Tak się zastanawiam, dlaczego uczniowie odprawiali tych ludzi? Dzisiaj, dla nas, wydaje się to oczywiste, że Jezus uzdrawiał każdego. Ale wczuwając się w skóry tych uczniów...
Odnaleźli Mesjasza. Chodzili za Nim. Nasłuchali się o Państwie Boga. Sami, żyjący na wpół w tradycjach żydowskich, a na wpół w rzeczywistości cesarstwa rzymskiego, widząc wokół zaznaczających swoją obecność rzymskich żołnierzy - tęsknili za nowym, własnym państwem. Za Mesjaszem, który - jak mówiły legendy - miał Rzymian wypędzić. I gdzieś tam w międzyczasie, po kryjomu, dyskutowali nad tym, kto z nich zostanie "premierem", i kto czym się będzie zajmował.
Byli świadkami uzdrawiania ludzi, rozmów Jezusa z - nie byle kim, ale z samymi faryzeuszami! I arcykapłanem! To tak, jakby dzisiaj ktoś dyskutował z profesorami akademickimi, bardzo elokwentnymi, i w każdym zdaniu zaznaczającymi swoją wiedzę, alb jakimiś prezesami banków (jeśli chodzi o prestiż).
I nagle, tak zupełnie przyziemnie, jakiś zwykły, szary człowiek, przyprowadzał do nich dziecko, żeby Rabbi, który tak pięknie opowiada o Bogu, o Ojcu w niebie, je pobłogosławił.
Co??? Absolutnie nie! Oni tutaj są ważnymi osobistościami, i stoją na straży prywatności Jego (niemal-)Ekscelencji! To niemożliwe!
A Jezus znowu szokował. Nie chciał szokować, ale stereotypy społeczne, legendy, i sama opinia uczniów o Nim i o nich samych, zaszły tak daleko, że praktycznie cokolwiek próbował wyprostować, pokazać jak to wygląda w rzeczywistości - momentalnie wyglądało na przewrót do góry nogami.
I wręcz powiedział, żeby przyjmować Boga jak dziecko. Szczerze. Z dziecięcą radością. Bez żadnego fałszu, interesu, zimnej kalkulacji. Tylko dlatego, że się tego kogoś lubi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz