Łuk. 23,39-42 BP
Zastanawia mnie ta historia. Obydwaj skazani na ukrzyżowanie znali Jezusa. Byli w areszcie, na pewno słyszeli o możliwości ułaskawienia, po cichu może nawet liczyli, że to będzie któryś z nich. Siedząc w areszcie na pewno usłyszeli o Jezusie, który właśnie był skazywany. Na pewno też słyszeli o Nim wcześniej - w końcu Jezus 3,5 roku chodził po tej niedużej krainie, uzdrawiając ludzi, przeciwstawiając się kapłanom o "betonowych" poglądach, wskrzeszając umarłego.
Ułaskawiono jednak Barabasza, a oni znaleźli się na krzyżach, w bezpośredniej bliskości Jezusa. Jeden z nich zbulwersował się, że Ten, który potrafił uleczać niewidomych od urodzenia i kompletnie sparaliżowanych, tak łatwo poddał się śmierci na krzyżu. Jakkolwiek by nie patrzeć - wierzył w Jego moc. Podobnie jak ten drugi skazany.
Co ich różniło? Co różni ludzi, którzy już poznali Jezusa? Nie religię, nie kościół, nie fajnego kaznodzieję, ale samego Jezusa właśnie.
Można by wyciągnąć wniosek z tej historii, że ludzie, którzy poznali Jezusa, dzielą się na dwie kategorie - tych, którzy wierzą w Jego moc, ale nie przyjmują celu pobytu Jezusa na ziemi. Nie przyjmują Jego śmierci za nich samych. Chcieliby pomocy od Jezusa, chcieliby, żeby Jezus ukazał swoją moc w ich życiu, chcieliby też może być uzdrowieni, uwolnieni - cokolwiek, czego nie dadzą rady zrobić sami. Ale nie przyjmują do wiadomości, że bez Jezusa człowiek nic nie znaczy. Bo co znaczy? Cokolwiek osiągnie tu, na ziemi, to jego życie potrwa maksymalnie 70-90 lat, potem umrze i nic więcej po nim nie pozostanie. Nawet nie wie, w jaki sposób zostanie wykorzystany jego dorobek życiowy.
Ale jest też drugi rodzaj ludzi, podobny do tego drugiego skazanego. Wie o mocy Jezusa, wie, co potrafi, ale zna też Jego najwyższy cel - być razem z Ojcem. I przyjmuje go. Nie domaga się pretensjonalnie żadnych cudów. Po prostu przyjmuje Jezusa tak, jak jest, właśnie w tej chwili. Nawet jeśli właśnie wisi na krzyżu jako skazany i za chwilę ma umrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz