czwartek, 18 września 2014

"Mały plecak" - dlaczego potrzebuję Boga?

Błogosławiony Pan każdego dnia! On dźwiga nasze brzemię, On, Bóg, wybawieniem naszym. 
Ps. 68,20 BP

Bóg, który dźwiga nasze brzemię. Doceni to tylko ten, kto zdaje sobie sprawę, jak wielki bagaż obciążeń na sobie ma - jak wiele jest rzeczy nabytych w przeszłości - mam tu na myśli wszystkie te nasze przeżycia, doświadczenia etc., które mają wpływ na rodzaj i sposób podejmowanych decyzji dzisiaj. Oraz na dzisiejszy nasz sposób myślenia. Tzw. "bagaż doświadczeń".

Jak wielki "plecak" mam? Każdy ma jakiś. Czy jest możliwe pozbyć się plecaka całkowicie?... Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mat. 11,28 BT) - to słowa Jezusa. Czy Jezus pomaga nosić nasz "bagaż"? Skoro Jezus zaprasza nas do siebie, obiecując pokrzepienie... Czy Jezus pomagał ludziom znosić ich choroby? Dawał im tabletki przeciwbólowe pomagające znosić ból czy coś takiego? Nie, on całkowicie zdejmował z nich te choroby. Ba - nie tylko fizyczną chorobę, ale także oczyszczał wewnętrzną, duchową stronę człowieka. Oczyszczał "bagaż doświadczeń"?...

Jednak czasami, mimo wielu modlitw, starań etc. - cały czas nosimy w sobie coś, czego nie potrafimy się pozbyć. Czyżby nasza wiara była za mała? Modlitwy "za słabe"? Nie sądzę... Paweł napisał: Abym zaś ogromem objawień nie pysznił się, w moje ciało został wbity kolec, jakby wysłannik szatana, który mnie policzkuje, abym nie unosił się pychą. Dlatego trzy razy prosiłem Pana, aby odstąpił ode mnie, ale Pan mi odpowiedział: "Wystarcza ci moja łaska. Moc okazuje swoją skuteczność w słabości" (2 Kor. 12,7 BP). Co to znaczy? Otóż... Moglibyśmy jeść tylko raz w roku. Ale wtedy niepotrzebna byłaby nam kuchnia. Aby więc istnienie kuchni miało sens - jemy trzy razy dziennie. Oczywiście, że związek przyczynowo-skutkowy jest tutaj zupełnie inny, ale parafrazując - tak to właśnie wygląda. Są ludzie, którzy - gdyby im zabrać wszystkie ich słabości - zaczęliby zadzierać nosa wyżej, niż znamy kosmos w tej chwili.

Jak w tej historii z Nebukadnezarem: To wszystko wydarzyło się Nebukadnesarowi: gdy bowiem król Nebukadnesar po upływie dwunastu miesięcy przechadzał się po pałacu królewskim w Babilonie, odezwał się król i rzekł: Czy to nie jest ów wielki Babilon, który zbudowałem na siedzibę króla dzięki potężnej mojej mocy i dla uświetnienia mojej wspaniałości? Gdy słowo to było jeszcze na ustach króla, zagrzmiał głos z nieba: Oznajmia ci się, królu Nebukadnesarze, że władza królewska zostaje ci odjęta. Będziesz wypędzony spośród ludzi, będziesz mieszkał ze zwierzętami polnymi, trawą jak bydło będą cię karmić i siedem wieków przejdzie nad tobą, aż poznasz, że Najwyższy ma władzę nad królestwem ludzkim i że je daje temu, komu chce. W tej chwili spełniło się słowo na Nebukadnesarze: Wypędzony został spośród ludzi i jadał trawę jak bydło, a rosa niebieska zraszała jego ciało, aż jego włosy urosły jak u orłów pierze, a jego paznokcie jak u ptaków pazury. A po upływie dni ja, Nebukadnesar, podniosłem oczy ku niebu; a gdy znowu rozum mi powrócił, wtedy błogosławiłem Najwyższego, a Żyjącego wiecznie chwaliłem i wysławiałem, gdyż jego władza jest władzą wieczną... (Dan. 4,25-31 BW). Ta historia pokazuje doskonale - jeśli ktoś staje się zbyt pyszny, by wciąż trwać przy Bogu, to Bóg sprawia, że przychodzimy do Niego z powodu jakiejś potrzeby. Czasem tak jest - jeśli dorosłe dziecko nie dzwoni do rodziców porozmawiać chwilę ot tak, to na pewno zadzwoni, gdy będzie czegoś od nich potrzebować. Wtedy oni mają szansę okazać swoją miłość do dziecka.

Ja należę do tego typu ludzi, którzy "muszą" pamiętać, że wciąż potrzebują Boga. Nie chcę "musieć", ale tak się dzieje automatycznie. Od czasu do czasu więc odzywa się we mnie coś, co sprawia, że nawet jeśli przez chwilę zaczynam lekceważyć moje stosunki z Bogiem, to potem przykładam do nich większą wagę.

Dlaczego "musimy" potrzebować Boga? Tu odzywa się w nas buńczuczna niezależność - wcale nie musimy, niczego nie musimy...

Tyle, że owszem, musimy. Bolesna prawda. Musimy. Dlaczego? Bo:

1. Bóg stworzył nas nie tylko jako ciało, ale... I tak WIEKUISTY, Bóg, utworzył człowieka z prochu ziemi oraz tchnął w jego nozdrza dech życia, a człowiek stał się istotą żyjącą (Rodz. 2,7 NBG). Tak więc człowiek został stworzony nie tylko jako ciało, ale jako zespół: ciało + dech życia (tchnienie życia, oddech żywota - nazewnictwo wg innych tłumaczeń). Tak więc, aby nasze ciało było wciąż żywe, funkcjonuje w nas wciąż ów "dech życia". Tak, wystarczy go "odjąć", by ciało stało się tylko martwymi tkankami leżącymi na ziemi (lub - parę dni później - już w ziemi). A więc potrzebujemy Boga, ponieważ to On daje ów "dech życia".

2. Potrzebujemy do życia wody. Woda jest nam niezbędna. Bez wody możemy przeżyć mniej czasu, niż bez pożywienia. Tą ilustracją posłużył się Jezus, mówiąc o sobie, że jest "Wodą Życia", wodą, która zaspokaja pragnienie na zawsze (zob. historia o rozmowie z Samarytanką, Jan 4)). Nie tylko zresztą tego rodzaju wodą - Żydzi używali wody do rytualnego oczyszczania, i parę razy Jezus zasugerował, że jest On również tego rodzaju wodą, wodą oczyszczającą. Również i chrzest - czyli zanurzenie w wodzie - jest symbolem/obrazem "zanurzenia" się całkowitego w wodzie-Jezusie, a potem odrodzenia się / powstania z wody do nowego już życia (zob. historia o narodzeniu się na nowo, podczas rozmowy z Nikodemem, Jan 3). I dalej, Księga Objawienia (de facto - nie jest to Objawienie apostoła Jana, ale objawienie Jezusa - tak jest tam napisane, na początku i parę wierszy przed końcem; jest to więc tylko treść "spisana" przez Jana; więc - gdyby myśleć o tym dalej, to jest to jak piąta ewangelia, podyktowana Janowi bezpośrednio przez Jezusa...)... Tak więc wracając do tematu - w Księdze Objawienia (tzw. "Apokalipsie") napisane jest również: Potem ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma. Potem przyszedł jeden z siedmiu aniołów, (...) i tak się do mnie odezwał: "Chodź, ukażę ci Oblubienicę, Małżonkę Baranka". Potem ukazał mi rzekę wody życia, lśniącą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka. I kto spragniony, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie (Obj. 21,1.9; 22,1.17 BP). Stąd można wysnuć wniosek - nawet Tamże będziemy potrzebować wciąż tej wody. Jak oddechu, jak powietrza. Nie da się tego uniknąć. Potrzebujemy Boga (lub Jezusa, na jedno wychodzi) jak oddechu, jak powietrza.

Tak więc, reasumując to wszystko - mimo usilnych starań i modlitw, by pozbyć się czegoś niechcianego z naszego organizmu/głowy/serca/życia - czasem Bóg zostawia to coś, jak ów kolec w ciele Pawła, byśmy wciąż czuli pragnienie bycia blisko Boga, byśmy wciąż potrzebowali "naładowania bateryjki".

Bardzo często, praktycznie zawsze, gdy wychodzę gdzieś z domu, mam ze sobą swój mały plecak. Jest tam zawsze woda do picia, wilgotne serwetki, klucze, coś do czytania, plastry, parę innych, w pewnych sytuacjach życiowych - niezbędnych rzeczy. Coś jak damska torebka. Nawet gdy wyjeżdżam gdzieś daleko i zabieram swój mega duży plecak z zapasami ubrań i różnych różności, to mam też swój mały plecak jako bagaż podręczny. Duży plecak pozostaje wówczas w miejscu noclegowym, a mały służy jako... zapas wody i innych "niezbędności" właśnie.

I tak to właśnie widzę - nawet gdy Jezus mówi: "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy obciążeni jesteście", nawet gdy wtedy On bierze na siebie nasze duże plecaki, nasze życiowe bagaże, bagaże życiowych doświadczeń - to nawet wtedy zostawia nam często nasz "mały plecak" z wodą do picia, jakimś podręcznym prowiantem i paroma innymi "niezbędnościami" - paroma naszymi życiowymi doświadczeniami potrzebnymi, by pamiętać o naszej zależności od Niego. Dlatego nie ma się co nękać, że mimo wielu modlitw my nadal nie potrafimy się czegoś pozbyć, jakiejś paskudności naszego charakteru lub organizmu (wierzcie mi, mam swoje paskudności i w charakterze, i w organiźmie...) - bo być może Bóg właśnie wtedy mówi: "Dosyć masz, gdy masz łaskę moją"..., a wszystko to w celu uchronienia nas od naszej własnej pychy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz