sobota, 21 września 2013

Zrobić wszystko, by Żyć?

Kolejna historyjka: strażnik więzienny dopytywał się apostołów Pawła i Sylasa, co ma zrobić, aby być zbawionym (uratowanym) (Dz.Ap. 16,30-31).

I co to znaczy? Co znaczy uwierzyć w Jezusa? Uwierzyć, że istniał? No dobra, historycznie rzecz ujmując - mógł istnieć. I co? I nic. Nic się nie stało.

Co więc znaczyć uwierzyć w Jezusa?

No dobra. Spróbuję od początku. Poznałem kogoś. Znaczy - poczytałem o nim, dociekałem, jaki on właściwie był. Spokojny, niezestresowany, pewny swojego. Trochę żył jakby w swoim świecie, ale jednocześnie otwarty był na ludzi z otoczenia wokół. Wywlekał na światło dzienne różne historie obrazujące bezsensowność niektórych tradycji, przekonań, powszechnych wierzeń.

Czasem kogoś uzdrowił. Z tym że okazuje się, że nie było jego interesem to, żeby ktoś był zdrowy, ale to, żeby poprzez to pokazać, że ma panowanie nad komórkami - rakowymi, gruźlicowymi, tymi sparaliżowanymi - czy czym tam jeszcze. Taka motywacja mi się nie podoba. A co z tym człowiekiem? Czy to nie jego zdrowie powinno być najważniejsze?

Mało tego. Ten ktoś robił też różne inne rzeczy. Raz podzielił parę bochenków chleba i trochę ryby w taki sposób, że starczyło dla tłumu o wielkości małego miasteczka. Jeszcze kosze z resztkami przynieśli. JAK? Nie mógłby dać takich mocy innym, żeby to samo robili? Żeby nakarmili tych wszystkich, którym na chleb brakuje?

Jeszcze się to nie zdarzyło.

Dalej. Ten ktoś potrafi przywrócić do życia umarłego. I nie tylko takiego świeżego, co mu się dopiero co akcja serca zatrzymała, ale też takiego, co już parę dni w grobie poleżał. Ale przy tym powiedział też swoje, co lubił powtarzać przy wielu okazjach: Kto we mnie wierzy, to choćby i umarł, żyć będzie (Jan 11,25).

I tak w kółko, ciągle o tym życiu... Że on jest życiem. Że człowiek musi się odrodzić, żeby móc żyć. Żeby się nie martwić o nic (bo Ojciec za nas się o wszystko troszczy), tylko szukać drogi do Życia. Że on jest tą drogą do tego Życia.

Uwierzyć w Jezusa - to nie uwierzyć w Jego istnienie. To nie uwierzyć, że owszem, był sobie, powieszono go na tym krzyżu, a potem zmartwychwstał. To jeszcze nic. Ale uwierzyć we wszystko, co On mówił... A mówił ciągle o tym Życiu. Że tutaj to pikuś, ale Tam, w tym Życiu... Że Tam są mieszkania dla nas, wszystko już przygotowane... Że jakąkolwiek chorobę wyleczył - wszystko tylko po to, by uwierzono w Życie. Że cokolwiek zrobił - nawet to, że dobrowolnie przyjął na siebie to powieszenie na krzyżu (a przecież spokojnie by się od tego wykręcił, gdyby chciał) - to wziął to na siebie tylko po to, żeby pozostali mogli Żyć. Nie chciał się wykręcić od tego, wolał znieść to biczowanie, to przebijanie dłoni grubymi ćwiekami. Tylko po to, żeby każdy, kto w Niego uwierzy, mógł Żyć.

Z tego wszystkiego więc nic, totalnie nic nie ma takiego znaczenia, jak tylko to, o czym Jezus trąbił na okrągło - zrobić wszystko, by Żyć?

edit - kontynuacja tematu w serii [NOWA ZIEMIA]




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz