Kiedy upłynęło czterdzieści lat, na pustyni góry Synaj w płomieniu krzaka ognistego ukazał mu się anioł. Mojżesz przypatrywał się temu zdumiony, a gdy się zbliżał, by to dokładniej zobaczyć, rozległ się głos Pana (...). Przeraził się wtedy Mojżesz i nie śmiał nawet podnieść wzroku. / A zadrżawszy Mojżesz nie śmiał się przypatrywać.
Dzieje 7,30-32 BP/BG
Najpierw Mojżesz był przekonany, że ma specjalną misję, związaną z uwolnieniem swojego narodu/rodziny. Bo w zasadzie cały ten naród izraelski pochodził od tych pierwszych dwunastu "wujków", którzy przybyli do Egiptu. W wyniku tego przekonaniu Mojżesz zdolny był nawet zabić Egipcjanina, za znęcanie się nad rodakiem. Z tym że rodacy nie za bardzo zaakceptowali ową "specjalną misję" w wykonaniu Mojżesza, w związku z czym już kolejnego dnia któryś mu to wytknął. Mojżesz przestraszył się, uciekł do zupełnie innego kraju - uciekając przed swoimi, z obawy przed reakcją i plotkami zapewne, i uciekając przed egipskim "wymiarem sprawiedliwości", również "zapewne". Potem cały czas żył w stresie, żeby nikt go nie znalazł i nie pociągnął do odpowiedzialności za zabicie tamtego Egipcjanina. Cały ten czas żył więc z czyjąś śmiercią na sumieniu.
Tam więc znalazł kobietę, ożenił się z nią, i zaplanował sobie spokojną starość. I tylko czasami może sobie myślał, jak mógł być tak głupi i sądzić, że ma jakąś specjalną misję do spełnienia. Albo może zastanawiał się, czy ciągle tę misję jeszcze ma, czy może już jej całkiem nie spartaczył, i nie zawiódł zaufania Boga zupełnie.
Po tym wszystkim, spotkawszy Boga, nikt nie powinien się dziwić, dlaczego Mojżesz się zatrząsł ze strachu, i nawet nie był w stanie spojrzeć na Boga. Dla niego to nie było, jak spotkanie po latach z przyjacielem. Raczej - jak spotkanie kogoś, przed którym żyło się cały czas w obawie. Jak spotkanie z kimś, wobec kogo miało się jakąś nieuregulowaną sprawę. Jak spotkanie Piotra z Jezusem, na plaży, po Jego zmartwychwstaniu. Spotkanie ze świadomością, że się tę drugą osobę zawiodło, całkowicie z własnej winy. I spotkanie nie będąc pewnym, jakiej reakcji z tej drugiej strony się spodziewać. Spotkanie po długim czasie "samopotępiania" się za jakiś błąd, który się zrobiło.
Ale - Bóg mówi, żeby się nie potępiać. Żeby nie potępiać innych, i żeby samemu się nie potępiać. Automatycznie. Bo skoro miłuj bliźniego swego jak siebie samego, i skoro nie potępiaj brata swego, to znaczy - "sam siebie też nie potępiaj". Bo: A ty kimże jesteś, byś sądził bliźniego? (Jak. 4,12 BT) I: Jeden jest Prawodawca i Sędzia, w którego mocy jest zbawić lub potępić (j.w.). I: jeśliby oskarżało nas serce nasze, Bóg jest większy niż serce nasze i wie wszystko (1 Jana 3,20 BW).
Tak więc - cokolwiek krąży nam po głowie, jakiekolwiek wyrzuty sumienia, jakikolwiek błąd popełniliśmy, który ciągle pamiętamy, i który - w stosunkach z inną osobą - wciąż nie jest uregulowany - nie ma potrzeby obawiać się spotkania. Z tą osobą lub z Bogiem. Bóg wie więcej, i widzi więcej i szerzej, niż my jesteśmy w stanie począć. I o ile w naszej wewnętrznej naturze mamy skłonność do zauważania gorszej strony każdej rzeczy, o tyle Bóg "ma we krwi" bronienie nas, bycie wyrozumiałym wobec nas, kochanie nas pomimo naszych błędów. "Nic się nie stało" - to Jego najczęstsza odpowiedź na nasze błędy, grzechy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz