poniedziałek, 3 marca 2014

Porażka totalna...

A potem prosił Piłata Józef z Arymatii, który był potajemnie uczniem Jezusa, z bojaźni przed Żydami, aby mógł zdjąć ciało Jezusa; i pozwolił Piłat. Poszedł więc i zdjął ciało jego. Przyszedł też Nikodem...
Jan 19,38-39 BW

Aby pogrzebać Jezusa, przyszli Józef z Arymatei i Nikodem, kapłan. Obaj byli uczniami, czy też wyznawcami - jak zwał tak zwał - Jezusa.

Dlaczego nie przyszli uczniowie? Dlaczego nie przyszli ci, którzy byli najbliżej? Którzy chodzili z nim przez ostatnie 3,5 roku?

No tak. Piotr został właśnie zbesztany "przez życie", pozostali uczniowie - po porażce w ogrodzie i przed sądem Piłata - też się rozpierzchli. Przecież miało być tak pięknie... Miał być MESJASZ, RATOWNIK, ZBAWICIEL, WYZWOLICIEL, czyli wg powszechnych, ludowych wierzeń - ten, który wyzwoli naród izraelski spod okupacji rzymskiej... A tu co??? Takie zwykłe, proste aresztowanie w ogrodzie? Bez żadnego oporu? A potem przed Piłatem... Mógł się wybronić, a nie skorzystał z tego?

Nie wiem, czy uczniowie byli obecni na wzgórzu podczas wieszania Jezusa. Może się wstydzili, że ich Mistrz, który tyle razy przeciwstawiał się w dyskusjach z kapłanami, tym razem uległ. I to w jaki sposób! Prawie bez walki, kończąc jak zwykły złodziej czy oszust, jak pospolity bandyta, podlegając pod rzymską karę śmierci. Wychłostany. Rzymskim batem, z wieloma sznurami, może jakimiś żelaznymi kulkami na końcu? Może żelaznymi haczykami? A potem powieszony. Przybity do drewnianych bali wielkimi, żelaznymi, kanciastymi ćwiekami. Pewnie nowe też one nie były, tylko używane już wiele razy.

I jak tu się teraz pokazać na wzgórzu?

Dalsza część ewangelii mówi, że uczniowie byli skonsternowani. Może nawet w depresji? To tak, jakby w pracy wszystko szło dobrze, projekty, awanse, premie, a tu nagle jednego dnia znaleźć się na bruku. Szast prast i pozamiatane. Nie ma projektów, nie ma awansów, nie ma premii. Ba, nie ma pensji. Nagle nie ma co zrobić w życiu. Nagle życie traci swój sens. Nagle dzień staje się zbyt długi.

Więc tuż przed zmrokiem przyszło dwóch innych, nieco dalszych "znajomych" Jezusa, którzy nie byli z nim tak silnie związani. Nie byli więc też emocjonalnie tak rozbici, jak byli uczniowie. Jeden załatwił możliwość pochówku, a drugi przyszedł ot tak, sam z siebie, przynieść wonności do pogrzebania zmarłego.

Nawiasem - kim był Józef z Arymatei, że w tak krótkim czasie dał radę skontaktować się z Piłatem w sprawie pochówku - i uzyskać od niego zgodę? Na pewno nie żadnym człowiekiem "z ulicy". Nie każdy ma przecież dostęp do gubernatora ot tak, bez wstępu, sekretarek etc.

Tak więc wyciągam z tej historii wniosek taki, że o ile chciałoby się, żeby w daną sprawę - cokolwiek - zawsze wszyscy byli zaangażowani maksymalnie, o tyle okazuje się, że czasami są okoliczności, w których potrzebni są ludzie mający lekki dystans. Tacy ludzie są wówczas wręcz niezbędni, stanowią znakomite zaplecze, wsparcie "z tyłu". Wtedy, gdy ci bardziej zaangażowani przeżywają rozterki czy rozczarowanie z powodu jakiejś porażki - faktycznej czy według wyobrażeń - Bóg ma w swoich szeregach ludzi, którzy dbają o ciąg dalszy postępu. Tego postępu, który przychodzi nie wg wyobrażeń, które człowiek sobie wyimaginował, ale wg tego, co On zaplanował.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz