Jezus nakazał temu człowiekowi, a pewnie też i innym ludziom, żeby za dużo nie rozpowiadali o tych cudach/znakach - uzdrowieniach. Wygląda na to, że chciał przejść maksymalnie dużo miejsc, zanim wieść o jego dokonaniach na dobre się rozniesie, by jak najwięcej ludzi uzdrowić, wygonić z nich złe duchy.
Zatem głosił w ich bożnicach po całej Galilei oraz wyrzucał demony. (Mar. 1,39 NBG)
Swoją drogą - Ewangelię Marka dopiero zacząłem czytać, a już kilkukrotnie spotkałem się ze wzmianką, że Jezus wyganiał/wygonił złe duchy. Wygonił jednego w Kapernaum, potem u tych ludzi stojących pod domem teściowej Piotra też wygonił ileś, a potem chodził po całej Galilei i obok uzdrawiania znowu wyganiał te złe duchy (wg BT i BR), demony (wg NBG, BW, PD), czarty (BP), diabły (BG). A więc ile ich tam było?! Czy były one wtedy na tyle popularne, pospolite, że prawie każdy je miał?! Nie wiem, czym się to objawiało - pewnie dojdę do tego w trakcie lektury. Ale! Ale jeśli wówczas tylu ludzi je miało, to czy jest to możliwe, żeby dzisiaj było podobnie?...
W każdym razie tamten człowiek nie dotrzymał słowa i zaraz rozpowiedział wszystko. Dlaczego Jezusowi zależało na dyskrecji?
Wtedy zbliżył się do Niego trędowaty i, upadając na kolana, prosił Go: "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić" (Mar. 1,40 BT). Przyszedł do Jezusa prosić o oczyszczenie - nie do synagogi, nie do świątyni, nie żeby się obmyć rytualnie we wodzie, wg ówczesnych ichniejszych zwyczajów, ale chciał znaleźć zupełnie inny sposób. Skuteczny. Skuteczny na to, co męczyło go głęboko wewnętrznie. Najwidoczniej nie on jeden był wówczas taki, co mimo świątynnych, ówczesnych religijnych praktyk, prób oczyszczenia etc. nadal czuł się w środku nieczysty, zbrukany, coś go gnębiło. Nie mógł znaleźć nic, co dałoby mu spokój wewnętrzny.
To mi przypomina historię Marcina Lutra... Też się biczował, pokutował, robił wszystko, co było uznane w średniowieczu za "oczyszczające duszę", ale prawdziwy spokój osiągnął dopiero wtedy, gdy odkrył, że daje mu go czytanie Biblii.
Tak więc pewnie dlatego Jezusowi zależało na dyskrecji, ponieważ chciał ulżyć jak największej ilości ludzi. Zanim wieść się na dobre rozniesie.
A w czym miałoby zaszkodzić rozniesienie się tej wieści? Otóż trzeba pamiętać, że to były czasy rzymskiej okupacji i jakiekolwiek publiczne zgromadzenia mogły spowodować paranoidalne przeświadczenie o społecznym buncie, co było w Cesarstwie Rzymskim bardzo popularne i zarazem niewskazane. Publiczne zgromadzenia wokół Jezusa mogły więc doprowadzić do tego, do czego w końcu i tak doprowadziły parę lat później - lud obwołał go swoim królem, cudotwórcą, wybawicielem, i upatrywał w nim kogoś, kto wyzwoli ich spod ucisku Rzymian. Takie swoiste rozumienie misji Zbawiciela, Mesjasza.
A Jezusowi zupełnie nie o to chodziło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz