Zastanawiam się, jaki musiał być tok myślenia Judasza. Zobaczył kobietę, która wylała na Jezusa butelkę perfum, o równowartości ponad jednorocznej pensji. W zasadzie można by już za to kupić jakiś kilkuletni samochód. A przecież - zgodnie z tym, o czym Mistrz wiele razy mówił: "Sprzedaj to, co masz, i rozdaj ubogim, a wtedy będziesz w Państwie Nieba" - można by to sprzedać i pomóc tylu biednym! A tymczasem On nie tylko jej tego nie wytknął, a nawet poparł! I powiedział, że jeszcze będzie to opowiadane! I że przygotowała jego ciało na pogrzeb! O nie, dosyć tego gadania o tym, że musi umrzeć. I takie marnotrawstwo! Taka niekonsekwencja w myśleniu! Tu jednym każe sprzedawać wszystko i rozdawać biednym, a innych wręcz nawet chwali!
Taki czasem mamy tok myślenia. Wyłapujący mnóstwo pozornych niekonsekwencji, rzeczy nie trzymających się razem. Bo z pierwszego rzutu oka - tak, w tym wydarzeniu można by Jezusowi zarzucić niekonsekwencję. Tyle że Jezus nie urodził się po to, żeby ustalać na Ziemi jakieś nowe zasady dotyczące naszego życia. Że TRZEBA pomagać biednym. Że TRZEBA robić to czy tamto. Nie. On przyszedł, żeby - obok nauczenia nas dążenia do bycia z Bogiem - nauczyć nas także myślenia o drugim człowieku, empatii. I to właśnie pokazał tutaj - nie zasady są najważniejsze w naszym życiu. Choćby nawet najbardziej szlachetne zasady. Najważniejsze jest zrozumienie drugiego człowieka, jego motywów, zaakceptowanie ich. I docenienie ich.
Ten ciąg myślowy doprowadził mnie do wniosku, że czasem to, co myślimy o drugim człowieku, w jakiejś części składa się też z naszych własnych oczekiwań. Spotykamy kogoś - i na cechy, które w nim poznajemy, nakładają się pewne nasze oczekiwania, nadzieje, pragnienia związane z tą znajomością. Jak u Judasza w związku z Jezusem. Nadzieje niekoniecznie zgodne z prawdą, z rzeczywistością.
Czasem trzeba więc usiąść, pomyśleć, spróbować rozdzielić nasze oczekiwania od stanu faktycznego, i spróbować zaakceptować to, co jest faktycznie, nawet jeśli nie zawsze pasuje do naszych oczekiwań. Bo bywa, że to przychodzi samo, spokojnie. Bywa też, że takie olśnienie przychodzi nagle, burzliwie, razem z niechęcią wynikającą z niespełnienia naszych nadziei.
A to, czego Jezus chciał nas nauczyć najbardziej, to to, żeby patrzeć na drugiego człowieka takim, jakim on jest, i przyjąć go takim, jakim on jest, tak jak Bóg nas przyjmuje. Tak - bo Bóg mógłby oczekiwać od nas wiele. Jesteśmy najbardziej inteligentnymi ssakami na tej planecie, potrafiący przeżyć w dzikiej przyrodzie bez użycia pazurów, kłów, futra, skrzydeł czy skrzeli, a mimo wszystko jesteśmy też jedynymi ssakami na tej planecie, które doprowadzają ją do stanu kompletnej ruiny, zdolnymi obrócić ją w pył za pomocą jednego czerwonego przycisku. Czy Bóg nie mógłby od nas oczekiwać głębokiej inteligencji, mądrego życia, mądrych wyborów? A jednak rządzą nami często pragnienia posiadania, dominowania czy niszczenia, bez żadnej racjonalnej podstawy. Zupełnie jakbyśmy nie byli "istotami rozumnymi". A jednak Bóg jest wobec nas wyrozumiały - zna nasze błędy, wybacza, i daje okazję do tego, żeby kolejnym razem dokonać lepszego wyboru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz