Jan Chrzciciel. Człowiek-samotnik, chadzający swoimi własnymi ścieżkami. Z jednej strony jakby a-społeczny introwertyk, z drugiej strony - jego służba skierowana była do ludzi.
W ówczesnych czasach ludzie, Żydzi - bo to głównie o nich mowa - aby uzyskać przebaczenie od swoich grzechów, musieli udać się do świątyni z ofiarą przebłagalną. Jakimś gołąbkiem, barankiem czy czymś w tym rodzaju. Przypomina to krwawe rzezie Inków? Owszem. Tyle że rzezie Inków i wszelkie podobne rytuały miały na celu "udobruchanie" bożka, a ofiary składane na ołtarzu świątyni jerozolimskiej miały na celu wypalenie w pamięci ofiarującego, że za grzech zapłatą jest śmierć. Tak jest napisane w Biblii. Kto zgrzeszył - musi umrzeć, nie może żyć wiecznie. To właśnie stało się w ogrodzie Eden i to właśnie działo się w świątyni - bo Bóg dopuścił możliwość, by zamiast tego, który zgrzeszył, czyli w jakiś sposób przestąpił prawo Boga, umarł ktoś inny - owca, baran, jagnię, gołąb.
Biedne zwierzątka? Ale to są zwierzęta, które stworzył Bóg i użył je do tego, by człowiek mógł żyć wiecznie z Nim... Jego kunszt, Jego dzieło, toteż i On sam ma prawo dać mu przeznaczenie, sens istnienia.
A wszystko to miało na celu przygotowanie człowieka, że zamiast niego umrze ktoś inny. Ktoś, dzięki komu faktycznie - mimo grzechu - dalsza śmierć nie będzie miała sensu bytu. Cały czas mam tu na myśli tę śmierć, która jest przeciwnością życia wiecznego z Nim, nie tę zwykłą śmierć, którą ponosimy tutaj, w wieku kilkudziesięciu lat bądź wcześniej.
Aż tu nagle przychodzi jakiś samotnik, pustelnik i mówi, że aby uzyskać przebaczenie, nie trzeba już zanosić ofiary do świątyni. Że nadszedł czas, kiedy to, na co wskazywały te wszystkie procedury związane z ofiarami w świątyni, przyszło "w realu". Że trzeba się tylko ochrzcić...
Szok? Totalne pogwałcenie współczesnych zwyczajów, wierzeń, praktycznie połowy podwalin religii?... A to dopiero początek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz