Jeśli więc pilnie będziesz słuchał głosu Boga swego, Jahwe, wiernie wypełniając wszystkie Jego polecenia, które ja ci dziś daję, wywyższy cię twój Bóg, Jahwe, ponad wszystkie narody ziemi (Powt. 28,1 BT)
A jeśli wczytać się w dalszy tekst, to jest prawdziwe czary-mary.
Spłyną na ciebie i spoczną wszystkie te błogosławieństwa, jeśli będziesz słuchał głosu Boga swego (...) Błogosławiony będzie owoc twego łona, plon twej roli, przychówek twych zwierząt, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego. (...) Bóg sprawi, że twoi wrogowie, którzy powstaną przeciw tobie, zostaną pobici przez ciebie. (...) Bóg rozkaże, by z tobą było błogosławieństwo w spichrzach, we wszystkim, do czego rękę wyciągniesz. On będzie ci błogosławił w kraju, który ci daje Bóg twój, Jahwe. (...) jeśli będziesz zachowywał polecenia Boga swego, i chodził Jego drogami. (...) Napełni cię Bóg w obfitości dobrami z owocu twego łona, przychówkiem twego bydła, plonami pola (...) Bóg otworzy dla ciebie bogate swoje skarby nieba, dając w swoim czasie deszcz, który spadnie na twoją ziemię i błogosławiąc każdej pracy twoich rąk. (Powt. 28,2-12 BT).
Jawne przekupstwo. "Słuchaj moich przykazań, a zobaczysz czary-mary w swoim życiu...". Ale ja się na to nabrałem. Ale - od razu wyjaśniam - nie chodzi o to, że to nie działa. Działa. Nie zawsze tak, jakbyśmy sobie to wyobrażali, ale działa.
Chodzi o coś innego. Łatwo stracić właściwą motywację. Tak stało się ze mną. Początkowo byłem z Bogiem dla samego bycia z Nim. Bo tak było napisane, bo odpowiadał mi taki model życia, spokój sumienia. Bo zafascynowała mnie cała ta historia, odkrywanie nowego. Jak to się stało, że w tym wszystkim tak mało myślałem o tym, że wszystko to, co mnie fascynowało, powinno prowadzić do samej góry? Nawet nie tylko do samej relacji z Bogiem, ale do Życia z Nim? Tego wiecznego Życia? Jakoś nigdy nie pałałem zbytnią chęcią do tej idei.
Za to błogosławieństwa - o tak, to działało! Nie stałem się jakimś super-bogaczem, ale też - mimo różnych przeciwności - nie klepałem jakiejś nastraszniejszej biedy. Zawsze przydarzało się coś, co mi pomagało. Problem pojawił się, gdy z jakiegoś powodu przestało to działać. Odbyło się to na zasadzie: nie przynosi profitów - zmieniam działalność na coś innego, co przyniesie profity. Postawiłem pracę na pierwszym miejscu, Bóg został odstawiony na margines.
A tymczasem jest w Biblii historia Hioba, któremu też wszystko, co miał, zostało zabrane. Mimo to - nie zmienił działalności. Nadal stawiał Boga na pierwszym miejscu. Pamiętał o tym, co było najważniejsze.
Temat błogosławieństw w jakiś sposób jest trochę jak mój konik. Chyba właśnie z tego powodu, co sam przeżyłem. A ponieważ temat ten pojawia się w Biblii wiele razy, toteż wiele razy będę pewnie do tego tematu jeszcze wracał.
Dalej w tym rozdziale jest napisane: Nie zbaczaj od słów, które ja ci dzisiaj obwieszczam, ani na prawo, ani na lewo, po to, by iść za bogami obcymi i służyć im. Jeśli nie usłuchasz głosu Boga swego, Jahwe, i nie wykonasz pilnie wszystkich poleceń i praw, które ja dzisiaj tobie daję, spadną na ciebie wszystkie te przekleństwa i dotkną cię (Powt. 28,14-15 BT) i wymienionych masa przekleństw. W sensie: nie znanych, polskich słów, uważanych za przekleństwa, lecz życzeń złego. Choroby, nieszczęścia etc.
Ktoś mógłby - przeczytawszy to - sporo się zbulwersować. Jak to, to jeśli żyję zgodnie z dekalogiem, Bóg obiecuje błogosławieństwa, a jeśli nie (czyli celowo przekracza się któreś przykazanie), Bóg "karze" np. chorobą? Myślę, że nie do końca to tak jest. Pominąwszy faktyczne ingerencje Boga, który może coś zrobić, żeby kogoś czegoś nauczyć, to wiele z tych przekleństw to są oczywiste konsekwencje złych poczynań. Np.: do przechowywania zboża muszą być określone warunki. Suche silosy, ochrona przed szczurami etc. Ale jeśli ktoś nie będzie chciał przestrzegać przykazań i "sobie weźmie" część materiałów budowlanych przeznaczonych na silosy - zboże już nie będzie miało takiej odporności na zawilgocenie. I wtedy zbutwieje. Kara Boska czy naturalna konsekwencja?
Inny przykład: Bóg kładzie duży nacisk na higienę osobistą i ogólną, "środowiskową". W czasach starożytnych, jeszcze na pustyni, nakazał Izraelitom, że załatwiać się wychodzili daleko po za obóz, z łopatką i zakopywali po sobie, co zostawili. Niby oczywiste - każde zwierzę tak robi. Ale dalej - Bóg określał, że w określonych warunkach człowiek jest "nieczysty". Musi wtedy wrócić do obozu, umyć się, poczekać do wieczora i znowu będzie czysty. Czy jakoś tak, mniejsza o konkrety. W każdym razie to mycie się pojawiało się w tych nakazach często. W czasach Jezusa było to znane jako rytualne obmywanie, rytuał oczyszczenia. Ale wg mnie miało to też praktyczny sens - dzisiaj wiadomo jaki. Człowiek myjąc się - zmywa bakterie, zarazki. Jeśli by się więc taki Izraelita nie umył, nie postąpił zgodnie ze wskazówkami zapisanymi przez Mojżesza, to istniałoby duże prawdopodobieństwo, że złapie jakieś zatrucie pokarmowe, grzyba lub cokolwiek innego. Kara Boska czy konsekwencja?
Reasumując - bardzo, bardzo ogólnie - przestrzeganie przykazań Boga to jak postępowanie wg instrukcji, przepisu. Owszem, można wbić jajka na patelnię razem ze skorupkami, a skorupki wyciągać później, zupełnie inaczej, niż w przepisie na jajecznicę. Ale czy to ma sens? Można nie myć talerzy po obiedzie. Można jeździć lewą stroną ulicy (prawą stroną w Anglii). Można nie przestrzegać żadnych przepisów. Ale czy to czemuś pomoże? Przepisy są ustalone po to, by było lepiej, by unormować pewne zjawiska. Nie inaczej jest z przepisami na życie nadanymi przez Boga. Masz żonę? Nie skacz w bok. Wam obojgu będzie żyło się lepiej. Dziewczyna ma męża? Lepiej, żebyście się nie spotkali. A po co się wzajemnie unikać? Nie lepiej trzymać się przepisów nadanych przez Boga, żeby żyło się wzajemnie lepiej? Żeby nie trzeba było się unikać, uciekać przed sąsiadem goniącym z siekierą za przesuniętą ścianę etc.?
Podobnie ma się sprawa z pierwszymi czterema przykazaniami, które dotyczą relacji człowiek-Bóg. Można nie postawić Boga na pierwszym miejscu, a za priorytet przyjąć coś innego. Można kupić sobie obraz jakiegoś Świętego i modlić się do niego. Można wiele rzeczy - ale jaki w tym sens? Czy postawienie za priorytet kariery w pracy nie zepchnie Boga na margines za bardzo? Przez pierwszych parę lat - może nie. Potem - coraz bardziej i bardziej. Aż w końcu wartości moralne stracą swój faktyczny fundament i człowiek pozwoli sobie na więcej w relacjach międzyludzkich. I być może trzeba będzie się z kimś unikać. A czy modlitwa do jakiegokolwiek Świętego jest prawdziwą relacją człowiek-Bóg? To tak, jakby z żoną rozmawiać tylko przez skype. A nawet nie - nie wchodząc teraz w szczegóły. Jakby rozmawiać z żoną przez jej zdjęcie. Można? Można! Czy żona się z tego ucieszy?...
[dalej]
inny post o podobnej tematyce: [BŁOGOSŁAWIEŃSTWA I PRZEKLEŃSTWA]
[do początku]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz