poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dziesięcina, cz. 3 - Abram i Melchisedek

Czy dziesięcina jest obowiązkowa? Czy oddawanie dziesięciny jest obowiązkiem?

Abraham, wówczas jeszcze jako Abram, oddał dziesięcinę królowi Salemu, który został nazwany kapłanem Boga Najwyższego. Na to wydarzenie powołuje się ap. Paweł w Liście do Hebrajczyków (Żydów), gdy pisze, że Jezus stał się arcykapłanem wg porządku Melchisedeka (Hebr. 6,20).

I dalej pisze on o różnicy sposobu sprawowania urzędu kapłańskiego między "sposobem melchisedekowym" a "lewickim". Trochę tutaj będzie zamieszania, bo jakby dwa tematy jednocześnie - o kapłaństwie Jezusa i o tej dziesięcinie, którą oddał Abram, ale koniec końców jakoś wybrnę z tego.

Ten to Melchisedek, król Salemu, kapłan Boga Najwyższego, który wyszedł na spotkanie Abrahama, gdy wracał po rozgromieniu królów, pobłogosławił mu, Abraham zaś dał mu dziesięcinę ze wszystkiego (Hebr. 7,1-2 BW). Faktem więc jest, że Abraham/Abram oddał dziesięcinę Melchisedekowi, królowi Salemu.

Imię jego znaczy najpierw król sprawiedliwości, następnie zaś król Salemu, to jest król pokoju. Bez ojca, bez matki, bez rodowodu, nie mający ani początku dni, ani końca życia, lecz podobny do Syna Bożego, pozostaje kapłanem na zawsze (Hebr. 7,2-3 BW) - to o Melchisedeku.

Patrzcie tedy, jak wielki jest ten, któremu nawet patriarcha Abraham dał dziesięcinę z najlepszego łupu. Wprawdzie i ci, którzy są z synów Lewiego, a otrzymują urząd kapłański, mają nakaz zgodnie z zakonem pobierać dziesięcinę od ludu... (...) ale tamten otrzymał dziesięcinę od Abrahama i pobłogosławił temu, który miał obietnicę. A rzecz to jest bezsporna, że mniejszy od większego otrzymuje błogosławieństwo. W jednym wypadku biorą dziesięcinę śmiertelni ludzie, w drugim ten, o którym złożono świadectwo, że żyje (Hebr. 7,4-8 BW).

Nawiasem - gdy mowa o "tym, który miał obietnicę", to mowa o Abrahamie oczywiście, który otrzymał od Boga obietnicę rozmnożenia jego potomstwa.

Tak sobie więc myślę o tym powyższym fragmencie - Melchisedek otrzymał dziesięcinę od Abrama. Jaką - napiszę o tym później. Lewici również "pobierali" dziesięciny od ludu - w plonach, na utrzymanie świątyni, na spożycie, dla biednych etc. Ale ap. Paweł najwyraźniej robi różnicę między nimi dwoma. Melchisedek - Kapłan Najwyższy - otrzymał dziesięcinę i pobłogosławił Abrama, jak ten większy, mocniejszy. Lewici - kapłani w świątyni - otrzymywali dziesięcinę, ale błogosławieństwo obiecywał sam Bóg (o tym wspomnę później). No i nie można powiedzieć o Lewitach, żeby byli więksi, mocniejsi, niż pozostali Izraelici. Byli po prostu oddzieleni, przeznaczeni do innej roli w społeczeństwie, do służby w świątyni.

Myślę więc, że powoływanie się na ten fragment - jeśli ktoś miałby dowodzić racji bytu dziesięciny - nieco mija się z prawdą. Ponieważ - faktycznie - dziesięcina została tu oddana, ale stało się to z zupełnie innego powodu, niż w czasach istnienia świątyni. Jak napisałem powyżej - w czasach świątyni oddawano dziesięcinę w celu wspomożenia funkcjonowania świątyni. Dziesięcina oddana Melchisedekowi była rodzajem hołdu, rodzajem daru, wyrażenia uznania. Absolutnie nie ma to żadnej racji bytu w przypadku utrzymywania teorii o finansowym wspomaganiu organizacji kościelnej z dziesięcin. Kościół nie jest ani większy, ani nie potrzebuje wyrażenia uznania. Kościół to ludzie. Organizacja to tylko zarejestrowany prawnie status, by pewna społeczność miała swoje odbicie w tonach przepisów prawa danego państwa.

Jeśliby więc doskonałość była (osiągalna) za pośrednictwem kapłaństwa lewickiego - a w oparciu o nie lud otrzymał Prawo - to skąd potrzeba, by ustanawiać innego kapłana, według porządku Melchisedeka, a nie według porządku Aarona? Przy zmianie kapłaństwa z konieczności dochodzi przecież do zmiany Prawa. Ten zaś, o którym mowa, należał do innego plemienia, z którego nikt nie służył ołtarzowi, bo wiadomo, że nasz Pan pochodzi z plemienia Judy, a o kapłanach z tego plemienia Mojżesz nic nie powiedział. I jest to tym bardziej oczywiste, że na podobieństwo Melchisedeka pojawia się inny kapłan, który stał się (nim) nie według nakazu Prawa (dotyczącego) cielesnego (pochodzenia), ale mocą niezniszczalnego życia. Złożono bowiem o Nim takie świadectwo: [Ty jesteś kapłanem na wieki według porządku Melchisedeka]. Z jednej więc strony dochodzi do unieważnienia poprzedniego nakazu z powodu jego słabości i bezużyteczności - Prawo bowiem niczego nie uczyniło doskonałym - z drugiej zaś strony do wprowadzenia lepszej nadziei, dzięki której zbliżamy się do Boga (Hebr. 7,11-19 PD*).

Suma summarum - kapłaństwo lewickie się nie sprawdziło. Nie mogło się zresztą sprawdzić, bo gdzieś w innym miejscu zostało napisane, że i ono, i cała świątynia izraelska, były tylko obrazem tego, co jest w niebie, u Boga. Symbolem. Znakiem z namalowanym zakrętem, stojącym kilkadziesiąt metrów przed faktycznym zakrętem. Nie mam na myśli tego, że gdzieś tam w kosmosie stoi jakaś pozłacana budowla, pełna fikuśnych ornamentów, ale raczej to, że gdzieś tam w kosmosie jest miejsce, które oczyszcza nas od grzechu, czyli od skutków zachowania wynikającego z niebycia z Bogiem - bo takie właśnie było zadanie tej izraelskiej świątyni. A "kapłanem" tam, u Góry, który pośredniczy między nami a Bogiem, stał się Jezus. Nie na podstawie bycia Lewitą, lecz na zupełnie innej. Tak samo jak Melchisedek nie był Lewitą, ale był tak po prostu. Jako Melchisedek. Ten jedyny, unikatowy.

O ileż lepszego przymierza stał się Jezus poręczycielem! Tamtych kapłanów było wielu, bo śmierć przeszkadzała im w spełnianiu funkcji. On natomiast, ponieważ trwa na wieki, posiada kapłaństwo nieprzemijające. Przeto i zbawiać może w sposób doskonały tych, którzy przez Niego przychodzą do Boga, bo zawsze żyje, aby wstawiać się za nimi. Takiego to przystało nam mieć arcykapłana - świętego, dobrego, czystego, odłączonego od grzeszników i wywyższonego ponad niebiosa. Nie potrzebuje On codziennie, jak arcykapłani, składać ofiar najpierw za własne grzechy, a potem za grzechy narodu; uczynił to bowiem raz na zawsze, złożywszy siebie samego w ofierze (Hebr. 7,22-27, mix BW+BP).

To pisał Paweł do Żydów! Do ludzi, którzy mieli wręcz fioła na punkcie świątyni! I tłumaczy im ładnie, że świątynia fajna, ale Jezus fajniejszy. Że nie trzeba już składać więcej ofiar przebłagalnych, bo zrobił to Jezus, raz a dobrze. Tym samym funkcja świątyni na ziemi, tej izraelskiej, została jakby zamknięta, bo nie było już sensu wskazywać na coś, co zdarzyło się "w realu". To tak, jakby na drodze za zakrętem ustawiać znaki, że BYŁ zakręt.

To przewracało do góry nogami całe myślenie o świątyni. To sprawia, że świątynia, służba Lewitów - wszystko to staje się niepotrzebne. Bo teraz jest tylko Jezus, który faktycznie "służy" w świątyni. "Służy" inaczej - bo nie składa już ofiar - i w innej świątyni.

Co więc z tą dziesięciną, przynoszoną do niej? Nie ma Lewitów, nie ma jej odbiorców. Można ją przynieść do tej świątyni, w której służy Jezus - o ile wydaje się to abstrakcyjne, to ktoś może uzyskać przekonanie, że przynosząc ją do kościoła, to tak, jakby przynosił do niej właśnie. Tyle że Jezusowi jest ona niepotrzebna. Trzeba pamiętać, że pozostałe plemiona/rodziny izraelskie zarabiały na siebie, a Lewici nie - stąd mieli otrzymywać po dziesiątej części od pozostałych. Tak więc kościół** może sobie sam znaleźć przeznaczenie takich środków, wg swojego przekonania.

A co Stary Testament mówi o Melchisedeku? Otóż Ks. Rodzaju 14,1-18 mówi, że od czternastu lat trwała wojna między kilkoma królami. Po którejś decydującej bitwie zwycięzcy zabrali ze sobą łupy przegranych i jeńców, a przy okazji i Lota, krewniaka Abrama. Ten ostatni się zdrzaźnił, że mu rodzinę uprowadzono, zebrał 300 ludzi, poszedł za nimi, pobił i odzyskał. Odzyskał Lota, a przy okazji też wszystkie inne wojenne łupy. Potem wyszedł mu na spotkanie król Sodomy, jeden z tych uprzednio pobitych, a razem z nim - Melchisedek, król Salemu, niosący chleb i wino na powitanie. I powitał go tak:

I błogosławił mu, mówiąc: Niech będzie błogosławiony Abram przez Boga Najwyższego, stworzyciela nieba i ziemi! I niech będzie błogosławiony Bóg Najwyższy, który wydał nieprzyjaciół twoich w ręce twoje! A Abram dał mu dziesięcinę ze wszystkiego. Wtedy rzekł król Sodomy do Abrama: Daj mi ludzi, a zabierz sobie dobytek! (Rodz. 14,19-21-BW).

Jedną dziesiątą część łupów oddał Abram Melchisedekowi. I znowu - nie rozliczając wcale kosztów poniesionych na zebranie oddziału. Czyli tak samo, jak później te dziesięciny z plonu - od obrotu, a nie od zysku brutto czy netto. A może rozliczył, tylko Biblia o tym nie wspomina? Najwidoczniej nie jest to na tyle istotne, by musiała o tym wspominać, nie jest to kwestia niezbędna do tego, by być z Bogiem Tam. Bo jest gdzieś napisane, że wszystko, co do zbawienia potrzebne, mamy w Biblii zapisane.

A co na to król Sodomy? Przecież jego rzeczy były również pomiędzy tymi odzyskanymi. Nie sprzeciwiał się. Powiedział tylko: Daj mi ludzi, resztę sobie weź... Czy chodziło mu o odzyskanie tych krewnych, których mu wcześniej uprowadzono? Czy może chciał tych dzielnych wojaków, żeby nimi dysponować? Raczej to pierwsze, chociaż faktycznie znaczenia to nie ma, poza faktem, że zwrotu zrabowanego dobytku król Sodomy przyjąć nie chciał wcale. Więc mogło być mu obojętne, co z nim robi Abram, nawet jeśli zaczął już go rozdawać.

Lecz Abram odpowiedział królowi Sodomy: (...) nie wezmę ani nitki, ani rzemyka sandałów, ani niczego z tego wszystkiego, co należy do ciebie, abyś nie mógł powiedzieć: To ja wzbogaciłem Abrama. Nie chcę nic, oprócz tego, co spożyli słudzy oraz działu należnego mężom, którzy poszli ze mną, Anerowi, Eszkolowi i Mamremu; niech oni wezmą swój dział (Rodz. 14,22-24 BW).

Po oddaniu dziesięciny Melchisedekowi Abram nie chciał nic zostawiać dla siebie. Rozdzielił więc część pomiędzy tych, którzy poszli z nim - oni nie musieli się niczego przecież wyrzekać - a resztę oddał z powrotem królowi Sodomy.

A więc: oddał dziesięcinę z całego łupu Melchisedekowi (również za tych, którzy z nim poszli!), nie odliczając żadnych kosztów, udziałów towarzyszy etc.. Oddał to, co z podziału należało się towarzyszom, a resztę... też oddał. Faktycznie więc wtedy rozdał wszystko. Odzyskał Lota, to mu wystarczyło, po to poszedł.

Dlaczego oddał dziesięcinę Melchisedekowi? Chciał czy musiał? Tego nie wiem. Ale sądząc po tym, jak rozdał wszystko, to widocznie chciał. Dlaczego? Obiło mi się o uszy, że w tamtych cywilizacjach zazwyczaj oddawano królowi 10% - coś w rodzaju podatku dochodowego, drogowego i VAT-u - wszystko w jednym. Najwidoczniej Abram z jakiegoś powodu po prostu uznał - lub chciał pokazać, że uznał - wyższość Melchisedeka nad sobą i oddał mu taką właśnie "królewską daninę".

Dlaczego niby Melchisedek miałby być kimś "wyższym" niż Abram? Ano z tego prostego powodu, że był Kapłanem Boga Najwyższego.

* - PD. Nie dysponuję najnowszym tłumaczeniem Biblii Tysiąclecia, a różne programy pokazały mi rozbieżności między tymi tłumaczeniami, jeden program posługuje się BT z wydania drugiego, inny z nowszego. Niby różnice niewielkie, ale podczas gdy jedno tłumaczenie mówiło "gdyby", to inne mówiło "gdy". Jedno mówiło "zakon" - a słowo to z prawem w języku polskim kojarzy się jedynie "ludziom z branży", a drugie mówiło wprost o prawie. Użyłem więc przekładu, który nazwę tutaj jako Przekład Dosłowny - bo tak on nazywa się tutaj, u źródła: http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/19/chapter/7/verse/11
** - Na pytanie, czy mam tu na myśli organizację kościelną, czy może społeczność wiernych, jak to zostało sformułowane w Biblii, odpowiadam - obojętnie. Jedni przynoszą dziesięcinę do kościoła-organizacji, inni do kościoła-społeczności.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz