piątek, 17 kwietnia 2015

Każdego..., 3. - Zrozumieć i zwyciężyć trudności

W szpitalu miałem zeszyt i zapisywałem sobie w nim różne myśli. Wiecie, gdy człowiek leży, wtedy Bóg może dosyć mocno do Ciebie docierać. Jedna z takich myśli brzmiała: to, co teraz jest mi tak trudno zrozumieć, a może nawet i za to dziękować, będzie przedmiotem największego uwielbienia dla Boga tam, w wieczności. Bo dopiero wtedy zobaczę, że to, co mnie spotkało teraz, naprawdę służy wieczności, służy temu, by tam dotrzeć.

Ale te trudności jednej rzeczy w naszym życiu nie zrobią. Czy wiecie jakiej? Ten ból, te przykre doświadczenia, które nas spotykają, czego to nas wszystko może nauczyć? Otóż te trudności NIE WYTWORZĄ w tobie wiary, a jedynie pokażą, czy ją masz. Trudności nie wytwarzają wiary, a Bóg zawsze pragnął, bym nie utracił tego, co już mam, a nie, by w trudnej sytuacji wiarę WYTWARZAĆ. To już nieco za późno. To tak jakby ktoś nigdy w życiu na koniu nie siadał, a tuż przed Wielką Pardubicką dosiada jakiegoś rumaka, pierwszy raz, mówiąc: myślę, że zwyciężę. To przecież każdy widzi i powie to, że to przecież troszeczkę za późno, prawda?

Z tym wszystkim związane jest też pewne doświadczenie, o którym za chwilę powiem coś więcej. Ale teraz: czy zauważacie, że właśnie o to chodziło w wielu przypadkach dotyczących tzw. "mężów Bożych"? Np. pamiętacie słynną rozmowę Pana Jezusa z Szymonem? Otóż Pan Jezus powiedział mu coś takiego: Szymonie, oto Szatan wyprosił sobie, żeby was przesiać jak pszenicę, a ja też prosiłem, żeby... - "twoja wiara została wytworzona"? Tak Jezus powiedział? Nie, powiedział: ... żeby twoja wiara nie ustała. Prawda? Żeby coś NIE USTAŁO, to musi przedtem BYĆ, musi już ISTNIEĆ. Otóż wiara w trudnych sytuacjach jedynie okazuje się, jaka jest, a nie że dopiero się wytwarza. Ona nas wtedy ochrania, to nie jest czas na to, żeby dopiero się rodziła.

Przykład Joba jest dokładnie taki sam, pamiętacie? Ten mąż Boży, przykład wiary - dlaczego mógł to wszystko przetrwać? Bo coś w jego życiu było kształtowane już wcześniej.

A więc jeszcze raz - na wytwarzanie wiary podczas wystąpienia trudności jest już o wiele za późno.

Ale dlaczego właśnie wiara? Właśnie dlatego, że kiedy przechodzę przez trudne chwile i doświadczenia, to właśnie wiara, nadzieja i tak dalej, powstrzymują mnie przed załamaniem. Ileż to ludzi wtedy widziałem, którzy leżeli obok mnie, którzy wpadali w zupełną rozpacza, taką totalną. Ludzi, którzy wyrywali sobie wenflony, podejmowali próby samobójcze, a wszystko tylko dlatego, że właśnie się dowiedzieli o czymś tragicznym.

Pamiętam pewnego Leszka, który leżał obok mnie. Był już po sześciu operacjach. Głowy! Głowę miał zoraną tak, że tam już jakby miejsca nie było. Gdy przyszedł obchód, i gdy lekarz, ordynator, ze spokojem, ale z pewnością, powiedział do niego:
- Panie Leszku, to jeszcze nie koniec. Przed panem kolejna operacja.
A ten Leszek, póki ordynator był, zachowywał twarz i jakby spokój, ale po jego wyjściu, ten facet szalał. Miał włączony telewizor absolutnie przez całą dobę. Szału można było dostać. Wszystko dlatego, że nie chciał zostać ze swoimi myślami, które go po prostu powalały. Wiedział, że jeśli będzie grało cokolwiek, to on jest w stanie myśleć na innym poziomie.

Ludzie, którym nie zostawało nic... Bo wcześniej nie mieli nic zbudowanego.

Gdyby nie wiara, którą Bóg kształtował przez wiele lat mojego życia, uwierzcie mi - oszalałbym. Bo kiedy poddają cię narkozie, i doskonale wiesz, widziałeś na własne oczy - że część łagodniejszych przypadków kończyła się tak, że z człowieka zostawała tylko roślinka, to umysł człowieka wtedy zawsze podpowiada: Co z tobą?

A kiedy przed nałożeniem narkozy, pamiętam, wiecie - lekarze, każdy ma rodzinę, dzieci... Rozmawiali sobie, co jeden kupił, co ma kupić, co załatwił, co chce załatwić, kogo chce odwiedzić, do kogo idzie na obiad, na imprezę... Wtedy ja się odezwałem - "Hola, panowie, ja tu jeszcze jestem! Tutaj jeszcze człowiek jest!" Wiecie, oni mieli mi nakładać narkozę, a robili to w takiej atmosferze, jakby jakieś tam drzewko mieli przycinać... Powiedziałem więc: "Chciałbym z wami jeszcze porozmawiać", zaprosiłem ich wkoło tego łóżka, czy stołu, "Wierzę w wasze zdolności i wykształcenie, ale jest jeszcze ktoś, komu ufam, i chciałbym wasze dłonie i umysły złożyć w ręce Tego w Którego wierzę", i pomodliłem się, razem z nimi. Atmosfera później była zupełnie inna. Ale gdybyś nie miał zbudowanej wiary, to byłbyś zupełnie poddany tylko jednej myśli: niech to weźmie ktoś, kto zna się na rzeczy, żeby to wszystko prowadził. Bo widzisz, najtrudniejszą rzecz, ale z Bogiem, możesz przeżyć.

Ale kiedy masz przed sobą do przejścia jedne z tych najtrudniejszych rzeczy, a Boga nie ma, to wtedy matematyka ci podpowiada rachunek prawdopodobieństwa, a równanie jest bardzo proste. I zostaje tylko trudność. Bo widzisz, jest takie powiedzenie: "smutek patrzy wstecz, zmartwienie - wokół, a wiara zawsze będzie patrzeć do góry". To dlatego wtedy mogłem uchwycić się wielu obietnic Bożych. Nie mogłem czytać, ale to, co miałem w głowie, mogłem sobie przypominać. I wtedy modliłem się: "spraw, Panie, abym ponad cierpieniem i chorobą mógł zobaczyć jeszcze Ciebie".

13.31-22.05






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz