyższe pytanie, i całe te powyższe przemyślenia, powodują powstanie kolejnego pytania: na ile  patologiczna musiała stać się rodzina Adama i Ewy, że stało się tam możliwe popełnienie morderstwa?...

O tym właśnie mówi teoria o grzechu pierworodnym z tamtej książki. Określa ona grzech pierworodny jako fakt istnienia patologicznej rodziny. A jak to jest z rodzinami patologicznymi - każdy słyszał. Z patologicznej rodziny wywodzą się patologiczne dzieci, zdolne do najgorszych przestępstw, kłamstw, braku szacunku, tworzące następne patologiczne rodziny etc.... Oczywiście, jest możliwe wyjście z tego "zaklętego kręgu" i stworzenie normalnej rodziny, opartej na wzajemnym zaufaniu i szacunku. I respektowaniu wzajemnych potrzeb. Bazującej na odpowiednich fundamentach etycznych. Ale nawet jeśli dwoje ludzi da radę taką rodzinę stworzyć, ich dzieci będą oglądały świat wokół - seriale pełne bezdennej głupoty, gry pełne zabijania tylko w celu zdobycia kolejnych punktów, inne dzieci "radzące sobie lepiej" w życiowych sytuacjach - za pomocą oszustw, kłamstw etc.... A nie każde, dorosłe już potem dziecko, wybierze drogę swoich rodziców. Czasami wybierze drogę "łatwiejszą": utorowaną oszustwami, nadmiernym kombinowaniem, kłamstwami...

Stąd uważam, że teoria z tej książki jest całkiem prawdopodobna. Całkiem możliwe jest, że piętno "patologicznej rodziny" ciągnie się za nami od wieków, jak jakieś stare, ześmierdłe spaghetti. I nawet jeśli dzisiaj termin "patologiczna rodzina" oznacza rodzinę skrajnie nienormalną, to uważam, że można objąć tym terminem każdą rodzinę, w której ma miejsce brak zaufania wobec osób, które najbardziej kochamy i przez które jesteśmy kochani (jak u Ewy), kłamstwa wobec partnera, oszustwa bazujące na własnych "zachciankach", a nawet brak wzajemnej komunikacji czy nawet woli komunikacji, wynikający z.... Nie wiem, z czego. Z "nie chce mi się"? Przecież to jest totalny brak szacunku dla drugiej osoby. Ale takich przykładów widzę mnóstwo - mnóstwo niedopowiedzeń, nieporozumień, bo komuś nie chciało się powiedzieć kilku słów więcej.

Takie piętno, czyniące nasze życie paskudniejszym, nosi w sobie w mniejszym lub większym stopniu chyba każdy z nas. Taki rodzaj "grzechu pierworodnego" - piętna, czyniącego nasze życie nieznośnym, wyniesionym z domu, do którego nasi rodzice wnieśli to z kolei ze swoich domów, i tak w kółko, przez pokolenia, w mniejszym lub większym stopniu...

Dzisiaj mogę powiedzieć, że w całym moim trzydziestokilkuletnim życiu poznałem jednego (sic! - tak, jednego) człowieka, wywodzącego się z całkowicie patologicznej rodziny, który jest dzisiaj normalnym człowiekiem, którego dzisiaj szanuję za jego postawę życiową. Poznałem też do tej pory dwie rodziny, będące prawdziwym wzorem do naśladowania. Mam tu na myśli ich wewnętrzne relacje rodzinne, rodzice-dzieci, bo życie samych dzieci potoczyło się już różnie, niekoniecznie różowo, wiadomo.

Wszystko to pokazuje, że obojętnie, w jakiej rodzinie się wychowaliśmy - mocno czy lekko "patologicznej", czy bardzo normalnej, wzorowej wręcz - nasze dalsze życie i tak jest uzależnione od naszych własnych decyzji. Można być wychowanych przez patologicznych rodziców, a potem - korzystając z pomocy innych - stać się normalnym człowiekiem. Kwestia woli, otwarcia umysłu, wytrwałości i wsparcia odpowiednich przyjaciół. A można pochodzić z wzorowej rodziny, i samemu stworzyć rodzinę mniej wzorową, napiętnowaną brakiem zaufania, przesadnym przywiązaniem do "o, jak dużo już MAMY", etc....

Dlatego - niezależnie od tego, w jakiej rodzinie zostaliśmy wychowani, skąd pochodzimy i co robimy - ZAWSZE nosimy w sobie jakieś piętno, coś, co powoduje, że zawsze jest w nas jakaś namiastka czegoś złego. Dlatego każdy z nas, prędzej czy później - gdy już zda sobie sprawę, co złego w sobie ma - potrzebuje odnowienia, pozbycia się tego złego. Potrzebuje kogoś, kto to zrozumie, zaakceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, pomoże wyjść na prostszą drogę, pomoże być lepszym człowiekiem. Kogoś, kto przebaczy nam to złe, które narobiliśmy. Kogoś, kto jest zdolny to przebaczyć, kogoś, kto to zrobił już dawno temu, ponieważ czas nie był dla niego żadną barierą i wiedział o naszym "złym ziarnie" już wtedy, gdy to On wziął na siebie konsekwencje tego "złego ziarna". Kogoś, kto wciąż żyje, i broni nas przed Tym Złym, oskarżającym nas przed Bogiem: "A widzisz tego tutaj, ten to jest naprawdę zły, nie zasługuje na to, by być z Tobą Tam, u Góry...". Dlatego każdy z nas potrzebuje Jezusa jako Tego, który rozumie wszelką patologię (tak, on też miał dziwną rodzinę, nie do końca normalną), wszelkie pochodzenie owych "złych ziaren", jako Tego, który potrafi nas uleczyć, przejść przez to wszystko, który może nauczyć nas, jak żyć inaczej, lepiej. I stworzyć lepszą rodzinę.

Tak więc, jeśli to czytasz, nie dodawaj Temu Złemu kolejnego argumentu do oskarżenia Ciebie przed Bogiem: "Widzisz, a ten to nawet nie wierzy w Ciebie, nie wierzy w Jezusa, w Jego istnienie, w to, że Jego przebaczenie mogłoby mu pomóc być lepszym człowiekiem". Po prostu powiedz Bogu w myślach, nawet nie klęcząc ani "przeżegnując" się czy coś - On doceni sam fakt, że chcesz się do Niego odezwać - coś jak: "Boże, wiem, że mam w sobie coś złego, co czasem robi ze mnie paskudnego człowieka w niektórych sytuacjach, wobec niektórych ludzi. Przepraszam za to, nie chcę tego, żałuję tego, i potrzebuję jakiejś odnowy, odrodzenia, Twojego wsparcia, by się tego pozbyć. Proszę, pomóż mi. Proszę Cię o to imieniu Jezusa".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz