Kiedy przyszedł wieczór, łódź była na środku jeziora, a Jezus - sam na lądzie. Widział, że byli zmęczeni wiosłowaniem, ponieważ mieli wiatr w drugą stronę [chodzi o łódź z żaglami chyba - wiatr był w przeciwną stronę, więc musieli wiosłować, albo czekać na zmianę wiatru]. Więc o czwartej godzinie warty nocnej [= godzina 22] przyszedł do nich, idąc po jeziorze. Chciał przejść obok nich, ale wtedy go zobaczyli, jak idzie po wodzie, myśleli, że to jakaś zjawa i krzyknęli głośno, bo zobaczyli go wszyscy, i byli przerażeni. Ale Jezus zawołał do nich i powiedział:
- Spokojnie, to ja jestem, nie bójcie się!
Potem wszedł do nich na łódź, a wiatr się uciszył. Ale oni prawie "wyszli z siebie" z tego całego zdumienia, bo nie pojęli jeszcze nawet, co się stało z tamtymi chlebami - ich serca były zatwardziałe.
A kiedy przybyli na drugą stronę, przybili przy Genezaret i przycumowali. Gdy tylko wyszli z łodzi, lud znowu ich rozpoznał, i wszyscy wokoło śpieszyli się, by zebrać chorych z całej okolicy, i ludzie przynosili ich na noszach tam, gdzie słyszeli, że akurat jest. I bez względu na to, gdzie akurat przyszedł - do wiosek, miast, czy pojedynczych zagród - chorzy byli wystawiani na zewnątrz i prosili go, żeby mogli dotknąć chociaż frędzli jego szaty. I wszyscy, którzy go dotknęli, stawali się zdrowi.
na podstawie: Mar. 6,45...52
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz