niedziela, 10 listopada 2013

Rodzina Boga - totalna "burza mózgu"

Cały czas Jezus na tym placu świątynnym powtarzał, że robi tylko to, co Ojciec zrobiłby, że zna ich wszystkie osądy i mógłby wiele o nich powiedzieć, ale nie robi tego, bo robi tylko co, co ma do zrobienia - wg intencji Ojca. I tak dalej - wszystko wg Ew. Jana, rozdziały 7 i 8.

W pierwszym momencie zakrawa to trochę na rozdwojenie jaźni. Tak jakby przemawiał człowiek i ktoś, kto ma wgląd w serca ludzi - jednocześnie. "Znam wasze osądy i wiele mógłbym o nich powiedzieć" - taką wiedzę ma tylko Bóg. "Ale nie mówię, bo..." - tu mówi jak człowiek, który stara się trzymać pewnych zasad i nie robić tego, co uważa za niesłuszne.

Do tego powtarzał, że "Wtedy zrozumiecie, że Ja Jestem". "Ja Jestem" to imię Boga. Hebrajski zapis "JHWH", czy też używane powszechnie "Jahwe" (a nawet "świadkowe" "Jehowa" - skądkolwiek oni wytrzasnęli tę wymowę), znaczy właśnie "ja jestem". Co właściwie znaczy to imię? Czy to, że to "ja jestem ja" - dla podkreślenia własnej osobowości, czy może ma to podkreślać, że "jestem" - czyli "egzystuję, istnieję"? Niektóre polskie tłumaczenia używają określenia "jestem, który jestem" - nie rozumiem tego całkowicie. Brzmi jak hasło Michała Wiśniewskiego: "jestem, jaki jestem" - i w domyśle: "i nikt tego nie zmieni". Pominąwszy fakt, że to bzdura, to takie określenie nie pasuje mi do Boga. Bóg nie potrzebuje niczyjej akceptacji - On nie musiałby wymyślać takich nastolatkowych haseł. Jest bytem absolutnym, niezależnym od nikogo.

No właśnie - ON JEST.

I tu nieśmiało kiełkuje mi pewna myśl. Czyżby więc - skoro Jezus tak ciągle podkreślał, że robi tylko to, co "odgórne", skoro nazywa siebie "Ja Jestem", może to stało się tak, że to sam Bóg przyszedł na ziemię? Ten, KTÓRY JEST? A że nie było jak inaczej wytłumaczyć ograniczonym, trójwymiarowym ludzkim umysłom inaczej, to nazwał to swoje ziemskie wcielenie Synem Boga i Synem Człowieka jednocześnie?

Jest to dosyć śmiała myśl i się pod nią nie podpisuję. Ta "burza mózgu". Jednego mózgu. Aczkolwiek już wcześniej Bóg schodził na ziemię - chodził po ziemi w czasach raju; schodził na ziemię, by rozmawiać z Mojżeszem; rozmawiał też osobiście z Abrahamem. Z tym że w tych ostatnich dwóch przypadkach istniał jako zjawisko - wg ludzkiego umysłu - ponadnormalne. Jako wieczny płomień na krzewie, albo po prostu jako anioł (jako trzej aniołowie - w przypadku rozmowy z Abrahamem!). A tutaj przyszedł normalnie, jako człowiek. Normalnie się urodził, normalnie dorastał, normalnie, jako mężczyzna, patrzył na inne kobiety, normalnie pracował jako cieśla, normalnie borykał się z ludzkimi słabościami - cudzymi na pewno, ale swoimi pewnie też.

Z drugiej strony jednak jest zapisanych wiele zdarzeń, które sugerują, że to nie był sam Ojciec, osobiście, lecz faktycznie inna osoba. Choćby to westchnienie na krzyżu: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?". Przecież nie wzdychałby sam do siebie, że sam siebie opuścił... Podczas jego chrztu odezwał się też głos z nieba - "Ten jest mój syn umiłowany". Miałby on zrobić sam sobie taką sztuczkę? Nazwać samego siebie swoim synem? Trochę niedorzeczne.

No i to, co mówił o tych świadkach - że to, co miałoby świadczyć o Nim jako o Synu Boga, to nie tylko to, co sam o sobie mówił, ale też to, co Bóg robił przez Niego - wszystkie te cuda/znaki. Że to opiera się nie tylko na nim samym, ale raczej tak, jakby się opierało na zeznaniach dwóch świadków. Nie jednego. Jego i jego Ojca.

Czyli raczej nie owo lekkie rozdwojenie jaźni, ale rozdwojenie woli. Coś typu: ja sam to bym wam nagadał, bo wiem o was wszystko, i mam pewne zdanie o tym, co robicie, w jaki sposób osądzacie, ale nie nagadam wam, bo robię tylko to, co jest wolą Ojca. Pełne podporządkowanie się Bogu. Ojcu. A używanie imienia "Ja Jestem", to raczej jak używanie nazwiska - jedno wspólne nazwisko dla całej rodziny.

A rozdwojenie woli jest powszechne i w nas samych. Paweł gdzieś tam pisał, że czasem "robi nie to, co chce". Nam też nie zawsze udaje się zrobić to, co właściwie chcemy. Tzn. - my chcemy, ale gdy nasze ciało dochodzi do głosu - czy to przez lenistwo, czy przez egoizm - finalnie robimy coś innego. W zasadzie jest tak, że myślimy i chcemy dobrze, ale przez te wewnętrzne rozterki robimy gorzej. I jakby właśnie nad tym Jezus panował. "Mógłbym wiele o was powiedzieć, ale nie powiem".

"Burza mózgu" poszła dalej. Przyjmuję więc teraz fakt, że Jezus był Synem Boga i mówił oraz robił wszystko zawsze wg wskazań swojego Ojca. Wg zasady "jaki ojciec, taki syn". Czy to możliwe, żeby Bóg miał dziecko? Normalnie, jak człowiek? Można sobie to wyobrazić?

Gdy tak nad tym myślę, to tak. W końcu na początku Biblii jest napisane, że Bóg stworzył człowieka na SWOJE podobieństwo. A nawet na ICH podobieństwo (Rodz. 1,26). Czyli stworzył człowieka razem z całymi "przyległościami", podobnego do Siebie. Jakby do całej rodziny - Ojca i Syna. Dał człowiekowi możliwość posiadania dzieci. Nie tylko człowiekowi zresztą - całe istnienie świata zwierząt opiera się na tej możliwości. Skąd taki pomysł mógł mu się wziąć przy stwarzaniu świata, jak nie stąd, że sam ma rodzinę? Bóg jest ojcem w tej rodzinie. I ma syna. Syna, który urodził się na ziemi jako Jezus.

Czy Jezus istniał wcześniej, jeszcze jako nie-człowiek, ale jako istota takiego samego wymiaru, co Bóg? Niektórzy ludzie mówią, że tak. Ale w to zgłębię się innym razem.

A co w takim razie z trzecią częścią rodziny? Co z żoną mężczyzny, co z matką? Skoro człowiek został stworzony jako podobieństwo Boga, całej Bożej rodziny, i został stworzony jako Adam i Ewa, to czy istnieje jakaś Boska "Ewa"? Matka Jezusa? Nie Maria. Maria - w moim odbiorze - zaistniała tylko jako surogatka Syna Boga tutaj, na ziemi. Mam raczej na myśli taką matkę tam, u góry, istniejącą w takim samym wymiarze, co pozostała część rodziny Boga. A Maria ani nie została do nieba wzięta, ani jej rola jako Tej Matki nie została przez Jezusa w żaden sposób podkreślona. Była zwykłym człowiekiem.

Ewa została uformowana z żebra Adama. Gdyby wziąć i to jako podobieństwo do istnienia Rodziny Boga, to tak, jakby Żona Boga stanowiła integralną część z samym Bogiem. Jakby jej pochodzenie "fizycznie" było od samego Boga. Jakby stanowiła część "wydzieloną" z Boga, jak żebro z Adama.

Duch Święty? Pominąwszy płeć - bo wg Biblii tam, w tamtym wymiarze, który Biblia nazywa Niebem - nie ma podziału na płcie - czyżby to był Duch Święty? Czyli jakby "Duszka", "Pani Duchowa" - wg ludzkiego rozumienia. Duch istniał od samego początku: "Duch Boży unosił się nad wodami" podczas pierwszego dnia stwarzania świata. Działanie Ducha Boga wiele razy wymienione jest w Starym Testamencie - i najczęściej motywowało to do konkretnego działania albo sprawiało, że ludzie popadali "w zachwycenie". Cokolwiek to miałoby oznaczać.

Później, gdy Jezus był na ziemi, mówił wiele razy o Duchu Pocieszycielu, który miał przyjść po nim. To Duch sprawiał, że ludzie otwierali się na Boga. Tylko przez Ducha, lub dzięki Duchowi, ludzie mogli poznawać Boga (1 Kor. 2,10-11 BT: Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha. Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego. Kto zaś z ludzi zna to, co ludzkie, jeżeli nie duch, który jest w człowieku? Podobnie i tego, co Boskie, nie zna nikt, tylko Duch Boży).

Idąc dalej wg tej analogii: kto nie zna męża lepiej, niż własna żona? Kto nie potrafi piękniej opowiadać o swoim mężu, jak jego żona? Kto nie potrafi pocieszać lepiej, jak kobieta w rodzinie? Kto nie potrafi lepiej wspierać rodziny w działaniu, jak żona i matka? Czyli - kto nie opowie, nie da poznać Ojca lepiej, niż sam Duch? To wg Biblii prawda. Kto nie pocieszy lepiej, niż sam Duch? - To wg Biblii też prawda (Duch-Pocieszyciel i Duch, który wprawiał starotestamentowe persony w "stan zachwycenia"). Kto nie wesprze w działaniu lepiej, niż sam Duch? Wg Biblii - w zasadzie to Duch motywuje wszystko do działania. To Duch daje różne specjalne umiejętności (tzw. dary Ducha Świętego).

Może więc taka rodzina jest dokładnym modelem rodziny Boga. Stworzona na Jego/Ich podobieństwo.

Dodawszy więc też lekko na marginesie - owo "dostojeństwo" człowieka, o którym wspomniałem kilka postów wcześniej (Psalm 8 - Czymże jest człowiek...), wynika też z tego, że człowiek - lub też cała jego rodzina - jest odbiciem Boga - lub też całej Jego rodziny. Sam Bóg był wzorcem przy powstawaniu człowieka. Człowieka i jego rodziny. Co innego mogłoby dodać istnieniu człowieka, czy też człowieka i jego rodziny, więcej splendoru?

Uff, no to popłynąłem dzisiaj w tej "burzy mózgu"...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz