Historia o Samarytance to nie tylko wątek o Samarytance. To historia mówiąca również o uczniach. Co prawda słowa tej historii o nich milczą - poza tym, że poszli do miasta, a gdy przyszli, zdziwili się zobaczywszy coś, co nie było zwyczajne. Ale śledząc tę historię dalej, można wyobrazić sobie, co oni przeżyli.
Wiadomo z tej historii, że Żydzi i Samarytanie byli oddzieleni od siebie niewidoczną granicą wzajemnej nietolerancji, akceptacji przymusowej. Każda z tych nacji miała swoją tradycję (mimo że obie - oparte na pismach Mojżesza), każda z tych nacji miała swoje miejsce, które przeznaczone było do modlenia się (to nie tak jak dzisiaj, że można modlić się wszędzie - kiedyś modlono się w "świętym miejscu" - Żydzi mieli swoją świątynię w Jerozolimie, Samarytanie - swoją świętą górę i studnię Jakuba). Wszystko to można wyczytać bezpośrednio i spomiędzy wierszy w Ewangelii Jana.
I gdy w końcu dyskusja o wodzie - poparta sceptycznym spojrzeniem od strony kobiety z Samarii - nie prowadziła donikąd, Jezus powiedział jej znienacka o jej mężu. O mężczyźnie i mężczyznach jej życia. Obcy człowiek, spotkany od tak, przy studni, mówiący dziwnie o wodzie, w dziwny sposób łamiący społeczne konwenanse (bo że się w ogóle Żyd do Samarytanki odezwał?? kto to słyszał??...), nagle zaczyna mówić o sekrecie jej życia. Sekrecie, o którym być może miasteczko wiedziało - jak to najbliżsi sąsiedzi - wszystko, a może nawet więcej, niż zdarzyło się faktycznie, ale skąd miałby wiedzieć o tym obcy spoza miasteczka?
A być może owa Samarytanka miała też sekret o którym miasteczko nie wiedziało. Może na jakiś czas wyemigrowała z tego miasteczka, miała jakieś przygody z mężczyznami, o których wiedziała tylko ona - lecz nie o tym wszystkim, lub nie o wszystkich mężczyznach jej życia owo miasteczko wiedziało? Ale ten obcy wiedział! Skąd?!
Toteż - widząc, że Obcy czyta wyraźnie w jej sercu...
A może Samarytance leżało na sercu również to, że Żydzi się tak wywyższali? Nie akceptowała tego bardziej, niż pozostali Samarytanie? Może zastanawiała się pół życia nad tym pytaniem które zadała Jezusowi: Na tej górze nasi praojcowie oddawali cześć Bogu, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy oddawać cześć Bogu (Jan 4,20 BP)? Obcy odpowiedział jej, że najważniejsze jest od tej pory, żeby oddawać Bogu cześć w duchu. Wewnętrznie. Nie zewnętrznie, w jakimś określonym miejscu. Tylko wewnętrznie. Może to jest to, o czym ona zawsze myślała? Może to jest to, czego zawsze była pewna, do czego zawsze była przekonana, że tak powinno być i nijak nie mogła pogodzić tego ani z tradycją miejscową, ani z żydowską? A Obcy w trzech słowach trafił w sedno jej życiowych rozmyślań.
Toteż - widząc, że Obcy czyta wyraźnie w jej sercu, była pewna, że tylko Bóg mógł znać te jej myśli. Tylko ktoś związany ściśle z Bogiem, komu Bóg "udostępnił" tę wiedzę, mógł poznać tajemnice jej serca. Więc natychmiast pognała do miasteczka, opowiedzieć o tym ludziom.
Tymczasem uczniowie wrócili właśnie z miasteczka z jedzeniem. Patrzą, a tu ich Rabbi, Nauczyciel, Mistrz, rozmawia z Samarytanką. Co??? Jakże on, jeden z nas, Żyd, może z Samarytanką rozmawiać?? Przecież to się w głowie nie mieści. Przecież to poganie jacyś! Zamiast do świątyni przychodzić, to na jakiejś górze się do Boga modlą! Nieczyści! Precz!
Ale Jezus z nią rozmawiał. Zdążył już ich zaskoczyć wcześniej kilkoma rzeczami. A zapowiedział jeszcze większe cuda-wianki. Ale takie ostentacyjne łamanie stereotypów społecznych??
Tymczasem kobieta gdzieś pobiegła, a oni chcieli go nakarmić. A na to, że głodny nie jest. Jak to?? Co on zjadł? Przecież gdy szli do miasta, to był i zmęczony, i głodny! No tak, mówi, że jego pokarm, to czynić wolę Ojca. Pewnie coś takiego zrobił, znowu jakiś cud, że sam się tym tak ucieszył, że o głodzie zapomniał. Trudno, zjemy później.
Ale ale, co tu się dzieje?... Z miasteczka nadciąga grupka ludzi, a za tą grupką małymi grupkami więcej i więcej... I wszyscy ciągną tutaj! Do Jezusa!
No i stało się. Ludzie tacy uradowani, poklepywali się wszyscy nawzajem po plecach, Jezus też uradowany, jakże więc mógł odrzucić to zaproszenie? Zostaną w tym miasteczku kolejne dwa dni.
Nie do pomyślenia... Żydowski nauczyciel, a tu nie dosyć, że rozmawia z samarytańską kobietą, to jeszcze idzie w sam środek samarytańskiego miasteczka, pełnego pogańskich Samarytan... I jeszcze nas wszystkich ciągnie za sobą!
Dwa dni. Te dwa dni to dla uczniów musiał być duży szok. Osadzeni w sam środek nieco innej kultury, osaczeni zewsząd wokół czymś, o czym przez całe życie myśleli, słyszeli i wierzyli w to - że jest "ble". Samarytanie. Dwa dni! A Jezus jadł z nimi, cieszył się, opowiadał o różnych rzeczach, a Samarytanie cieszyli się Nim.
O czym opowiadał wówczas Jezus? Zapewne o podobnych rzeczach, o jakich później mówił do Żydów, i o których później uczniowie - już jako apostołowie - mówili do innych ludzi, w tym także tych spoza narodowości żydowskiej. O Państwie Boga. O Bogu, który czeka, który ma mieszkania. Może o tym, że tutaj mają studnię Jakuba, ale Tam, u Góry, jest inna studnia, która daje im wodę na zawsze, zawsze świeżą, dostępną na wyciągnięcie ręki. Że tam nie będzie zmartwień. Że tam nie będzie kłopotów sercowych (a propos tych pięciu mężów), że tam nie będzie podziałów kulturowych. Że tam nie będzie góry do modlenia się, ale że człowiek rozmawia z Bogiem tu, w środku, wewnątrz siebie - bo to w sercu człowiek nosi najskrytsze uczucia, myśli i życzenia, które zna Bóg i które Bóg rozumie. I nawet jeśli nie potrafi tego wypowiedzieć - On jest tym, który myśli również "sercem" - i całkowicie wszystko to rozumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz