Temat tych uzdrowień dokonywanych przez Jezusa, tych "znaków", nie daje mi spokoju. Wielu ludzi wówczas było chorych (kiedy nie było...), ale niewielu Jezus uzdrawiał. Można by powiedzieć - jakichś wybranych. Wg jakiego klucza?
Wygląda na to, że uzdrawianie, doprowadzanie tych osób ze stanu chorobowego do stanu pełnego zdrowia - nie było to celem samym w sobie, nie było to dokonywane, aby ci ludzie byli zdrowi. Tak jakby im się nieco poszczęściło, tak "przy okazji". Były to - ZNAKI. Znaki wskazujące na Tego, kto miał moc nad chorobą, kto miał moc przywracania świeżości starym, martwym komórkom. Każdy taki znak był dokonany, aby ktoś uwierzył w Niego. Nie, aby ktoś był zdrowy, lecz aby ktoś uwierzył. Jezus dokonał jeszcze wielu innych znaków na oczach swoich uczniów. (...) Te zaś spisano, abyście uwierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym... (Jan 20,30-31).
Idąc dalej tym tropem: Jezus wszędzie i zawsze mówił o Królestwie Bożym. Jakkolwiek by to nazwać: Królestwo Boga, Państwo Boga, Kraina Boga - chodzi o miejsce, gdzie nikt już nie chodzi zbulwersowany, powtarzając ciągle, że "ktoś tam inny coś tam powinien zrobić"...
Nawiasem - nabieram przekonania, że każde stękanie o tym, co kto powinien, jest niczym oskarżanie (czyt. kto oskarża), natomiast normalny człowiek raczej stara się być wyrozumiały, raczej woli jakąś niedoskonałość "zakryć", wytłumaczyć "inaczej" (zob. 1 Kor. 13,7).
Jan Chrzciciel, mimo tego, że był znany na długo przed tym, jak swoją działalność rozpoczął Jezus, stwierdził w którymś momencie, że musi powoli tracić na znaczeniu, żeby Jezus zyskiwał. Jezus natomiast mówił, że jest "drogą i prawdą", pokazywał wszystkim drogę do życia wiecznego, do Państwa Boga.
Gdy mówił: proście o cokolwiek, a będzie wam dane (Mat. 7,7; Jan 15,7), to nie chodziło o to, by prosić o nowy samochód, mieszkanie etc., chyba że... miałoby to kogoś zaprowadzić do Państwa Boga. Wyciągam taki wniosek stąd, że Jezus, gdy prosił o coś w modlitwie, chyba nigdy (przynajmniej nie pamiętam) nie prosił o coś dla siebie (no, może raz, w Getsemane, częściowo), ale zawsze o coś dla innych. A to o uzdrowienie, a to wygonienie jakiegoś demona siedzącego w środku... A wszystko to było po to, by zarówno "obiekt", jak i ludzie w otoczeniu UWIERZYLI.
Czyli "o cokolwiek poprosicie..." - ok, ale dla innych, po to, by uwierzył on lub ktoś w jego otoczeniu. Nie po to, żeby MIAŁ, lecz by UWIERZYŁ.
Wszędzie jeden cel, każda rzecz zrobiona przez Jezusa, każdy krok, każdy "cud" czy też "znak" - wszystko to miało prowadzić do Boga...
Gdy mówił: Dlatego mówię wam: Nie troszczcie się o wasze życie, co będziecie jeść albo co będziecie pić, ani o wasze ciało, w co będziecie się ubierać. Czyż życie nie jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż ubranie? (...) Nie troszczcie się więc, mówiąc: Cóż będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: W co się ubierzemy? (...) Wie bowiem wasz Ojciec, że tego wszystkiego potrzebujecie, ale szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a to wszystko będzie wam dodane. (Mat. 6,25-33) - znowu zwracał uwagę na Państwo Boga.
Wszystko kierowało do Góry. Tak naprawdę to nic, co jest na Dole, nie ma znaczenia. Zdrowie czy choroba, bogactwo czy bieda - nic nie ma znaczenia. Uzdrowienia, modlitwy wysłuchane i wysłuchane "inaczej", zmartwychwstanie Łazarza, nawet zmartwychwstanie samego Jezusa - wszystko to jest tylko po to, by kierować do Góry. A prawdziwe życie dopiero tam ma się zacząć.
W domu Ojca mego wiele jest mieszkań (Jan 14,2) - teraz dopiero naprawdę dociera, co to za dom i gdzie on jest...
edit - kontynuacja temat (w jakiś tam sposób) w poście: [ZROBIĆ WSZYSTKO, BY ŻYĆ?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz