kazanie pt. "Jak przezwyciężyć pokusę"
dostępne w wersji audio tutaj:
http://www.glosnadziei.pl/archiwum/homilie/158-chalupka-roman
Chciałbym dzisiaj mówić na temat, który zatytułowałem: "Jak przezwyciężyć pokusę".
O tak, jest to bardzo ważne, jest to niesamowity temat. Iluż to ludzi, którzy spotykają się ze mną, rozmawiają i mówią: "Pastorze, ja wiem, jaki powinienem być, ja zdaję sobie sprawę z tego, co Pan Bóg ode mnie oczekuje, ale jak? Jak to osiągnąć? W jaki sposób tego doświadczyć?
Chciałbym, abyśmy na początku przyjęli jedno założenie. To, że chcę się z wami podzielić takim tematem, nie oznacza, że macie przed sobą człowieka, dla którego pokusy nie istnieją i który jest ponad tym wszystkim. Tak, marzę o tym, i chciałbym tak, ale wciąż jeszcze tak nie jest.
Wciąż zmagamy się z różnymi pokusami, a one przychodzą nieoczekiwanie. I wtedy zaciskamy pięści i jesteśmy gotowi wyjść na ring, aby pobić się z tą pokusą... I jakże często jakimś lewym prostym czy prawym sierpowym otrzymujemy cios, który powala nas całkowicie. I co? Jesteśmy przekreśleni? Nie mamy żadnych szans? Trzeba nas zdeptać, otrzepać kurz z naszych nóg i powiedzieć: "A fe, my jesteśmy lepsi, bo w TYM już się nam udało"?
Faktycznie - mówiąc to, mam na myśli reakcje, z którymi często się spotykamy. Faktycznie przyglądamy się sobie bacznie, szukając wad u drugiego człowieka tylko po to, by poczuć się lepiej, bo "przecież ja tego właśnie nie robię". Często mawiam, że ustawiamy w naszych kościołach drabiny do nieba. Jedne nazywam drabinami "co ja już robię, a czego ktoś jeszcze nie robi", a drugie drabiny to są te rzeczy, których "ja już nie robię, a ktoś jeszcze robi". I tak nam się wydaje, że jest nam tak dobrze, bo "jestem o cztery szczeble wyżej".
Ale to nie o to chodzi!
Jak zatem poradzić sobie z nadchodzącą pokusą? Rozumiem, że powinienem całkowicie poddać swój czas, wszystkie wysiłki i skupić się tylko na łączności z Chrystusem... To naprawdę pięknie brzmi! Ale jak to praktycznie zrealizować? Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie ja mam walczyć z moimi problemami. Teoretycznie jestem poddany Chrystusowi, ale... I znowu jest to "ale".
Jak to praktycznie zastosować? Życie pokazuje zupełnie coś innego. Że chociaż wiemy, że chociaż czujemy i pragniemy - jest zupełnie inaczej. Jaki jest nasz udział w przezwyciężaniu grzechu? W przezwyciężaniu pokus, naszych problemów? Jaki MY mamy udział faktycznie? Ile w tym jest naszego wysiłku, którego od nas Pan Bóg oczekuje, aż odniesiemy zwycięstwo nad pokusą?
Nie stawiacie sobie takich pytań? Na pewno. I kiedy wielokrotnie ślubowaliśmy w modlitwach Panu Bogu: "Panie Boże, obiecuję ci, że już nigdy więcej..." A potem przychodzi ta chwila i nie bardzo wiemy, jak się modlić i jak Panu Bogu to wytłumaczyć, że mimo, że "nigdy więcej", to chociaż ten jeden raz - znowu wpadliśmy. Znamy to wszyscy na pamięć. Walczymy z tym wszyscy i nie wiemy, jak właściwie się zmagać.
Spróbujemy teraz popatrzeć na to. Powiem wam, moi drodzy, że na ten sam temat - gdy zerknąłem w swoje notatki - przemawiałem dwadzieścia kilka lat temu. I kiedy odnalazłem te notatki, to pomyślałem: "Spróbuję zmierzyć się z tym kolejny raz". I zauważyłem zupełnie nowe, inne rzeczy! Tak, przez te dwadzieścia kilka lat wzbogaciłem się o wiele nowych doświadczeń, wiele nowych przeżyć. I zbyt wiele mamy za sobą różnych zmagań: zwycięstw i porażek.
Aby mówić o tym pełniej i szerzej, zaprośmy naszego Pana na moment [modlitwa]: Drogi Panie, to nie dla naszej mądrości i wywyższania się chcemy mówić o tak ważnej sprawie. To dla naszego rozpaczliwego poszukiwania zwycięstwa, które jest w Tobie. Wiemy o tym i chcemy o tym mówić, chcemy się tego uczyć. Błogosław nam, błagam gorąco, i ufam, że wysłuchasz, i że dotkniesz swoim Duchem naszych myśli, moich słów i naszych serc. Panie, by to wszystko było dla Twojej chwały, cokolwiek czynimy. Amen.
W Rzym. 14,23 znalazłem słowa, które w bardzo jasny sposób zwracają na temat, o którym właśnie mówimy: Wszystko bowiem, co się czyni niezgodnie z przekonaniem, jest grzechem (BT*). Przekład Biblii Gdańskiej z kolei mówi: albowiem cokolwiek nie jest z wiary, grzechem jest.
Rozumiecie teraz, dlaczego tyle tego mamy wokół siebie? Mam na myśli te grzechy. Skąd się to tak bierze? Bo te rzeczy, które czynimy, nie wypływają z wiary! Bo tę wiarę w danej chwili odłożyliśmy na półkę. O, odkurzoną, wypolerowaną, zadbaną całkiem nieźle, ale odłożyliśmy ją! I momentalnie zaowocowało to grzechem. Tak to jest w naszym życiu: największym grzechem, który powoduje inne grzechy, czy też podstawową przyczyną każdej pokusy jest czynienie czegokolwiek - dobrego czy złego - bez kontaktu przez wiarę z Chrystusem.
To zdanie, które teraz wypowiedziałem, faktycznie przeczytałem i zacytowałem je już jakiś czas temu. I muszę wam coś zdradzić: pewna osoba momentalnie zatrzymała mnie przy drzwiach i powiedziała: "Pastorze, co pastor powiedział?! Że bez względu na to, czy dobre, czy złe, to jeśli bez Chrystusa, to to jest grzechem?!" Odpowiedziałem, że tak. Usłyszałem: "To ja się nie potrafię z tym pogodzić". Porozmawialiśmy potem i starałem się mu wyjaśnić, ale czy - moi drodzy - przypadkiem i wy nie myślicie w podobny sposób? Czy nie myślicie w ten sposób, że jeśli coś jest dobre dla kogoś, jeśli coś, co uczyniłem, nie jest złe w swoich założeniach, no to przecież to nie jest złe, to jest porządną rzeczą, która w oczach Bożych ma wartość!
Ale okazuje się, że nie! Że wszystko, co w oczach Bożych ma wartość, musi wypływać z wiary w Jezusa Chrystusa, który jest wszystkim we wszystkim, absolutnie wszystkim we wszystkim [parafraza jednego z tekstów biblijnych - dop. wł.].
Apostoł Św. Paweł - a ja wciąż wierzę, że to on jest autorem listu do Hebrajczyków - napisał w rozdziale 4 tekst, do którego wracam tylko z tego powodu, aby stał się dla nas podstawą dzisiejszego rozważania. Hebr. 4,14-16: Mając zatem wielkiego arcykapłana, który wszedł do nieba, Jezusa, Syna Bożego, mocno trwajmy przy wierze. Nie mamy przecież arcykapłana, który nie potrafiłby współczuć w naszych słabościach, ale takiego, który podobnie jak my doznał tego wszystkiego, czego my doznajemy z wyjątkiem grzechu. Przystąpmy więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali zmiłowanie i znaleźli pomocną łaskę w potrzebie (BP). [BG część tego fragmentu oddaje w ten sposób: Albowiem nie mamy najwyższego kapłana, który by nie mógł z nami cierpieć krewkości naszych, lecz skuszonego we wszystkiem na podobieństwo nas, oprócz grzechu.]
Przepiękny fragment, nieprawdaż? Mamy takiego arcykapłana, który nas rozumie! Mamy takiego Jezusa, który czuje to, co my czujemy! Który wie, co to znaczy stawiać czoła pokusie. Tak, Jezus nie wie, co to znaczy zgrzeszyć, bo nigdy nie zgrzeszył, ale wie, co znaczą pokusy, bo był kuszony we wszystkim tak, jak my. I całe szczęście - i tu biorę, moi kochani, głęboki oddech i mówię: O, to jest to! Jeśli mój zbawiciel mnie rozumie, i to rozumie nie teoretycznie, i nie dlatego, że przeczytał na ten temat, ale dlatego, że stał się człowiekiem, że był na ziemi, że chodził tutaj po tej ziemi, i że żył i doświadczał dokładnie tego samego!
Ja wiem, że niektórzy z was pomyślą: "Ejże, pastorze, to wcale tak nie jest! Jezus nie mógł doświadczać tego samego! Przepraszam bardzo, czy Jezus był kuszony, aby pójść na czwarte w tym tygodniu lody do McDonalda? Czy Jezus był kuszony, by oglądać nocny program telewizyjny?"
Ale nikt tu nie mówi o TYCH SAMYCH rzeczach. Mówimy o tym samym STOPNIU kuszenia. Rozumiemy się? Mówimy o tej samej głębi i sile pokusy, a nie o tych samych rzeczach. Rzeczy są tylko drobiazgiem, to nie ma takiego znaczenia, czy to chodzi o to, czy o tamto [nawiasem - jeśli chodzi o rzeczy, to i tak dla jednego człowieka przezwyciężenie np. ochoty upicia się na full ma inny "stopień rażenia" niż obplotkowanie znajomej na fejsie, a dla drugiego odwrotnie]. Chodzi tutaj o siłę pokusy, o stawianie czoła samemu Lucyferowi, który przyszedł do Jezusa i zaczął z nim dyskutować, chcąc go skusić.
00.01-10.03
* - Oryginalnie pastor bazuje na Biblii Warszawskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz