poniedziałek, 23 lutego 2015

Czy są złe tłumaczenia Biblii?

Nie chcę tutaj stwierdzić, bo taki wniosek czasami można by tutaj wysnuć - że niektóre, albo i wszystkie tłumaczenia są całkowicie złe. Nie, absolutnie nie. Ale - tak jak Jezus wyraził się o Tyrze i Sydonie (Łuk. 10,13-15, oraz komentarz do tego tekstu TUTAJ) - ktoś, kto opiera się na dostępnych sobie tłumaczeniach, będzie "rozliczany" na ich podstawie, a sam Bóg wie, że gdyby ta osoba znała grecki, koniugacje, czy Jezusa osobiście - to zastosowałaby się do tego wszystkiego, co znałaby. W sensie - chodzi o posłuszeństwo Prawu Bożemu. Bóg zna serce człowieka. I zgodnie z tym, co w innej przypowieści Jezus powiedział: jeśli ktoś był wierny w małym, to i w dużym będzie. Ale jeśli ktoś zaniedbywał to małe (czyli informacje dostępne dla siebie), to i duże zaniedba.

Dlaczego więc kopię tak głęboko, skoro do "rozliczenia" wystarczyłaby sama znajomość i opieranie się na Biblii Warszawskiej, czy nawet błogie życie gdzieś na bezludnej wyspie, i opieranie się na prawie Boga tylko i wyłącznie sercem, nie mając pojęcia o niczym innym poza tą wyspą?... Nie wiem. Taką pasję mam, żeby kopać w tekście głęboko głęboko, porównywać, dociekać, wyjaśniać rzeczy, które w BW czy innych tłumaczeniach nie są jasne. Przy czym bardzo mało interesuje mnie posługiwanie się czyimiś poglądami, czytanie ich na forach - wolę kopać u źródła, bezpośrednio tam, gdzie mam dostęp. Języka greckiego nie znam, część literek umiem przeczytać, wszystko inne można znaleźć i "odfiltrować" w internecie. Opieram się na tym, co jest mi dostępne. Jest bardzo prawdopodobne, że rodowity Grek obaliłby moje teorie językowe, moje głębokie kopanie w tekście greckim. Ale opieram się na tym, co jest mi dostępne.

Tak więc każdy, kto opiera się na tym, co jest mu dostępne - czy to na BT, czy to na BW, czy na innej wersji Biblii, jeśli ma ochotę, by ją czytać, i stosuje się do tego, co tam znajdzie - coś takiego jest ok. Nie trzeba znać greckiego, żeby zastosować się do "miłuj bliźniego jak siebie samego", jakkolwiek to brzmi w różnych tłumaczeniach. Mnie pociąga głębokie kopanie, tym więc się zajmuję. I pomaga mi to zrozumieć, że nawet tłumacze Biblii, których było bardzo dużo, też popełniali różne błędy, czy byli pod wpływem różnych filozofii (jak ta o piekle). Zresztą - nie inaczej było z samymi pisarzami Nowego Testamentu i samym Jezusem - te ciągłe odnośniki do krainy umarłych, do Hadesu etc. - przecież to było nic innego, jak tylko wpływ kultury helleńskiej. I te nazwy-symbole, jak ta Gehenna, również były czymś szczególnym dla pisarzy-ewangelistów. Dzisiaj - znając historię świata - moglibyśmy raczej porównać to np. do ołtarzy Inków...

Tak więc - opieranie się na jednym, dostępnym sobie tłumaczeniu Biblii jest ok, nie jest złe, i nie chcę stwierdzić, że cokolwiek tutaj jest złe. Bo opieranie się na wersji greckiej, bez dogłębnej znajomości języka greckiego, również musiałoby być złe... Każdy opiera się na tym, co ma, nie każdy zadaje sobie takie pytania, jak ja, a zapewne są tacy, którzy dociekają nawet oryginalnych wersji języka hebrajskiego, jednocześnie ucząc się go. Jeden jeździ VW Polo, inny BMW, jeszcze inny ciężarówką - ale każdy jeździ tą samą drogą i generalnie stosuje się do tych samych zasad ruchu drogowego.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz